Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bug. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bug. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 27 lipca 2025

 
Uroda krajoznawstwa: 
Wrak parostatku i mała Wywłoka nad Bugiem


Zdawało mi się, że o Nadbużańskim Parku Krajobrazowym wiem wiele. Że jednak niekoniecznie, o tym dowiedziałem się dopiero co. W dniu 18.lipca 2025 r. z tekstu Jakuba Chełmińskiego w Gazecie Wyborczej. Panująca ostatnio susza spowodowała, że płytki w tym roku  Bug odsłonił wrak zatopionego przed laty parostatku. Znalezisko przypomniał właśnie na swoim profilu Mazowiecki Zespół Parków Krajobrazowych, który obejmuje m.in. obszerny Nadbużański Park Krajobrazowy, z którego archiwum jest poniższe zdjęcie. 


Wrak spoczywa na środku rzeki w pobliżu Broku. Przy niskim stanie wody wyraźnie widać kształt jego metalowego kadłuba. Statek zatonął  pomiędzy wsią Bojany na brzegu północnym, a wsią Płatkownica na południowym. Od Płatkownicy lepiej widać go z brzegu. Szczególnie jego komin, wyróżnia się od reszty wraku. Choć trudno w to uwierzyć, przed laty po Bugu pływały parowce. Był jednak czas, wcale nie tak odległy, gdy Morza Czarnego do Gdańska pływały Bugiem malutkie bocznokołowce z silnikami parowymi. Miały ledwie kilkadziesiąt centymetrów zanurzenia. Pamiątką po tym szlaku żeglugowym ma być według legendy nazwa miejscowości Wywłóka (od Wywłoka), w której miał działać dom publiczny na rzecznych marynarzy. 

Wywłoka nad Bugiem

Z pochodzeniem nazw należy być jednak ostrożnym. Szczególnie, jak naszych hipotez nie potwierdzają żadne dokumenty. Nazwa Wywłoka jest, trzeba przyznać,  fascynująca, chociaż brzmi pospolicie. Rozważania o jej pochodzeniu uruchamiają długi ciąg skojarzeń, mocno przybliżających dawne dzieje mieszkającego tutaj ludu. Zresztą, panuje nieco dowolności w stosunku do nazwy tej wioski: raz pisana jest jako Wywłoka, innym razem - choć rzadziej - jako Wywłóka. Trudno wyrokować, skąd nazwa. Bogactwo wyboru jest ogromne. Np. wywłoką zwany był w przeszłości ten, "co zrzucił szaty księże", albo "ten, co się włóczy". I dzisiaj jest to nazwa mocno pogardliwa, na wsi zwłaszcza najczęściej tycząca np.kobiet niewiernych, które miast dbać o swój dom, włóczą się tam, gdzie nie powinny. 

Dziś niemal nikt nie pamięta, iż m.in. na Mazowszu  używany był powszechnie "włók", będący środkiem transportu poruszającym się na płozach. Pierwowzorem takich włóków były po prostu dwa drzewka, ścięte z koroną i liśćmi, albo dwa mniej lub więcej gładkie drążki, do których zaprzęgało się konia. Na Białorusi ten rodzaj sań używano do wywożenia siana z błot. Był to pojazd o wiele wygodniejszy od kołowego w takich właśnie warunkach, ale i na wiodących przez piaski drogach mazowieckich, przebiegających przez "dziadowskie morza", jak w nadbużańskiej okolicy zwano trudne do przebrnięcia piaszczyste obszary puszczy, rosnącej na przeciwnym, północnym brzegu Bugu. W okolicy wioski Wywłoka łąki na błotach są nadal powszechne, więc może w nazwie jest utrwalony dawny, sprzed wieków pochodzący sprzęt, używany przez tutejszych? 


Kto wie, czy tej nazwie nie dał początku rodzaj sieci na ryby? I to wydaje się być równie słuszną hipotezą, ze względu na położenie wioski na wyniesieniu nad obfitującym w ryby Bugiem. Sądząc z miejscowej tradycji, najstarszy typ sieci stanowił właśnie "włók". Była to długa na dwadzieścia metrów sieć, na obu końcach zaopatrzona w pionowe drągi. Włókiem musiało łowić jednocześnie dwóch rybaków. Każdy z nich siedząc w maleńkim, lekkim czółnie trzymał jedną ręką drąg włóka, drugą - małe bose wiosło, którym wiosłował. Włók, zanurzony w wodzie, przecinał całą niemal szerokość rzeki. Rybacy płynęli równo i cicho pod prąd; w umówionym momencie, bądź jeśli wyczuli uderzenie wielkiej ryby w sieć, szybko kierowali się ku sobie, zataczając niewielki łuk i wciągając sieć do czółen. Łowienie włókiem wymagało wielkiego zgrania się obu rybaków i umiejętność sprawnego manewrowania czółnem. W okolicach Wywłoki dzisiaj też łowią ryby, ale nie rybacy, lecz wędkarze. Wędkarze nie lubią, gdy zwie się ich rybakami. Rybak łowi dla zarobku, my dla przyjemności – mówią. 

A może - i to też jest bardzo prawdopodobnym - nazwa pochodzi od miary gruntu, czyli włóki"?  "Gdy morgiem czyli jutrzyną nazwano taką przestrzeń roli, którą można było parą wołów zaorać przez dzień od rana, to włóka oznaczała większe pole, które po zaoraniu lub posiewie potrzeba było włóczyć, czyli bronować także cały dzień – notował Gloger. - Włóka tym się różniła od łanu, że oznaczała przestrzeń orną, czyli włóczną, gdy łan oznaczał pewien wymiar całego gospodarstwa, więc z łąkami, wygonem i t.d."     
Czapki z głów, proszę państwa. Te wszystkie stare nazwy zaświadczają o starej historii tego fragmentu polskiej, nadbużańskiej ziemi. Przyglądajmy się tej ziemi z szacunkiem, a etymologiczne rozważania pozostawmy jako wdzięczny temat  prac naukowych młodych doktorantów. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

A okolice Wywłoki, proszę państwa,  są rozkosznie urodziwe! Godzinami można się po nich włóczyć tam i siam. Powyższe zdjęcie jest z najbliższego sąsiedztwa wioski Wywłoka. 

Zatopiony parowiec

Parowiec zatopiony koło Broku najprawdopodobniej pochodzi  z okresu pierwszej wojny światowej. Pokazuje się nie po raz pierwszy, choć rzadko woda odsłania aż tak duże fragmenty. Już w 2006 roku podjęto nieudaną próbę wydobycia jednostki. W 2014 badało ją Stowarzyszenie Naukowe Archeologów Polskich. Odnaleziono  tabliczkę z napisem "Ferdinand Schichau, Elbing Prussia, nr 1855, rok 1895", co wskazuje na rok produkcji i stocznię w Elblągu. 
Parowiec o wymiarach 4 metry szerokości i 38 metrów długości powstał jako statek pasażerski dla Płockiego Towarzystwa Żeglugowego. Podczas I wojny światowej został zarekwirowany do celów militarnych przez Rosjan. Flotylla Wiślana była wycofywana z Królestwa Polskiego właśnie Bugiem. A że tak się akurat zdarzyło, że rzeka była płytka w tym czasie, to i osiadł parostatek na mieliznie.  Co można zobaczyć na otwierającym ten post zdjęciu z archiwum Nadbużańskiego  Parku Krajobrazowego. 

Niby nic, proszę państwa, ot, wrak parostatku na rzece, na której, prócz kajaka z obiektów pływających. od dawna nikt niczego większego od kajaka nie da się właściwie zobaczyć. Oraz niewielka wioska, dawniej rybacka, dziś głównie  zbiorowisko drewnianych domków letniskowych, żadne tam wille, niespecjalnie posażni są tameczni letnicy. Niby nic, proszę państwa, a tyle do opowiedzenia. Takie jest to lube mi krajoznawstwo, które uprawiam. Taki jest ten kraj, ta mazowiecka ziemia, o której staram się od pół wieku opowiadać... 
…...............................

środa, 12 marca 2025





W krainie łąk nadbużańskich

Na świętego Grzegorza zima idzie do morza, to wie każdy Polak i to od dziecka, a w marcu topimy Marzannę i witamy wiosnę. A przecież tak naprawdę to jeszcze nie wiosna. Zanim pojawi się wiosna na polskiej ziemi, wcześniej nadchodzi przedwiośnie. Przeciętny mieszczuch na ogół nie wie, że istnieje coś takiego. Że zanim nadejdzie wiosna, po przedwiośniu będzie jeszcze pierwiośnie i dopiero gdy zaczną kląskać słowiki i pojawią się dokuczliwe komary, wtedy dopiero nadejdzie wiosna prawdziwa...  Ale teraz jest przedwiośnie, a bardzo często bywa bardzo urodziwe, jak to w marcu. Chociaż wiadomo, że w marcu, to jak w garncu. Ale i kwiecień sie jeszcze pod to przedwiośnie podłapuje...

 

Ten post wkładam do swojego blogu w tym przedwiosennym czasie właśnie, na świętego Grzegorza. To bardzo piękna pora roku to przedwiośnie, czas niezwykły i niecodzienne ofiarowujący krajobrazy ich miłośnikom. To dobry czas dla opowieści o nadbużańskich łąkach, tych najpiękniejszych, między Kamieńczykiem, a Małkinią.  To kraina nadbużańskich łąk, tam jest to, o co nad mazowieckim Bugiem jest najładniejsze, najbardziej fascynujące. O przedwiośniu nie ma tu jeszcze zieleni, dominuje kolor rudy z najróżniejszymi jego odcieniami. Oraz kolor wody. Nie tylko Bugu, także, a może przede wszystkim, jego przedwiosennych rozlewisk. W normalnych latach tej wody jest tutaj mnóstwo, jak na tych zdjęciach, które otwierają tę opowieść. W ostatnich latach jednak coś nie tak powyrabiało się z naszym klimatem i coraz rzadziej nam się zdarzają pełne rozlewisk przedwiośnia. 

Dolinę mazowieckiego Bugu odwiedzam często i niezależnie od pory roku - zawsze z zachwytem. Zainteresowanym moją opowieścią odsyłam do obejrzenia mojej opowieści na You tubie; oto link do niej:

https://youtu.be/7rIXSV-2yck


Bardzo bliska jest mi ta nadbużańska ziemia. Poświęciłem jej wiele lat swego życia. Pierwszy raz byłem tam w marcu roku 1971, pięćdziesiąt cztery lata temu. Miałem wtedy 36. lat, gdy pojawiłem się w tamtych stronach nad Bugiem, Ugoszczą i Dzięciołkiem, w okolicy Kamieńczyka, Broku i Sterdyni. Przez ziemię nadbużańską zostałem uwiedziony od pierwszego wejrzenia i niemal zaraz potem rozpocząłem walkę o objęcie tych terenów ochroną w granicach parku krajobrazowego. Kilka lat później przywiodłem w tamtą okolicę m.in. prof. Stefana Kozłowskiego, który wówczas przewodniczył komisji parków krajobrazowych w Państwowej Radzie Ochrony Przyrody. Wędrowaliśmy pieszo, a ja pokazywałem mu pejzażową mozaikę i bogactwo ekosystemów okolicy. Bardzo mu się widziało, to co zobaczył. Rychło więc przystąpiono do opracowania projektu parku. Aż wreszcie, w roku 1993 został utworzony Nadbużański Park Krajobrazowy; od zasiania idei do jej realizacji upłynęło lat dwanaście.

Przyroda nad mazowieckim Bugiem najładniejsza jest oczywiście o pełnej zieleni, w pełni majowej wiosny lub młodym latem. W parku narodowym najważniejsza jest przyroda i ochrona prawna służy przede wszystkim zachowaniu lub odbudowie przyrodniczej naturalności chronionego terenu. Działalność ludzka winna być tam ograniczona do niezbędnego minimum. W parku krajobrazowym jest inaczej. Tu chronione są krajobrazy naturalne, lecz dopuszcza się udział elementów antropogenicznych, ale że jest to strefa bezinwestycyjna, więc nie dopuszcza się rozwoju przemysłu i aglomeracji miejskich. W parku krajobrazowym przyroda powinna pozostawać w ścisłym związku i w zgodzie z codziennym życiem człowieka. Ludzie we wsiach powinni normalnie żyć i pracować, a lasy i łąki powinny być normalnie eksploatowane. Naturalnie, że preferowana jest gospodarka oparta na ekorozwoju. 

Pod koniec ubiegłorocznego mazowieckiego lata dostałem telefon z Nadbużańskiego Parku Krajobrazowego: Czy wyrazi pan zgodę na nadanie pańskiego imienia ścieżce przyrodniczej "W Krainie Nadbużańskich Łąk", a także zamieszczenie zdjęcia przedstawiającego pańską sylwetkę na jednej z tablic edukacyjnych na tejże ścieżce. Ścieżka zlokalizowana będzie w sąsiedztwie miejscowości Brzuza i Wywłoka na terenie Gminy Łochów. Oczywiście, że się zgodziłem, jakże by inaczej, jest to dla mnie zaszczytem, wymyśliłem ten cały park krajobrazowy, jestem z niego dumny (chociaż jest nie do końca w takich granicach, o jakich marzyłem i nie tak zaistniał w świadomości społecznej okolicy, jak to sobie wyobrażałem), a pejzaż nadbużański koło Wywłoki i Brzuzy jest mi wyjątkowo bliski. I tak jakoś się złożyło, że ta część mazowieckiej ziemi stała się mi bliska i już nie mogę się bez niej obyć. 

 



 


Dla przeciętnego miłośnika przyrody i krajobrazów, łąki nadbużańskie ("nadbużne" – powiedzą miejscowi) prezentują się bardzo przyjemnie, zwłaszcza przed sianokosami, gdy pokrywają się łanami białego, żółtego i fioletowego kwiecia; wtedy można się po nich błąkać godzinami.  To harmonijny krajobraz kulturowy, w którym dzieła natury wcale nieźle i z pewnym szacunkiem zostały zagospodarowane przez człowieka. Korespondują tam ze sobą nie najgorzej rzeka i jej rozlewiska oraz starorzecza, nadrzeczne łąki, otaczające je dwie puszcze, Kamieniecka na południu i Biała na północy, także wioski i obok nich położone osiedla domków letniskowych, ale  i dzikie ptactwo, którego tam nie brakuje. jako że moc ornitologicznych rarytasów się lęgnie. Okolica jest wyjątkowo bogata w gniazda bocianie, tak na północnym, jak i południowym brzegu rzeki; w okolicach Warszawy nigdzie indziej nie ma tak wielu bocianów, jak tutaj.


Okolica jest bardzo piękna i aż trudno w to dzisiaj uwierzyć, że całkiem niedawno było tu jeszcze piękniej - zanim usypano wał przeciwpowodziowy nad Bugiem pół wieku temu. Nie była dobrym pomysłem decyzja likwidacji zakoli rzeki, prostowania jej koryta i obwałowywania tarasu zalewowego rzeki między Małkinią a Szuminem. Powstało prawie 90 km obwałowań po obu stronach rzeki i w zasadzie bez sensu. Przed powstaniem wałów tamtejsza ludność budowała domy na tzw. terpach, naturalnych lub sztucznych wzniesieniach. Gdy tylko powstały wały, ludzie poczuli się bezpiecznie i zapomnieli o swoich terpach. Utrzymywanie setek kilometrów wałów w przyzwoitym stanie kosztuje ogromne pieniądze. Wały odgradzają wodę od człowieka, odsuwają ją, a znacznie sensowniej i taniej byłoby odsunąć człowieka od wody. Dla starożytnych Egipcjan wylewający Nil był dobrodziejstwem, podobnie zresztą jak Bug dla mieszkańców jego doliny, którzy przed obwałowaniem rzeki mieli znakomite plony traw na zalewanych terenach. Teraz tego już nie ma, chcąc użyźniać łąkę, zamiast naturalnych wylewów rzeki mamy do dyspozycji chemię. 

............

Kuliki i derkacze

Wielki obszar nadbużańskich łąk jest wielką i cenną ostoją ptactwa błotnego i wodnego. Przylatują tutaj na żerowiska gnieżdżące się w okolicznych lasach dostojne żurawie popielate i tajemnicze bociany czarne, a licznie jest spotykany bocian biały. Od wielu ostatnich lat gnieżdżą się tutaj gęsi gęgawy. Jeszcze dziesięć lat temu mogliśmy je obserwować tylko na wiosennych i jesiennych przelotach, teraz - wobec coraz cieplejszych zim w naszym klimacie - dzikie gęsi najczęściej nie odlatują z Polski do ciepłych krajów, lecz na nadbużańskich lakach zimują! 

 
Kulik wielki jest największą osobliwością awifauny tego obszaru, a jego tutejsza ostoja jest ewenementem na podwarszawskim Mazowszu, gdzie kulik wielki ma tylko kilka stanowisk. Pisząc te słowa w marcu, nie wiem, czy kuliki jeszcze na te łąki w tym roku powrocą. Kulik wielki znajduje się na czerwonej liście zwierząt zagrożonych. Podczas, gdy np. bociana białego mamy w Polsce ponad 35 tysięcy par lęgowych, to populacja kulika wielkiego jest oceniana zaledwie na około 400 par. Jest to największy ptak spośród siewkowatych i oznacza się długim i zagiętym ku dołowi dziobem, a nawet bez niego jest dużym ptakiem, bo jego ciało ma 50 cm długości, zaś rozpiętość skrzydeł osiąga 110 cm. Żywi się pająkami, owadami i ich larwami, nie gardzi małymi ślimakami i żabami.

Na łąkach, na których kuliki się gnieżdżą, nietrudno je zauważyć, z odległości kilometra w cichy wieczór lub w nocy jeszcze z większej odległości, dają się słyszeć ich melodyjne, fletowe głosy. Miękkością, głębią i pełnią tonu kulik wielki wybija się ponad wszystkie inne gatunki, nie wyłączając ptaków śpiewających. Nie ma u nas ptaka o głosie bardziej nastrojowym i smętnym. Głos kulika często wykorzystują filmowcy w ścieżce dźwiękowej swoich filmów i niekiedy go nadużywają dla uzyskania odpowiedniego nastroju, a wtedy głos kulika biegnie z głośników poza ekranem, na którym ukazuje się zupełnie inny biotop, niż ten, który jest dla tego ptaka właściwym.

Licznie występuje tutaj jeszcze jeden gatunek, również należący do raczej rzadkich. O ile kulika zobaczyć można, o tyle drugi rarytas ornitologiczny tej okolicy jest niemal nie do zobaczenia. Jest to derkacz, przez Adama Mickiewicza zwany "pierwszym skrzypkiem łąki". Z nadzwyczajną wprawą chowa się pośród trawy. Na tych łąkach, np. w okolicach Wywłoki derkacza każdy może usłyszeć, a głos jest donośny i jemu to zawdzięcza ptak nazwę łacińską "crex" oraz polską "derkacz". Odzywa się powoli i rytmicznie: "derr derr", po czym następuje przerwa i znów "derr derr" bardzo długo i najczęściej systematycznie, chociaż tylko w porze godowej, od początków maja do połowy lipca i do tego najchętniej nocą, chociaż bardziej zakochane potrafą wabić samice nawet pośród dnia. Mimo, że głos to tak monotonny, nie sposób go nie polubić i wtedy, gdy ptaki już w końcu zamilkną, przez wiele następnych miesięcy za głosem ich się tęskni i oczekuje na koncerty derkaczy w roku następnym.

 .............

Łąki w dolinie Bugu, ciągnące się na północ od wsi Brzuza, od Wywłoki w górę biegu rzeki aż po Brok, pomimo niekorzystnych zmian środowiska przyrodniczego wciąż jednak budzą zainteresowanie przyrodników, chociaż nie w takiej skali jak przed rokiem 1982.  Wyniesienie takiego wału nad okoliczny teren jest jednak  nam, zwykłym wędrowcom,  przydatne. Z wysokości większą ogarnia się okolicę.


Wzdłuż wału, ale i nie tylko tam, przez teren tych łąk prowadzą usypane wśród torfowisk drogi żwirowe, przydatne w czas sianokosów, są albowiem te łąki gospodarczo użytkowane. Większość jest dostępna dla samochodów osobowych o przyzwoitym zawieszeniu.
Najbardziej popularny  wjazd wiedzie obok wsi Wywłoka, na początku szlaku znajduje się tam tablica informacyjna szlaku i kilkaset metrów dalej gruntowy parking, od którego rozciąga się rozkoszny widok na koryto Starego Bugu; przed rozpoczęciem prac hydrotechnicznych to było główne koryto rzeki, współczesne znajduje się  na północ od tego miejsca, za usypanym wałem przeciwpowodziowym.  

Największą frajdę z wędrówki przez łąki nadbużańskie mają jednak wędrowcy piesi. Jak wiadomo bowiem, przyjemność ze zwiedzania jest odwrotnie proporcjonalna do szybkości z jaka się zwiedza. W głąb łąk nadbużańskich da się również dojechać komunikacją publiczną. Są bezpośrednie kursy autobusowe z Warszawy. Na szlak łąk nadbużańskich  dojeżdżających komunikacją publiczną najlepiej jest wchodzić od wsi Brzuza. Autobus firmy DarBus w kier.Sadownego startuje z ul.Wileńskiej w Warszawie o g.8.15. O g.9.37 wysiada się na przystanku Brzuza PGR, w pobliżu zaczyna się szlak. Z tego samego przystanku o g.16.30 odjeżdża autobus powrotny i o g.17.35 jest już w Warszawie obok stacji metra Dw.Wileński. Przy dobrej zwłaszcza pogodzie, inwestycja w bilet należy do bardzo korzystnych; krajobraz łąk nadbużańskich i świat ich żywej przyrody jest nadzwyczajny i wart każdej ceny!

Początek szlaku w Brzuzie



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 









czwartek, 18 lipca 2024

Upalne lato
Na łąkach brańszczykowskich
 
Na Mazowszu trwało upalne, lipcowe lato. Wybrałem się z przyjacielem na łąki w dolinie dolnego Bugu koło Brańszczyka. Jakoś tak się złożyło – zwierzałem się bliźnim w jednej ze swoich książek  –  że nadbużańska część mazowieckiej ziemi, stała się mi bliska i nie mogę się bez niej obyć. Chcąc jednak mieć prawdziwą przyjemność, po nadbużańskich łąkach należy się włóczyć, wpierw pójść w jedną stronę, później zawrócić i pójść w inną. Tylko w ten sposób można smakować urodę tego pejzażu.  Niestety, ja zanadto już nie mogę włóczyć się po tym nadbużańskim krajobrazie. Już nie te lata i zdrowie nie takie, jak bym sobie tego życzył. Chociaż chęci wciąż nie brakuje, jednak z tym włóczeniem  już mi nie za bardzo. Ale jak mogę, tak próbuję.

