Strony

Strony

wtorek, 24 lipca 2018




 Czyżyk na drogę
 
       Autor tej książki, p.Piotr Brysacz pochodzi z podlaskiego Zambrowa, mieszka w świętokrzyskich Kielcach, rusza go Suwalszczyzna. Jest dziennikarzem, wolnym strzelcem, autorem m.in. zbioru wywiadów „Patrząc na Wschód. Przestrzeń, człowiek, mistycyzm”, współorganizuje także wspólnie z Piotrem Malczewskim festiwal literacki Patrząc na Wschód w Budzie Ruskiej nad Czarną Hańczą.

      "Czyżyk na drogę. Rozmowy o przyrodzie" jest zbiorem wywiadów o przenikaniu się natury i kultury, o tym, czym jest natura, przyroda, przestrzeń, krajobraz, jak wpływa na człowieka, czy krajobraz, w jakim wzrasta się w dzieciństwie, ma wpływ na to, kim jesteśmy; dlaczego, skoro wiemy, że natura jest elementem podstawowym dla dobrego funkcjonowania, odwracamy się od tej natury… Rozmawiał z Anną Kamińską, Adamem Wajrakiem, Adamem Robińskim, Krzysztofem Czyżewskim oraz Stanisławem Łubieńskim, także i ze mną. Pytał czym natura jest dla mnie, w jakim krajobrazie wzrastałem, na co patrzyłem w dzieciństwie, czym mnie uwodzi krajobraz polski, jakie są te spotkania…

      Pytał mnie m.in. Pan Piotr jaka jest różnica pomiędzy „być” a „widzieć”? Odpowiedziałem mu tak.


     „Być”, to stan bierny, niczego od nas nie wymaga, po prostu się jest... Jest pan tu u mnie, siedzi pan na tym fotelu, i całe życie może tak pan „prze-być”. „Widzieć” zaś, to wysiłek, widzieć, to dostrzegać, być uważnym, wyczulonym, wrażliwym... Gdyby mnie pan wsadził z zawiązanymi oczami do helikoptera i wyrzucił w jakimś lesie podwarszawskim, to myślę, że potrzebowałbym najwyżej pół godziny, żeby panu powiedzieć, gdzie jesteśmy. Bo każdy las jest inny. Ba! Każde drzewo w tym lesie jest inne, każde ma swoje własne cechy osobnicze, indywidualne oblicze, chociaż nam się wydaje, że one wszystkie takie same, jak rosyjscy żołnierze paradnym krokiem maszerujący na moskiewskim placu u stóp Kremla na defiladzie. To trochę również tak, jak z Chińczykami. Dla nas każdy jest żółty i ma skośne oczy, a przecież jazdy jest inny na swój własny sposób. Podobno zresztą oni to samo mówią o nas.

      Myślę zresztą, że gdyby pan przypadkiem mnie zawiózł na przykład w rejon Wykusu w Kieleckiem, to też bym wiedział, gdzie jestem. Bardzo często tam jeździłem Wysiadałem z autobusu pośpiesznego relacji Warszawa – Szczawnica gdzieś pod Suchedniowem i szedłem w las. Zawsze tam jeździłem jesienią, bo w okolicach Warszawy nie ma tych przepięknych, jesiennych kolorów lasów bukowych, na naszym Mazowszu nie rosną albowiem buki, proszę pana...

      Nas, miastowych, ciągnie przede wszystkim do lasów. Od krajobrazu leśnego jednak ważniejszy dla nas jest krajobraz otwarty, polny, architekci krajobrazu mówią o takim: kulturowy. Ja to powtarzam do znudzenia i powtórzę raz jeszcze: my swoją nazwę – Polska – wywodzimy od pól, Polska, to nic innego jak kraj pól, nazwa Mazowsze zaś to ojczyzna ludzi umazanych ziemią, utrudzonych pracą na roli. Moje imię, Lechosław, wywodzi się od „leszków” – tak nazywano ludzi mieszkających po lasach – albo od słowa „lechy”, co oznacza skibę.

     Jesteśmy wszyscy z tych pól i z tego otwartego, polnego krajobrazu, z tych łanów zbóż, zaoranej ziemi, z tych płaskich jak naleśnik łąk na skraju lasu... To wszystko jeszcze do niedawna było w tym mazowieckim pejzażu widoczne, ale to świat, który odchodzi... Bo nie opłaca się uprawiać ziemi, siać i zbierać...

     Miałem szczęście – jako działacz ochrony przyrody – latać nad tą mazowiecką ojczyzną helikopterem. Z lotu ptaka widać trzy krajobrazy: Puszczę Kampinoską, z góry bardzo przeciętną, z wydeptanymi przez łosie ścieżkami na bagiennych łąkach; widać też fenomenalną Wisłę. Gdy człowiek spojrzy na nią z góry, to jeży się przeciwko tym wszystkim pomysłom regulowania tej rzeki, wpuszczaniu jej w kanał i grodzeniu zaporami. Z góry widać jeszcze jeden krajobraz: takiego niechlujstwa nie ma chyba nigdzie na świecie.

      Polskie gospodarowanie przestrzenią jest nadzwyczajnie okropne. Otoczenie wielkich miast zwłaszcza, gdy patrzeć na nie z góry. Antoni Kroh, pisarz, etnograf, wybitny znawca kultury ludowej, pisze w jednej ze swoich książek, że w latach 70. XX wieku, gdy z polskiego krajobrazu odeszła XIX-wieczna wieś, zaczął się jeden wielki chaos, który trwa do dziś. To z góry doskonale widać: jakieś Gargamele we wściekłych kolorach, stawiane jak i gdzie się komu podoba...

      Skąd w nas takie bezguście szpecące polski krajobraz? Gdy przeczytałem niedawno w „Gazecie Wyborczej”, że wielka pacyficzna wyspa śmieci ma wielkość pięciu czy dziewięciu województw mazowieckich, to się zacząłem zastanawiać, czy my w ogóle mamy jakiekolwiek pojęcie o skali zbrodni, jakiej się dopuszczamy na przyrodzie… Bo może się okazać, że jest już za późno, by się nad takimi sformułowaniami zastanawiać…

       To dość trudna sprawa… Myślę, że naród polski nie kocha swojego kraju, bo własnego mieszkania nie zaśmieca się tak strasznie jak Polacy zaśmiecają swój kraj. Nad tym nieszczęsnym narodem trzeba zacząć pracę od postaw. Kto to ma robić? Niewątpliwie: czas. Przecież jednak trzeba mu w tym pomóc. Zacząć powinien telewizor i ambona. Ba, trzeba by wpierw wyedukować i telewizje, i kaznodziei, z biskupami zresztą włącznie. Papież Franciszek to wie, ale wygląda, że tylko on jeden...


     Ładnie zrecenzował książkę znakomity ptasiarz p.Arkadiusz Szaraniec w swoim blogu „Plamka Mazurka”. „Czyżyk na drogę” to świetny tytuł (choć w środku mało jest o ptakach), jakże trafny na cykl z motywem podróży w tle i podtekście, także tym najgłębszym. Teksty jak rzadko które nadają się do dziobania na wyrywki, smakowania poszczególnych zdań, potem całości.               
      Wszyscy rozmówcy poszukują, podróżują, dążą, „nosi ich” , a przy tym umieją zauważyć wąską ścieżynkę, która wiedzie gdzieś w bok od utartego szlaku, i co najważniejsze – pójść właśnie tamtędy. Snują rozmowy o przyrodzie (taki jest podtytuł), ale – to jedyny wspólny mianownik - żaden z nich nie jest profesjonalnym przyrodnikiem z dyplomem renomowanej uczelni, choć stale mają do czynienia z naturą, krajobrazem, lasem, polem, łąkami, zagajnikami, strumykami, tym co rośnie, płynie, fruwa. To pasjonaci, co się czuje od razu, po pierwszym dziobnięciu. I po każdym następnym. Tylko taki ktoś może określić, że „widział staw z ognistobiałym łabędziem”, a łąkę nazwać „przepastną”.

       To bardzo interesująca książka. Nie obłowi się  jednak autor na niej, a może i poniesie straty. Nabyć ją można chyba wyłącznie przez internet, np. przez www.sklep.magazynkontynenty.pl. Wydawca ma własną stronę internetową i jest obecny na facebooku. Jakby co, wyguglujcie sobie te dwa słowa: paśny buriat.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz