W jabłonnym krajobrazie.
Na początku października poszedłem między sady jabłonne na Ziemi Grójeckiej, bardzo chciałem sobie je obejrzeć i obfotografować, a przy okazji odwiedzić kilka zabytków, z którymi straciłem kontakt (Nowa Wieś, Gołębiów, Rytomoczydła), a w latach siedemdziesiątych XX wieku prowadziłem do nich opisy nieoznakowanych szlaków w przewodniczku z cyklu „podwarszawskie szlaki piesze”.
Jeszcze
w początkach wieku XX wioski na południu Mazowsza były biedne, tak
samo jak i w innych regionach ziemi mazowieckiej. Wszystko zaczęło
się już w niepodległej Polsce. Popularyzacja ogrodnictwa
włościańskiego szybko wydała owoce. Idea była taka: każdy chłop
powinien mieć przy domu sad owocowy, on miał zapewnić rodzinie
dostatek, a wykształcenia dzieciom. I tak południowe Mazowsze
stało się sadowniczą potęgą. Grójeckie uważano za polską
Kalifornię, odwiedzał sadowników spod Grójca prezydent Ignacy
Mościcki.
Dzisiaj
region grójecki jest największym regionem produkcji sadowniczej w
Polsce. Prawie połowa wszystkich zbiorów jabłek w Polsce stąd
pochodzi. Dzięki tym sadom mazowieckim Polska należy do czołówki
europejskich producentów jabłek i zajmuje czwartą pozycję po
Włoszech, Francji i Niemczech. Polska jest największym producentem
koncentratu jabłkowego w Europie. Jeśli z czymś chciałoby się
porównywać krajobraz sadów południowego Mazowsza, to krajobraz
francuskich winnic.
Pojechałem
z Warszawy pociągiem, tam
i z powrotem prawie trzy godziny
jazdy. Wysiadłem na przystanku w Gośniewicach, ani
jednego domostwa w zasięgu wzroku, na południu pola, na północy
las. Po 20 kilometrach pieszej wędrówki powracałem z Michalczewa. Dojście do stacji
prowadziło mnie asfaltową ulicą wśród eleganckich willi i domów, przed którymi
strzyżone trawniki, krasnoludki i domowe zwierzęta z gipsu oraz
japońskie sosny na japoński sposób strzyżone, a jeden budynek o ścianach
obłożonych w kolorowy wzorek z porcelitowych talerzy, elegancko, bez dwóch zdań.
Świeciło
słońce, ale wietrznie było i średnio przyjemnie, więc cieszyłem się
na poczekalnię w budynku stacyjnym. Niestety, na klucz zamknięta. Za
budynkiem zamknięta Toytoyka w kolorze niebieskim, na niej kłódeczka w
kolorze złotym. Na peronie przeciąg, żadnego schronienia, żadnej wiaty,
wiało jak wszyscy diabli. Pociąg przyjechał punktualnie.
Post scriptum. Wille michalczewskie są imponujące. A jeszcze niedawno mieszkano w ogaconych, drewnianych chałupach. Kilka takich stoi w okolicy, czekają rozbiórki. Jedną z nich sfotografowałem w Nowej Wsi. Tempora mutantur, proszę państwa...
Jeżeli chodzi o przydomowe małe sady,to jest ich coraz mniej. Młodzi wolą przetwory kupić w sklepie,niż samemu je robić. Kilka lat temu zmuszony byłem wyciąć połowę drzew w takim przydomowym sadzie moich rodziców,którzy mieszkają w innej części Mazowsza. Drzewa owocowe wtedy bardzo obrodziły,a moi rodzice są już w podeszłym wieku i nie mają sił,żeby sad pielęgnować. Ja natomiast mieszkam od nich daleko. Rodzice namawiali sąsiadów,żeby zerwali sobie owoce. Ale (to chyba z lenistwa) sąsiedzi stwierdzili,że wolą kupić w sklepie,bo owoce tanie i ładniejsze. Jak ktoś woli konsumować owoce naszpikowane chemią,to jego sprawa...
OdpowiedzUsuńW tym roku też drzewa obrodziły i mimo,że drzew w sadzie moich rodziców mniej,to i tak sporo owoców się zmarnowało...mimo,że moja mama wykorzystała wszystkie słoiki na przetwory.
Na koniec wrzucam link do strony,na której są przepisy na kiszone jabłka. Ponoć nasi przodkowie zajadali się nimi.
https://www.hajduczeknaturalnie.pl/kiszone-jablka-przysmak-slowian/?utm_campaign=shareaholic&utm_medium=facebook&utm_source=socialnetwork