W Treblince
Pośród
młodego, sosnowego boru, w oddaleniu od wiosek, znajduje się dzisiaj pomnik o wielkiej sile wyrazu. Postawiony
został na terenie byłego hitlerowskiego obozu zagłady. Naziści
zamordowali w Treblince kilkaset tysięcy Żydów, nie tylko z Polski,
przywieziono ich tutaj z wielu krajów Europy. Wycofując się stąd pod
koniec wojny, oprawcy zniszczyli wszystko, co o tym mogło komukolwiek
cokolwiek przypominać.
W Treblince rośnie dzisiaj sosnowy las i pośród niego siedemnaście
tysięcy granitowych złomów wrosło w betonową, popękaną płytę. Wszystkie
kamienie są pochylone ku pylonowi, wznoszącemu się w centrum ogromnej
śródleśnej polany. Kształtem przypominają macewy z żydowskich kirkutów i
milczący, skamieniały tłum ofiar, podążających ku tragicznemu końcowi.
Na głazach wypisane nazwy miejscowości, z których ofiary przywieziono na to miejsce ich śmierci. Tylko na jednym wyryto imię i nazwisko. Janusz Korczak. Był Żydem, polskim oficerem, pisarzem. W dzieciństwie czytałem jego „Bankructwo małego Dżeka”. Książeczka została potem, za czasów PRL-owskich, objęta indeksem cenzuralnym, bo sławiła kapitalistyczną spółdzielczość. Jednocześnie jednak komuniści używali nazwiska Korczaka jako jednej ze sztandarowych ofiar hitleryzmu. Nikt nie wspominał, co najwyżej napomykał, że Korczak był polskim Żydem. Potem czytałem „Króla Maciusia Pierwszego” i czytając nie wiedziałem nawet, że był Żydem. W moim domu nie stawiało się etnicznych etykietek. Nie miało to żadnego znaczenia.
Janusz Korczak mógł się uratować, mógł uniknąć zagłady. Ale, aby być do końca z powierzonymi jego opiece dziećmi, dobrowolnie wybrał śmierć. Poświęcił się. Jest jakieś podobieństwo z Ojcem Maksymilianem Kolbe, który w Auschwitz wybrał śmierć, aby uratować inne życie. Nie mogę opędzić się od pytań. Czy te dwie śmierci można porównywać? Która ofiara jest większa? I jeszcze jedno: Ojciec Kolbe swoją śmiercią zacierał ciemną kartę swojego życiorysu, z czasu, gdy był wojującym antysemitą.
Przypominała mi się scena z telewizyjnego filmu „Wichry wojny” i twarz nieżyjącego już sir Johna Gielguda, wielkiego aktora brytyjskiego, kreującego tam rolę profesora, intelektualisty, który mógł się uratować, lecz postanowił towarzyszyć do końca swojej rodzinie w jej ostatniej drodze. Nie zapomnę tej twarzy, gdy żegnając się z tym światem, wiedząc co go czeka, ostatni raz spogląda na księżyc, który właśnie zaczynają przesłaniać chmury. Gielgud należał do tych aktorów, których twarz może wyrazić wszystko. On nie musiał grać. On był. Zawsze był szekspirowskim Prosperem. Człowiekiem który wie. Wszystko. Twarz jego z tego filmu wyrażała wszystko, na niej wypisany był dramat wszystkich ludzi, którzy tu zostali zamordowani. Współczesny Everyman, ale już bohater nie moralitetu średniowiecznego, jak jego pierwowzór, lecz dramatu całkowicie współczesnego.
Oglądamy teraz w telewizji filmy przyrodnicze i na nich wielkie drapieżne koty, wybierające z wielotysięcznych gromad antylop zwierzęta pojedyncze. I widzimy pozostałe, których lwy nie wybrały, jak przyglądają się temu. Jakby obojętnie. Te mięsożerne lwice mordują antylopy po to, by zaspokoić głód. Swoje ofiary mordując w Treblince co hitlerowcy chcieli zaspokoić?
