Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nadbużański Park Krajobrazowy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nadbużański Park Krajobrazowy. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 27 lipca 2025

 
Uroda krajoznawstwa: 
Wrak parostatku i mała Wywłoka nad Bugiem


Zdawało mi się, że o Nadbużańskim Parku Krajobrazowym wiem wiele. Że jednak niekoniecznie, o tym dowiedziałem się dopiero co. W dniu 18.lipca 2025 r. z tekstu Jakuba Chełmińskiego w Gazecie Wyborczej. Panująca ostatnio susza spowodowała, że płytki w tym roku  Bug odsłonił wrak zatopionego przed laty parostatku. Znalezisko przypomniał właśnie na swoim profilu Mazowiecki Zespół Parków Krajobrazowych, który obejmuje m.in. obszerny Nadbużański Park Krajobrazowy, z którego archiwum jest poniższe zdjęcie. 


Wrak spoczywa na środku rzeki w pobliżu Broku. Przy niskim stanie wody wyraźnie widać kształt jego metalowego kadłuba. Statek zatonął  pomiędzy wsią Bojany na brzegu północnym, a wsią Płatkownica na południowym. Od Płatkownicy lepiej widać go z brzegu. Szczególnie jego komin, wyróżnia się od reszty wraku. Choć trudno w to uwierzyć, przed laty po Bugu pływały parowce. Był jednak czas, wcale nie tak odległy, gdy Morza Czarnego do Gdańska pływały Bugiem malutkie bocznokołowce z silnikami parowymi. Miały ledwie kilkadziesiąt centymetrów zanurzenia. Pamiątką po tym szlaku żeglugowym ma być według legendy nazwa miejscowości Wywłóka (od Wywłoka), w której miał działać dom publiczny na rzecznych marynarzy. 

Wywłoka nad Bugiem

Z pochodzeniem nazw należy być jednak ostrożnym. Szczególnie, jak naszych hipotez nie potwierdzają żadne dokumenty. Nazwa Wywłoka jest, trzeba przyznać,  fascynująca, chociaż brzmi pospolicie. Rozważania o jej pochodzeniu uruchamiają długi ciąg skojarzeń, mocno przybliżających dawne dzieje mieszkającego tutaj ludu. Zresztą, panuje nieco dowolności w stosunku do nazwy tej wioski: raz pisana jest jako Wywłoka, innym razem - choć rzadziej - jako Wywłóka. Trudno wyrokować, skąd nazwa. Bogactwo wyboru jest ogromne. Np. wywłoką zwany był w przeszłości ten, "co zrzucił szaty księże", albo "ten, co się włóczy". I dzisiaj jest to nazwa mocno pogardliwa, na wsi zwłaszcza najczęściej tycząca np.kobiet niewiernych, które miast dbać o swój dom, włóczą się tam, gdzie nie powinny. 

Dziś niemal nikt nie pamięta, iż m.in. na Mazowszu  używany był powszechnie "włók", będący środkiem transportu poruszającym się na płozach. Pierwowzorem takich włóków były po prostu dwa drzewka, ścięte z koroną i liśćmi, albo dwa mniej lub więcej gładkie drążki, do których zaprzęgało się konia. Na Białorusi ten rodzaj sań używano do wywożenia siana z błot. Był to pojazd o wiele wygodniejszy od kołowego w takich właśnie warunkach, ale i na wiodących przez piaski drogach mazowieckich, przebiegających przez "dziadowskie morza", jak w nadbużańskiej okolicy zwano trudne do przebrnięcia piaszczyste obszary puszczy, rosnącej na przeciwnym, północnym brzegu Bugu. W okolicy wioski Wywłoka łąki na błotach są nadal powszechne, więc może w nazwie jest utrwalony dawny, sprzed wieków pochodzący sprzęt, używany przez tutejszych? 


Kto wie, czy tej nazwie nie dał początku rodzaj sieci na ryby? I to wydaje się być równie słuszną hipotezą, ze względu na położenie wioski na wyniesieniu nad obfitującym w ryby Bugiem. Sądząc z miejscowej tradycji, najstarszy typ sieci stanowił właśnie "włók". Była to długa na dwadzieścia metrów sieć, na obu końcach zaopatrzona w pionowe drągi. Włókiem musiało łowić jednocześnie dwóch rybaków. Każdy z nich siedząc w maleńkim, lekkim czółnie trzymał jedną ręką drąg włóka, drugą - małe bose wiosło, którym wiosłował. Włók, zanurzony w wodzie, przecinał całą niemal szerokość rzeki. Rybacy płynęli równo i cicho pod prąd; w umówionym momencie, bądź jeśli wyczuli uderzenie wielkiej ryby w sieć, szybko kierowali się ku sobie, zataczając niewielki łuk i wciągając sieć do czółen. Łowienie włókiem wymagało wielkiego zgrania się obu rybaków i umiejętność sprawnego manewrowania czółnem. W okolicach Wywłoki dzisiaj też łowią ryby, ale nie rybacy, lecz wędkarze. Wędkarze nie lubią, gdy zwie się ich rybakami. Rybak łowi dla zarobku, my dla przyjemności – mówią. 

A może - i to też jest bardzo prawdopodobnym - nazwa pochodzi od miary gruntu, czyli włóki"?  "Gdy morgiem czyli jutrzyną nazwano taką przestrzeń roli, którą można było parą wołów zaorać przez dzień od rana, to włóka oznaczała większe pole, które po zaoraniu lub posiewie potrzeba było włóczyć, czyli bronować także cały dzień – notował Gloger. - Włóka tym się różniła od łanu, że oznaczała przestrzeń orną, czyli włóczną, gdy łan oznaczał pewien wymiar całego gospodarstwa, więc z łąkami, wygonem i t.d."     
Czapki z głów, proszę państwa. Te wszystkie stare nazwy zaświadczają o starej historii tego fragmentu polskiej, nadbużańskiej ziemi. Przyglądajmy się tej ziemi z szacunkiem, a etymologiczne rozważania pozostawmy jako wdzięczny temat  prac naukowych młodych doktorantów. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

A okolice Wywłoki, proszę państwa,  są rozkosznie urodziwe! Godzinami można się po nich włóczyć tam i siam. Powyższe zdjęcie jest z najbliższego sąsiedztwa wioski Wywłoka. 

Zatopiony parowiec

Parowiec zatopiony koło Broku najprawdopodobniej pochodzi  z okresu pierwszej wojny światowej. Pokazuje się nie po raz pierwszy, choć rzadko woda odsłania aż tak duże fragmenty. Już w 2006 roku podjęto nieudaną próbę wydobycia jednostki. W 2014 badało ją Stowarzyszenie Naukowe Archeologów Polskich. Odnaleziono  tabliczkę z napisem "Ferdinand Schichau, Elbing Prussia, nr 1855, rok 1895", co wskazuje na rok produkcji i stocznię w Elblągu. 
Parowiec o wymiarach 4 metry szerokości i 38 metrów długości powstał jako statek pasażerski dla Płockiego Towarzystwa Żeglugowego. Podczas I wojny światowej został zarekwirowany do celów militarnych przez Rosjan. Flotylla Wiślana była wycofywana z Królestwa Polskiego właśnie Bugiem. A że tak się akurat zdarzyło, że rzeka była płytka w tym czasie, to i osiadł parostatek na mieliznie.  Co można zobaczyć na otwierającym ten post zdjęciu z archiwum Nadbużańskiego  Parku Krajobrazowego. 

Niby nic, proszę państwa, ot, wrak parostatku na rzece, na której, prócz kajaka z obiektów pływających. od dawna nikt niczego większego od kajaka nie da się właściwie zobaczyć. Oraz niewielka wioska, dawniej rybacka, dziś głównie  zbiorowisko drewnianych domków letniskowych, żadne tam wille, niespecjalnie posażni są tameczni letnicy. Niby nic, proszę państwa, a tyle do opowiedzenia. Takie jest to lube mi krajoznawstwo, które uprawiam. Taki jest ten kraj, ta mazowiecka ziemia, o której staram się od pół wieku opowiadać... 
…...............................

środa, 12 marca 2025





W krainie łąk nadbużańskich

Na świętego Grzegorza zima idzie do morza, to wie każdy Polak i to od dziecka, a w marcu topimy Marzannę i witamy wiosnę. A przecież tak naprawdę to jeszcze nie wiosna. Zanim pojawi się wiosna na polskiej ziemi, wcześniej nadchodzi przedwiośnie. Przeciętny mieszczuch na ogół nie wie, że istnieje coś takiego. Że zanim nadejdzie wiosna, po przedwiośniu będzie jeszcze pierwiośnie i dopiero gdy zaczną kląskać słowiki i pojawią się dokuczliwe komary, wtedy dopiero nadejdzie wiosna prawdziwa...  Ale teraz jest przedwiośnie, a bardzo często bywa bardzo urodziwe, jak to w marcu. Chociaż wiadomo, że w marcu, to jak w garncu. Ale i kwiecień sie jeszcze pod to przedwiośnie podłapuje...

 

Ten post wkładam do swojego blogu w tym przedwiosennym czasie właśnie, na świętego Grzegorza. To bardzo piękna pora roku to przedwiośnie, czas niezwykły i niecodzienne ofiarowujący krajobrazy ich miłośnikom. To dobry czas dla opowieści o nadbużańskich łąkach, tych najpiękniejszych, między Kamieńczykiem, a Małkinią.  To kraina nadbużańskich łąk, tam jest to, o co nad mazowieckim Bugiem jest najładniejsze, najbardziej fascynujące. O przedwiośniu nie ma tu jeszcze zieleni, dominuje kolor rudy z najróżniejszymi jego odcieniami. Oraz kolor wody. Nie tylko Bugu, także, a może przede wszystkim, jego przedwiosennych rozlewisk. W normalnych latach tej wody jest tutaj mnóstwo, jak na tych zdjęciach, które otwierają tę opowieść. W ostatnich latach jednak coś nie tak powyrabiało się z naszym klimatem i coraz rzadziej nam się zdarzają pełne rozlewisk przedwiośnia. 

Dolinę mazowieckiego Bugu odwiedzam często i niezależnie od pory roku - zawsze z zachwytem. Zainteresowanym moją opowieścią odsyłam do obejrzenia mojej opowieści na You tubie; oto link do niej:

https://youtu.be/7rIXSV-2yck


Bardzo bliska jest mi ta nadbużańska ziemia. Poświęciłem jej wiele lat swego życia. Pierwszy raz byłem tam w marcu roku 1971, pięćdziesiąt cztery lata temu. Miałem wtedy 36. lat, gdy pojawiłem się w tamtych stronach nad Bugiem, Ugoszczą i Dzięciołkiem, w okolicy Kamieńczyka, Broku i Sterdyni. Przez ziemię nadbużańską zostałem uwiedziony od pierwszego wejrzenia i niemal zaraz potem rozpocząłem walkę o objęcie tych terenów ochroną w granicach parku krajobrazowego. Kilka lat później przywiodłem w tamtą okolicę m.in. prof. Stefana Kozłowskiego, który wówczas przewodniczył komisji parków krajobrazowych w Państwowej Radzie Ochrony Przyrody. Wędrowaliśmy pieszo, a ja pokazywałem mu pejzażową mozaikę i bogactwo ekosystemów okolicy. Bardzo mu się widziało, to co zobaczył. Rychło więc przystąpiono do opracowania projektu parku. Aż wreszcie, w roku 1993 został utworzony Nadbużański Park Krajobrazowy; od zasiania idei do jej realizacji upłynęło lat dwanaście.

Przyroda nad mazowieckim Bugiem najładniejsza jest oczywiście o pełnej zieleni, w pełni majowej wiosny lub młodym latem. W parku narodowym najważniejsza jest przyroda i ochrona prawna służy przede wszystkim zachowaniu lub odbudowie przyrodniczej naturalności chronionego terenu. Działalność ludzka winna być tam ograniczona do niezbędnego minimum. W parku krajobrazowym jest inaczej. Tu chronione są krajobrazy naturalne, lecz dopuszcza się udział elementów antropogenicznych, ale że jest to strefa bezinwestycyjna, więc nie dopuszcza się rozwoju przemysłu i aglomeracji miejskich. W parku krajobrazowym przyroda powinna pozostawać w ścisłym związku i w zgodzie z codziennym życiem człowieka. Ludzie we wsiach powinni normalnie żyć i pracować, a lasy i łąki powinny być normalnie eksploatowane. Naturalnie, że preferowana jest gospodarka oparta na ekorozwoju. 

Pod koniec ubiegłorocznego mazowieckiego lata dostałem telefon z Nadbużańskiego Parku Krajobrazowego: Czy wyrazi pan zgodę na nadanie pańskiego imienia ścieżce przyrodniczej "W Krainie Nadbużańskich Łąk", a także zamieszczenie zdjęcia przedstawiającego pańską sylwetkę na jednej z tablic edukacyjnych na tejże ścieżce. Ścieżka zlokalizowana będzie w sąsiedztwie miejscowości Brzuza i Wywłoka na terenie Gminy Łochów. Oczywiście, że się zgodziłem, jakże by inaczej, jest to dla mnie zaszczytem, wymyśliłem ten cały park krajobrazowy, jestem z niego dumny (chociaż jest nie do końca w takich granicach, o jakich marzyłem i nie tak zaistniał w świadomości społecznej okolicy, jak to sobie wyobrażałem), a pejzaż nadbużański koło Wywłoki i Brzuzy jest mi wyjątkowo bliski. I tak jakoś się złożyło, że ta część mazowieckiej ziemi stała się mi bliska i już nie mogę się bez niej obyć. 

 



 


Dla przeciętnego miłośnika przyrody i krajobrazów, łąki nadbużańskie ("nadbużne" – powiedzą miejscowi) prezentują się bardzo przyjemnie, zwłaszcza przed sianokosami, gdy pokrywają się łanami białego, żółtego i fioletowego kwiecia; wtedy można się po nich błąkać godzinami.  To harmonijny krajobraz kulturowy, w którym dzieła natury wcale nieźle i z pewnym szacunkiem zostały zagospodarowane przez człowieka. Korespondują tam ze sobą nie najgorzej rzeka i jej rozlewiska oraz starorzecza, nadrzeczne łąki, otaczające je dwie puszcze, Kamieniecka na południu i Biała na północy, także wioski i obok nich położone osiedla domków letniskowych, ale  i dzikie ptactwo, którego tam nie brakuje. jako że moc ornitologicznych rarytasów się lęgnie. Okolica jest wyjątkowo bogata w gniazda bocianie, tak na północnym, jak i południowym brzegu rzeki; w okolicach Warszawy nigdzie indziej nie ma tak wielu bocianów, jak tutaj.


Okolica jest bardzo piękna i aż trudno w to dzisiaj uwierzyć, że całkiem niedawno było tu jeszcze piękniej - zanim usypano wał przeciwpowodziowy nad Bugiem pół wieku temu. Nie była dobrym pomysłem decyzja likwidacji zakoli rzeki, prostowania jej koryta i obwałowywania tarasu zalewowego rzeki między Małkinią a Szuminem. Powstało prawie 90 km obwałowań po obu stronach rzeki i w zasadzie bez sensu. Przed powstaniem wałów tamtejsza ludność budowała domy na tzw. terpach, naturalnych lub sztucznych wzniesieniach. Gdy tylko powstały wały, ludzie poczuli się bezpiecznie i zapomnieli o swoich terpach. Utrzymywanie setek kilometrów wałów w przyzwoitym stanie kosztuje ogromne pieniądze. Wały odgradzają wodę od człowieka, odsuwają ją, a znacznie sensowniej i taniej byłoby odsunąć człowieka od wody. Dla starożytnych Egipcjan wylewający Nil był dobrodziejstwem, podobnie zresztą jak Bug dla mieszkańców jego doliny, którzy przed obwałowaniem rzeki mieli znakomite plony traw na zalewanych terenach. Teraz tego już nie ma, chcąc użyźniać łąkę, zamiast naturalnych wylewów rzeki mamy do dyspozycji chemię. 

............

Kuliki i derkacze

Wielki obszar nadbużańskich łąk jest wielką i cenną ostoją ptactwa błotnego i wodnego. Przylatują tutaj na żerowiska gnieżdżące się w okolicznych lasach dostojne żurawie popielate i tajemnicze bociany czarne, a licznie jest spotykany bocian biały. Od wielu ostatnich lat gnieżdżą się tutaj gęsi gęgawy. Jeszcze dziesięć lat temu mogliśmy je obserwować tylko na wiosennych i jesiennych przelotach, teraz - wobec coraz cieplejszych zim w naszym klimacie - dzikie gęsi najczęściej nie odlatują z Polski do ciepłych krajów, lecz na nadbużańskich lakach zimują! 

 
Kulik wielki jest największą osobliwością awifauny tego obszaru, a jego tutejsza ostoja jest ewenementem na podwarszawskim Mazowszu, gdzie kulik wielki ma tylko kilka stanowisk. Pisząc te słowa w marcu, nie wiem, czy kuliki jeszcze na te łąki w tym roku powrocą. Kulik wielki znajduje się na czerwonej liście zwierząt zagrożonych. Podczas, gdy np. bociana białego mamy w Polsce ponad 35 tysięcy par lęgowych, to populacja kulika wielkiego jest oceniana zaledwie na około 400 par. Jest to największy ptak spośród siewkowatych i oznacza się długim i zagiętym ku dołowi dziobem, a nawet bez niego jest dużym ptakiem, bo jego ciało ma 50 cm długości, zaś rozpiętość skrzydeł osiąga 110 cm. Żywi się pająkami, owadami i ich larwami, nie gardzi małymi ślimakami i żabami.

Na łąkach, na których kuliki się gnieżdżą, nietrudno je zauważyć, z odległości kilometra w cichy wieczór lub w nocy jeszcze z większej odległości, dają się słyszeć ich melodyjne, fletowe głosy. Miękkością, głębią i pełnią tonu kulik wielki wybija się ponad wszystkie inne gatunki, nie wyłączając ptaków śpiewających. Nie ma u nas ptaka o głosie bardziej nastrojowym i smętnym. Głos kulika często wykorzystują filmowcy w ścieżce dźwiękowej swoich filmów i niekiedy go nadużywają dla uzyskania odpowiedniego nastroju, a wtedy głos kulika biegnie z głośników poza ekranem, na którym ukazuje się zupełnie inny biotop, niż ten, który jest dla tego ptaka właściwym.

Licznie występuje tutaj jeszcze jeden gatunek, również należący do raczej rzadkich. O ile kulika zobaczyć można, o tyle drugi rarytas ornitologiczny tej okolicy jest niemal nie do zobaczenia. Jest to derkacz, przez Adama Mickiewicza zwany "pierwszym skrzypkiem łąki". Z nadzwyczajną wprawą chowa się pośród trawy. Na tych łąkach, np. w okolicach Wywłoki derkacza każdy może usłyszeć, a głos jest donośny i jemu to zawdzięcza ptak nazwę łacińską "crex" oraz polską "derkacz". Odzywa się powoli i rytmicznie: "derr derr", po czym następuje przerwa i znów "derr derr" bardzo długo i najczęściej systematycznie, chociaż tylko w porze godowej, od początków maja do połowy lipca i do tego najchętniej nocą, chociaż bardziej zakochane potrafą wabić samice nawet pośród dnia. Mimo, że głos to tak monotonny, nie sposób go nie polubić i wtedy, gdy ptaki już w końcu zamilkną, przez wiele następnych miesięcy za głosem ich się tęskni i oczekuje na koncerty derkaczy w roku następnym.

 .............

Łąki w dolinie Bugu, ciągnące się na północ od wsi Brzuza, od Wywłoki w górę biegu rzeki aż po Brok, pomimo niekorzystnych zmian środowiska przyrodniczego wciąż jednak budzą zainteresowanie przyrodników, chociaż nie w takiej skali jak przed rokiem 1982.  Wyniesienie takiego wału nad okoliczny teren jest jednak  nam, zwykłym wędrowcom,  przydatne. Z wysokości większą ogarnia się okolicę.


Wzdłuż wału, ale i nie tylko tam, przez teren tych łąk prowadzą usypane wśród torfowisk drogi żwirowe, przydatne w czas sianokosów, są albowiem te łąki gospodarczo użytkowane. Większość jest dostępna dla samochodów osobowych o przyzwoitym zawieszeniu.
Najbardziej popularny  wjazd wiedzie obok wsi Wywłoka, na początku szlaku znajduje się tam tablica informacyjna szlaku i kilkaset metrów dalej gruntowy parking, od którego rozciąga się rozkoszny widok na koryto Starego Bugu; przed rozpoczęciem prac hydrotechnicznych to było główne koryto rzeki, współczesne znajduje się  na północ od tego miejsca, za usypanym wałem przeciwpowodziowym.  

Największą frajdę z wędrówki przez łąki nadbużańskie mają jednak wędrowcy piesi. Jak wiadomo bowiem, przyjemność ze zwiedzania jest odwrotnie proporcjonalna do szybkości z jaka się zwiedza. W głąb łąk nadbużańskich da się również dojechać komunikacją publiczną. Są bezpośrednie kursy autobusowe z Warszawy. Na szlak łąk nadbużańskich  dojeżdżających komunikacją publiczną najlepiej jest wchodzić od wsi Brzuza. Autobus firmy DarBus w kier.Sadownego startuje z ul.Wileńskiej w Warszawie o g.8.15. O g.9.37 wysiada się na przystanku Brzuza PGR, w pobliżu zaczyna się szlak. Z tego samego przystanku o g.16.30 odjeżdża autobus powrotny i o g.17.35 jest już w Warszawie obok stacji metra Dw.Wileński. Przy dobrej zwłaszcza pogodzie, inwestycja w bilet należy do bardzo korzystnych; krajobraz łąk nadbużańskich i świat ich żywej przyrody jest nadzwyczajny i wart każdej ceny!

Początek szlaku w Brzuzie



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 









sobota, 7 października 2023

 

Nadbużański Park Krajobrazowy

Kilka słów na Jubileusz 30-lecia Parku

W roku 1993 powstał Nadbużański Park Krajobrazowy w  lewobrzeżnej części Doliny Dolnego Bugu, tam gdzie towarzyszą jej  Puszcza Kamieniecka, Lasy Miedzyńskie i Ceranowskie.  Naczelnym zadaniem Parku jest dbałość o zachowanie równowagi pomiędzy terenami zurbanizowanymi, a terenami cennymi przyrodniczo, będącymi jednocześnie miejscem wypoczynku. W Parku Krajobrazowym (i jego otulinie) nie lokuje się uciążliwego przemysłu, a działalność gospodarcza i rolnicza, nie wyłączając leśnej, musi być prowadzona bez ujemnych skutków dla środowiska naturalnego. A jest tutaj ono niezwykle interesujące. 

Właśnie obchodzi swój Jubileusz trzydziestolecia Nadbużański Park Krajobrazowy. Dla dla mnie to czas wspomnień. Ten Park wymyślił  się mi w Czaplowiznie pośród Puszczy Kamienieckiej. Jakiś czas pośród niej mieszkałem. Pan Józef Jechna z gajówki kolo Czaplowizny opowiadał mi o strachach i czarach, ciągnęły wieczorami słonki koło Dębu Józefa wśród lasu, o świtaniu na  duktach wokół Ługu czuszykały cietrzewie. Bataliony tokowały na nadbużańskich łąkach,  szukałem rzadkich roślin po lesie, raz jeden biegały wokół mnie zakochane kuny leśne, zupełnie na intruza nie zwracając uwagi, niemal codziennie żurawi klangor mnie budził, a z pohukiwaniem puszczyka zasypiałem. 


 


Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Był rok 1973, jesień, ja dopiero co powróciłem z wyprawy alpinistycznej do Afganistanu i  jechałem pociągiem z dworca wileńskiego w Warszawie do  Puszczy Kamienieckiej. Stałem przy otwartym oknie i   –   stęskniony, dopiero co przybyły z krainy kurzu i jałowej ziemi pustynnej  –   nie mogłem się nacieszyć zapachami polskiej wsi, polskich pól i łąk, polskiego lasu, przyrody polskiej. Ach! Jakże to wszystko pachniało, ileż zapachów umiałem rozróżnić! Zapachy mojej ziemi ojczystej!  Wiele wtedy wówczas zrozumiałem w tym pociągu, stojąc przy jego otwartym oknie. A dzień później byłem już nad Bugiem koło Brzuzy, Wywłoki i Szumina. Rzeka nie była jeszcze obwałowana. Widok był oszałamiająco piękny.


Przypuszczam, że to wówczas zaczął się konkretyzować  pomysł utworzenia parku krajobrazowego na obu brzegach Bugu, z rzeką jako spoiwem całego ekosystemu. Pomocą w ubraniu pomysłu w odpowiednią szatę dokumentów służyli mi działacze komisji ochrony przyrody Okręgu Warszawskiego PTTK, przede wszystkim jednak prof. Stefan Kozłowski, późniejszy minister ochrony środowiska w rządzie Jana Olszewskiego. Był wtedy szefem komisji parków narodowych w Państwowej Radzie Ochrony Przyrody. Prowadziłem go przez okolice Czaplowizny, szliśmy z Toporu do Nepomucka w Grabinie. Po drodze odwiedziliśmy hajstrę na gnieździe. Jak się zdaje, nadal tam gniazduje. 

 

Myśl o rezerwacie w Czaplowiznie, którą rzuciłem, zrealizował ówczesny konserwator przyrody w Siedlcach, p.Zbigniew Kaszuba. Wielka tam różnorodność siedlisk dobrze zachowanych zbiorowisk roślinnych. Różnią się od siebie znacznie i dopiero wiedza o tych różnicach lepiej pozwoli zrozumieć las.  Ornitofaunę  fachowcy  uznali za pierwotny zespół ptaków o cechach przewodnich, właściwych większym, naturalnym kompleksom leśnym, np. Puszczy Białowieskiej. 

To co jednak tam jest najważniejsze w tej nadbużańskiej krainie, to krajobraz kulturowy ziem nad Bugiem. Na obu brzegach, w obu puszczach pospołu, w Kamienieckiej i Białej. Oraz na ziemiach, uprawianych od wieków przez mieszkających tam ludzi. Zmienia się tam krajobraz, współczesność dorzuca do niego swoje ślady, pięknieją ludzkie sioła, piaszczyste drogi ubierają się w asfalt, za wiele zrębów po lasach, ale to wciąż ten krajobraz, o którym pisał wielki poeta epoki romantyzmu, przepomniany dziś trochę Teofil Lenartowicz.

                         Prawda, że piękne cudze kraje,
                         Lecz w sercu czegoś nie dostaje,
                         Kościoły wielkie, zamki, wieże,
                         Ale za serce nic nie bierze...

                        We własnym kraju, tam, w ojczyźnie,
                        Wszystko ci bratnie, wszystko bliźnie,
                        Głos ma dla ciebie zrozumiały
                        Ta ziemia szara, ten kraj cały.
                        Te lasy twoją szumią mową...

Zamyśliwałem kiedyś nieśmiało, że Teofil Lenartowicz byłby dobrym i właściwym patronem Nadbużańskiego Parku Krajobrazowego. Ten fragment jego poezji, który tutaj zostały przytoczony, uczyniłem mottem swojej książki „Podróże po Mazowszu”, wydanej w roku 2016 nakładem Wydawnictwa Iskry. W tej książce  i w innych swoich książek wspominałem krajobraz  szczególnie mi bliski. Z autocytatów z tych książek utkałem to moje jubileuszowe wspomnienie. Dobrze, ze jest ta bardzo inspirująca ziemia.  I   –   chociaż powstał nie w takich granicach, w jakich powinien   –   dobrze że jest ten Nadbużański Park Krajobrazowy. 





                          

                            ..................................................................................

środa, 2 sierpnia 2023

Podróże krajoznawcy: sosna ze wsi Szynkarzyzna

   


Zajechałem pod koniec lipca do wsi Szynkarzyzna w gminie Sadowne powiatu węgrowskiego. Chciałem zobaczyć jak się czuje rosnąca tam charakterystyczna sosna pospolita o zwieszającej się nad drogą koronie. Podobnej urody sosna rosła w warszawskiej Falenicy, ale ją ścięli, bo ważniejsza od sosny okazała się droga. A co słychać u sosny we wsi Szynkarzyzna?  Drzewo nie jest wysokie, jest dość krzepkiej  budowy, jak to na wsi,  wyróżnia je od innych piękna, oryginalna korona, zwisającą jak parasol nad drogą. Teraz to całkiem poważna, choć lokalna szosa, jest na niej asfalt, jeżdżą po nim potężne autokary Dar-Busa  z Sadownego do Warszawy i z powrotem. 

    Pięć lat  temu pierwszy raz zrobiłem jej zdjęcie. Widywałem ją wcześniej, jeździłem tamtędy, ale zdjęcia nie miałem. A więc, specjalnie dla niej tę szosę wybrałem na swojej trasie, gdy wracałem z Garnka w Lasach Ceranowskich do Warszawy. A tak w ogóle, to ja zawsze bardzo lubiłem jeździć autem, ale nie głównymi szosami, a drogami bocznymi, którymi nie jedzie się szybko, więc jest czas na oglądanie tego, co znajduje się obok. 

    No więc tak. Z Ceranowskich Lasów jechałem przez Prostyń do Sadownego,  stamtąd skierowałem się na Zarzetkę, za którą przejechałem most na Ugoszczy i zaraz potem zaczęła się wieś Szynkarzyzna. Wioska ta pierwotnie nosiła nazwę Sękarzowizna i jej dzisiejsze nazwanie nie od >szynku< pochodzi, lecz od sęków karczowanych pod wioskę drzew leśnych. Zapewne pierwszych mieszkańców osadzono tutaj  po to, aby mogli karczować okoliczną puszczę. Być może sami sobie polane pod sadyby wykarczowali.    

    Było to jakiś czas temu, jeszcze w Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Pierwsza pisana wzmianka o tej wiosce pochodzi z roku 1756. Co ciekawe, miejscowi świetnie to wyczuwają, bo potocznie swoją wieś nazywają krotko – Sękara. I tam właśnie  czekała na mnie ta sosna. I jak ją tak wtedy fotografowałem, to z przodu, to z tyłu, to z profilu, dostrzegłem w oddali  kobietę na rowerze. Ona zobaczyła to moje fotografowanie, zmieniła kierunek jazdy i podjechała do mnie. 

     – Dlaczego pan zdejmuje tę sosnę?  –  zapytała. Bo jest piękna, po prostu dlatego  –  odpowiedziałem. I wtedy popłynęła jej opowieść. Sosna rośnie na jej gruncie. Chcieli ją ściąć, jak robili tę szosę, bo im przeszkadzała.  Ale ona się nie zgodziła. Uparła się i nie pozwoliła. To i nadal sosna rośnie. A ją to bardzo, jak i to, że tacy, jak ja, przyjezdni, do tego z Warszawy, tak się tą jej sosną zachwycają. Spytałem niewiastę czy zechce się dać razem ze swoją sosną sfotografować. Zechciała. Łącznie z rowerem ją zdjąłem. 


    No i mam to zdjęcie. I chciałbym aby wszyscy znali komu życie tej sosny zawdzięczają: Danuta Konik-Kobylańska, tak się nazywa właścicielka tego pomnika przyrody. Że to narodowy pomnik, to  potwierdza stosowna tabliczka z godłem państwa, umieszczona na pniu drzewa. A sosnę sadził dziadek pani Danuty, Józef. Jeszcze  przed I wojną światową. Zdjęcie robiłem w  roku 2017. Sosna w Szynkarzyźnie miała wtedy już ponad sto lat ! Po pięciu latach, teraz, przy końcu lipca roku 2023 odwiedziłem ją ponownie.  Wygląda na to, że jeszcze trochę sosna pożyje. Czego i pani Danucie ze wsi Szynkarzyzna z całego serca życzę.

 ….......................................

czwartek, 20 maja 2021

Trująca piękność

Bardzo piękną pięknością jest ta roślinka: pełnik europejski  (Trollius europaeus). Na  Ziemi Kłodzkiej nazywają pełnika różą kłodzką i to od wielu wieków, niezależnie od tego, do kogo ta ziemia należała, do Czechów, Niemców, czy Polaków.Tam pełnika można zobaczyć tuż przy znakowanym szlaku turystycznym. Na ziemi mazowieckiej nie mamy na to szans. Rzadki on jest tutaj bardzo.  

Ta roślina z rodziny jaskrowatych, osiągająca wysokość ok. 60 cm, ma wzniesione, pojedyncze, rzadko rozgałęzione łodygi, na których występują najczęściej 2 lub 3 kwiaty, wyglądem przypominające kuliste róże. Robi wrażenie widok tych złotych słoneczek pośród bujnej zieleni. Szczególnie przy słonecznej pogodzie raduje oko i serce. Kwitnie pełnik w okresie od maja do początku lipca, na Mazowszu najczęściej w drugiej połowie maja jest jego kwitnienia apogeum. A potem, gdy już przekwitnie, zanikają także i jego liście i trudno nawet się domyśleć, że coś tak pięknego tam rosło. 

Pełnik jest rośliną pod ścisłą ochroną gatunkową i pod żadnym pozorem nie można jej zrywać. Umieszczony jest pełnik na polskiej czerwonej liście w kategorii VU (narażony). Roślina dawniej była masowo wykopywana do przydomowych ogródków i zrywana na bukiety, co znacznie przyczyniło się do zmniejszenia jej liczebności. 

Część stanowisk pełnika chroniona jest w parkach narodowych i rezerwatach. W jakimś sensie chroni to pełnika, ale - myślę niekiedy, dość paskudnie zresztą - że ochrona przyrody jest jak wąż, zjadający własny ogon. Dopiero, gdy przy jakimś przyrodniczym obiekcie postawimy tabliczkę z napisem, że to pomnik przyrody, rezerwat lub park narodowy, gdy na tablicy informacyjnej pomieścimy zdjęcie z informacją, że on tu właśnie jest,  żyje, biega lub  rośnie, wtedy dopiero poczynają ludzie ciągnąć ku niemu!

Pełnik nie zawędrował do sztuki i nie gra znaczących ról na obrazach wielkich mistrzów, nie wiem nawet czy gra on tam rolę jakąkolwiek.  Znalazł natomiast swoje miejsce w zdobnictwie podhalańskim, gdzie  rośliny ukazywane są w rozmaity sposób i można w nim spotkać  kwiaty o bardzo schematycznym kształcie, przypominającym kwiat lilii lub tulipana, zwane  lelują, a tak właśnie górale w swej gwarze określają dwa gatunki roślin lilię  i również pełnika. 

Tak się jakoś złożyło, że nie zawędrował do żadnych legend na Mazowszu. O sudeckich pełnikach różne piękne baje się opowiada, a o naszych nie. U braci Słowian ze wschodu pełnik odgrywał dość znaczącą rolę w noc świętojańską. U Wielkorusów pełnik nosił nazwę Kupalnica, a na Ukrainie Kupałnyca. (powtarzam to za prof.Kazimierzem Moszyńskim i jego Kulturą ludową Słowian). Jego piękne kwiaty, podobne do złociatożółtych kul czy głów (stąd jego druga nazwa wielkoruska: żełtpogołownik) w niektórych okolicach Wielkorusi stanowi obok pszeńca najbardziej "szanowane" ziele świętojańskie. 


Miałem kiedyś taki pomysł, aby znanych mi przyrodników amatorów z skrzykiwać na wycieczki tropami widowiskowych, kwietnych roślin. Na początku przedwiośnia wyruszyć na oglądanie śnieżyczki przebiśnieg, potem na tropienie wawrzynka, jeszcze potem na przylaszczki i zawilce, na łąki kaczeńcowe, później poszukać pełnika europejskiego, a jeszcze potem lilii złotogłów, w lecie pozachwycać się naturalnymi plantacjami macierzanki i rozchodnika przy końcu lata wyruszyć na mazowieckie wrzosowiska... Z przyrodą jednak  umówić się na konkretną datę nie sposób. Bo ona raz tak, a raz zupełnie inaczej. I tak sobie myślę, że – kto wie – czy to nie jest największy walor przyrodniczej przygody, to ryzyko właśnie.  

No cóż, takie jest życie, więc jeśli o pełnika europejskiego chodzi, większość z nas musi się zadowolić jego kwitnącymi kwiatami w ogrodach. Oraz na zdjęciach. A w naturze powinna nam wystarczyć świadomość, że one tam są gdzieś obok nas. Nawet tylko taka świadomość może być wystarczająco podniecająca. Jak ta, że w tym samym lesie, może nawet niedaleko od stanowiska pełnika europejskiego, żyją wilki. I wcale im tam dobrze. Wilk ma nad pełnikiem przewagę w stosunkach z ludźmi, bo umknie, przepadnie w gęstym lesie. Pełnik takiej szansy nie ma. 



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Na obszarze historycznego Mazowsza pełnik rośnie tylko na kilku udokumentowanych stanowiskach.  Na pewno trzeba na te jego stanowiska chuchać i dmuchać, chowając je przed postronnymi, różni oni bowiem ci postronni bywają. Zresztą, nawet nasza obecność, chociaż staramy się nie zdeptać żadnego kwiatka, bywa nie na miejscu pośród tego złocistego dywanu. Na szczęście trudno odnaleźć stanowisko tej wspaniałej rośliny.   I bardzo dobrze. Tak, jak nie podaje się do powszechnej wiadomości informacji o miejscach gniazdowania bielika, tak i nie powinno się podawać o tak rzadkich na naszym Mazowszu roślinach, jak pełnik europejski. 

Pierwszy raz zobaczyłem pełnika na naturalnym stanowisku w lesie pod Skułami. Tam go odkryłem, jego stanowisko było jednym z argumentów za utworzeniem rezerwatu przyrody w tamtym lesie. Gdy byłem tam ostatnio, szukałem go jednak daremnie. Albo sprytnie się przede mną ukrył, albo po prostu zanikł, zatupany przez krzewy. Albowiem pełnik europejski jest roślinką, która woli łąkę od lasu, nawet pośród lasu, ale łąkę. 

Na pewno pełnik europejski rośnie tylko na trzech stanowiskach w Kampinoskim Parku Narodowym i jego otulinie. W Puszczy Kampinoskiej od chwili powstania parku narodowego  pełników nie notowano. Aż wreszcie, całkiem niespodziewanie, za sprawą pani Anny Kębłowskiej  wiosną 2013 roku znaleziono wcale liczną gromadę pełnika europejskiego, którą skrywały w swych szuwarach i zaroślach wierzby szarej, od wielu lat zarastających wilgotne  łąki na torfowisku.

Służba Parku Narodowego: leśniczy Grzegorz Nizio i dr Anna Kębłowska na pełnikowej łące   

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ogrom prac ochronnych wykonały służby Parku. Wycięto wierzbowe krzewy, stanowisko pełników zostało   odsłonięte i wygląda, że teraz roślina czuje się na tych łąkach doskonale.  Byłem tam niedawno, leśniczy zawiózł mnie gdzie należy i  spotkałem się tam z panią Anią, główną parkową specjalistką od roślinności. Przyznam się, że jechałem tam nie tylko dla pełników, także dla niej, dowiadując się kiedy ona tam będzie.  Ma bowiem to wszystko,  co należy; babski, dziewczęcy wdzięk, inteligencję, miłość do przyrody i do swojej pracy, szlachetny  upór w dążeniu do celu. Od dwunastu lat zajmuje się badaniem i monitoringiem szaty roślinnej w naszym podwarszawskim Parku. 

W Nadbużańskim Parku Krajobrazowym, w części znajdującej się już na obszarze historycznego Podlasia, acz teraz w województwie mazowieckim,  są trzy stanowiska pełnika; jedno jest pośród łąk, dwa znajdują się w rezerwatowym lesie, jeden z nich specjalnie dla ochrony pełnika został utworzony. A że  pełnik europejski do częstych roślin na naszej nizinnej ziemi mazowieckiej nie należy, leśnicy pomagają pełnikom, rozjaśniają las, wycinają drzewa, zasłaniające roślinkom dostęp do słońca. tworzą dla roślinki śródleśne łączki. 

Dla przeciętnego leśnika, służącego w Lasach Państwowych, gospodarczych, najważniejsze jest drewno. Przez wiele lat ten rodzaj myślenia powodował, że rujnowano w polskich lasach stanowiska chronionych roślin. Skoro plan zakładał wycięcie lasu, a plan dla leśnika to rzec święta, to las się wycinało. Przy okazji tego wycinania zniszczono całe łany lilii złotogłów np. koło Gołębiówki w okolicach Mrozów. To samo spotkało pełnika w Lasach Ceranowskich. I jedno i drugie wycinanie widziałem, bolejący. Widziałem też, jak pełnik próbował odzyskać pole, wschodząc na zrębowisku już zaoranym, na rabatach, przygotowanych pod sadzonki nowych zasadzeń sosnowych. Pełniki pod Ceranowem  zostały uratowane, bo w końcu utworzono rezerwat przyrody, głównie dla ich ochrony. I to o te pełniki, tam właśnie, teraz już  leśnicy dbają teraz jak należy. A po co dbać o pełniki należy? Po prostu dlatego, że są. Że są częścią naturalnej, otaczającej nas przyrody. Że są  ...piękne.

Mam kilka miejsc, w których chciałbym pełnika zobaczyć, a jeszcze nie widziałem. Bo ja tak mam, że lubię widzieć to, o czym powinienem wiedzieć. W każdym razie jeśli chodzi o to, co mam wiedzieć o Mazowszu. Niedawno powstał nowy rezerwat na Wysoczyźnie Kałuszyńskiej; ona cała jest interesująca dla przyrodnika i krajoznawcy, sporo ma do powiedzenia ludziom ciekawym świata. Ten nowy rezerwat to Las Jaworski o powierzchni 52,94 ha. Ten leśny rezerwat jest w sumie niewielki,  jego drzewostany zdominowały grądy i łęgi, a wśród nich wyjątkowo duża w runie koncentracja chronionych gatunków roślin naczyniowych. I tam także rośnie pełnik europejski. Jakże więc nie pojechać, nie zobaczyć, ocenić, opisać? Jak dobrze, że wciąż znajduje się coś, co czeka, zaciekawia, pociąga. 

Koło Żyrardowa są całkiem zwyczajnie się prezentujące dla przeciętnego wędrowcy Łąki Żukowskie. Znajdują się one w sąsiedztwie zakładu poprawczego w Studzieńcu i nieopodal leśnego uroczyska Puszcza Mariańska. Ten pozornie mało interesujący obszar został wytypowany do sieci Natura 2000 jako obszar specjalnej ochrony siedlisk o europejskim znaczeniu. Całkiem spory teren o powierzchni 355.5 ha zajmują pola, łąki, pastwiska, śródpolne zadrzewienia i zakrzewienia, oczka wodne. Kosi się tam trawę, suszy siano, wypasa bydło i konie. Dzięki temu dobrze zachowały się zbiorowiska roślinne: starorzecza i inne naturalne, eutroficzne zbiorniki wodne; zmiennowilgotne łąki trzęślicowe, które zajmują prawie 1/3 obszaru. 

Botanicy pieją z zachwytu nad tymi żukowskimi łąkami. Czegóż tam nie ma! -  mówią. Bo i górskie i niżowe ziołorośla nadrzeczne i okrajkowe, bo niżowe i górskie łąki, lasy łęgowe i nadrzeczne zarośla wierzbowe oraz grąd środkowoeuropejski. Ornitolodzy też mają co oglądać, bywa tam bielik i orlik krzykliwy, trzmielojad i dwa gatunki błotniaka, stawowy i łąkowy, zimorodka można tam zoczyć, a w pełni lata derka tam  derkacz.  I tam właśnie także rośnie  pełnik europejski, zresztą w godnym towarzystwie innych cennych różności botanicznych. Ale ja nie mam już ani czasu, ani siły i pesel mój coraz bardziej mi to tym przypomina, że już nie czas dla mnie, aby łazić po tym, niemałym skądinąd obszarze i  o stosownej porze tropić kwitnącego pełnika. 

Ach, jeszcze jedno, o czym warto wiedzie. To jest trująca piękność! Wszystkie części tej roślinki są trujące. Zwierzęta o tym wiedzą i pełników nie jedzą. Poeci wierszy o pełniku nie pisali. Wrzuciłem do wyszukiwarki komputerowej dwa słowa: wiersz i pełnik. Wyszukała mi tylko pełnię księżyca w poezji. Rzecz dziwna: kwiat tak rzadki i tak urodziwy, a poeci i artyści malarze  jakby o nim zapomnieli. Dlaczego?

 PEŁNIK ALPEJSKI, Trollius altissimus - Zielnik-Karpacki.pl