Łąki na tarasie zalewowym Bugu w okolicach Brańszczyka ciągną się nieprzerwanym pasem nad Bugiem całymi kilometrami. Niespełna pół wieku temu w kilku miejscach wyprostowano silnie meandrujący Bug, usypano wały ochronne pod Tuchlinem i Budami. Nieco straciła na tym naturalność tutejszego krajobrazu, lecz w większości tego obszaru on wciąż trwa. Łąki pod Brańszczykiem niemal co roku zalewane przez rzekę, występującą z brzegów, od tysięcy lat były użyźniane naniesionym mułem i nigdy nie były siane i pielęgnowane.

Ludność miejscowa znała doskonale poszczególne połacie łąk i rodzaje traw na nich rosnących, klasyfikując je wg tradycyjnego klucza   samochodem – pisała Maria Żywirska z Brańszczyka w swojej znakomitej książce, w której omawiała kulturę materialną Kurpi Białych (Puszcza Biała. Jej dzieje i kultura, wyd. 1, Warszawa 1973).  –  Za najlepszą uważano trawę rosnącą w Wielkim i Małym Kole; gorsza rosła nad brzegami bagien. Najbardziej ceniony gatunek trawy wysokiej o dużych kłosach nazywano >żytniówką<. Porastały nią brzegi Bugu. Zwano ją  >pierzastą<, >ogaistą<, gdyż miała dużo pędów, była łatwa do cięcia, wydajna. Drugie miejsce zajmowała trawa niższa, o szerokich liściach, szybko przekwitająca, zw.>serocaj<. Jeszcze mniej ceniono trawę rosnącą bliżej samego brzegu rzeki, na połaciach najdłużej pozostających pod wodą w czasie wylewów. Była ona niska, o cienkich okrągłych łodyżkach, z powodu twardości trudna do cięcia, mało wydajna. Nazywano ją >kozią brodą<.  Większość wiosek swoje własne  łąki miała położone bardzo daleko od swoich zagród, czasem nawet i w odległości 25 km.

Gospodarze ze wsi odległych przybywali >w łąki< przeważnie gromadnie, całą wsią, z zapasem żywności, gdyż pozostawali tu nieraz kilka dni, aż do ukończenia sianokosów. Pierwsze sianokosy odbywały się zawsze po św.Janie, a więc po 24 czerwca. Teraz, w wieku XXI, przy brutalnych zmianach klimatu, które odczuwamy coraz bardziej boleśnie, coraz mniej aktualne stają się daty, wyznaczające nam cykle przyrody przez dziesiątki i  setki lat. 
 
Sianokosy załatwiają teraz maszyny. Kiedyś siano cięto kosami, pozostawiając je w pokosach na parę dni, aby przeschło.  Należyte wysuszenie siana uchodziło za wielką sztukę, gdyż od tego w dużej mierze zależała jego wartość... A gdy siano było dostatecznie suche, a gospodarz nie miał zamiaru zabrać go zaraz do swego obejścia, układano je w stogi, czyli >stożono<.  Pracę stożenia uważano za trudną, wymagającą dużej zręczności; siano nie mogło być ani zbyt ubite, ani luźne, aby nie zwilgotniało i nie zgniło. Wreszcie, dużą wagę przywiązywano do foremności stogu, ale tylko ze względów estetycznych; jeśli jego profil był krzywy, stawało się to okazją do złośliwych żartów pod adresem tego, kto stóg ustawiał. Do I wojny światowej siano przeważnie pozostawiano w stogach aż do tęgich mrozów, kiedy możliwa była zwózka saniami, znacznie lżejsza, ponadto w zimie nie było pracy dla koni. W latach trzydziestych większość gospodarzy zaraz po wysuszeniu zabierała siano do swych obejść, gdzie stawiano stogi lub przechowywano siano w brogach.

Teraz wszystko robi się maszynami. Maszyny koszą, wysuszone siano zwijają w mało romantyczne rulony. Nie było już ich teraz, gdy fotografowałem tego lipca brańszczykowskie łąki po sianokosach. W środku dnia fotografowałem, żaden pejzażysta tej pory dnia nie lubi, krajobrazy zdejmuje się najlepiej o brzasku dnia albo też o magicznej godzinie przed zachodem słońca. Na pewno nie w środku dnia, gdy słońce jest w zenicie i człek nawet swojego cienia zobaczyć nie może.  A że jestem zacofany technologicznie, więc nawet nie pomyślałem coby sobie selfie na brańszczykowskich łąkach trzasnąć. 
 
Kilka zdjęć oddaje jednak atmosferę tego łąkowego dnia. I chociaż ani gęby, ani cienia mego nie ma w tym zestawie, jest to, co jest od mojej gęby i mojego cienia dla mnie ważniejsze. Na brańszczykowskich łąkach w dolinie Bugu było już po sianokosach, jesiennymi barwami barwiło się skoszone rżysko.
 
Na starym korycie Bugu kwitły zwane polskimi nenufarami białe grzybienie. Nie do wiary! to było jeszcze całkiem niedawno, płynąłem tamtędy w kajaku, wtedy Bug jeszcze nie utworzył dla siebie nowego koryta i  tędy szła jego woda,  zmieniona teraz w >bużysko< o stojącej wodzie! Nieopodal, na rozkosznej łące wilgotnej, do mojego obiektywy pchało się kwiecie. Pospolite one było, żadne tam rzadkie gatunki i godne specjalnej ochrony, przecież niepospolicie urodziwy był ten gąszcz kwiecia, całe ogromne rabaty, w których dominowały białe przytulie i żółte komonice.













 
 
Wieczorem pocztą elektroniczną wysłałem zdjęcia przyjacielowi, który mnie na brańszczykowskie łąki zawiózł swoim samochodem. Odpisał natychmiast. „Gdybyś malował krajobrazy nie obiektywem a pędzlem, mogłaby z tego wyjść piękna poplenerowa wystawa. Mam dla niej nawet tytuł: „Płaskie jest piękne”. 
..................................................................
 
 

piątek, 20 marca 2020


O przedwiośniu 
na początku wiosny astronomicznej 


Powszechnie się uważa, że wiosna zaczyna się 21 marca. Wedle przyrodników prawdziwa wiosna zacznie się dopiero wtedy, gdy z cieplejszych krajów  przylecą już wszystkie ptaki. Przyrodnicy mówią, że teraz trwa dopiero przedwiośnie, czasem zwane też wiosną meteorologiczną lub termiczną.  Od lat prowadzę notatki, tyczące pogody 21 marca. Zanotowałem +15 (1968), +17 (1971) i nawet +18 (1999), ale tylko raz było minusowo, - 2 w roku 1989. Średnio wypadło mi +5. Z chwilą rozwinięcia się liści brzozowych zacznie się pierwiośnie, w lasach liściastych i mieszanych zakwitną łany zawilców, a na mokradłach kaczeńce.
Najczęściej witamy wiosnę astronomiczną, a ta u nas rozpoczyna się w chwili równonocy wiosennej. Od tego momentu noc zaczyna robić się krótsza, a dzień dłuższy.  W tym roku wiosna astronomiczna rozpocznie się w piątek 20 marca.
Wiosna kalendarzowa ma swoją stałą datę i każdego roku wypada 21 marca. Oznacza to, że w tym roku wiosna kalendarzowa rozpocznie się w najbliższą sobotę.
Wirus nakazuje nam unikać zbiorowości zorganizowanej, ale przecież można i nawet trzeba korzystać ze  świeżego powietrza pośród przyrody, a jeśli nie mamy zaleceń lekarskich, nie siedźmy cały czas w domu. Niewątpliwie wszyscy z nas mają jakiś plener, który w perfidnie inteligentny sposób wykorzystują.
Ale w moim osiedlowym parku na Sadach Żoliborskich zlikwidowano na wszelki wypadek ławki, żebyśmy się nie gromadzili i nie zarażali. W Parku Kampinoskim zamknięto polany wypoczynkowe, np. w Granicy, Opaleniu, Lipkowie i Pociesze. Dyrektor Parku był na naradzie u ministra środowiska i w rezultacie obaj wraz ze swoimi kierowcami znajdują się teraz na kwarantannie. Słyszałem żarty, że w tych dniach, gdy zaraza hula po mieście Warszawie, w pobliskiej tego miasta Puszczy Kampinoskiej jest więcej turystów, niż drzew. No cóż, wykorzystajmy plener podwarszawski na swój sposób.Jak kto ma auto, ten ma lepiej.
Niestety, ogromna susza rozgościła się w przyrodzie podwarszawskiej. Śniegu tej zimy praktycznie było, deszcze niezbyt intensywne i niewiele, gleba jest wysuszona, również i torfowiska (które powinny być wodą nasączone, jak gąbka). Nie najlepiej to wróży, niestety. Drzewiej bywało zupełnie inaczej.




Widok na rozlewiska Narwi koło Pułtuska, na drugim brzegu lasy Puszczy Białej. Taki typowy, przedwiosenny krajobraz z dawnych lat. Wracałem wtedy autem z uroczystości Palmowej Niedzieli we wi Łyse na Kurpiach Zielonych. To zdjęcie zrobiłem 27 marca w roku 1994, reprodukowane tutaj jest zdygitalizowaną wersją slajdu.