Obok tragedii Żydów polskich większość z nas, Polaków przechodziła obojętnie, jak te afrykańskie antylopy, pogodzone z wyrokami losu. Ja sam, wówczas kilkulatek, mieszkając wtedy w Nowym Sączu i bawiąc się, biegałem po chodnikach, wyłożonych nagrobnymi macewami z żydowskich kirkutów. Słyszałem głosy potępienia ze strony dorosłych, wiedziałem że to płyty nagrobne, czułem że to nie jest w porządku. Lecz przecież chodzili po nich również moi najbliżsi ze świata dorosłych i tysiące innych, nie znanych mi aryjskich Sądeczan...
Janusz Korczak mógł się uratować, mógł uniknąć zagłady. Ale, aby być do końca z powierzonymi jego opiece dziećmi, dobrowolnie wybrał śmierć. Poświęcił się. Jest jakieś podobieństwo z Ojcem Maksymilianem Kolbe, który w Auschwitz wybrał śmierć, aby uratować inne życie. Nie mogę opędzić się od pytań. Czy te dwie śmierci można porównywać? Która ofiara jest większa? I jeszcze jedno: Ojciec Kolbe swoją śmiercią zacierał ciemną kartę swojego życiorysu, z czasu, gdy był wojującym antysemitą.
Przypominała mi się scena z telewizyjnego filmu „Wichry wojny” i twarz nieżyjącego już sir Johna Gielguda, wielkiego aktora brytyjskiego, kreującego tam rolę profesora, intelektualisty, który mógł się uratować, lecz postanowił towarzyszyć do końca swojej rodzinie w jej ostatniej drodze. Nie zapomnę tej twarzy, gdy żegnając się z tym światem, wiedząc co go czeka, ostatni raz spogląda na księżyc, który właśnie zaczynają przesłaniać chmury. Gielgud należał do tych aktorów, których twarz może wyrazić wszystko. On nie musiał grać. On był. Zawsze był szekspirowskim Prosperem. Człowiekiem który wie. Wszystko. Twarz jego z tego filmu wyrażała wszystko, na niej wypisany był dramat wszystkich ludzi, którzy tu zostali zamordowani. Współczesny Everyman, ale już bohater nie moralitetu średniowiecznego, jak jego pierwowzór, lecz dramatu całkowicie współczesnego.
Oglądamy teraz w telewizji filmy przyrodnicze i na nich wielkie drapieżne koty, wybierające z wielotysięcznych gromad antylop zwierzęta pojedyncze. I widzimy pozostałe, których lwy nie wybrały, jak przyglądają się temu. Jakby obojętnie. Te mięsożerne lwice mordują antylopy po to, by zaspokoić głód. Swoje ofiary mordując w Treblince co hitlerowcy chcieli zaspokoić?
Obok tragedii Żydów polskich większość z nas, Polaków przechodziła obojętnie, jak te afrykańskie antylopy, pogodzone z wyrokami losu. Ja sam, wówczas kilkulatek, mieszkając wtedy w Nowym Sączu i bawiąc się, biegałem po chodnikach, wyłożonych nagrobnymi macewami z żydowskich kirkutów. Słyszałem głosy potępienia ze strony dorosłych, wiedziałem że to płyty nagrobne, czułem że to nie jest w porządku. Lecz przecież chodzili po nich również moi najbliżsi ze świata dorosłych i tysiące innych, nie znanych mi aryjskich Sądeczan...
Byłem niedawno w Treblince, niebo szaro burą opona zwieszało się nad tym zagubionym pośród
lasu miejscem, które znajduje się niemal pośrodku Polski, a wydaje się być dalej, niż
daleko. Nad krajem przechodził właśnie front, pogoda była, jaka była, do
ataku na mazowiecką ziemię sposobił się właśnie deszcz, niebo trwało
jednolicie zachmurzone, jakby bez wyrazu.
W Treblince rośnie las. Dlaczego las ten jest tak cichy? A
przecież słyszałem pytania, jakie mi ten las zadaje. I dlaczego są one
niekiedy tak dręcząco niewygodne?
Jedźcie do Treblinki
Otwórzcie oczy szeroko
Wyostrzcie słuch
Wstrzymajcie oddech
wsłuchajcie się w głosy wydobywające się tam
spod każdego ziarenka ziemi –
jedźcie do Treblinki
Oni czekają na was, spragnieni głosu waszego życia
znaku waszego istnienia, kroku waszych nóg
ludzkiego spojrzenia
rozumiejącego, pamiętającego
powiewu miłości na Ich prochy –
jedźcie do Treblinki
z własnej, wolnej woli....
Halina Birenbaum
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz