Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kampinoski Park Narodowy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kampinoski Park Narodowy. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 24 czerwca 2025

 Dąb Wojciecha Jastrzębowskiego                          w Puszczy Kampinoskiej 

Znacznych rozmiarów dębów jest w Puszczy Kampinoskiej sporo. Najokazalszy rośnie pod Krzywą Górą, otrzymał imię Romana Kobendzy, znakomitego botanika, badacza przyrody Puszczy Kampinoskiej i inicjatora utworzenia na jej terenie parku narodowego. Prof.Kobendza jest także patronem rezerwatu sierakowskiego. a  utworzony został jeszcze w roku 1937.  

Nazwisko Wojciecha Jastrzębowskiego zna niewielu z tych, którzy wędrują po Puszczy Kampinoskiej,  chociaż na pewno przyznają się do  znajomości tej puszczy i czasem nawet się tą znajomością chwalą. A przecież powinno się wiedzieć kim był, on albowiem jako  pierwszy organizował wycieczki do tej podwarszawskiej puszczy. Dawno temu to było, w drugiej połowie XIX wieku. Przed nim nikt z Warszawy na wycieczki po lesie nie chodził. Był świetnym botanikiem, profesorem Instytutu Agronomicznego na warszawskim Marymoncie, uwielbianym przez młodzież profesorem i mentorem życiowym.   

„Nie wiecie na co wam się kiedyś przyda wielka nauka chodzenia – mówił do swoich studentów. Człowiek na ten świat przychodzi i ze świata schodzi, umieć więc chodzić, znaczy umieć już w części spełniać zadanie, jakie nas w tej wędrówce od kolebki aż do grobu czeka”. 

Warto się przyjrzeć tej starej fotografii. Zobaczy się na niej twarz przyjazną, pogodną, budzącą zaufanie. To twarz wielkiego Polaka, dobrego człowieka i patrioty. Dla współczesnych Polaków ten człowiek jest niemal zupełnie nieznanym. Żył długo. Osiemdziesiąt trzy lata. Gdy umierał w roku 1882, mógł sobie powiedzieć, że powierzone mu zadanie wypełnił. Spoczął na cmentarzu powązkowskim; kwatera 162 (V/16). 

Studentem Jastrzębowskiego był m.in. Józef Wieniawski „Jordan”, brat słynnego skrzypka Henryka. Pozostawił po sobie opisy wędrówek z profesorem, pełne wdzięku i oddechu przygody. „W ślad za nim ruszaliśmy żwawo, zapominając o znużeniu i niewygodach, a gdy zapadająca noc czyniła dalsze poszukiwania niemożliwymi, miękka leśna murawa lub wiązka świeżego siana bywały wezgłowiem, na którym spoczywały młodość, zapał i marzenia... Powracaliśmy z ekskursji do głębin Puszczy Kampinoskiej wszyscy zdrowi i weseli, pogodni i beztroscy”.  

Do Puszczy Kampinoskiej był wtedy z Warszawy kawał drogi. Z warszawskiego Marymontu trzeba było pieszo dyrdać przez Bielany i Młociny aż za Sieraków, dopiero tam zaczynały się puszczańskie lasy. W pierwszej połowie XIX wieku (o tym warto wiedzieć) pomiędzy Młocinami, a Sierakowem lasu prawie nie było. Wojciech Jastrzębowski był pierwszym, który łączył w sobie poszukiwania przyrodnicze w terenie z turystyką. Ale nie miał  pan Wojciech żadnego pomnika, żadnego kamienia, które by go przypominało współczesnym turystom. Teraz już mieć będzie.   
 

W dniu 24 czerwca 2025 roku Rada Naukowa Kampinoskiego Parku Narodowego zarekomendowała Dyrektorowi Parku nazwanie mianem Dębu Wojciecha Jastrzębowskiego zwanego dotąd Starym Dębem  zabytkowego dębu szypułkowego,  rosnącego  obok osady służbowej KPN na polanie zwanej Posadą Sieraków, albo częściej Pichlówką, od nazwiska tam mieszkającego przez wiele lat leśnika.   

  
Ten dąb jest największym spośród kilku okazałych dębów szypułkowych w sąsiedztwie. Ponad dwustuletnie drzewo ma 340 cm obwodu na wysokości piersi. Obok niego "polował" filmowy król Władysław Jagiełło,  grany przez Gustawa Holoubka w serialu telewizyjnym. Przy tym dębie kończy się trasa ścieżki przyrodniczej podwarszawskiego parku narodowego. Poprowadzono ją  początkowym odcinkiem najbardziej chyba popularnego szlaku puszczańskiego dla pieszych, wyznakowanego zielonym kolorem i wiodącego z Dziekanowa Leśnego w stronę Sierakowa. To Puszcza Kampinoska w pigułce, w otoczeniu szlaku jest wszystko, co w niej najlepsze. Są mieszkańcy Stolicy, którzy przyjeżdżają na tę trasę po kilka razy w roku, aby oglądać zmienność dekoracji w zadziwiającym teatrze natury.  
 
Szlak zielony przemierza całą puszczę, żaden inny z puszczańskich szlaków nie jest aż tak  w atrakcje turystyczne i krajoznawcze. Dobrze, że rosnący przy tym szlaku ten okazały dąb pod Sierakowem będzie nam teraz przypominał tego wielkiego człowieka. Brakowało ma jego upamiętnienia w Puszczy Kampinoskiej, dobrze że zwiążemy jego postać z tym właśnie szlakiem.  Zaczyna się on  w sąsiedztwie Warszawy, na krańcowym przystanku warszawskiego autobusu w Dziekanowie Leśnym,   kończy się w oddalonej o ponad 50 km Żelazowej Woli, w której urodził się Fryderyk Chopin. Społeczeństwo godnie pamięć Wojciecha Jastrzębowskiego uczciło, umieszczając tablicę z jego epitafium w warszawskim kościele św.Krzyża, opodal serca Fryderyka Chopina i epitafiów innych wielkich Polaków, Władysława Reymonta, Józefa Ignacego Kraszewskiego, Bolesława Prusa, Juliusza Słowackiego i Władysława Sikorskiego...  

......................................................
 

 

poniedziałek, 23 czerwca 2025

 

Kampinoskie góry

 

Na tym zdjęciu, które tę opowieść rozpoczyna, sfotografowana jest szczytowa część Zdrojowej Góry koło Truskawia w Puszczy Kampinoskiej. Zdejmowałem ją w roku 1964, robiła wrażenie, była ogromną, piaszczystą i bezleśną górą. To, co na niej rosło, to samosiejki, kolonizujace wydmę jałowce i nieliczne sosny. Puszcza Kampinoska jest pełna takich gór. Wszystkie są piaszczystymi wydmami, reliktami sprzed tysięcy lat, zachowanymi  do naszych czasów. W zdecydowanej większości porasta je  bór sosnowy. On utrwalił te wydmy, dzięki niemu głównie przetrwały.

Niektóre mają nazwy, na mapach można wyczytać ich wiele: Wilcza Góra i Krzywa Góra, Góry Czerwińskie, Łyse Góry i Góry Piaszczyste, Jakubowskie. Większość lasów w okolicach podstołecznych tylko dlatego ocalała -  Puszcza Kampinoska przede wszystkim! - że piaszczyste tereny wydmowe nie nadawały się do uprawy niczego innego, krom lasu. I ten las, zresztą, był niemiłosiernie trzebiony, a pozbawione szaty roślinnej wydmy, zmieniały się w pustynie. Dowodnym tego świadectwem są liczne Białe i Łyse Góry wokół Warszawy. Cała niemal Puszcza Kampinoska rośnie na górach. Są wśród nich i Wierzejna Góra, Góra Ojca i Łużowa Góra. I są owiane legendami Ćwikowa Góra i Góra Wywrotnia. Są nawet Karpackie Góry. 

Parkowi narodowemu w puszczy matkowała prof. Jadwiga Kobendzina, a mnie zechciała mnie wziąć pod swoje pełne przyjaźni skrzydła. Powiedziała mi kiedyś, że gdy opowiadała o puszczy dzieciom jednej ze szkół w którejś z puszczańskich wsi, jedno z dzieci zapytało ją: proszę pani, a czy Tatry to też takie góry z piasku? Nie było wówczas telewizji, a z nazwami gór dziecko się spotykało na co dzień, wznosiły się wszak w sąsiedztwie; duży łańcuch wydm na północ od Leszna nosił od lat nazwę Karpackie Góry, bo jak Karpaty zdawały się być wielkie te wydmy.

W podwarszawskiej Puszczy Kampinoskiej pojawiłem się na początku lat sześćdziesiątych XX wieku. Młody byłem wtedy nieprzytomnie i nie zdawałem sobie sprawy z jakim skarbem mam do czynienia. Miałem lat dwadzieścia sześć i nawet na myśl mi nie przyszło, że kiedyś Puszcza Kampinoska stanie się tak ważną dla mnie w moim życiu. Fotografowałem już, to oczywiste, ale niewiele, to były inne czasy, a robienie zdjęć związane było z kosztami, a wywoływanie papierowych zdjęć z i kłopotem, nie  to co teraz. Zdjęcia robiłem radzieckim aparatem marki Smena, przyzwoite urządzenie, chociaż nie zanadto. 

Poznawałem krajobraz Puszczy Kampinoskiej żarłocznie, a on, jak mi się wydawało, wcale zadowolony był z tego i odwdzięczał mi się nadzwyczajnie. Niedaleko od Palmir zobaczyłem wtedy ten niezwykły krajobraz piaszczystych gór i nie mogłem się oprzeć, aby ich nie zdjąć. Zrobiłem im więc kilka fotografii, wiem już teraz, że stanowczo za mało. Tan krajobraz niebawem miał zniknąć. Nie dlatego, że powstał park narodowy i tak nakazywały jego plany ochrony. Ale dlatego, że te rozwiewane wydmy piaszczyste wedle przepisów państwowych były nieużytkiem, a nieużytki musiały zniknąć. Wszak były tylko nieużytkami. A lesistość kraju powinna wzrastać i basta, tego chciała partia, przodująca siła narodu. Drewno zawsze było w cenie. 

 

Wdrapałem się wtedy  ma wysokie wzniesienie wydmowe, wedle tych, co wiedzą lepiej, był to nieużytek, ale jakże wspaniały! Miejscowi zwali ten  nieużytek Zdrojową Gorą, swoją wielkością zwracał uwagę. Widok z niego był nadzwyczajny. Zdjąłem go wówczas. Poniżej ta fotografia. Zrobiona na kiepskiej błonie polskiego Fotonu, wiele lat później zdygitalizowana. Jest, jaka jest, na pewno nie jest fotografią wybitną, ale - jest. I to jest najważniejsze. Tak to wyglądało w roku 1964, dopiero co został  powołany park narodowy w Puszczy Kampinoskiej, młoda jego administracja nie wszystko jeszcze zdołała wtedy ogarnąć. 

Na tym zdjęciu ze Zdrojowej Góry widok ku południowi. Poniżej wydmy obniżenie Niepustu, rozlegle Paśniki, na których jeszcze niedawno pasły się truskawskie krowy, u stóp wydmy pokryte zaśnieżonym lodem rozlewiska, bo pejzaż jeszcze zimowy. Z prawej ciemna plama lasów Niepustowego Boru, dzisiaj starodrzewy obszaru ogromny ścisłej "Cyganka"; jakie szczęście, że przetrwały.  To wszystko, co widąc na zdjęciu, to już jest historia. Poza tym starodrzewem po prawej stronie zdjęcia. No i samo wzniesienie, ono trwa. Ale widoku żal. Grzbiet  Zdrojowej Góry wygląda zupełnie inaczej. Jak na tym zdjęciu poniżej. Ten drzewostan dosięga lat siedemdziesiątych, zaczyna nim rządzić natura, nie człowiek, powalone drzewa pozbawiło pionu potężne uderzenie wichury. Gdzieś tam na tym zdjęciu poniżej, pod tymi powalonymi drzewami, jest kopula szczytowa Zdrojowej Góry)   

Zdrojowa Góra jest jednym z najwyższych wydm, ma 102 metry wysokości bezwzględnej i wyjątkowo sporej wysokości względnej. Jakby się uprzeć to i dwie bramki narciarskiego slalomu udałoby się na jej stoku ustawić. Za mojej młodości z wierzchołkowego grzbietu widać było wieś na horyzoncie, przed nią rozciągała się sporej wielkości nizina, w znacznej części zajęta przez łąki. Korzystali z niej mieszkańcy pobliskiego Truskawia, na Paśnikach wypasali swoje krowy. Dzisiejszy Truskaw to w zasadzie przedmieście Warszawy o charakterze wiejskiej ulicówki. Do czasu powstania Kampinoskiego Parku Narodowego krowy na Paśnikach pasły się  od kilku setek lat, wieś powstała na początku XV wieku. Te krowy korzystały z wodopoju u stóp wschodniego stoku Zdrojowej Góry, nazywano to miejsce Zdrojem, było naturalnym źródliskiem z sączącą się z wnętrza ziemi wodą.   

 Dzisiaj niekiedy utrzymuje się tam  woda, a nawet w suche lato jest to teren wilgotny, wiosną rosną tam kosaćce żółte i i kaczeńce, woda bywa nawet i owszem, ale zdroju w tym Zdroju dopatrzeć się już nie można. A na Zdrojowej Górze rośnie już las, bór sosnowy, którego najstarsze fragmenty przekraczają już wiek siedemdziesięciu lat. Na czarno-białym moim zdjęciu z 1964 roku już je widać, ale królują przede wszystkim jałowce pospolite, pionierskie rośliny lasu, poczęły wzrastać kilka lat przed moimi tam odwiedzinami. Dlaczego zdjęć zrobiłem wtedy tak mało? Jakiż był ze mnie tępak bez wyobraźni. Chyba nawet nie zdawałem sobie w pełni sprawy co mi umyka, jak ważnym byłyby te zdjęcia dokumentem. 

