Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pomiechówek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pomiechówek. Pokaż wszystkie posty

piątek, 20 maja 2022

 

Nad rzeką Wkrą
Około Pomiechówka wpływa do Narwi rzeka Wkra. Jest niewątpliwie jednym z większych walorów krajobrazowych środkowego Mazowsza, a jej część położona najbliżej Warszawy od lat cieszy się zasłużoną sławą. Według ludowej etymologii swoją nazwę zawdzięcza Wkra krętemu korytu. Wedle naukowców szybkiemu nurtowi, pochodząc od litewskiego "wikrus" czyli: szybki, prędki. Niektórzy rekonstruują pierwotne brzmienie tej nazwy jako "Ukra", swoim źródłosłowem nawiązującym do kry lodowej; w każdym razie w tej właśnie formie nazwa występowała w pisemnej formie już w dokumencie z roku 973! Rzeka płynie prawdziwie bystro, rzeczywiście jej koryto jest kręte i "wkręca się" w morenowe utwory polodowcowej wysoczyzny. W nieodległej przeszłości Wkra napędzała liczne młyny, stawiane dosłownie co kilka kilometrów. Młynów już nie ma, tylko w nielicznych miejscach zachowały się budynki, prawie wszędzie nadal są resztki młyńskich tam, będących utrapieniem dla wodniaków, spływających kajakami malowniczym szlakiem tej rzeki. W pogodne, letnie dnie, kajaków zdaje się być na Wkrze więcej, niż czegokolwiek innego. Kajakowy szlak Wkry dorównuje  słynniejszym znacznie szlakom Czarnej Hańczy na Suwalszczyźnie, bądź Krutyni na Mazurach.  

Cieksyn nad rzeką Wkrą

Nad rzeką Wkrą  na północ od Warszawy, wcale nie tak od niej daleko, we wsi Cieksyn wznosi się kościół pod wezwaniem św.Doroty, przypisywany Janowi Baptyście z Wenecji. Temu samemu, który urządzał katedrę w Płocku, kolegiatę w Pułtusku i wspaniałą świątynię z Brochowa. Wszystkie nad rzekami postawione, nad Wisła, Narwią i Bzurą. W Cieksynie u stóp świątynki cieknie  Nasielna, nieopodal wpadająca do Wkry. Nie znam wyników prowadzonych tu prac archeologicznych. Czy były takowe? Ale wzgórze kościelne wyróżnia się w otoczeniu, jest bardzo regularne, można więc przypuszczać, że w czasach pogańskich było miejscem jakiegoś kultu. Często kościoły chrześcijańskie stawiano w takich właśnie miejscach. Tutaj też tak mogło być, czemuż by nie. 

Od zewnątrz mury kościelne podparte są gotyckimi przyporami, wieża jest potężna, wznosi się nad okolicą niby zamkowy stołp obronny. Sklepienie wnętrza jest kasetonowe, renesansowe.

Wedle danych historycznych parafia powstała prawdopodobnie w pierwszej połowie XIV wieku, kościół wzmiankowano dopiero w 1423 roku. Obecna, murowana świątynia wzniesiona była około 1569 roku z funduszów Jakuba Bielińskiego, sufragana płockiego i jego bratanków Jana Borukowskiego z Borukowa, biskupa przemyskiego i Piotra, kanonika płockiego i opata benedyktynów w Płocku. Kilkakrotnie kościół był remontowany, w początkach wieku XX został rozbudowany według projektu architekta Stefana Szyllera (autora m.in. wieżyc Mostu Poniatowskiego  i gmachu Politechniki w Warszawie). Świątynia była uszkodzona w czasie pierwszej wojny światowej, także w czasie drugiej.  

 


Kościół z Cieksyna jest typowo mazowiecką budowlą gotycko-renesansowa, orientowana, murowana z cegły, z prostokątną nawą i węższym prezbiterium. Ma się czym chwalić ta świątynka. Nie dziw, był to rezydencjonalny kościół późniejszych biskupów z rodu Borukowskich-Bielińskich. Są wewnątrz kościoła ich  renesansowe płyty nagrobne. Jeszcze w latach dwudziestych XX wieku znajdował się w kościele wspaniały, późnogotycki tron biskupi z XV-XVI wieku, zaginiony w czasie remontów. Przetrwały do naszych czasów gotyckie rzeźby na belce tęczy. Wszystkie trzy ołtarze są manierystyczne. Główny jest z około 1600 roku, imponuje bogatą rzeźbą i snycerką. Może nie najwyższej proby, przecież jednak jest to urokliwe i pełne wdzięku.


W lewym bocznym ołtarzu znajduje się największy  skarb tutejszy, najcenniejsza z mazowieckich Pięknych Madonn średniowiecznych, Madonna z Dzieciątkiem z około 1420 roku. Cieksyńska Madonna o wyszukanej pozie, podkreślonej przez gest wytworny i bujność szat, to prawdziwy ideał delikatności i urody kobiecej. Ta Piękna Madonna jest rzeczywiście bardzo piękna, ma uśmiech delikatny, z nutką zadumy, Dziecię natomiast rozradowane, w wyciągniętej ręce trzyma jabłko i przygląda się jemu, a może tylko tak mi się zdaje, bo gdy dokładniej się przyjrzeć, widać iż  jakby sięgało wzrokiem dalej, tak jakby to jabłko ukazywało Mu przyszłość. Ależ tak, już wiem. I ta nutka zadumy u Matki, i to spojrzenie Dziecka. Artysta wyrzeźbił przeczucie. Przedni to był artysta.   Takie rzeźby chowa się zazwyczaj w muzeach. Ta tutaj jest na miejscu od setek lat. Niezwykła sprawa. 

Na niebieskim szlaku wzdłuż Wkry

Na przystanku kolejowym Cieksyn zaczyna się wyjątkowej urody szlak turystyczny. Po raz pierwszy został opisany  w przewodniku Województwo Warszawskie (wyd. Sport i turystyka 1961), opisał go tam Tadeusza Maczubski, który zaproponował wędrówkę  wzdłuż Wkry na trasie z Pomiechówka do Cieksyna, a nie odwrotnie. Opis był  bardzo ogólnikowy, trasa nie była oznakowana, trzeba było po prostu iść wzdłuż rzeki. Opis szlaku w kierunku od Cieksyna do Pomiechówka, już bardziej szczegółowy, znalazł się w moim przewodniczku Nowy Dwór Mazowiecki i okolice, wydanym w serii Podwarszawskie szlaki piesze (wyd. Sport i turystyka 1975). Niedługo potem (nie pamiętam niestety kiedy dokładnie) ówczesny szef warszawskich znakarzy PTTK, Eugeniusz Kuśmierz, wyznakował trasę kolorem niebieskim według mojego projektu.

Mijały lata, szlak przez te lata mocno spyział, ostatnio na szczęście znaleźli się młodzi ludzie z lokalnych stowarzyszeń Nasielsk Baszta Team i Rozbiegamy Nowy Dwór. A było co robić, szlak miejscami był kompletnie zarośnięty i wydawało się, że za kilka lat już będzie po szlaku. Tak się nie stało. W roku 2020 szlak wykarczowano z zarośli, zbudowano mostek tam, gdzie go brakowało,  zainstalowano tablice mapowe, krajoznawcze i szlakowskazy. Długi na 18,6 km szlak z niewielkimi wyjątkami prowadzony jest dróżkami i drogami niedostępnymi dla samochodów! Dzięki silnej promocji zwłaszcza na terenie gminy Nasielsk, szlak teraz jest wydeptany i wyjeżdżony rowerami,a Komisja Turystyki Pieszej ZG PTTK nadała mu miano Cztery Pory Roku. Bo o każdej porze szlak ma inne oblicze. Czyż może być lepsza zachęta do tego, aby tam wciąż wracać i wracać? Jakże się nie cieszyć!  


Niezwykle pięknie i wdzięcznie zachęcają nasielniacy do wędrówki tym szlakiem nad Wkrą! Nie mogę się powstrzymać, aby fragmentu tej ich zachęty tutaj nie przytoczyć:

Wybranie się na sielankową, wręcz terapeutyczną ścieżkę szlaku to świetny pomysł na aktywne spędzenie czasu z rodziną lub znajomymi. Malownicza wędrówka wśród natury doliny Wkry to świetny pomysł na aktywność fizyczną i odpoczynek. Niebieski szlak prowadzi przez piękne, zróżnicowane krajobrazowo i cenne przyrodniczo tereny. Można podziwiać tu m.in.: oczka wodne po starorzeczach, źródełka i strumyki. Jest to też doskonałe miejsce na długie spacery wśród pięknej leśnej scenerii lub nadrzecznych łąk.
Niebieski szlak to przede wszystkim edukacja o dolinie Wkry i rzeźbotwórczej działalności rzeki, a także historii sięgającej epoki lodowcowej. Na trasie szlaku postawiono kilkanaście tablic edukacyjno – informacyjnych związanych z interesującymi miejscami i obszarami w dolinie Wkry.



Gorąco zachęcam, aby zajrzeć do Internetu:  https://nasielsk.pl/info/turystyka/szlaki-turystyczne/pieszy-szlak-niebieski



Wpadam teraz od czasu do czasu nad Wkrę, a że pesel mi się co nieco zestarzał, już nie na całość tej znakomitej trasy, bo jej nie wydolę, ale po to, aby smakować fragmenty tej uroczej doliny. To w bliską okolicę Pomiechówka, gdzie rzeka przecina pas wzgórz moreny czołowej, to do przełomu rzeki kolo Kosewka, to po to, aby podziwiać wiszący, malowniczy most między Śniadówkiem, a Goławicami, albo nad rzekę koło Zaborza. 

Tam wszędzie ładnie, w las się można zanurzyć, łąkami zachwycić, jest na co patrzeć, czym się zauroczyć, co sfotografować na pamiątkę. W letnim sezonie w ostatnim czasie bezapelacyjnie Wkrą zawładnęli turyści kajakowi, ale - jak mówił do swoich studentów  jeden z pierwszych co to wędrowali pieszo po Mazowszu, żyjący pod koniec XIX wieku Wojciech Jastrzębowski, świetny botanik i profesor Instytutu Agronomicznego na Warszawskim Marymoncie:  

-- Człowiek na ten świat przychodzi i ze świata schodzi, umieć więc chodzić, znaczy umieć już w części spełniać zadanie, jakie nas w tej wędrówce od kolebki aż do grobu czeka. Od siebie dodam, że warto pamiętać przy tym,  że przyjemność ze zwiedzania krajobrazu jest odwrotnie proporcjonalna do szybkości z jaką się zwiedza. Z całym szacunkiem dla samochodu, roweru i kajaka, nie masz to jednak, jak wędrówka na własnych nogach !





 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

....................................................

niedziela, 11 lipca 2021

 

barwy mazowieckiego lata

pejzaż żniwny 

To mi się zdarzyło w połowie lipca przed kilku laty. Wybrałem się wtedy na północne Mazowsze, ale całkiem blisko Warszawy, niemal tuż tuż za Modlin. Na północ od Pomiechówka  są koło Goławic ruiny fortu, jednego z wielu w zewnętrznym pierścieniu fortów okalających twierdzę modlińską. Gdy w początkach XX wieku zaczęli go budować Rosjanie, w powietrzu pachniało już światową wojną, a oni budowali te swoje już nieprzydatne w nowoczesnej wojnie budowle forteczne. Nie spełnił fort oczekiwań, chociaż w wojnach brał jednak czynny udział, ale nie tak jak go pomyślano. Po II wojnie światowej różne miano w stosunku do niego pomysły, szczęściem zaniechane, teraz jest ten fort  malowniczą ruiną, chętnie wykorzystywaną przez zbieraczy militarnych wrażeń. Jest niewątpliwie atrakcją krajoznawczą i interesującym punktem widokowym. 


Pośród żniwnych łanów na polach wsi Goławice Pierwsze w gminie Pomiechówek, w otoczeniu tego fortu znalazłem nareszcie  krajobraz, jakiego szukałem daremnie od lat.  Pogoda była piękna, letnia i słoneczna, a niebo niebieskie i chmury były na nim pozawieszane jak należy, białe, pyzate cumulusy. Na horyzoncie białe wiatropędnie, a przed nimi pejzaż, jak marzenie. Złotem pomalowane zostały pola zbożowe. Fotografowałem je jak oszalały, klatka za klatką, spiesznie notowałem ten krajobraz, w tym miejscu, w tych barwach, teraz właśnie, wiedziałem przecież, że łapię chwilę, jaka może mi się już nie zdarzyć. Bo wszystko czekało na mnie, na to moje fotografowanie. Od kilkunastu lat na mnie czekał ten pejzaż pod Goławicami. Byłem pośród niego w stosownej porze, w stosownym miejscu. Takie chwile nie są darem codziennym, one są łaską.


 

 








Teofila Lenartowicza nie darmo nazywano lirnikiem, dziś z lirenką by się do świata nie przebił, przez literackich krytyków mocno jest dzisiaj obśmiewany. Szedłem sobie wśród pól zbożem malowanych koło Goławic i tak sobie Lenartowiczem myślałem, że „…jak z ciepłą wiosną / Pszenice porosną, / A zboże kłosieje, / A wiater powieje, / To zda się w tym zbożu, Że płyniesz po morzu”. Po prostu, najzwyczajniej w świecie, proste to strofy, jak i ten okrzyk pana Teofila: „Mazowieckie zboże, Ach, Bożeż mój, Boże!” I jeszcze to: „A każdziuchne pole / Równe jak po stole”. Ot, stwierdzenie, prościutkie, niby nic, a poezja najczystsza. 

    Zastanawia mnie: dlaczego takimi pejzażami zachwycać się umieli tylko poeci z drugiej, albo i trzeciej linii polskiego panteonu wielkich nazwisk naszej literatury. Tacy, jak Władysław Bełza: „Jakże się oko nasze zachwyca, / Jakże się pieści łanów obszarem! / Tu jęczmień, żyto, a tam pszenica, / Złociste kłosy gną pod ciężarem. / O! dobry Boże! dziękiż Ci, dzięki!”

    Polska jest położona na wielkim europejskim niżu. Ktoś kiedyś napisał, że polska równina to pejzaż niestały, zamglony, bez wyrazistych rysów, bez ostro zaznaczonych granic, otwarty na hulające po tej równinie wiatry ze wschodu i zachodu. To pejzaż, który wiele wysiłku wymaga, a niekiedy i rozpaczy, aby nie dać się zdmuchnąć przeciągom... A jednak ta pozornie tylko monotonna ziemia była w historii kąskiem łakomym i mieszkańcom pośród niej Polakom przyszło z sąsiadami  toczyć nieustanne boje w jej obronie.

    Henryk Sienkiewicz opisał był w "Potopie" Polskę widzianą oczami szwedzkich żołnierzy, wkraczających na naszą ziemię: "wzrok ich odkrył krainę wesołą, uśmiechniętą, połyskującą żółtawymi łanami zbóż wszelakich, miejscami usianą dąbrowami, miejscami zieloną od łąk. Tu i ówdzie z kęp drzew, za dąbrowami, hen! daleko, podnosiły się dymy ku niebu; na potrawach widniały pasące się trzody. Tam. gdzie na łąkach przeświecała woda rozlana szeroko, chodziły spokojnie bociany. Jakaś cisza i słodycz rozlana była wszędzie po tej ziemi mlekiem i miodem płynącej. I zdawała się roztaczać coraz szerzej i otwierać ramiona"...

    Tak opisuje się ziemię, którą się bezbrzeżnie kocha. Taką przekazał nam Sienkiewicz.  I taką opiewała Maria Konopnicka:
"Hej, pola wy, pola! Hej, łany, wy łany! oto stoję przed wami, jak przed skarbnicą przeszłości i przyszłości naszej, jak przed arką pełną żywego ducha narodu. Czy na was spojrzę w zaraniu wiosny wśród huku pękających lodów, wśród szumu rzek naszych, do dna mórz lecących; czyli żniw czasu stanę na waszych niwach i roztoczach zbożami złotych..." 



   Może to i śmieszne, może rzeczywiście démodée, bardzo, ale to bardzo niedzisiejsze, ale ja rzeczywiście miałem ochotę klękać przed tym złocistym krajobrazem. Pytał Wiktor Zin: czy znacie dotyk dojrzałych kłosów zboża pęczniejącego chlebem?  Zanurzyć dłonie w zbożu, zapatrzeć się w łany złota, posłuchać świerszczy, poczuć muśnięcie …    


    Nie da się ukryć, mam w sobie wdrukowany polski krajobraz, opisywany przez naszych pisarzy i poetów. Chociaż wiele  różnych epok i mód przemieliło moje  odczuwanie zewnętrznego świata, wciąż oczekuję pejzażu z tamtych lektur, z Lenartowicza i Konopnickiej, Sienkiewicza i Żeromskiego. Po tamten pejzaż nieustannie się wybieram  w głąb polskiego krajobrazu. Zapewne coś z tego tkwi we mnie, z tego sposobu odczuwania krajobrazu. I to znalazłem tego lipcowego dnia pod Golawicami, wśród mazowieckiego krajobrazu. Chociaż teraz nie spotkałem już żeńców z sierpami i kosami, ba! nawet nie trafiłem na współczesne, żniwiarskie maszyny, na różne kombajny o nazwie Bizon, o których śpiewane były piosenki. Aż dziw. Ten krajobraz pod Goławicami jakby wiedział, że właśnie on, właśnie taki, jaki mi się ukazał, był moim wytęsknionym marzeniem. 

    Na niebieskim niebie swoją historię opowiadały chmury bardzo malownicze, były jak te ze słynnego obrazu Józefa Brandta z oraczem. A wokół trwała cisza. Zupełna cisza. Cisza letniego południa pośród zbożowych pół. Okazuje się, że wciąż można spotkać takie pejzaże i to tak bardzo blisko wielkiego miasta... Droga była piaszczysta, pośród dojrzałego zboża o barwie złota, zakręcała łagodnie ku niewielkim wzniesieniom na horyzoncie,  ustawiono na nich białe maszty wiatraków, Stanisław Lem przydał takim nazwę  wiatropędni. 


   Trzaskałem zdjęcie za zdjęciem. Zdarzyła się rzecz prawie zupełnie niespotykana, tego dnia trafiłem we właściwe miejsce przy właściwej i wprost idealnej pogodzie. Zazwyczaj po powrocie do domu siadam przed komputerem, wprowadzam wykonane dopiero co zdjęcia do jego pamięci i zabieram  do obróbki fotografii. Teraz to wszystko okazało się być zbędnym.  


    Sięgnąłem potem po jedną ze swoich książek ulubionych. Ze wszystkich tekstów, wierszy, opisów, najbardziej mi serce głaskały i duszę poruszały właśnie słowa tego znakomitego rysownika i gawędziarza. Książkę Wiktora Zina, zatytułowaną „Piękno nie dostrzegane”, wydały Arkady w roku 1970, zaraz potem ją nabyłem,  a ja dopiero co zaczynałem zaprzyjaźniać się z mazowiecką ziemią nizinną i coraz mocniej przemawiać poczęły do mnie detale otaczającego mnie krajobrazu. Zin w tej nauce bardzo mi dopomógł. Co jakiś czas po tę książkę sięgam.   Są w niej takie oto zdania.    

    „Kiedyś, gdy będziecie pośród żniwnych łanów, zwróćcie, proszę, uwagę na koloryt pejzażu: gorący, płomienny i złoty. Zboże oczekujące żniwiarzy ma kolor trudny do określenia, można porównać je do starego złota, które błyśnie czasem w zakurzonym, starym ołtarzu, ujawniając czerwony podkład, na którym zostało położone. Ścierniska są też złote, ale już inaczej. Mienią się i wibrują błękitami nieuchwytnych cieni i refleksów nieba, które w czasie żniw jest rozgrzane, niekiedy herbaciane, jakby zestrojone z kolorytem ziemi.”

Fotografie autora. Zdjęte telefonem komórkowym 17 lipca 2019 r. między g.12, a 13.