piątek, 31 lipca 2015

Sieczychy, wieś w której zginął "Zośka"

   
Siedemdziesiąt lat temu w dniu 1 sierpnia zaczęło się Powstanie Warszawskie. Niemal rok wcześniej, na skraju Puszczy Białej, w czasie akcji bojowej we wsi Sieczychy zginął legendarny dowódca warszawskich grup szturmowych Szarych Szeregów, Tadeusz Zawadzki, pseudonim "Zośka". W powstaniu walny udział miał Batalion "Zośka" Armii Krajowej, który nazwę przyjął dla upamiętnienia swojego dowódcy.
     Każdego sierpnia przez puszczę zdążają ku Sieczychom grupy młodzieży, przeważnie w harcerskich mundurkach. Czasem przybywają pojedynczo ludzie starsi, o siwych już włosach,  pamiętający tamte, jakże już odległe lata... Wioski Sieczychy się nie zwiedza. Do  wsi Sieczychy się pielgrzymuje. 

Ze stacji Dalekie przez Puszczę Białą w marszu do wsi Sieczychy. Jest lato roku 2015. Fot.H.Tomaszewska
    To, co najważniejsze w historii Sieczych,  miało miejsce w roku 20 sierpnia w roku 1943. Harcerze z dywersyjnego oddziału Armii Krajowej przeprowadzili tego dnia atak na posterunek żandarmerii hitlerowskiej w Sieczychach. Likwidacja tego posterunku miała być jedną z wielu podobnych, przeprowadzonych w ramach akcji „Taśma", w czasie której oddziały dywersyjne AK w ciągu jednej nocy zlikwidowały kilkanaście posterunków hitlerowskich na Mazowszu. Przez te okolicę prowadził najkrótszy szlak kurierski z Wileńszczyzny do Warszawy. W okolicach Sieczych, na rozległych łąkach Pulw, kurierzy przekraczali granicę pomiędzy Generalnym Gubernatorstwem a terenami włączonymi do Rzeszy. Tutaj — niestety — byli wyłapywani przez żandarmów. Stąd też decyzja o likwidacji posterunku.
    „Około wpół do pierwszej dotarliśmy do skraju lasu" — opowiadał potem dziennikarzowi, po wielu już latach, jeden z uczestników akcji, Zygmunt Kujawski „Brom". — Wcześniej harcerze z Wyszkowa, 12-, 14-letni chłopcy wdrapali się na słupy telegraficzne i poprzecinali przewody telefoniczne, łączące strażnicę z innymi. Budynek obrzucono granatami i rozpoczęła się strzelanina".
   Opowieść „Broma" uzupełniał później „Laudański", Bogdan Deczkowski: „W małej furtce ogrodzenia zobaczyłem wbiegające postacie... Wtem rozległ się strzał z okna znajdującego się najbliżej drzwi wejściowych. Jeden z wbiegających zachwiał się, ugiął kolana, wykonał pół obrotu i ciężko zwalił się na plecy". Był nim Tadeusz Zawadzki.

Bohater „Kamieni na szaniec" Aleksandra Kamińskiego, był harcmistrzem, drużynowym 23 Warszawskiej Drużyny Harcerzy w czasie wojny, odznaczonym Virtuti Militari 5 klasy i dwukrotnie Krzyżem Walecznych. Pełnił obowiązki komendanta rejonu górnego Mokotowa w organizacji „Wawer", był pierwszym komendantem Grup Szturmowych Szarych Szeregów w Warszawie, podporucznikiem Armii Krajowej. Już za życia stawał się legendą, dzięki swojej prawości i dzielności, uczciwości i talentom, także organizacyjnym i wojskowym.
    Legenda „Zośki", bo taki przybrał pseudonim, poczęła jeszcze bardziej rosnąć po jego śmierci, a ginąc pod Sieczychami, jako jedyny z polskich uczestników akcji bardzo — prócz jego śmierci — udanej, miał zaledwie 22 lata. Imieniem „Zośka" nazwany został batalion Grup Szturmowych, ustawiony w walkach podczas Powstania Warszawskiego w 1944 roku.
    Akcja z Sieczych zakończyła się sukcesem. Posterunek hitlerowski został rozbity, kilku żandarmów zginęło, kilku było rannych, jeden poddał się. O dziwo, Niemcy nie przedsięwzięli odwetu, nie doszło do pacyfikacji wsi. Aresztowano jednak gospodarzy, którzy jechali z podwodami po oddział Armii Krajowej. Trzech z nich zginęło w Oświęcimiu. Jeden zdołał powrócić; wymęczony obozem wkrótce potem zmarł, w swoich Sieczychach na skraju Puszczy Białej. 
    Na terenie szkolnym przed miejscową szkołą znajduje się pamiątkowa tablica, przypominająca o tamtej akcji sprzed lat...

Tablica pamiątkowa w miejscu śmierci legendarnego "Zośki" w Sieczychach. Fot.L.Herz 
W izbie pamięci w budynku szkolnym we wsi Sieczychy. Fot.L.Herz



    Jeszcze niejeden gospodarz z Sieczych opowie o tamtych czasach, niejeden wskaże którędy granica przebiegała, zaprowadzi do samotnych mogiłek z września 1939 roku, z malutkimi brzozowymi krzyżami, ukrytymi pośród pól i zagajników na wzgórzach nad wsią.  Skieruje na drogę w głąb lasu, wiodącą do starego dębu, na którego konarach carscy żołnierze wieszali polskich powstańców w 1863 roku. To Dąb Powstańców, miejscowi zwą go Wieszacielem.
   Trakt jest fragmentem historycznej Drogi Furmańskiej, krawędzią wysoczyzny nad doliną Narwi prowadzącej od Pułtuska do Ostrołęki. Pośród Puszczy Białej ocalało niewiele wiekowych drzew, jeśli nie wypadło im rosnąć obok leśniczówek, które miały ozdabiać. Ten dąb jest pomnikiem historii, więc może dlatego go nie wycięto razem z innymi. Wciąż jeszcze żyje, chociaż o dalszych losach tego dębu trudno nie myśleć z zatroskaniem; już niewiele lat życia mu pozostało, gdyż jest drzewem schorowanym, aczkolwiek jak na dąb staruszkiem
nie jest, gdyż ma co najwyżej niespełna trzysta lat.
Zwany też Wieszacielem dąb powstańców, pomnik przyrody i historii. Fot.L.Herz
    Ten dąb rósł już wtedy, gdy drogą tą w maju roku 1831  przesuwała się w stronę Ostrołęki kolumna wojsk polskich z gen. Janem Skrzyneckim na czele. Puszcza Biała była jednym z wojennych teatrów tego powstania. W lasach zbierały się powstańcze partie i odbywały ich ćwiczenia. 15 lipca 1863 roku pod nieodległym Porządziem stoczył bitwę z Rosjanami oddział polskich powstańców pod dowództwem Jasińskiego i Ramotowskiego.
         Niewielka jest wioska Sieczychy, ciągnąca się wzdłuż Furmańskiej drogi na skraju ogromnej Puszczy Białej, nad rozległymi Pulwami. Wioska niewielka, a tak wiele się tam działo w tych małych Sieczychach. Puszcza od lat karmiła tutejszych wieśniaków swoimi jagodami, grzybami i drewnem, a na Pulwach wciąż pasą się tutejsze krowy, tutejsze kosy te łąki kosiły od dziesiątków lat. W wiekach piętnastym i szesnastym siano tylko sieczono, a nie koszono. Swoją nazwę wioska wzięła od tego sieczenia siana na Pulwach. 
    Do Sieczych da się dzisiaj dojechać samochodem. Jeszcze niedawno  Droga Furmańska była szerokim, piaszczystym traktem. Dzisiaj jest wyasfaltowana,  ale dojazd samochodem to nie to. Przed jeszcze niewielu laty dochodziło się do Sieczych tylko pieszo przez puszczę, najczęściej od zagubionej wśród lasów kolejowej stacji Dalekie. Może się mylę, ale wydaje mi się, że Sieczychy wtenczas były mi bliższe,  choć  były za górami, za lasami, nad Pulwami, bardzo daleko, jak stacja Dalekie pośród puszczy...  
Puszcza Biała, sosnowa puszcza obok Sieczych i Dalekiego. Piękna  i bardzo daleka. Fot.L.Herz

poniedziałek, 27 lipca 2015


Skarby mazowieckiej przyrody: 
Nad rzeką Narwią 

    Wiktor Gomulicki, autor „Wspomnień niebieskiego mundurka”, ulubionej lektury młodych ludzi mojego pokoleń, młodzieńcze swoje lata spędził w Pułtusku nad Narwią i w wierszach swoich w miejsca swojej młodości powracał nieustannie: "Nad błękitną moją Narwią najpiękniej się łąki barwią”– pisał.
    Nad rzeką Narwią powyżej Pułtuska bezpośrednio do rzeki zbliża się  Puszcza Biała. I jest tam nad Narwią wioska Ponikiew. Ponikwa mówi się o rzece, która ginie w ziemi, by potem znów wytrysnąć. Wioska powstała na piaszczystym wyniesieniu pośród łąk w dolinie Narwi. W czas, gdy powolutku zaczyna się dobijać do nas wiosna, wezbrane wody rzeki szeroko rozlewają się po łąkach tworząc niepospolitej urody krajobraz. Wraz z pełnią wiosny rzeka tutaj zniknie, powracając do swojego koryta. Ustąpią rozlewiska, a łąki, w naturalny sposób użyźnione rzecznym namułem, zakwitną milionami kwiatów. Wciąż tak samo od stuleci rzeka przyjdzie z pomocą człowiekowi.
        Łąki Ponikwi  są ogromnie rozległe, z roku na rok stają się coraz bardziej dzikie,  prawie nikt już ich nie kosi, bo we wsi  niewiele  już koni, niewiele już bydła. Tymi łąkami można wędrować niemal bez końca  śladami dróg, które wiodą donikąd, takimi drogami wśród traw pędzili zapewne dwaj przyjaciele z moich powieści lat dziecięcych, Old Shatterhand i Winnetou, koń jednego nazywał się Hatatitli, czyli Błyskawica, drugi koń nosił imię Ilczi, co znaczyło: Wiatr.
Łąki nad Narwią około Ponikwi. Fot.L.Herz


    Nad łąkami ponikwiańskimi wczesną wiosną rok temu widziałem  wspaniały spektakl w wykonaniu pary bielików, było to karmienie potomka w powietrzu; starszy z ptaków (jest różnica w upierzeniu)  w locie przekazywał swoją zdobycz potomkowi. A przedtem dwa żurawie wyprowadzały swojego dzieciaka na łowy wśród łąki, one ogromne, popielate jak trzeba, on rudawy, ledwo im sięgający do brzucha. A potem odwiedziłem czaplowisko koło Pawłówka. Ptaków wszelakich mnogość nad Narwią jest wielka, moja towarzyszka, (a ona na ptakach się zna), doliczyła się ponad 40 gatunków w ciągu godzinnej obserwacji.  
Czapla siwa na gnieździe w czaplińcu koło Pawłówka. Fot.U.Kaczyńska

Rozchodnik pospolity w uroczysku Wieraszka nad Narwią. Fot.L.Herz
Lepiężnik kutnerowaty. Fot.L.Herz
Narew w uroczysku Wieraszka koło Zamnbsk Kościelnych. Fot.L.Herz
    Koło wsi Zambski natomiast są w uroczysku Wieraszka zachwycające murawy, rozchodniki i macierzanki rosną, ścielą się kobierce lepiężnika kutnerowatego, przeszłego lata przez blisko godzinę się po nich włóczyłem, fotografując zapamiętale. A kilkanaście lat wcześniej o wiosennej porze drogę przez łąkę w Wieraszce przegrodziła mi wielka woda. Akurat kwitły kaczeńce i  cała łąka była pokryta złocisto żółtym dywanem. Zdjąłem więc buty, spodnie podkasałem i wszedłem w tę wodę i w te kaczeńce. Jakże żałuję, że nie miałem wtedy ze sobą aparatu fotograficznego! Nigdy przedtem i nigdy potem już mi się nie zdarzyła taka kaczeńcowa łąka na mojej drodze. Gdy byłem młodszy i sił więcej miałem, na Wieraszkę wielokrotnie przychodziłem pieszo z Pułtuska, oddalonego  o kilkanaście kilometrów.
    Nazwę Wieraszka wzięła się być może od tego, że rzeka tam się nieustannie wierciła, meandrowała, wbijała koryto tam, a potem gdzie indziej, wciąż zmieniała decyzje i zakola formowała w coraz to innym miejscu. Jest tych zakoli trochę w tej okolicy, świetnie widać je na mapie, a w nich torfowiska, czasem stoi tam woda, niemal wszędzie rośnie las olszynowy.  Skąd zasię taka dziwna nazwa wioski: Zambski? Co oznacza? Na pewno osada  istniała już we wczesnym średniowieczu. Położona naprzeciw ujścia Orzyca do Narwi, na krawędzi górującej nad okolicą wysoczyzny, w obronnym miejscu, otoczonym dolinami rzek i bagnami, miała osłaniać Pułtusk przez najazdami Litwinów.
    Pierwszy kościół w tym miejscu istniał już, być może, w początkach wieku XII. Obecny jest z roku 1890, prezentuje się okazale i wygląda na to, że dobrze czuje się w otaczającym go krajobrazie. To coś znaczy. Tego lekceważyć nie należy. Ze względu na strategiczne położenie systematycznie wioskę niszczono. W czasie wojen szwedzkich w 1655 roku, w czasie wojny północnej, podczas obu wojen światowych XX wieku i do tego jeszcze w czasie wojny polsko – bolszewickiej. W czasie drugiej wojny światowej kościół był dobrym celem dla hitlerowskich artylerzystów. Siła złego, jak na jedną niewielką miejscowość.
Kościół w Zambskach Kościelnych nad Narwią. Fot.L.Herz

     Jeszcze w połowie wieku XVII w Starych Zambskach mieszkali bartnicy. Warszawiacy sporo swoich willi i daczy zbudowali w okolicy, najeżdżając wieś w sezonie letnim. W niedalekiej w okolicy,  gdy   w marcu 1868 roku  Narew skuta była lodem, spadł  z nieba kamienny deszcz meteorytu, nazwanego potem pułtuskim. Towarzyszące upadkowi zjawiska świetlne obserwowano w litewskim Kownie, czeskiej Pradze i austriackim Wiedniu. Wciąż w okolicy pojawiają się poszukiwacze tego, co meteoryt tutaj pozostawił. 
    Przez długie lata na Narwi koło zambskiego kościoła była przeprawa promowa. Już jej nie ma. Szkoda. Ale jest inna i to stosunkowo niedaleko, w Nowym Lubielu. Gdy podjedzie się samochodem do przeprawy, a prom znajduje się przy brzegu przeciwnym. Trzeba wtedy uderzyć w wiszący gong i po kilku minutach nadjeżdża na rowerze promowy i podpływa ku potrzebującemu przeprawy gąglącemu. Bardzo to niecodzienne, takich promów niemal już nie ma i jest to spora atrakcja turystyczna.
Prom na Narwi w Lubielu Nowym. Fot.L.Herz


wtorek, 21 lipca 2015

Błękitna Anna



Ilekroć jestem w nieborowskim pałacu, tylekroć jak magnes przyciąga mnie ten portret. Patrzy zeń piękna kobieta. Pół Francuzka, pół Niemka. Regularne rysy, doskonałość linii nosa i brwi, uroda niemal klasyczna. Patrzy na mnie wyniośle, uwodzicielskie i kocie oczy są przerażająco zimne. Wąskie usta zastygłe w półuśmiechu, bezlitosne jak bezlitosnym był los dla niej, przedtem, przed szczęśliwym dniem, który stał się cezurą w jej życiu. Anna z portretu wie, że jest piękna. Pozwala się kochać, uwielbiać, adorować. I tylko tyle.

Lewa ręka zwisa wzdłuż sukni, nieco tylko uniesiona, usztywniona. Dotyka palcami fałdów sukni dziewczęcym nieco gestem, tutaj jakby nie na miejscu. Druga ręka trzyma niewielkiego psa. Pies nie wydaje się być zadowolony, Anna trzyma go mocno, pewnie.

Na portrecie tym główną rolę gra suknia. Już nie jest to portret Anny w sukni. To portret sukni, okrywającej Annę. Niebieskiej, jak niebieskim był dach Błękitnego Pałacu. Nakazała, aby był niebieski, błękitny jak kolor pogodnego nieba.

Dramaty i komedie w XVIII wieku często opowiadały o zagubionych dzieciach, które wychowywały się w najskromniejszych warunkach, nim odnaleźli je rodzice” – pisał Mieczysław Smolarski. I takim był los pięknej królewny.

Otóż, Henryka Duval była Francuzką, córką kupca handlującego winem. Przypadła do gustu Augustowi Mocnemu. „Całe moje życie było jednym nieustającym grzechem” – podobno krótko i zwięźle wyznał na spowiedzi przed śmiercią. Jednym z owoców tego grzechu była Anna. Grzeszny ojciec szybko zapomniał o przygodzie. Henryka niebawem umarła i mała Anna pozostała w zupełnej nędzy. Szczęściem dowiedział się o tym jej brat przyrodni i ubraną w oficerski mundur wziął ze sobą na dokonywany przez Sasa przegląd swego pułku.

Dalej zaczyna się bajka. August wzruszył się mocno rozpoznając w dziewczęciu rysy jej matki, wziął na dwór, wychował jak dziecko najukochańsze, przydając nazwisko hrabiny Orzelskiej. Odbierała hołdy jak królewna. Król darował jej Pałac Błękitny. Wydał za mąż za saskiego księcia. A ona nosiła niebieskie suknie, liberię miała niebieską, pojazdy, uprząż i pomieszkanie ulubione, wszystko było niebieskie.

Portret Anny jest ozdobą Czerwonego Salonu nieborowskiego muzeum wnętrz pałacowych. Nie mogłoby być inaczej. Zawsze musiała Anna dominować, przyciągać, gromadzić tłum adoratorów. Zalotna, kapryśna dama w błękicie. Dobrze się czuje w tym rokokowym cacku, jakim jest salon, pośród tych ścian obitych kwiecistym, karmazynowym adamaszkiem, który tak świetnie komponuje się z jej błękitem. Anna z portretu wie o tym.

Pod ścianami rokokowe mebelki. Trema w rokokowych ramach. Rozkoszne putta, igrające na malowidłach z supraport i medalionów, przedstawiających symboliczne sceny miłości i winobrania, polowań i uczt. Jedno putto trzyma w ręku maskę teatralną. Anna jawi się w tej dekoracji jak aktorka. Andrzej Banach napisał kiedyś, że w barokowym teatrze „wszystko jest pozorem, kostiumem, kłamstwem: biedny jeniec jest księciem, wygnaniec królem, kopciuszek królewną. I w życiu nie było inaczej: faworyt królewski ginął nędznie, wtrącony do więzienia, nie koronowana królowa kończyła życie w klasztorze, na jej miejsce przychodziła nieznana jeszcze wczoraj panienka. Nie wolno niczemu zawierzyć, wszystko jest ułudą, świat prawdziwy też był zakryty maską”. Anna, Anetka, jak ją nazywano, nałożyła maskę, którą jej podał bezimienny putto z supraporty. I w tej masce pozostała już na zawsze.
Błękitna Anna w Czerwonym Salonie nieborowskiego pałacu Radziwiłłów. Fot.L.Herz

Tekst opowieści o Błękitnej Annie został wcześniej pomieszczony w mojej książce „Wardęga”, wydanej nakładem wydawnictwa Iskry w roku 2010. Przypominam go, bo zapewne nie wszyscy moi czytelnicy z tekstem tym się zetknęli. W Nieborowie staram się bywać często i właśnie teraz znowu tam się wybieram i być może spotkamy się akurat w Czerwonym Salonie, przed portretem błękitnej Anny...

piątek, 17 lipca 2015


O mazowieckim gotyku 

Kościół w Dziektarzewie nad Wkrą. Fot.L.Herz
    O mazowieckim gotyku można prawie nieskończenie. Takie to niby nic, takie  niepozorne jest to, co po sobie gotyk pozostawił na naszym Mazowszu, ale absolutnie nie do pogardzenia. Wędrowanie gotyckim szlakiem po mazowieckiej ziemi może dostarczyć niemałej przyjemności odkrywania indywidualnego rysu tej architektury. Od lat to czynię  i bardzo jestem z tego swojego wędrowania kontent. Zapraszam do wędrówki tropami mazowieckiego gotyku, na początek szlakiem zabytków architektury sakralnej. Ze wcale pokaźnej listy obiektów, godnych szczególniejszej uwagi, wybrałem tutaj kilka na początek swojej opowieści o cudach mazowieckiej architektury. Piszę "cudach", bo są to cuda prawdziwe. Mam nadzieję, że uzasadnia to choćby tylko tych kilka dołączonych tutaj fotografii... 
Łęg Probostwo
Wizna

Luszyn
Brok
Łomża

    Gotyk przywędrował na Mazowsze bardzo późno, lecz „oswojony"  został natychmiast  i uzyskał wyraz bardzo indywidualny, -rozpoznawalny na pierwszy rzut oka. Większość mazowieckich budowli gotyckich pochodzi z wieku XVI. Wtedy na zachodzie Europy dawno już o tym stylu zapomniano. W tym czasie w Anglii cały dwór Elżbiety I ubierał się w bogate renesansowe stroje i dojrzewał już talent Wiliama Szekspira, we Francji powstały już renesansowe zamki nad Loarą, wielki Vignola pobudował już w Rzymie kościół Il Gesu, będący syntezą baroku i prawzorem setek innych podobnych jemu świątyń na świecie, a pod Madrytem Filip II zbudował ogromny kompleks Eskurialu w surowym stylu hiszpańskiego baroku.     
    Gotyk mazowiecki w budownictwie sakralnym niewiele  ma w sobie strzelistości katedr francuskich lub - zbyt daleko nie szukając - świątyń krakowskich.Z niewielkimi wyjątkami, oczywiście. Najbardziej interesujący gotyk mazowiecki odnajdziemy na głębokiej prowincji. Kościoły gotyckie są  tam na ogół krępej budowy, a wnętrza niemal wyłącznie jednonawowe, skromne i z niewielkimi wyjątkami bez kolumn, zaś sufity przeważnie płaskie. Bardzo często i rzec można, że najczęściej, prezbiterium zakończone jest pionową ścianą, chociaż zdarzają się półokrągłe apsydy.  
    To, co najładniejsze w tych wszystkich świątyniach, to ozdobne, lecz bez nadmiernej fantazji realizowane ich szczyty, np. w Łęgu Probostwie lub Wiźnie. Ale w czasach, gdy na Mazowsze docierał spóźniony mocno gotyk, niemal z nim jednocześnie przybywał tu renesans, bowiem zapóźniona, europejska prowincja właśnie rozpoczęła pogoń za tym, co było modne na świecie. I tak na nizinach pośrodku Polski pojawił się  mazowiecki styl gotycko-renesansowy: bryły kościelne były gotyckie, niemal cała reszta renesansowa, taki jest np. kościół w Broku nad Bugiem, albo w Luszynie na ziemi łowickiej. W późniejszych epokach niekiedy dobudowywano frontony barokowe lub klasycystyczne, np. w Łomży. 

    Jeszcze o kilku ciekawostkach powinno się opowiedzieć, jest ich trochę i mocno one odróżniają gotyk z Mazowsza od gotyku z innych części Europy. O tym jednak innym razem. Również innym razem opowiem o obronnym kościele w Brochowie nad Bzurą. W nim jednak zdaje się już być więcej renesansu, niż gotyku.  Jest to budowla całkowicie oryginalna,  niepowtarzalna i to nie tylko w Polsce, w całej Europie również.
Brochów

środa, 8 lipca 2015

Skarby mazowieckiej przyrody: 
nad egzotyczną Wisłą

Królowa rzek polskich na Mazowszu -  krajobraz wytrawny, dla koneserów, do smakowania. Fot.L.Herz

       Jak wina, tak i krajobrazy bywają słodkie i wytrawne. Słodkie to krajobrazy „urządzone”, np. pejzaże alpejskie. Krajobrazy nadwiślańskie są głównie wytrawne. Jak wina. Do smakowania. Wytrawna jest albowiem wszelka przyroda, nie tknięta przez człowieka, albo tknięta bez zamiaru ciągnięcia zysków z jej „upiększania”.  Królowa polskich rzek, Wisła, jest ogromnym skarbem naszej ziemi. Jest jedyną wielką rzeką europejską o tak wielkim stopniu naturalności. Nad jej brzegami czuje się majestat i potęgę przyrody. 
  Pośrodku Mazowsza, w niedalekim sąsiedztwie Warszawy jest wiele takich miejsc, gdzie królowa rzek polskich prezentuje się szczególnie pięknie. Jednym z nich jest nadwiślańska skarpa. Na Mazowszu najbardziej efektowna jest w Płocku, w samym środku historycznego miasta. Miasto ogarnęło też skarpę w Warszawie.  Najmniej znany jej fragment znajduje się w bliskim sąsiedztwie Zakroczymia, na zachód od miasteczka. Na trzydzieści metrów nad rzekę wznosi się tam krawędź polodowcowej wysoczyzny. Najbardziej efektowny jej fragment można zobaczyć schodząc z rynku zakroczymskiego ulicą Rybaki i z biegiem rzeki podążając w pieszej przechadzce do pierwszych, napotkanych urwisk. 
Urwista krawędź wiślanego brzegu w sąsiedztwie Zakroczymia. Fot.L.Herz

    Imponujące są urwiska wiślanego brzegu koło Zakroczymia, opadające stromizną ku rzece. Tuż nad wodą leżą głazy, nad nimi wspina się ku niebu stroma ściana glin morenowych oraz piasków i żwirów, bystre oko dostrzeże także warstewki iłów wstęgowych. Nierzadko można tu spotkać wycieczki geologów, specjalnie tutaj przyjeżdżających, by móc prześledzić w odkrywkach widoczną historię lądolodu, ojca rzeźby mazowieckiej ziemi. Są też w tej okolicy rozcinające skarpę piękne wąwozy erozyjne, niektóre są długie na kilkaset metrów. A z grzbietu skarpy widoki na Wisłę są niesamowite.
Wisła ogromna jak jezioro - widok na rzekę z grzbietu skarpy koło Zakroczymia. Fot.L.Herz
Zadziwiający krajobraz  na Mazowszu - głazowiska w korycie Wisły koło Golędzinowa w Warszawie. Fot.L.Herz
 
                                     Kamyczki, żwir, muszelki... A mówią, że na Mazowszu to tylko piasek. Fot.L.Herz

     Gdy brakuje wody w rzece w okresach suszy, a ostatnio zdarza się to bardzo często, w granicach Warszawy można ujrzeć obraz na nizinnym Mazowszu absolutnie egzotyczny: kamieniste dno rzeki, jak na rzekach podgórskich. Na wysokości Golędzinowa, na północ od Mostu Gdańskiego koryto Wisły ma charakter przełomu i przy niskim poziomie rzeki wychodzą z wody gigantyczne piaszczyska, zasłane drobnym żwirem kamiennym, tu i tam widnieją głazowiska i wyłaniają się ogromne głazy, wysokie na metr albo i więcej. Pośrodku wielkiej, polskiej niziny, nieznane ogółowi swoje oblicze ukazuje rzeka, która mocno przypomina małopolski Dunajec. Zadziwiające!
Zadziwiająca Wisła pośrodku Warszawy.Fot.L.Herz
    Jeszcze inny, niezwykle urodziwy krajobraz znajduje się nad Wisłą na południe od Warszawy, tam gdzie utworzono na rzece rezerwat Wyspy Świderskie. Obejmuje on rzekę, jej brzegi, wyspy i piaszczyste mielizny, jest jednym z kilku dużych rezerwatów wiślanych w okolicach Warszawy. Wszystkie są objęte ochroną w sieci europejskich obszarów Natura 2000. Są bardzo ważną ostoją ptaków wodnych, miejscem odpoczynku ptaków w czasie wiosennych i jesiennych przelotów.
    Tegoroczne lato jest słoneczne i upalne, więc ubyło rzeki w jej korycie i wyłonił się z wody krajobraz nadzwyczajny na Wyspach Świderskich: piaszczyste łachy, jak pustynie ogromne, a między nimi miast bocznych koryt wiślanych też były piachy, obramowane wierzbowymi krzewami rokiciny i dżunglą łęgów. Po prostu: pełna egzotyka, nie co roku nam dana tuż za granicami Warszawy. 
W łęgowym lesie rezerwatu nad Wisłą- egzotyczna dżungla o krok od polskiej stolicy. Fot.L.Herz

Przy wysokiej wodzie tędy płynie jedno z koryt rzeki, pośrodku upalnego lata wygląda to tak właśnie. Fot.L.Herz

Nie  afrykańską pustynią, lecz wiślanymi piaszczyskami wędrują warszawscy turyści opodal Ciszycy Fot.L.Herz
     Za rok może być inaczej, może nie być upalnego lata i pustyni już nie będzie nad rzeką, i na wiślane wyspy dojść się nie da, a może się zdarzyć, że te wyspy znikną, a pojawią się inne, ale w zupełnie innym miejscu, bo Wisła jest rzeką żywą, ma fantazję, jak na polską rzekę przystało.  Więc, aby się tym widokiem nasycić, warto zasiąść na piachu nad wodą i patrzeć jak rzeka płynie. Niby nic: płynąca rzeka, żółty piasek pod nogami, niebieskie niebo nad głową, czasem tylko one, czasem jeszcze białe na nim statki obłoków.
    Gdy byłem tam raz ostatni z gromadą towarzyszy z turystycznych szlaków, wędrował ze mną przyjaciel, podróżnik z niego jest wielki, wiele krajów odwiedził, na wielu kontynentach bywał. Wieczorem przysłał mi mejla, w którym napisał, że obrazek z tym białym piachem i niebieską rzeką stoi mu przed oczami na równych prawach, co pejzaże z południowych Indii. 
Wisła na mazowieckim Urzeczu, na południe od Warszawy, niedaleko wsi Gassy. Fot.L.Herz
     Może niekoniecznie trzeba daleko wyjeżdżać? Ostatnio znajduję nieco egzotyki o kilka kroków od swojego domu. Sporo niespodzianek kryje się tu jeszcze przede mną. Ile jeszcze niespodzianek kryje przede mną królowa rzek polskich, Wisła?

poniedziałek, 6 lipca 2015

Najmniejsze miasto w Polsce
Wyśmierzyce.  Drewniane domostwa w rynku. Wszystkie są z ganeczkami.  Fot.L.Herz


     Mało kto wie, że najmniejsze miasto w Polsce znajduje się na Mazowszu, są nim Wyśmierzyce koło Białobrzegów na południowym brzegu Pilicy.  Prof. Stanisław Rospond przypuszcza, że nazwa miejscowości pochodzi od imienia Wyszemir. Encyklopedia PWN powiada, że w 1998 roku miasto miało 870 mieszkańców. Że dawniej była to klasztorna wieś targowa, która prawa miejskie uzyskała przed 1521 rokiem, niektóre źródła wspominają rok 1511.     
     W roku 1870, jak dziesiątki innych polskich miasteczek, ukazem carskim Wyśmierzyce zostały pozbawione praw miejskich. Już wkrótce po odzyskaniu niepodległości, w roku 1922 znów były miastem. Zapewne zamieszkałym w większości przez ludność żydowską i pewnie żył tam jakiś Tewje Mleczarz, który miał same córki i ani jednego syna.W czasie okupacji w roku 1942 roku hitlerowcy zamknęli pięciuset wyśmierzyckich Żydów w getcie, a potem wywieźli do oddalonych o dziesięć kilometrów Białobrzegów, też do getta. A potem do Treblinki...

    Rynek jest kwadratowy. Jak w wielu innych miasteczkach w Polsce już nie służy jarmarkom i jest zmieniony w zieleniec. Na nim nieliczne ławeczki, na środku zieleńca samotny pomnik ku czci ofiar wojny. Wokół rynku i przy uliczkach jeszcze wcale wiele drewnianych domów parterowych, z ganeczkami przyzbowymi. To  nie jest miasteczko do pokazywania. Bo i cóż tam zobaczy przeciętny odbiorca „produktu turystycznego” (to modne teraz słowo o wyjątkowo wulgarnym dla mnie podtekście). Nawet knajpki nie ma żadnej. Jednakowoż obfotografować można je nieźle i niemało może to fotografowanie sprawić frajdy.
Kościół w Wyśmierzycach. Fot.L.Herz

    Z rogów rynku wychodzą ulice, wedle wszelkich prawideł średniowiecznych lokacji miejskich. Ku zachodowi wiedzie ulica Zdrojowa, dobrze by było dowiedzieć się dlaczego tak nazwana? Dziewiętnastowieczny kościół parafialny jest pobudowany na niewielkiej skarpie nad doliną Pilicy. Rzadka sprawa, aby miejski kościół tak organicznie był związany z pejzażem, jak ten tutaj. Otynkowany jest na biało, przyjemnie. Chociaż w zasadzie bezstylowy, bardzo ładnie prezentuje się w tej pogodzie. I egzotycznie, budząc wspomnienia wielu dalekich urlopowych wypraw.

   Całość otoczona jest murkiem, z nad niego widok. O takim widoku mówi się że rozległy. Ciągną się łąki w dolinie Pilicy, daleko, daleko, ku lasom na stoku skarpy pod Świdnem. Na łąkach stada krów, konie. Praży słońce. Wieje wietrzyk. Atmosfera urlopowa. Poszedłem w te łąki aż nad Pilicę. W trawach grały świerszcze. 
Kwiecie na wyśmierzyckich łąkach. Fot.L.Herz