Na Wysoczyźnie Rawskiej, ziemi mszczonowskiej, za pasmem lasu i przetykanych łąkami i polami zagajników, w mozaikowatym pejzażu mazowieckim, znajdują się Petrykozy. Całe lata słynęły stopięćdziesięcioletnim dworem, w którym frasowały się drewniane świątki, pieczołowicie od lat zbierane przez gospodarującego tam, niestety już nie żyjącego Wojciecha Siemiona i gdzie obok dworu zgromadził on zabytkowe chałupy i drewniane wiatraki z rozpostartymi szeroko skrzydłami. Gdy zachodziłem do Petrykoz, on także szeroko rozkładał ramiona na powitanie. Wyglądał jak dziedzic z dziada pradziada, on, syn wiejskiego nauczyciela z Krzczonowa na Lubelszczyźnie, człowiek o chłopskiej urodzie. Kto wie, czy nie była to najlepsza rola znakomitego aktora, w którą wkładał moc serca. A serce miał ogromne.
Wojciech Siemion w rozmowie z gośćmi w swoim dworze. Fot.L.Herz |
Dla swoich gości był gościnny po polsku. Z dumą oprowadzał po dworze, objaśniał swoje zbiory szczegółowo i ze znawstwem. Jego objaśnienia były jak mały teatr, przetykany obszernymi cytatami poezji najwyższego lotu. Pamięć miał fenomenalną. Całą swoją karierę oparł na tej pamięci. Całą swoją karierę podporządkował swojej pasji kolekcjonerstwa, nawet to, że przez długie lata sprzedawał się jako sztandarowa postać polskiego komunizmu. Czy mam mu to za złe? Nie do końca. To temat na osobne rozważania, bowiem – jak wiadomo – życie nie składa się tylko z obrazów czarnych i białych. Są barwy pośrednie.
W dworze zgromadził imponującą kolekcję doskonałych grafik i obrazów, których autorami są pierwszorzędni polscy malarze z górnej półki, m.in. Malczewski, Witkacy, Czapski, Lebenstein, Gielniak. To na parterze. Natomiast w piwnicy stworzył rewelacyjną galerię sztuki ludowej. Nim zaprosił tam gości, pomiędzy ludowymi świątkami ustawiał zapalone świece. Spektakl był urzekający. Wychodziło się stamtąd pod wielkim wrażeniem.
Ostatnim razem, gdy tam byłem, zapadła już noc, sylwetka dworu rysowała się na tle granatowego nieba, okna jarzyły się światłem, nagie, jeszcze bezlistne drzewa wyciągały konary ku płonącej nad Petrykozami wieczornej gwieździe, nie chciało się odjeżdżać, chciało się zamknąć ten obraz w dłoniach i przycisnąć do serca. To już czas przeszły. Nie żyje już Wojciech Siemion. Nie dożył dnia – na szczęście – w którym dwór spłonął. Na warszawskich Powązkach odwiedziłem jego grób. Spoczywa pośród zasłużonych, wokół marmury, granity, wymyślne kompozycje. To prawda, należało mu się tam miejsce, jest pośród dobrego towarzystwa, lecz przecież jego grobek powinien być maleńki, jeno trawą obsiany, tylko z prostym drewnianym krzyżem u głowy i na pewno gdzieś na wiejskim cmentarzu pośród mazowieckich pól i zagajników, najlepiej w Żelechowie koło Nadarzyna, na tym samym cmentarzu na którym pochowany został Józef Chełmoński. Na pewno obaj mieliby sobie wiele do powiedzenia....
Niewiele zostało z dworu w Petrykozach. Poszczerbione mury, trochę dachu. Zza drzew podworskiego parku widać drewniany wiatrak. Zamknięta brama ogrodzenia, na niej kłódka, która zdążyła już zardzewieć. Smutny widok, smutne refleksje. I tak już mamy na podwarszawskim Mazowszu dwa takie miejsca, Siemionowe Petrykozy dołączyły do Zegrzynka Jerzego Szaniawskiego.
W dworze zgromadził imponującą kolekcję doskonałych grafik i obrazów, których autorami są pierwszorzędni polscy malarze z górnej półki, m.in. Malczewski, Witkacy, Czapski, Lebenstein, Gielniak. To na parterze. Natomiast w piwnicy stworzył rewelacyjną galerię sztuki ludowej. Nim zaprosił tam gości, pomiędzy ludowymi świątkami ustawiał zapalone świece. Spektakl był urzekający. Wychodziło się stamtąd pod wielkim wrażeniem.
Ostatnim razem, gdy tam byłem, zapadła już noc, sylwetka dworu rysowała się na tle granatowego nieba, okna jarzyły się światłem, nagie, jeszcze bezlistne drzewa wyciągały konary ku płonącej nad Petrykozami wieczornej gwieździe, nie chciało się odjeżdżać, chciało się zamknąć ten obraz w dłoniach i przycisnąć do serca. To już czas przeszły. Nie żyje już Wojciech Siemion. Nie dożył dnia – na szczęście – w którym dwór spłonął. Na warszawskich Powązkach odwiedziłem jego grób. Spoczywa pośród zasłużonych, wokół marmury, granity, wymyślne kompozycje. To prawda, należało mu się tam miejsce, jest pośród dobrego towarzystwa, lecz przecież jego grobek powinien być maleńki, jeno trawą obsiany, tylko z prostym drewnianym krzyżem u głowy i na pewno gdzieś na wiejskim cmentarzu pośród mazowieckich pól i zagajników, najlepiej w Żelechowie koło Nadarzyna, na tym samym cmentarzu na którym pochowany został Józef Chełmoński. Na pewno obaj mieliby sobie wiele do powiedzenia....
Tyle z dworu zostało w Petrykozach. Smutne i przejmujące szczątki. Fot.L.Herz |
Niewiele zostało z dworu w Petrykozach. Poszczerbione mury, trochę dachu. Zza drzew podworskiego parku widać drewniany wiatrak. Zamknięta brama ogrodzenia, na niej kłódka, która zdążyła już zardzewieć. Smutny widok, smutne refleksje. I tak już mamy na podwarszawskim Mazowszu dwa takie miejsca, Siemionowe Petrykozy dołączyły do Zegrzynka Jerzego Szaniawskiego.
Wieś i niebo - dwa pojęcia,
Które ranny brzask umila,
Były dla mnie, dla dziecięcia,
Jak dwa skrzydła dla motyla.
Wsią i niebem żyłem cały,
O nich skrzydła mi szumiały,
A kłos złoty biorąc z ziemi,
I kłos słońca, promień złoty,
Wierzchołkami złączonemi
W tajemnicze wiłem sploty,
I bujałem nieugięty,
I bujałbym tak na wieki...
Pod Petrykozami najładniej pachnie późne lato, nigdzie na Mazowszu nie pachnie tak, jak tutaj. Żaden to park narodowy — choć szkoda — i żaden park krajobrazowy — choć żałować należy. Ot, po prostu, zwyczajne Mazowsze. Mazowsze, jakiego się nie zna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz