środa, 27 stycznia 2016


Skarby mazowieckiej przyrody: wiekowe sosny
                     w Lasach Mieńskich
                                           ......................................................................


Wspaniałe, tęgie, gonne sosny można czasem spotkać na swoich leśnych ścieżkach. Trzeba się spieszyć z ich oglądaniem. Najładniejsze dożywają już swojego wieku, niektóre już umarły i stoją niemo, nagie, pozbawione już kory, wciąż piękne. Sfotografowane zostały te sosny pośród Lasów Mieńskich, w które zimową, śnieżną porą poprowadziłem grono przyjaciół i znajomych.  Dopiero, gdy u stóp takich olbrzymów stanie człowiek, widać, jak to drzewo jest wielkie, a człowiek jak wobec niego jest mały.

Umarła sosna w rezerwacie Jedlina w Lasach Mieńskich. Fot.L.Herz
Sosna, pomnik przyrody na skraju Dębin Piaseczyńskich w Lasach Mieńskich. Fot.A,Radziwonka
       Ta martwa już sosna (z górnego zdjęcia) stoi pośród rezerwatu, wokół niej ciśnie się leśna młodzież, gotowa do zajęcia miejsca po tej olbrzymce, gdy na nią kres przyjdzie. Ciekawe, czy któremuś z tych drzewek będzie dane dożyć jej wieku, a umierała ponad dwustuletnia, to pewne. Ta druga sosna (ze zdjęcia dolnego), również ponad dwustuletnia,  rośnie poza rezerwatem, ale jest pomnikiem przyrody, została nim w roku 1978, tabliczka z godłem państwowym, o tym oznajmiająca  i przybita do pnia, zdążyła już wrosnąć w korę, zapewne za dwadzieścia lat całkiem już zarośnie, a drzewo wygląda na zdrowe, więc pewnie jeszcze pożyje.
    Sporą porcją sentymentu  obdarzyłem Lasy Mieńskie.  Najpiękniejszą jego częścią jest rezerwat "Jedlina". To stary drzewostan, chroniony od kilku dziesiątków lat, rosną w nim dwustuletnie sosny, świerki, dęby i jodły. Jodły na mazowieckich nizinach  to ewenement, są drzewami gór i wyżyn. U starożytnych Greków, Rzymian, Żydów jodła była drzewem otoczonym boskim kultem. Zimową porą, gdy śnieg otuli pola i lasy, lubię wejść w głąb tego rezerwatu, stanąć u stóp potężnych sosen, dębów i jodeł w rezerwacie, aby pośród leśnej ciszy, tak mocno dającej się słyszeć właśnie zimową, śnieżną porą, posłuchać także głosu swego serca. W obliczu wiekowych olbrzymów jakby lepiej można ujrzeć wielkość natury. Zawsze były dla mnie Lasy Mieńskie ostoją starodrzewu, nie tylko w rezerwacie, ale to już przeszłość,  znaczna ich część weszła w wiek rębny, zbudowano szerokie, żwirowe drogi ułatwiające zwózkę drewna i poczęły znikać najstarsze partie lasu. Cóż... taka jest kolej rzeczy i my, pięknoduchy z miasta, zapominamy o tym do czego współczesnemu człowiekowi las tak naprawdę służy.  
    Lasy Mieńskie swoją nazwę wzięły od miejscowości Mienia, a wieś od nazwy rzeczki Mieni, której woda się >skrzy<, a więc >mieni<. W wieku XVI wieś Mienia wraz z okolicznymi lasami została donacją księżnej Anny Mazowieckiej dla szpitala św.Ducha w Warszawie. Pod koniec XVIII wieku we wsi powstała filia tego szpitala, a w roku 1809 być może według projektu Jakuba Kubickiego, pobudowano szpital z kaplicą.  Stoi nadal, widać go od kolei, jest to spory budynek, teraz służy jako dom opieki społecznej, w kaplicy znajduje się znacznych rozmiarów późnogotycka figura Chrystusa Frasobliwego z XVI wieku, odznaczająca się wysokim poziomem artystycznym. W czasie powstania listopadowego, w mieszczącym się w tym budynku lazarecie, przebywali żołnierze chorzy na cholerę, a mogiła tam wówczas zmarłych znajduje się o kilkaset metrów na pd. zach. od kolei przy drodze pośród lasu, niedaleko od znajdującego się tam sanatorium. 

wtorek, 19 stycznia 2016

Kilka kroków od Warszawy:
Brzozy  na Łużach w zimowej szacie



Nareszcie nadeszła zima na nasze Mazowsze. Zaczął padać śnieg, mazowieckie plenery poczęły być zimowo malownicze, tak jak Natura to nakazuje o tej porze roku. Dnie są krótkie, w poszukiwaniu urody zimowych plenerów nie chce się wyjeżdżać zbyt daleko, chyba że w góry i to od razu na co najmniej kilka dni. Na krótko, na kilka godzin, w podwarszawskie okolice mieszkańcy Stolicy nie za daleko wyjeżdżają, najczęściej tuż za rogatki Warszawy, gdzie komu bliżej. Jedni do Lasów Chojnowskich na południe od miasta, inni na wschód, do Mazowieckiego Parku Krajobrazowego w okolice Międzylesia i Falenicy, jeszcze inni wybierają się w teren najbardziej chyba popularny, na skraj Kampinoskiego Parku Narodowego koło Wólki Węglowej. I ja tam właśnie byłem,  na rozdrożu znakowanych szlaków w uroczysku Łuża, tam gdzie rosną przy drodze szpalery brzozowe, oddalone o trzy kilometry wędrówki żółtym szlakiem od parkingu i pętli miejskiego autobusu przy zachodniej bramie Cmentarza Północnego.

Brzozy pojawiły się tu z samosiewu, bowiem często tak się zdarza, że właśnie brzozy wchodzą jako pierwsze na tereny porolne, a tutaj tak było, bo stała w tym miejscu gajówka i gajowy miał obok swój deputat i zasiewał go na swój użytek. A gdy osady już nie stało, pola przy gajowce już nie obsiewano, do akcji przystąpiły brzozy. Brzozy są przedplonem lasu, one wkraczają najczęściej jako pierwsze, dopiero po nich zasiewają się inne gatunki drzew. Brzoza rośnie jako domieszka w lesie, towarzysząc innym gatunkom drzew. Rzadko jest gatunkiem dominującym, lasotwórczym i to na bardzo nielicznych glebach. Leśnicy często uważają brzozę za chwast, bo żyje krótko i daje marnej jakości drewno. Ale brzoza nie poddaje się łatwo ogniowi, dlatego bardzo często jest sadzona w szpalerach przy drogach i duktach leśnych, a te szpalery i rzędy mają przeciwpożarowe znaczenie ochronne. 
 W epoce romantyzmu człowiek począł patrzeć na przyrodę w zupełnie inny, niż dotąd sposób, w sposób zgoła nie utylitarny. Brzoza odgrywała w tym widzeniu natury ważką role. Bo jest to drzewo nad wyraz malownicze. Słuchając muzyki Chopina widzi się polski pejzaż, wiejskie polne drogi i miedze, obramowane wierzbami, i mazowieckie brzozy; "...ta brzoza pod oknami nie może mi wyjść z pamięci. Owa arbaleta! – Jakie to romansowe!" pisał Chopin.

Jak Mickiewicz, tak i Fryderyk Chopin był artystą romantycznym. Chopin urodził się w Żelazowej Woli na ziemi mazowieckiej i była to ziemia dzieciństwa wielkiego kompozytora. I brzoza była drzewem jego dzieciństwa. "Związek artysty z krajobrazem, który go ukształtował, jest głębszy, niżby to się zdawało – pisał Jarosław Iwaszkiewicz - Dzieciństwo i młodość zawsze kładą zasadnicze piętno na cały już potem żywot - w dziełach dojrzałego twórcy raz po raz powraca nuta, która zapadła w jego serce od najwcześniejszych czasów."

Brzozy należą do najbardziej popularnych drzew naszej strefy geograficznej. Brzoza jest drzewem nizinnego krajobrazu północnej Słowiańszczyzny. Owa romansowa, białopienna „arbaleta” nie chciała opuścić pamięci Fryderyka Chopina. W dalekim od rodzinnego kraju mieście brzezinę na kartach swojego poematu sławił Mickiewicz: "Czyż nie piękniejsza nasza poczciwa brzezina”...

Białe pnie brzóz w bieli zimowego krajobrazu. Czyż może być coś bardziej chwytającego za serce? 

Brzozy zimową porą w uroczysku Łuża w Kampinoskim Parku Narodowym. Wszystkie zdjęcia:.L.Herz

 

wtorek, 12 stycznia 2016

Epizody powstańcze 
...................................................................................................................
 
    Powstanie styczniowe pozostawiło trwały ślad w świadomości Polaków.  Klęska i daremny trud powstańców przeorały serca. Życie stało się bardziej bolesne. Dla nas, dzisiejszych, jest już tylko epizodem z historii. My już innego powstania jesteśmy duchowymi dziećmi, warszawskiego z roku 1944. O tamtym dowiadujemy się tylko z literatury. 

    Pośród mazowieckiego krajobrazu odnaleźć można powstańcze mogiły, koło Zaborowa Leśnego w Puszczy Kampinoskiej, nieopodal Łucznicy w Lasach Garwolińskich, w Kamieńczyku, w Antonowie koło Broku, w Nagoszewie w Puszczy Białej... Pozostały też ślady tego powstania w obrazach. O trzech chciałbym teraz opowiedzieć, a o nich dlatego właśnie, że są echem tego powstania i związane są z Mazowszem.  Albo przez krajobraz na nich przedstawiony, albo przez artystów obrazy te malujących. A ten mój blog jest o Mazowszu przecież...   
Maksymilian Gierymski - Patrol powstańczy
     W galerii malarstwa polskiego w warszawskim Muzeum Narodowym jest „Patrol powstańczy”, jeden z najbardziej znanych i najlepszych obrazów Maksymiliana Gierymskiego. Wspaniały ten artysta namalował go zainspirowany przedstawieniem tego tematu przez innego malarza, którym był Ludomir Benedyktowicz. On powstanie znał z autopsji, mając dziewiętnaście lat został ciężko ranny pod Feliksowem koło Broku, w  bitwie z sotnią Kozaków, stoczoną przedwiośniem roku 1863. Uznany przez Rosjan za zabitego, został uratowany przez właścicielkę pobliskiego dworu w Kazkowie, Nepomucenę Sarnowiczową. Lekarze amputowali mu przedramię lewej ręki i dłoń prawej. A jednak, mimo kalectwa, dzięki protezom, po studiach w Warszawie u Wojciecha Gersona, a potem w Monachium, zasłynął jako malarz. Malował m.in. obrazy, przedstawiające epizody powstańcze, z których jeden zainspirował Maksymiliana Gierymskiego.  Już po studiach w Monachium  Benedyktowicz  odwiedził Brok. Mimo, iż ucharakteryzował się, został w kościele rozpoznany co spowodowało patriotyczną manifestację. Dawnego powstańca rozpoznali też carscy urzędnicy, został aresztowany i na pół roku osadzony w warszawskiej Cytadeli.
Józef Chełmoński - Kuropatwy
     W tejże samej galerii znajdują się  również „Kuropatwy”, obraz Józefa Chełmońskiego, artysty urodzonego na Mazowszu i jak nikt przed nim i po nim umiejącego je malować. W tych kuropatwach pośród  bezkresnego, zimowego horyzontu, carska cenzura chciała widzieć zesłańców syberyjskich i wzbraniała eksponowania obrazu na wystawach. Na obrazie tym, skulone z zimna ptaki, wolno wędrują przed siebie przez zaśnieżony, równinny krajobraz, wędrują gdzieś ku niewidocznemu horyzontowi, gdzieś, tam, ku wschodowi, a tam za Uralem rozciąga się przecież zimna ziemia Sybiru... 
      Ktoś kiedyś napisał, że polska równina to pejzaż niestały, zamglony, bez wyrazistych rysów, bez ostro zaznaczonych granic, otwarty na hulające po tej równinie wiatry ze wschodu i zachodu. To pejzaż, który wiele wysiłku wymaga, a niekiedy i rozpaczy, aby nie dać się zdmuchnąć przeciągom...
     Jeszcze o jednym obrazie chciałbym tutaj wspomnieć. Obraz ten znajduje się wśród innych płócien i szkiców artysty w muzeum X Pawilonu na warszawskiej Cytadeli. Artysta ten doświadczył Sybiru. Nazywał się Aleksander Sochaczewski i był polskim Żydem z miasteczka Iłów na ziemi sochaczewskiej. Studiował malarstwo w Warszawskiej Szkole Sztuk Pięknych, jako student konspirował, brał udział w manifestacjach patriotycznych, aresztowany w roku 1862 został  osadzony w X Pawilonie Cytadeli Warszawskiej. W jego mieszkaniu odnaleziono broń, formy do odlewania kul, także sztylety używane do wykonywania wyroków na zdrajcach, wiele druków konspiracyjnych, tajną prasę itp.
     W kwietniu roku 1863 został skazany na karę śmierci, na 20 lat katorgi  na Syberii zamienioną przez namiestnika Królestwa Polskiego, wielkiego księcia Konstantego. Dwudziestoletni pobyt na Syberii pozostawił ślady w jego pamięci i psychice na resztę życia, malował wyłącznie syberyjskich katorżników i zesłańców. Jego poruszające dzieła są dzisiaj ważnym elementem ekspozycji w Cytadeli. Jest wśród nich i ten olejny obraz, nosi tytuł „Pożegnanie Europy”. Pośrodku znajduje się graniczny słup, na prawo od niego rozciąga się już Rosja, zesłańcy opuszczają Europę, przed nimi długa droga. Wiele postaci to sportretowani przez artystę jego współtowarzysze wygnania. Mężczyzna oparty o słup to autoportret malarza. Miał wtedy zaledwie dwadzieścia lat.  
Aleksander Sochaczewski - Pożegnanie Europy

środa, 6 stycznia 2016

O kilka kroków od Warszawy:    
Jabłonna

Pałac w Jabłonnie na XIX-wiecznej ilustracji.

Jabłonna leży o kilka kroków od Warszawy, często ją odwiedzam, bo niedaleko, a miejscowość zacna, znajdujący się tam pałac niepośledniej wartości architektonicznej, pałacowy park nadzwyczaj urodziwy, a historia Jabłonny poruszająca i niewiele podwarszawskich pałaców może się tak interesującą historią poszczycić. 

    Jeszcze kilka mil drogi - a oto zza wzgórza
    Piękna się, ocieniona Jabłonna wynurza.
    Idź odwiedzić tę ustroń stopy pobożnemi,
    Bo tutaj żył przed laty bohater tej ziemi.
    Zwiedź ten cienisty ogród - może gdzie w altanie
    Sam Józef Poniatowski przed oczy ci stanie
    W sutej, żołnierskiej burce, w kaszkiecie hułana.


  Taką zobaczył Jabłonnę Władysław Syrokomla we "Wspomnieniach pielgrzyma" z roku 1861 i wybaczmy mu te rymy, tak rozkosznie naiwne i proste. Przez dziesiątki lat żywili się Polacy coraz bardziej, z upływem lat rosnącą i olbrzymiejącą postacią księcia Józefa. 

    Całą Jabłonnę wypełniała dla mnie światowo-rycerska postać księcia Józefa Poniatowskiego - wspominał Wiktor Gomulicki w jednej ze swoich nowel, której akcja rozgrywa się m.in.w żydowskiej bryczce, jak dzisiejsze autobusy przewożącej pasażerów na trasie z Pułtuska do Warszawy, a którą to trasę Gomulicki po wielekroć przemierzał. Pisał tedy: "Z okna izby zajezdnej przyglądałem się bramie żelaznej wiodącej do jego niegdyś parku. Przy podjeździe leżały tam dwie olbrzymie kule kamienne, przez kratę było widać zwężającą się perspektywicznie aleję nagich, skostniałych od mrozu drzew parkowych. Zdawało mi się nieraz, a z mgły przesłaniającej głębię parku, wysuwa się bez szmeru biały łabędź sani książęcych, a na nim młodzieniec w burce, z małymi na rumianej twarzy >bakenbardami<, z oczyma ciskającymi błyskawice."
      W Jabłonnie o każdej porze roku jest ładnie, także w porze bezlistnej, ale najładniej jest kolorową jesienią, ale i zimą tam zajść warto, zimą albowiem Jabłonna ukazuje zupełnie inne oblicze i ono jest bardzo, ale to bardzo urodziwe. Przed sześciu laty zima była śnieżna mocno, byłem tam  z gromadą przyjaciół. To zdjęcie wykonałem w styczniu, a zima styczniowa lutą była wówczas niezmiernie.


Były takie zimy na Mazowszu, także i w Jabłonnie;styczeń w  roku 2010. Fot.L.Herz 
    Pałac w Jabłonnie powstał nie jako zimowa, lecz jako letnia rezydencja. Zapewne większość z nas nie wie, że moda na podmiejskie wille rozpoczęła się w Warszawie około roku 1770 i że w Jabłonnie jedna z willi najpierwszych powstała, a dodajmy, że stoi tam nadal i to od lat 235. Dzisiaj, w  którą by stronę wokół Warszawy nie pojechać, wszędzie aż roi się od letniskowych działek, domów i podmiejskich willi. Żadna z nich willi w Jabłonnie nigdy nie dorówna.
    Willa podmiejska w Jabłonnie nie jest zwykłą willą książęcą, to mały pałac, nie byle kto ją zamawiał, nie byle kto projektował. Ten pałac powstał na zamówienie ówczesnego właściciela Jabłonny, późniejszego prymasa, księcia biskupa Michała Poniatowskiego. Na podmiejską willę miejsce było akuratne, trzeba je było tylko zagospodarować odpowiednio, do budowania został powołany  twórca warszawskich Łazienek, Dominik Merlini. W latach 1775-79 powstała w Jabłonnie  bardzo piękna  budowla o kształcie "na pograniczu skromnej rezydencji podmiejskiej i pawilonu towarzyskiego", jak to określił Tadeusz Broniewski.  Wciąż dzieło Merliniego oglądamy, tylko nieco potem było przebudowane, bardzo zresztą udatnie, przez Henryka Marconiego w roku 1837. Wespół z pawilonami oficyn, również autorstwa Merliniego, oraz z oranżerią, wystawioną wedle projektu Szymona Bogumiła Zuga, tworzy całość o dobrych proporcjach i szlachetnej prostocie. 
    
Dwa spojrzenia na pałac w Jabłonnie, od dwóch stron, ze wschodu i z południa. Fot.L.Herz


    Spośród kilku postaci, związanych z Jabłonną, najmocniej pamięta się księcia Pepi. Książę Józef Poniatowski tu właśnie częściowo spędzał swoje "politycznie bezczynne lata", jak to się ładnie zazwyczaj ujmuje w zgrabne słowa. Gdy Stanisław August namawiał bratanka do udziału w polityce, pisał książę do królewskiego stryja: "chciałbym sobie siedzieć spokojnie w Jabłonnie". Nie były to najlepsze lata późniejszego bohatera narodowego, a po śmierci w nurtach Elstery - dodajmy - również bohatera romantycznego. Bardzo byronowska była ta śmierć. I bardzo niepotrzebna, chyba że na potrzeby legendy. 
  Najbardziej znany obraz, przedstawiający śmierć księcia, namalował go January Suchodolski.







Jeśli gdziekolwiek na podwarszawskim Mazowszu pozostały ślady zakotwiczającej się romantyczności, są one tutaj właśnie, a nie w pozbawionej narodowego charakteru sentymentalnej Arkadii koło Łowicza. Właśnie tu, w Jabłonnie, w cieniu legendy jakże polskiego bohatera. Z wszystkimi jego ułomnościami i zaletami.  Książę Józef Jabłonnę odziedziczył. Korzystał z niej, zapisał się w jej dziejach najtrwalej, ale nie on był tym, który Jabłonnę stwarzał. On dawał Jabłonnie charakter. Barwił jej życie. Nasycał swoimi słabościami i temperamentem, swoją indywidualnością. Jabłonnę kształtowali inni. Pora, aby ich również przedstawić. Zatrzymajmy się przy kilku postaciach.


Pierwszą znaną osobistością, rezydującą w Jabłonnie, był Karol Ferdynand Waza, biskup wrocławski i płocki, opat mogilski, czerwiński i tyniecki, książę raciborski i opolski. Jak pisał o nim Paweł Jasienica w "Rzeczpospolitej obojga narodów", ksiądz biskup był małomówny i nietowarzyski, zamknięty w sobie i zawsze byle jak ubrany, posiadał jednak przygarść zalet, których kraj pragnął, niczym kania deszczu. Karol Ferdynand uchodził za skąpca, ale gospodarzem był znakomitym, swoje dobra kościelne doprowadził do stanu kwitnącego, na potrzeby społeczne umiał nie szczędzić grosza. Wróg pustosłowia, rzeczywiste potrzeby szanował i lubił otaczać się ludźmi do rzeczy. Zdecydowany i stanowczy, zawsze wiedział czego chce.

    Był kandydatem na tron królewski. W roku 1648 w czasie elekcji walczył o ten tron z Janem Kazimierzem. Podczas elekcji czekał na jej wynik w swojej Jabłonnie, "gościnnie w niej tęgo poił szlachtę", a gdy szala zwycięstwa poczęła się przechylać na korzyść jego brata, który w tym samym czasie czekał na wyniki w bardzo stąd blisko położonym Nieporęcie, ogłosił rezygnację. Elegancko się zachował, przyznać trzeba.

    W roku 1773 od kapituły nabył rezydencję późniejszy prymas, biskup i książę Michał Poniatowski. To on nadał rezydencji szlif, nadal widoczny i dzisiaj. I to on do budowy najął Dominika Merliniego.    Merlini do Polski przybył jako trzydziestoletni młodzieniec i w Polsce zrobił oszałamiającą karierę. Już trzydziestojednoletni był warszawskim budowniczym. W wieku lat 38 uzyskał nobilitację i signor Merlini został imć Merlinim. Kształtował wnętrza warszawskiego zamku królewskiego, potem zajął się Łazienkami, wreszcie przystąpił do projektowania zespołu pałacowego w Jabłonnie. Gdy budowa została zakończona w roku 1779, Merlini miał lat czterdzieści dziewięć. Pozostało mu jeszcze osiemnaście. Urodził się jako Włoch w Italii. Gdy umierał jako polski szlachcic w polskiej Warszawie, od roku była ona okupowana przez Prusaków, a szesnaście lat po śmierci Merliniego miał zginąć najsławniejszy z lokatorów zbudowanego przezeń pałacu, książę Pepi.

   W czasie, gdy Dominik Merlini kształtował w Jabłonnie swoje dzieło, młody książę był jeszcze szesnastoletnim młodzieńcem o urodzie cherubina, obkomplementowywanym na austriackim dworze cesarskim. Pałacyk zawierał tylko mieszkanie właściciela; natomiast apartamenty gościnne oraz dwór prymasa mieściły się w dwóch pawilonach bocznych, z których lewy zwany jest królewskim, na pamiątkę bytności Stanisława Augusta w Jabłonnie. Kształtował park Szymon Bogumił Zug, który zaprojektował i wystawił grotę, wieżyczkę i kiosk chiński, a samemu parkowi nadał charakter krajobrazowy. Później nieco wybudowano zaprojektowaną przez Zuga oranżerię, skośnie ustawioną poza prawym pawilonem.

Oranżeria pałacowa, klasycyzm doskonalszy od doskonałego. Fot.L.Herz


    Styl w jakim pałac wybudowano określany jest jako klasycystyczny, chociaż ta budowla nie jest taką w pełni. "Reminiscencje baroku splatają się tu z elementami klasycyzmu we francuskiej redakcji", jak to określiły autorki opracowania tyczącego Jabłonny w "Katalogu zabytków sztuki w Polsce". Barokową jest przede wszystkim bryła pałacyku z okrągłym salonem na osi, wysuniętym w postaci trójbocznego ryzalitu w elewacji ogrodowej. Szczególnie charakterystycznym motywem całej kompozycji jest wieżyczka na osi środkowej fasady, zwieńczona hełmem z kulą.  

Dwie fasady pałacu, frontowa i ogrodowa. Fot.L.Herz
     Całkowicie odmienne są obie elewacje. Gdy patrzeć na nie, wydaje się, iż przynależą do zupełnie innych budowli. Frontowa jest mniej jednolita od ogrodowej. W elewacji ogrodowej dominuje wysunięta i przewyższająca całość o piętro część środkowa mieszcząca salę balową. Ten sposób rozwiązywania centralnej części budowli pałacowej stosowany był w osiemnastowiecznej architekturze francuskiej i angielskiej. W Polsce pojawił się w architekturze pałacowej w wielu odmianach. Kompozycja elewacji ogrodowej pałacu w Jabłonnie należy do najwcześniejszych klasycystycznych rozwiązań tego typu w Polsce.

    Jest w Jabłonnie trochę sarmatyzmu, szczypta angielszczyzny, co nieco francuszczyzny i jest spora porcja dramatu. Po samobójczej śmierci prymasa, rezydencja przeszła w ręce księcia Józefa Poniatowskiego. W Jabłonnie książę przyjmował swoich gości w salonach i pokojach na parterze pałacyku. Mieszkał skromnie i swoje pokoje skromnie wyposażył. Tylko na ścianach zawisło nieco militarnych pamiątek, trochę okazów z jego świetnej kolekcji broni oraz szkice Orłowskiego, a wśród nich jeden przedstawiający bitwę pod Zieleńcami. Było to pierwsze polskie zwycięstwo w polu od czasów wiktorii Jana III Sobieskiego. 18 czerwca 1792 książę osobiście poprowadził polską armię do zwycięstwa na wojskami carskimi. Niespełna dwa miesiące wcześniej zawiązana została konfederacja targowicka, do której później przystąpił stryj księcia i jego protektor, król Stanisław August Poniatowski. A że potem naczelnikiem wojskowym został obrany Tadeusz Kościuszko, a nie on właśnie, więc też książę Józef miał powody, by być zgorzkniałym. Zgorzknienie zmienił na wesołe życie. Czy jednak nie była to tylko maska bawidamka, jaką narzucił sobie dla ukrycia rozczarowań, jakich mu los nie szczędził w tym czasie?

    Zawsze otoczony gronem gości, spędzał wiele czasu albo w swoim warszawskim Pałacu pod Blachą, albo tutaj, w Jabłonnie, gdzie panowała pełna swoboda, a goście księcia żyli wedle własnego rozkładu dnia. Kiedy chcieli, to wstawali, potem gawędzili przy śniadaniu, następnie mężczyźni udawali się na dół do tzw. kawiarni, i dalej gawędzili, paląc tytoń turecki na długich cybuchach. Przez następne godziny Poniatowski albo grał w piłkę "rakietem" albo oddawał się jeździe konnej. Kobiety natomiast, po śniadaniu i rannej toalecie gromadziły się u pani Vauban. Kilkakrotne uderzenie w dzwon chiński zwoływało gości i domowników na wykwintny obiad na modłę francuską. A wieczorami spacery w powozach lub konno, rzadziej przejażdżki wielkimi łodziami po Wiśle.
Popiersie damy, bardzo z epoki, ten wizerunek można w Jabłonnie zobaczyć. Fot.L.Herz

    Krąg złotej młodzieży z otoczenia księcia nosił wówczas tzw. mundur Jabłonny, mocno kolorowe i pstrokate odzienie. Więc młodzieńcy młodzi i młodzieńcy już nieco podstarzali, zakładali na się frak jasnozielony, żółto podszyty, z czarnym kołnierzem i złoconymi guzikami z wyobrażeniem konia angielskiego, z napisem "Jabłonna", albo kamizelkę, często pasową, suto szamerowaną złotem, na huzarską modłę. Ten ubiór plus kult konia, huzara i romansów "tworzyły swoistą mieszaninę sarmatyzmu ze snobistyczną, arystokratyczną modą na angielszczyznę".

    To prawda, że nie były to najlepsze lata w życiu księcia. Najlepsze przyszły potem. Razem z Napoleonem. I już nie miał książę czasu na Jabłonnę. Tych najlepszych lat było zresztą zaledwie kilka, jakże jednak intensywnie przeżytych! Zaangażował się uczuciowo, jak się zdaje po raz pierwszy, na pewno już dozgonny. Został jedną z najważniejszych postaci Księstwa Warszawskiego, utworzonego przez Bonapartego. Został kawalerem francuskiego orderu Legii Honorowej, generałem, ministrem wojny i wodzem naczelnym armii Księstwa, marszałkiem Francji. Osłaniając odwrót armii francuskiej poległ pod Lipskiem w roku 1913. 
     O, ironio! Dopiero po śmierci - kto wie, czy nie będącej wyborem świadomym - poczęła rosnąć jego postać, aż nowy jego wizerunek przesłonił już całkowicie niemal lata Jabłonny i teraz wszyscy go pamiętają takim, jakim jest na konnym pomniku dłuta Thorvaldsena, stojącym na warszawskim Krakowskim Przedmieściu.


W jakiś czas po śmierci księcia właścicielką Jabłonny została Anna z Tyszkiewiczów Potocka, po rozwodzie z Aleksandrem Potockim od roku 1821 żona byłego adiutanta Napoleona, gen. Stanisława Dunin-Wąsowicza. Popularna Anetka była uzdolnioną malarką i projektantką ogrodów. Jej staraniem wokół pałacu powstał bardzo malarski park o dużych walorach krajobrazowych, romantyczny lecz nie sentymentalny, co godne podkreślenia. Na bocznej ścianie pałacu została wmurowana tablica. Pod klasycyzującą płaskorzeźbą, przedstawiającą zadumaną niewiastę w antycznym stroju, siedzącą pod piramidą, widnieje napis: "Ustronie bohatera... potomkom przekazuię 1837 A.D.W." Pod napisem głowa amorka. Jakież to romantyczne! 

Romantyczne pamiątki romantycznego bohatera. Fot.L.Herz

   Po przeciwnej stronie pałacu, w pewnej odeń odległości, stoi inna romantyczna pamiątka romantycznego bohatera: łuk z napisem "Poniatowskiemu", zaprojektowany około roku 1840 przez Henryka Marconiego. Ten łuk miał swoje romantyczne odpowiedniki gdzie indziej: pomniki księcia Józefa wzniesiono w Puławach i w Zofiówce na Ukrainie. O kilka kroków od łuku w Jabłonnie widnieją ruiny romantycznej groty.

     Park w Jabłonnie jest wyjątkowy i można w nim spędzić nawet i kilkadziesiąt minut i to bez minuty znudzenia, chociaż nie należy do parków dużych i ma zaledwie trzydzieści hektarów powierzchni. Niewiele w nim widać z pierwotnego założenia z czasów królewicza biskupa Karola Ferdynanda. Główną pracę wykonał Szymon Bogumił Zug po roku 1778, który to co było przekomponował, to i tamto dołożył i wówczas powstała ta aleja dojazdowa, okalająca trawnik przed pałacem. Potem do roboty wzięła się Anetka; powstały nowe dukty widokowe i nowe perspektywy się odsłoniły. Niestety, wybudowanie wału ochronnego nad Wisłą w końcu wieku XIX, zamknęło perspektywę najważniejszą i zlikwidowano wtedy sadzawkę od strony fasady ogrodowej.
W balowej sali. Fot.L.Herz

   Pośrodku pałacu za najpiękniejsze pomieszczenie uchodziła zawsze sala balowa, ukształtowana przez Merliniego. Wnętrza wciąż pełne są dzieł sztuki, ale to już zupełnie inne obrazy, akwarele i ryciny oraz meble, przybyłe tutaj dopiero po drugiej wojnie światowej, ponieważ wyposażenie pierwotne, po odebraniu Potockim Jabłonny w toku 1945, zostało przez nich wywiezione za granicę. W niektórych salach odkryto fragmenty fresków z wieku XVIII, najpewniej będące dziełem Szymona Mańkowskiego. W podziemiach znajdują się malarskie dekoracje Antonio Travellego, poleconego prymasowi Poniatowskiemu przez arcybiskupa Sierakowskiego ze Lwowa. Trzeba być nieco upartym, aby móc obejrzeć te wnętrza, niechętnie udostępniane do zwiedzania zwykłym śmiertelnikom. Żal trochę, że nie ma tu biograficznego muzeum księcia Józefa, który na nie zasługuje. Jest za to ekskluzywna restauracja w podziemiach i tam każdy przy kawie lub kotlecie może podziwiać freski Travellego. 
Satyr w pogoni za nimfami wśród rzecznego szuwaru. Fresk Travellego w podziemiach pałacu. Fot.L.Herz
    To, co widać w Jabłonnie dzisiaj, to po zniszczeniach wojennych w roku 1944 zostało odbudowane nakładem państwa. Nazywając rzecz po imieniu: jest to w dużej mierze rekonstrukcja, lecz bardzo udana. Nad odbudową kształtu architektonicznego czuwał Mieczysław Kuźma, nad odbudową wnętrz miał pieczę Tadeusz Wierzejski, ogrodem zajmował się Gerard Ciołek. W roku 1953 rezydencję przekazano Polskiej Akademii Nauk. Odbywały się w Jabłonnie liczne naukowe sympozja i międzynarodowe spotkania ludzi kultury, literatów, dziennikarzy, bywają spotkania polityków. W roku 1977 odbyły się w pałacu pierwsze śluby cywilne, a jeden z takich ślubów opisał Jerzy Andrzejewski w powieści "Miazga" i chociaż jest to literacka fikcja, jednak zawiera wiele prawdziwego obrazu, dość dosadnie charakteryzującego pewien okres w życiu pewnych warstw o pewnym znaczeniu w okresie PRL-u. Pałac dzisiaj zarabia na siebie głównie organizacją wesel i jest wynajmowany często jako dekoracja przy realizacji zdjęć do różnych filmów. Wypada w nich pierwszorzędnie.
   Dostępny jest publiczności park pałacowy, jest wspaniały, ale ostatnio stał się nieco zaniedbany, pewnie dlatego, że jest otwarty dla publiczności jako park miejski,  ranią oczy   potłuczone latarnie parkowe i tynk odpada z oranżerii i z Łuku Poniatowskiego, a chińska altana jak czekała na remont przed laty, tak czeka, zapuszczona, otoczona ogrodzeniem. Wciąż na szczęście rosną tam drzewa wielgaśne, a wśród nich  najokazalsze na Mazowszu modrzewie, ach! jakież to są drzewa ogromne, jakże wysokie, o poradlonej korze swoich pni, pięknych jak bywa piękną starość. Wędrując od parku z biegiem Wisły zobaczy się rosnące wśród pól ogromne nadwiślańskie topole czarne, imponujące drzewa, tutaj o prezencji, jakiej gdzie indziej nad Wisłą topole mieć się nie zdają.

      Sześć lat temu o zimowej porze poszedłem z przyjaciółmi nad Wisłę koło Jabłonny. Już za przeciwpowodziowym wałem ochronnym znajduje się teren rezerwatu przyrody "Ławice Kiełpińskie", prowadzi tam wąska ścieżka, którą przegradza kilka drzew, powalonych przez bobry. Nad rzeką czekał  tam na nas pejzaż niezmieniony od setek lat, krajobraz jaki oglądali zapewne jeszcze mazowieccy książęta. Przed sześciu laty zima styczniowa była śnieżna mocno, chociaż szary był dzień i chmurny, zupełnie nie pocztówkowy, a przecież było tam tak, jak trzeba, nad tą Wisłą koło Jabłonny. Za kilka dni tam znowu będę. Podobno ma prószyć śnieg...
Zimowa Wisła pod Jabłonną w dniu  bezsłonecznym, pod niebem szarym. Fot.L.Herz

W tekście tym wykorzystałem fragment swojej książki "Klangor i fanfary", która ukazała się w r.2012 nakładem Wydawnictwa Iskry. 

sobota, 2 stycznia 2016

Były kiedyś śnieżne zimy na Mazowszu 
Zima na Szmulkach
Warszawskie Szmulki zimą roku 1961. Fot.L.Herz
Miałem kiedyś ambicje fotograficzne. Łaziłem po przedmieściach Warszawy, fotografowałem ulice, których dzisiaj już dawno nie ma. Jak się dało, chociaż bez teleobiektywu, również ludzi. Przeglądając te stare zdjęcia widzę, jak wiele przeszło mi koło nosa. Nie pomyślałem, że trzeba, że warto, że kiedyś... Wtedy pozostawałem nieco pod wpływem oglądanych filmów włoskiego neorealizmu, swoją rolę odegrali też polscy fotograficy, artyści fotografii czarno białej...
    Zawsze z radością odwiedzam dzielnice i ulice, w których zachowała się autentyczna atmosfera fascynującej lokalności. Sporo zdjęć zrobiłem w roku 1961 w Warszawie, fascynująca wtedy była dla mnie oglądana w zimowej szacie dzielnica  Szmulki na peryferiach Pragi.

 

 
Wszystkie zdjęcie z warszawskich Szmulek śnieżną zimą roku 1961. Fot.L.Herz


     Szmulki miały smak egzotyki. Dziś to już nie to. Szmulki są już inne. Ja jestem inny. Zdjęcia teraz robi się inne. Mały pikuś to dzisiejsze fotografowanie. Aparat myśli za nas. Odpada kupowanie błon fotograficznych, wywoływanie ich, robienie papierowych zdjęć. Zapis cyfrowy ogromnie obniżył koszty. Wtedy sam wywoływałem filmy i zdjęcia, kuchnię zamieniałem nocami w laboratorium fotograficzne. Takich ambitnych zdjęć jak wówczas, już nigdy później nie robiłem.
    Zmieniły się czasy. Na lepsze, to niewątpliwe. Ale tamtych Szmulek żal. Czarno białej fotografii też żal. Ta kolorowa to nie to. Podrajcowane widoczki pachną tandetą. Ale lud to lubi,  jak na lud przystało.