 
 Na Zdrojową Gorę nie prowadzi żaden szlak, znakowane trasy wiodą tylko obrzeżem wzniesienia. Fragmenty tych szlaków są znakomite, jak na tym zdjęciu powyżej, pokazują prawdziwą puszczę! Z wydmy widoku zresztą już żadnego się nie uświadczy. Ze znajdujących się na wydmie ścieżynek nielegalnie korzystają rowerzyści o sportowym zacięciu, dla których  żadne przepisy o konieczności ochrony przyrody nie mają znaczenia, bo liczy się tylko ich egoistyczna satysfakcja z pokonywania trudności. A jest co chronić na Zdrojowej Gorze, wydma jest ostoją cennych  gatunków roślin (poniżej goździk piaskowy) i o ich życie idzie gra. 

Służby parku narodowego jak mogą tak próbują powstrzymać napór tych jeźdźców na swoich wypasionych rowerach. Jak powszechnie wiadomo, dla prawdziwego Polaka  przepisy są głównie po to, aby ich nie przestrzegać.   W dni weekendów czekają na nich patrole służby leśnej, utrudnia się jeźdźcom jazdę rzucanymi na ślad drogi gałęziami, wieszane są tabliczki z objaśnieniami o co  chodzi z tą ochroną. I jakby to pomaga. Więc może nie jest tak całkiem źle z naszym społeczeństwem? 

...................................................... 

 

 

poniedziałek, 12 maja 2025

 Kampinoskie Debły


Jednym przyrodniczych klejnotów Kampinoskiego Parku Narodowego są Debły. Jeśli ktokolwiek wątpi, że ta podwarszawska puszcza rzeczywiście na miano puszczy zasługuje, tutaj może się o tym przekonać. Bronią dostępu do jej wnętrza powalone na ziemię wiekowe olchy i jesiony, sterane wiekiem dęby, u ich stóp gęstwa krzewów podszycia albo łany wysokich pokrzyw. Od lat na torfowiskach Debeł nie ma już żadnej drogi. Przyroda jest tu pozostawiona sama sobie, sama ma się tam rządzić, wedle swoich, odwiecznych praw. Leśnicy nie mają tam nic do roboty, prócz tego, aby ją chronić przed intruzami, którzy - nawet nieświadomie – mogą tam zanieść coś niepożądanego ze swojego świata, co zaburzy naturalność przyrody, odbudowującej się w parku narodowym po latach bezwzględnego wyzysku ze strony człowieka. 

Nazwa Debły pochodzi od ludowego słowa debrza – wertep, dół, błotniste zagłębienie. W  II poł. XIX w. torfowiska zostały zmeliorowane, wycięto znaczną część lasu, pocięto teren siecią kanałów odwadniających i osuszono. Jeszcze w powojennych latach XX wieku pasły się stada krów z PGR w Zaborówku. Po upadku ludowego socjalizmu upadły też w Polsce państwowe gospodarstwa rolne, krowy się z łąk wyniosły, a wypasane przez nie dotąd kośne łąki poczęły zmieniać się w turzycowiska. Dla przeciętnego zwiedzacza krajobrazów takie otwarte, niezalesione turzycowiska łąkowe to najbardziej spektakularna część wszystkich torfowisk puszczańskich. Te niemałe często obszary łąk i turzycowisk są pośród sosnowych borów na wydmach niczym jezioro pośród skalistych zboczy tatrzańskich. Oczywiście, że z zachowaniem wszystkich proporcji.

 

Praktycznie całe Debły są dzisiaj niedostępne i nie z powodu, że tako rzecze prawo ochronne parku narodowego, ale dlatego że na Debłach nie ma żadnych dróg. W pierwszych latach po utworzeniu parku narodowego kilka jeszcze istniało, jedną z nich poprowadziłem nieoznakowany szlak nr 27 w swoim "Przewodniku po Puszczy Kampinoskiej|, wydanym w 1971 r. Ten szlak dzisiaj już jest nie do odnalezienia w terenie, inne drogi również pochłonęła przyroda, kleszczy tam mnogość, trudno się dziwić, że na Deblach i w ich okolicach znalazła miejsce dla swojego bytowania jedna z wilczych rodzin, jakie od kilku lat zamieszkują podwarszawskiej puszczę. 

W lasach Debel dominują bagienne drzewostany olszowe, a pośród torfowisk znajdują się piaszczyste wyspy grądów, najokazalszym jest Grabowy Grąd, tam gdzie rośnie typowy grąd dębowo grabowy. Przy okazji warto wspomnieć, że wyraz >grąd< to także nazwa typu biocenozy leśnej. W przeszłości lasy grądowe zajmowały znaczną powierzchnię puszczy, zapewne na takim siedlisku powstała wieś Grądy koło Leszna. 

Przed laty prowadziłem badania toponomastyczne w Puszczy Kampinoskiej i wiele z dawnych nazw udało mi się przywrócić czasom współczesnym. Jedne powynajdywałem na archiwalnych mapach, inne uzyskałem od miejscowych. Nie najgorszą księgę opowieści o tych nazwach mogłyby zapełnić. Źródłosłów niektórych już jest nie do odnalezienia i nie wiem więc dlaczego nazwę Szalonka nosi kotlinka między wydmami, znajdująca się na północ od Debeł w pobliżu nieistniejącej już wioski Ławy i porośnięta ładnym starodrzewem sosnowym. Dlaczego mocno przetrzebiony las olszowy w sąsiedztwie Ław był nazywany Babią Łąką? W tym przypadku można snuć przypuszczenia, że jakaś kobieta tam pasła swoje krowy i jest to bardzo prawdopodobne, jeszcze w pierwszych latach istnienia parku narodowego było powszechnym zwyczajem wganianie wiejskich krów w państwowe olszyny. Po zachodniej stronie Babiej Łąki w Debłach rozsiadł się wydmowy rogalik Nartowej Góry, porośnięty sosnowym starodrzewem. 


Niewielu z nas współczesnych wie o tym, że to bardzo stare miano, mające podobny źródłosłów, jak i narty, do jazdy po śniegu służące. Narty – to staropolskie określenie lasów. Leśnych ludzi Nartami też zwano. W naszej puszczy w dwóch miejscach nazwa Narty się pojawia. Blisko Kampinosu i Granicy w zachodniej części puszczy są pozostałości wsi Narty, tylko kilka domostw. I pobliski im obszar ochrony ścisłej nosi nazwę "Narty".  Oba te kampinoskie Narty, oddalone od siebie o wiele kilometrów. 
Miejsce, gdzie dzisiaj ta wydma styka się z bagnami, należy do najbardziej fotogenicznych miejsc w całej puszczy.  Jest blisko mostku na Kanale Zaborowskim, przez który przebiega żółto znakowany szlak z Leszna do Truskawia.Tak naprawdę, tylko z tego fragmentu szlaku można oglądać Debły, wejście bezdrożem w debelską przyrodę może skutkować spotkaniem z kleszczami. Na wilki liczyć nie ma co, w przeciwieństwie do kleszczy one unikają spotkań z człowiekiem, mają to zaprogramowane.
 

Ogromne laki i turzycowiska są na Debłach najważniejszym akcentem krajobrazowym dla przeciętnego turysty. To zdjęcie z drona (które udostępnił mi p.Mirosław Golonko z Koczarg Starych) ukazuje ogrom tamtejszych turzycowisk. U dołu widać na fotografii mostek na żółtym szlaku i wzdłuż lasu prowadzącą wyznakowaną dla turystów ścieżynkę (poniżej ona sama i rozkoszne jej otoczenie o wiosennej porze). 


 

Dzisiaj jest ona w zasadzie tylko jedynym miejscem z którego turysta może debelskie łąki, turzycowiska i szuwary sfotografować z bliska, najbardziej efektowny w sąsiedztwie Kanału Zaborowskiego i znajdującego się nad nim mostka, pobliskich kładek i ścieżynki na żółtym szlaku dla pieszych. To prawda, brakuje wygodnej turystycznej ambony obserwacyjnej, ale czy miałaby sens przy tak znikomym ruchu turystycznym, jak obecnie? 



W latach sześćdziesiątych XX wieku wędrowałem tamtędy po raz pierwszy, droga była tam na tyle szeroka, że wjeżdżały w nią od Leszna jadące samochody. Park narodowy wtedy jeszcze raczkował, a lud polski nie za bardzo wiedział do czego ten Park ma służyć. Służył ludowi miast i wsi jak należy, na grzybobrania przede wszystkim.  Spotykałem wtedy na tej drodze ciężarówki różnych zakładów pracy, pod plandekami umieszczone były drewniane ławki, na nich przyjeżdżali siedząco uczestnicy wycieczek, organizowanych przez rady zakładowe. Jakże żałuję, że tego nie obfotografowałem. Nie przypuszczałem, że to będzie tak egzotycznym wspomnieniem dokumentem czasów minionych. Ale grzybochęci w narodzie nie wyginęły, jak sypną się grzyby naród rusza na łowy i nic go nie powstrzyma, ochrona przyrody niestety również... 
W połowie tegorocznego maja przyszedłem nad łąki Debeł. Jak zawsze usiadłem na zwalonym drzewie, wciąż tam czeka na mnie. A ja, jak już usiądę, odchodzić stamtąd nie mam ochoty. Tylko raz jeden widziałem tam łosie, były dwa, ale daleko, bez lornetki bym ich nie zauważył. Oprócz mnie żadnego człowieka. Był dzień powszedni, roboczy, wtedy tam jest tak zawsze. Na Debły zachodzą teraz łowcy krajowidoków. Raczej wycieczkowicze z plecakami, przemierzający  kilkugodzinne szlaki, niż spacerowicze. Wiedzą, po co tu zachodzą. Właśnie po te widoki. Jak się spotkamy, pozdrawiamy się, jak to górołazy mają w zwyczaju na odludnych szlakach. Czasem rozmawiamy. Czasem powadzę większą grupę, opowiadam im wtedy o okolicy, najchętniej pod Starym Dębem Debelskim, jak wtedy, gdy zrobiono to zdjęcie. 
 

Od kilkunastu lat nie odwiedzałem tego dębu. Schorowany był, choć  niespełna trzystuletni. Teraz go nie odwiedziłem. Jakoś  mi nie wyszło. A on?  Żyje jeszcze? Kilku wycieczkowiczów z tego zdjęcia już po innych, niebieskich szlakach wędruje. Ja się jeszcze trzymam. I jeszcze tu powrócę. W  okolicach Debeł
jest, wszystko co najlepsze w Puszczy Kampinoskiej. Wysokie wydmy i bagna, kłaniające się niebu sosny w borach, dęby w dębinie i gęste świerczyny, pełne wody olsy, dziki las i otwarty pejzaż niesamowicie urodziwych turzycowisk.
 

Jakże nie być szczęśliwym, mając to wszystko pod bokiem i mogąc to wszystko oglądać. Ponad sześćdziesiąt lat ochrony zrobiło swoje. Pod Warszawę powraca dawna puszcza. Hosanna! I to zaledwie 30 kilometrów od centrum dwumilionowego miasta! Dla miłośników przygody i pierwotnych krajobrazów gratka nie lada. Przez ostatnie lata Debły bardzo wypiękniały. Pejzaż debelski bije po oczach z tak ogromnym wdziękiem, że po powrocie do warszawskiego domu bardzo długo nie da się zapomnieć tego obrazu, łąk i turzycowisk ogromnych, rozległych, ciągnących się pod horyzont jeszcze dalszy, niż daleki. I nie da się zapomnieć tych szuwarów wysokich, i szumu wody przewalającej się przez bobrzą tamę, widoczną o kilka metrów od mostku na Zaborowskim Kanale. Z trudem można ją wypatrzeć na tym zdjęciu. Ale ona tam jest! I bardzo jest potrzebna naszej podwarszawskiej puszczy. Szczególnie ostatnimi laty, w bezlitosnych czasach co rok powtarzających się długich okresach suszy...


 


..........................................................

 



sobota, 1 lutego 2025

 Cisowe z Puszczy Kampinoskiej.

Za górami, za lasami, usadowiło się  Cisowe. Pośrodku Mazowsza o niespełna 50 kilometrów od Warszawy. Na piaszczystych wyniesieniach otoczonych torfowiskami, około 1765 r. jako osada budników zostało założone pośrodku Puszczy Kampinoskiej. To zdjęcie zrobiłem w latach sześćdziesiątych XX wieku.  Kiedy poznawałem Cisowe, była to wieś drewniana,  domy znacznej jej części  posadowiono na gołym piachu wydmowym.

Na marnej jakości gruntach egzystencja nie była łatwa. W latach tzw.Polski Ludowej mieszkańcy zarabiali na życie nielegalnym ubojem bydła; mięso sprzedawano własnymi sposobami, a to, co do sprzedawanie się nie nadawało, upychano w puszczańskim lesie. 

 W roku 1975 weszła w życie uchwała rządowa w sprawie przejęcia przez Państwo gruntów położonych w granicach parku kampinoskiego. Najważniejszym zadaniem parku jest ochrona przyrody, a tylko pełna własność państwowa może ją zapewnić. Jak wiadomo,  własność prywatna jest na ogół wrogiem ochrony przyrody. Wykup prywatnych nieruchomości rozwiązuje także problemy mieszkańców, umożliwiając im osiedlenie się poza terenem puszczy, tam gdzie warunki życia są zdecydowanie łatwiejsze. Dla Warszawy zwiększenie powierzchni lasów puszczańskich też ma znaczenie niebagatelne i argumentów „za” jest o wiele więcej niż „przeciw”, przeciw „przeciw” zresztą nie ma po prawdzie żadnego.  

Cisowe mieszkańcy opuszczali  bez większych sprzeciwów, wsi już w zasadzie nie ma, ruiny opuszczonych domostw kryją się po lesie; ochoczo przystąpił do powracania na swoje, około trzystu lat tu go nie było.  

Śmiały pomysł wykupienia wiejskich terenów wewnątrz puszczy zawdzięczamy w znacznej mierze cudzoziemskim dziennikarzom, którzy przyjechali relacjonować któryś ze zjazdów Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, wówczas przewodniej siły narodu, jak głosiła komunistyczna propaganda. Przewodnia siła nie zauważyła, że w sąsiedztwie stolicy jej państwa naród wiejski egzystuje w okropnych warunkach, w nędznych wioszczynach na lichych piaskach pośród bagien i puszczy. W wolnej chwili kilku dziennikarzy postanowiło na swoją rękę zobaczyć jak wygląda park narodowy, jedyny wówczas narodowy park w bezpośrednim sąsiedztwie jakiejkolwiek stolicy europejskiego państwa. W zagranicznej prasie pojawiły się zdjęcia i opisy kampinoskich wiosek. Partia się zdenerwowała. Zdenerwowanie partii wykorzystali wówczas naukowcy, wśród nich współinicjatorka utworzenia tego parku, prof. Jadwiga Kobendzina. Poszła z wizytą do ówczesnego premiera Piotra Jaroszewicza, jej argumenty okazały się trafione, więc aby na przyszłość wstydu sobie oszczędzić, w dobrze rozumianym interesie ludowego państwa, na rządowym szczeblu podjęta została decyzja o rozpoczęciu akcji wykupywania puszczańskich wiosek. Grunty odkupywano na zasadzie dobrowolności od osób, które zgłosiły chęć sprzedaży. W momencie rozpoczęcia wykupów szacowano, że w parku kampinoskim zamieszkiwało około 16 500 osób, dzisiaj już tylko około 1800 osób.

Przez tereny Cisowego prowadzi główny szlak puszczański, wyznakowany czerwonym kolorem. Na rozdrożu piaszczystych dróg pośród sośnin stoi przy tym szlaku kapliczka przydrożna. Postawiono ją zapewne pod koniec wieku dziewiętnastego.


Od pierwszego wejrzenia ujęła  mnie ta kapliczka swoją prostotą i poruszała serce gipsowa, jarmarczna w gruncie rzeczy -  Pieta.  Żaden to Michał Anioł, a przecież,  jako żywo, jest ta figura echem tamtej z Watykanu, słynnej i marmurowej.


Po remoncie, przeprowadzonym w roku 2007,  kapliczka z Cisowego została przyodziana w łazienkowe kafelki i jej obecny widok skłania do zadumy nad zmiennością gustu polskiego ludu i jego przewodników duchowych. Ale jednak - hola! - nie wydawajmy zbyt chybko naszych opinii. Przybył albowiem kapliczce żelazny krzyż kowalskiej roboty, dzieło sztuki wiejskich kowali. W pobliskich Górkach widziałem podobny. Zapewne dzieła jednego twórcy. Chętnie poznałbym jego nazwisko......  

 
W okolicy malownicza mozaika krajobrazów.  Po sąsiedzku łańcuchy piaszczystych wydmowych gór, a na nich pyszniące się swą urodą dwustuletnie sosny. Na gruntach porolnych Cisowego sosnowe młodniki i olszyny, mokradła turzycowisk, wilgotne łąki.
 
 

Jakiś czas temu, jeden z ostatnich mieszkańców Cisowego przygotował obok swojego siedliska niewielkie, dobrze pomyślane pole namiotowe. Nic specjalnego, ale w sam raz dla niewymagających turystów. Aktualizując kolejne wydanie swojego przewodnika wprowadziłem tam o nim informację. Ale już jest nieaktualna. 
 

Cisowe najpewniej wzięło swoją nazwę od cisów. Cis nosi łacińską nazwę Taxus baccata. Taxus znaczy łuk, baccata natomiast pochodzi od łacińskiego bacca - jagoda i znaczy: mający jagody. Kiedyś, dawno dawno temu, słynące z elastyczności i sprężystości drewno cisowe używano do wyrobu kuszy i łuków, na ziemiach polskich to zastosowanie znane było już około 60 tysięcy lat przed naszą erą. Jagiełło wydal zakaz wycinania cisów: Jeśliby kto, wszedłszy w las, drzewa, które znajdują się być wielkiej ceny, jako cis albo im podobne podrąbał, tedy może być przez pana albo dziedzica pojman”. I cóż z królewskiego zakazu,lud polski od dawien dawna wiedział, iże zakazy są po to, aby je łamano. No i na koniec cis stał się niespotykanym rarytasem w lasach polskich.

Służby Kampinoskiego Parku Narodowego próbują przywrócić cisy tej puszczy. Jeśli z Cisowego pójdziecie czerwonym szlakiem ku zachodowi, miniecie dwa kolejne rozwidlenia czerwonego z żółtym, na grzbiecie Kozich Gór, którymi wiedzie szlak przez obszar ochrony ścisłej "Krzywa Góra", zobaczycie ogrodzenie za którymi rosną  introdukowane cisy. Wygląda na to, że mają się dobrze. Strzeżcie się jednak i zwieść  nie dajcie!   
 
Czerwone jagody, te które znalazły się w łacińskiej nazwie cisa, wyglądają apetycznie, ale nie daj Bóg ich skosztować, śmierć niemal na miejscu, za sprawa pestek głównie zresztą. Nic dziwnego, że wieńce żałobne pleciono z niego, że na cmentarzach cis jest sadzony. Słowianie igliwiem cisa posypywali izby, w których zmarły przebywał, a to po to, aby jego duch tam nie powracał. Sen w cieniu cisa śmierć przynosi. Dzieci w las idące nie powinny zbliżać się do cisa, bo może on zamienić je w kozy, albo sarny, albo choćby w zające, a dlaczego akurat w te zwierzęta? ano dlatego, że cis je lubi, więc nie truje i one ze spokojem mogą igliwie cisowe spożywać. Dziwy nad dziwami z tym cisem są ogromne. 

Pięknieje nam podwarszawska puszcza z każdym rokiem. Tylko te bezśnieżne zimy, ten katastrofalny brak opadów, te suche, gorące lata! Bez specjalnej zachęty dziabią nas niemiłosiernie komary, jesienią ryczą zakochane jelenie, gdzie tylko mogą bobrują bobry, mroźnymi, zimowymi nocami  wyją do księżyca kampinoskie wilki. Tak naprawdę ta puszcza to niewielki, oderwany od innych kompleks leśny. Jak te wszystkie jelenie, bobry i wilki wytrzymują nasze sąsiedztwo?  
..........................................

niedziela, 2 czerwca 2024

 Worek z książkami o Puszczy Kampinoskiej

.........................................................................................................................................................................

 

W roku 2022, nakładem Wydawnictwa Iskry ukazała się moja „Puszcza. Opowieści kampinoskie”. Ta książka była dla mnie jakąś sumą moich krajoznawczych wędrówek literackich po podwarszawskiej puszczy.  Niektóre z  tam pomieszczonych  opowieści były publikowane w moich innych książkach, które Iskrom zawdzięczam, niektóre z nich przyodziane zostały w nową szatę, sporo opowieści miało  swoją premierę. Po części była ta książka krajoznawczą gawędą, a trochę też zwierzaniem się autora z jego fascynacji Puszczą Kampinoską  i światem ją otaczającym. Oraz podsumowaniem  pięćdziesięciolecia pisania o Puszczy Kampinoskiej.  


Przez wiele lat wydawało mi się, że nikt nie zechce pójść w moje ślady i powiem szczerze, że zaczynała mnie już smucić moja samotność w tym pisaniu o  Puszczy Kampinoskiej. Pisać o niej zacząłem jeszcze w ubiegłym wieku, pierwszy mój przewodnik po Puszczy Kampinoskiej ukazał się w roku 1971. W kolejnych wydaniach tego przewodnika coraz więcej było krajoznawstwa, później w księgarniach pojawiły się moje krajoznawcze książki z Mazowszem w roli głównej, w których Puszcza Kampinoska była tylko elementem większej całości. 


Ledwo moja „Puszcza” się ukazała, ni stąd, ni zowąd, w przeciągu półtora roku, pojawiły się kolejne „kampinoskie” książki. Pierwsza, której wydania podjęło się Wydawnictwo „Paśny Buriat”, nosi tytuł  . "Puszcza Kampinoska. Opowieści o wydmach, mokradłach i sosnach", swoją premierę miała w lutym 2023 roku.  Jest dziełem młodych, pełnych zapału naukowców, założycieli Kampinoskiego Kolektywu Przewodnickiego „ZaPuszczeni”. Szymon Jastrzębowski – doktor habilitowany nauk rolniczych w dyscyplinie nauki leśne, profesor Instytutu Badawczego Leśnictwa  – jest  do tego dalekim potomkiem wielkiego Wojciecha Jastrzębowskiego. profesora Instytutu Agronomicznego na Marymoncie, pierwszego, który organizował i prowadził wycieczki naukowo turystyczne do Puszczy Kampinoskiej. A Tomasz Związek – doktor nauk humanistycznych,  historyk środowiska, w  miesięczniku „Dzikie Życie”, w którym pisuje, zwierzył się czytelnikom, że absolutnie nie potrafi chodzić dla samego chodzenia. Zawsze chodzi i poszukuje śladów minionego czasu, zawsze stara się zrozumieć przeszłość zakorzenioną w danym miejscu i czasie. Jestem przekonany – twierdzi  –   że większa świadomość minionych czasów pozwoli nam (ludziom) lepiej żyć dziś i w bardziej świadomy sposób przeżyć dzień jutrzejszy. Ilustracje do tej książki wykonał  Jacek Marek, on również jest tych, co to są  „ZaPuszczeni”; to z jego fotografii aż bije po oczach.

Rok po promocji książki „Paśnego Buriata”, na początku czerwca w roku 2024 zaplanowano premierę książki o Puszczy Kampinoskiej kolejnej; Wydawnictwo Czarne przygotowało pozycję pod tytułem  „Puszcza domowa. Co kryje Kampinos”, którą Monika Sznajderman, szefowa wydawnictwa, zamówiła u  Adama Robińskiego.  Jest nadzwyczaj czynnym dziennikarzem, nie najgorzej wyspecjalizował się w pisaniu o przyrodzie. Czytywałem jego artykuły w „Rzeczpospolitej”, wciąż znajduję je w miesięczniku „Pismo” oraz w „Tygodniku Powszechnym”. Wydawnictwo „Czarne” wydało kilka jego książek, jedna o ludziach krajoznawstwa, nosiła tytuł „Hajstry”. Tak sobie autor pomyślał: że krajoznawcy to rzadkie stworzenia, jak te hajstry, jak lud nazywa bociany czarne, ptaki rzadkie, kryjące się w lasach. Dzięki Adamowi i ja hajstrą zostałem, miłe słowa mi w tej książce poświęcił, dziękuję mu nieustannie. Napisał też  książkę o Bieszczadach, potem  jeszcze o polskich bobrach. Młody człowiek, a zdążył już narozrabiać nie najgorzej, otrzymał  kilka nagród oraz nominacji do nagród literackich i podróżniczych.  

Jaka jest ta "Puszcza domowa"? Jak się ją czyta, to człek się przekonuje, że z tą domową puszczą  jest dokładnie tak, jak bywa w życiu: cudze chwalicie, swego nie znacie. Bo tak właściwie to większość z wędrujących po Puszczy Kampinoskiej naprawdę wie o niej niewiele. Posunę się nawet do stwierdzenia, że nie za bardzo chce wiedzieć. W puszczańskiej wędrówce otaczającą wędrowców przyrodę traktuje się ją zazwyczaj jako dekorację do wędrówki, niczym więcej.  A że w zasadzie  puszczańskimi wędrowcami są Warszawiacy (każą nam teraz mówić uczeni poloniści: Warszawianie) to i jest to dla nich naprawdę puszcza domowa. A dom, jak dom, swoje meble, swoje ściany, co w nich ciekawego, co by tu o nich powiedzieć, może rzeczywiście tylko to, że są. I tyle.

Adam Robiński idzie jednak dalej. Wędruje w głąb puszczy, aby przekazać czytelnikom zobaczone tam obrazy puszczy. I wcale nie taka domowa jest ta zobaczone przez niego puszcza. Dałem mu kopię swojej mapy, unacześnionej przeze mnie drzewostanówki jednego z rezerwatów ścisłych KPN. Chciał zobaczyć prawdziwą puszczę, zobaczył najprawdziwszą. Swoje po niej wędrowanie opisał pierwszorzędnie:

...”któregoś zimowego poranka, z wydrukiem mapy w kieszeni, okutany w puch, z chemicznymi ocieplaczami w gumowcach, stanąłem na progu Nowej Niemieckiej Drogi. Szła trytwą, jak grobla  wyniesioną ponad mokradło. Kiedyś jej istnienie usprawiedliwiały wymogi przeciwpożarowe, ale z czasem zrezygnowano z jej utrzymywania, więc zaczęła zarastać i znikać. Spędziłem kilka pięknych godzin mocując się z pełznącymi leszczynami, pokonując na czworaka przewalone olchowe pnie, omijając wyschnięte wodopoje, przy których roiło się od tropów, odchodów i wypluwek. Nieziemską atmosferę potęgowała wszechobecna łojówka różowawa – rzadki grzyb, który w odpowiednich warunkach przydaje martwym pniom siwizny, rodząc na ich powierzchni pasma podłużnych, cienkich niczym włosy kryształków lodu. Korony drzew zasłaniały całe niebo, a ja, chyba pierwszy raz w życiu w Puszczy Kampinoskiej, musiałem posiłkować się kompasem. Herz miał rację – za Rogowymi Kopcami droga zupełnie się wykolejała. Nie było już żadnych wizualnych wskazówek odnośnie jej przebiegu. Pozostawała intuicja piechura, podskórny instynkt kogoś, kto jako tako zna zwyczaje nizinnego krajobrazu. Którędy by szła, gdyby to ode mnie zależało? Szukałem oczywistych sygnałów, przede wszystkim światła kreślącego przestrzenie między drzewami, ale pień nic sobie nie robi z kierunków, kiedy pada martwy. Błądziłem, szedłem zygzakiem, co rusz sprawdzając na kompasie, czy nie depczę własnych śladów. W Mrocznej Puszczy wszystko było jednakowe, zwielokrotnione, przytłaczające brakiem cech szczególnych. Przeszkody omijało się na własną zgubę, tracąc dotychczasowe punkty odniesienia. Wreszcie zupełnie porzuciłem nadzieję na przemierzenie całej Nowej Niemieckiej Drogi. Z grubsza trzymając się właściwego kierunku, obrałem szlak nie ludzki, ale zwierzęcy. Na drugą stronę lasu wyszedłem którąś z dziczych albo sarnich ścieżek meandrujących między olchowymi kępkami. Wydeptane przez zwierzęta szlaki to integralny element międzynarodowej nomenklatury dróg, napisał w którejś ze swoich książek Francuz Sylvain Tesson, zrównując je z powiatowymi, krajowymi, ekspresowymi oraz autostradami. Bardzo mi to pasowało.”



Z okazji swojego 65-lecia Kampinoski Park Narodowy wydał  okazały album.  „Człowiek i natura” jest imponującym rozmiarami wydawnictwem, chociaż ma zaledwie 240. stron i aż trudno uwierzyć, że tylko tyle, bo ogląda się go długo, jakby miał tych stron o wiele więcej. Wagę swoją mają. Dosłownie również. Album jest nielekki, swoje waży. Całość przygotował (spisuję ze stopki albumu) ARS Robert Sikora z Głogowa Małopolskiego, a druk i oprawa są dziełem Drukarni Skleniarz w Krakowie. Sfinansowano album ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki wodnej.

Autorem tej wydawniczej wspaniałości jest Maciej Szajowski. Urodził się w roku 1971, właśnie wydałem swój pierwszy przewodnik po Puszczy Kampinoskiej.  Kampinoski Park Narodowy istniał od lat dwunastu. Maciej Szajowski, absolwent Wydziału Filozofii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, górołaz i krajoznawca, swoje życie zawodowe związał z parkami narodowymi, jako pracownik dydaktyczny przez dwadzieścia lat pracował w parku pienińskim, a od 2016 r. zajmuje się edukacją przyrodniczą w Kampinoskim Parku Narodowym.

Maciej  Szajowski  jest autorem zarówno zdjęć, jak i tekstu. Niezwykłość tego albumu polega też na tym, że równie ważne są zarówno zdjęcia, jak i tekst. Jedno i drugie świetne. Temat i sposób jego przedstawienia jest autorskim pomysłem i realizacją. Autor słucha siebie i siebie w tym albumie realizuje. Bardzo pięknie to czyni. A temat albumu jest poważny: przemijanie. Album opowiada o ostatnich mieszkańcach śródpuszczańskich wiosek i  tym, co po nich pozostało, czasem bardzo już niewiele, jak te zanikające wśród lasu wiejskie drogi, którymi nikt już nie jeździ. Poruszające fotografie  ilustrują to przemijanie. Oraz bardzo piękne zdjęcia kampinoskiej przyrody.zdjęcia kampinoskiej przyrody.

Autor tych zdjęć  umie znaleźć się we właściwym miejscu przy właściwym świetle  i we właściwym momencie. Widzi więcej niż każdy z nas, z etnografią wydaje się być za pan brat, pisze też nie najgorzej, a że jest filozofem z wykształcenia, w niemal każdym jego zdjęciu lub tekście refleksji też jakby ciut więcej. Jak przy jednym ze zdjęć, przedstawiających powalony na ziemię, gałęzisty pień drzewa. „Przez dwieście lat opierał się wiatrom. Wreszcie padł. Kolos sosnowy. Wyrwało go z ziemi. Rozczapierzył paluchy i skonał.”  Po lekturze takich komentarzy, na takie detale puszczańskiego krajobrazu patrzy się  jakby inaczej.

W tym bagnie jak nic siedzi bagiennik  –  czytam podpis, jaki pan Maciej obdarzył jedno ze zdjęć bagiennych lasów, tak bardzo ubierających puszczę.  –  To całkiem przyjemny stwor, chociaż wygląda jak każde straszydło nie najlepiej. Bagiennik człowiekowi nijak się uprzyksza. Siedzi tak na dnie, zanurzony w mule. Z rzadka tylko się wynurza, żeby tchu zaczerpnąć. Mówią, że maź z jego nozdrzy ma leczniczą moc...”


O jednej książce muszę jeszcze wspomnieć. Niewielka, nie tęga, ale wydana pierwszorzędnie, na znakomitym papierze wydrukowana  i bardzo, ale to bardzo fascynującą książką jest „Już tylko echo” Radosława Jarosińskiego. W roku 2022 wydało ją z Muzeum Ziemi Sochaczewskiej i Pola Bitwy nad Bzurą w Sochaczewie. To książka - reportaż, staranne opracowana, interesująca graficznie. Zawierająca relacje mieszkańców wsi Famułki Królewskie w powiecie sochaczewskim, jednej z tych puszczańskich wiosek, które zostały już niemal całkowicie opuszczone i które ogarnia powracająca na swoje – puszcza.  Jest to par exellance książka krajoznawcza. Napisana jest  szczerze, prosto i od serca. I ta książka uczy patrzenia na to, co się  mija w swoich wędrówkach. Słuchania echa też się trzeba uczyć. My, miastowi, trochę w tym już nie za bardzo. Czytając tę opowieść o puszczańskich, kampinoskich książkach, zatrzymaj się choć na chwilę, czytelniku, przy tym fragmencie książki  o Famułkach.

„Podczas gdy chaty mieszkańców wsi zapadają się w  zmurszałą przeszłość, trwają jeszcze ostanie ślady ich bytności w puszczy. Do nich powracają, dbając o nie jak o cenne skarby. Mowa o przydrożnych krzyżach i kapliczkach. W Famułkach znajduje się ich jeszcze kilka.
Z czasem zaczynają czekać na nas jak na starych znajomych, a jak jeszcze poświęcimy im chwilę uwagi – zaczynają opowiadać swoje historie. A tyle ich, ile ludzkich intencji, próśb, żalu i wyrzutów sumienia, ale także śmierci, niespodziewanej i nagłej, żołnierskiej lub cywilnej.
Sędziwy strzelisty krzyż stoi na rozstaju dróg między Miszorami, Czaplińcem i Famułkami. Solidne drewno przetrwało wiek i trochę, krzyż postawiono w roku 1905, a jego fundatorem był Franciszek Domański. Nadzwyczaj wysoki krzyż oddziela się ciemnymi kreskami na tle jasnego nieba i człowiek zadzierający ku niemu głowę musi zmrużyć oczy. Nikt nie pamięta intencji jego wzniesienia, ale krzyż rozstajny mógł być po prostu postawiony na granicy wsi, jako symbol wiary jej mieszkańców.
W  niewielkiej odległości od krzyża, przy leszowej drodze, stoi nieco zaniedbana mała budowla. Była to kapliczka przydomowa, a tu mieszkało kiedyś bezdzietne małżeństwo państwa Kosińskich. Wzięli oni na wychowanie dziewczynkę z  rodziny Fornalskich, której matka zmarła przy porodzie. Gdy przybrana córka wyszła za mąż, małżeństwo postawiło kapliczkę w  intencji pomyślnych narodzin zdrowego dziecka.”

...............................................


Patrzę teraz na te wszystkie książki o Puszczy Kampinoskiej, jakie leżą przede mną i  przypominam sobie czas (wcale nie tak odległy, niewiele ponad dziesięć lat temu), jak ta podwarszawska puszcza jako temat książkowy nie mogła przebić się do świadomości wydawców. Propozycje  składałem w wielu wydawnictwach. Większość na moje listy nie odpowiedziała ani słowem i propozycję litościwie zmilczała „Czarne” do tych wydawnictw również należało. Jednak kilka odpowiedzi na moje listy nadeszło dość szybko. Jedna była brutalna, sprowadzała się do jednego zdania: a kto to kupi?  Czyli – a kogóż ta puszcza może zainteresować. Druga, że może tak, ale muszą się zastanowić, trzecia była taka mniej więcej:  

Szanowny Panie! Wiele podwarszawskich szlaków przewędrowałem z Pańskimi przewodnikami w ręku. Miło mi, że mogę teraz bezpośrednio podziękować Panu za trud stworzenia tych książeczek. Zbiór gawęd, które nam Pan przedstawia, to jak Pan sam ocenia  – rzecz niekomercyjna. Nasze wydawnictwo działa bez dotacji i balibyśmy się trochę zaryzykować zainwestowanie w książkę, która przyniesie nam zwycięstwo moralne, ale też klęskę ekonomiczną. Proszę przyjąć wyrazy głębokiego poważania  i podpis.

Była jeszcze odpowiedź czwarta, nadeszła od prezesa Wydawnictwa Iskry. Myślę, że to jemu nie tylko ja powinienem dziękować, że wydał  moją książkę. Albowiem – to nie ulega wątpliwości – że właśnie wydana w roku 2010 moja Wardęga uruchomiła lawinę tego rodzaju książkowych opowieści z krajoznawstwem i przyrodą w tle. Ale – gwoli prawdy rzec trzeba  – jednocześnie niemal zaczęła się moda na opowieści przyrodnicze, a jedną z pierwszych osób, co to ten nurt w Polsce zapoczątkowali, była Simona Kossak.

Powiem szczerze: nie do końca jestem szczęśliwy nadmiernym zainteresowaniem Puszczą Kampinoską. Nie z powodu, że wyrosła mi konkurencja, bo jej się to chwali, a ja już swoje zrobiłem i chwatit'. Ale z innych, praktycznie jedynych, na pewno o wiele ważniejszych powodów; jestem przede wszystkim ochroniarzem, od wielu lat mam zaszczyt być członkiem Rady Naukowej Kampinoskiego Parku Narodowego, brałem czynny udział w kształtowaniu w nim ruchu turystycznego, projektowałem znakowane szlaki, w założeniu miały pokazywać to, co najbardziej interesujące i omijać to, co najbardziej na ochronę zasługuje. Obserwując czym dla kampinoskiej przyrody staje się nadmierne nią zainteresowanie, widzę wyraźnie, że nie same anioły ciągną ku tej podwarszawskiej puszczy.

Jest takie trafne zdanie: ochrona przyrody jest jak wąż, który zjada własny ogon. Dopóki przed jakimś urodziwym krajobrazem nie zawiesi się tablicy z napisem, że to jest rezerwat, ludzie nie wykażą nim większego zainteresowania. Dla spokoju przyrody parku narodowego zbyt duże nim zainteresowanie nie jest najlepsze. Czas najwyższy, aby zainteresowanie  przyrodniczymi pejzażami kierować także pod inne adresy. A w okolicach podwarszawskich jest ich wszak trochę. Jakby kto pytał, odsyłam do różnych swoich przewodników i książek. Wciąż marzy mi się dobra książka o mazowieckich puszczach nadbużańskich, Białej i Kamienieckiej. Temat „człowiek i natura” świetnie by się tam zrealizował,  teren jest wyjątkowo interesujący, od Puszczy Kampinoskiej o wiele, wiele bardziej. Ba! Ale tam nie ma parku narodowego. A ochrona przyrody, jest jak wąż, który... no właśnie.

Przypomniało mi się akurat zabawne zdarzenie z Przysłopu Miętusiego w Tatrach. Miejsce to jest zupełnie wyjątkowe, łatwo osiągalne i najbardziej widowiskowe w pogodne, słoneczne dnie wczesnego lata. Wtedy, gdy nad  górską polaną, tonącą w świeżej, bujnej zieleni, wznoszą się skaliste, zbudowane z jasnych wapieni, o kilometr wyższe szczyty Czerwonych Wierchów, a w wysoko zawieszonych polodowcowych kotłach ich północnej ściany miejscami zalega jeszcze śnieg. W tamtym dniu przed wielu laty, który właśnie mi się przypomniał,  napatrzeć się z zachwytem na panoramę okolicy nie mogłem. Od strony Gronika zbliżał się do mnie niemłody pan, a gdy już podszedł blisko, uchylił słomkowego kapelusza zamaszystym, eleganckim, przedwojennym gestem, i zapytał uprzejmie: przepraszam, że przeszkadzam, ale czy mógłby mi pan powiedzieć, gdzie tu jest ten piękny widok, o którym mi mówiono, żebym koniecznie zobaczył?   

...............................................