Jezioro Góra w dolinie dolnej Narwi nieopodal Nowego Dworu Mazowieckiego. Jest pogodny dzień przedwiosenny, dokładnie 12 marca 2011 roku, jezioro jest jeszcze częściowo pod lodem. Marzec, jeśli jest pogodny, potrafi uwieść każdego, kto choć odrobinę czuły jest na wdzięki przyrody. Dolina dolnej Narwi poniżej zapory w Dębem należy do najbardziej widowiskowych w bliskim sąsiedztwie Warszawy.



Na rozlewiskach Bugu koło Brzuzy. Tam przedwiośnie jest chyba najbardziej widowiskowe i są tam dość wygodne drogi, zbudowane dla wywózki siana z nadbużańskich łąk. Z tych dróg jest doskonały wgląd w przyrodę tej części Nadbużańskiego Parku Krajobrazowego. Pośród nadbużnych łąk tamtej okolicy narodził się pomysł utworzenia tego parku i tam zawsze i obowiązkowo pojawiam się o przedwiośniu.  Ona te zdjęcia wykonałem 3 kwietnia 2011 roku.  Nad doliną Bugu ciągnęły wtedy dzikie gęsi, a nie zawsze udaje się zgrać planowany wyjazd z tym czasem, gdy można obserwować to wspaniałe widowisko. Lecą wtedy nad naszymi głowami i nieustannie ze sobą rozmawiają.

Klasyczny przykład mazowieckiego krajobrazu przedwiosennego. Jest dzień 17 marca 2012 roku, uroczysko Prochowo w Puszczy Białej i pejzaż, przeniesiony tutaj  krajobraz z dalekiej Kanady. Pośrodku rozlewisk bobrowe żeremie, to im zawdzięczamy te rozlewiska.W czasach dręczącej nas suszy, obecność tych niewielkich zwierzątek jest nieocenionym skarbem. To, jedno z najładniejszych miejsc wokół Warszawy, ma tylko jeden minus; słychać szum samochodów na pobliskiej drodze ekspresowej.



2 marca 2013 roku. Torfowisko Całowanie, jeden z najwspanialszych przyrodniczych fragment podwarszawskiego Mazowsza. Jeszcze tu i tam śnieg, jeszcze rozlewiska skute lodem. Jest ono ozdobą nie tylko Mazowsza, zostało bowiem uznane za ważne dla zachowania różnorodności biologicznej całej Europy i objęte ochroną w ramach europejskiej sieci Natura 2000, zarówno ze względu na występujące tu siedliska roślin i zwierząt jak i bogactwo gatunków ptaków. Znalazłem się tam właśnie po to, aby taki pejzaż zobaczyć. Pod koniec epoki lodowcowej przed kilkunastoma tysiącami lat, obozowali w tej okolicy łowcy reniferów. Lądolód, zalegający wówczas ten fragment ojczystej ziemi, który dzisiaj nazywamy Mazowszem, właśnie począł był ustępować ku północy. Krajobraz Mazowsza tamtych czasów przypominał tundrę, a na pastwiskach tej tundry, wśród traw i krzewów pasły się dzikie renifery.
Na obfitujących na podwarszawskim Mazowszu piaskach wydmowych dominują bory. Na zdjęciu jest bór sosnowy koło Szumina w Puszczy Kamienieckiej. W obniżeniach terenu utrzymuje się woda i bardzo ubogaca ten leśny krajobraz.


Niewątpliwie woda odgrywa główną rolę w krajobrazie przedwiośnia. Ubogaca pejzaż. Jednym z najchętniej odwiedzanych miejsc w Kampinoskim Parku Narodowym jest znajdujący się na czerwonym szlaku turystycznym owiany legendami Mogilny Mostek. Z niego najlepszy jest widok na Wilczą Strugę, w której woda płynie okresowo, zazwyczaj największa właśnie przedwiośniem. Wilcza Struga rodzi się pośród Cichowęża, nie ma tam źródeł, ona w ogóle nie ma żadnych, to woda opadowa, którą magazynuje w swoim wnętrzu torfowiska Cichowęża. To zdjęcie jest z 17 marca 2015 roku.   

23 marca 2013 roku ten krajobraz sfotografowałem, To jest Świder niedaleko od przystanku kolejowego tej nazwy, wtedy wybrałem się witać tam wiosnę. Powitała mnie zima. Normalna, ze śniegiem, jak należy. Bo i tak, proszę państwa, się zdarza. Siedem lat temu się zdarzyło. O takiej zimie zimą tegoroczną daremnie marzyliśmy.  A zamiast niej wraz z nadchodzącą wiosną o przedwiośniu dostaliśmy w prezencie koronawirusa.



środa, 31 lipca 2019

Lipcowe lato
albo
moje krajobrazy podwarszawskie

 
Jak to na Mazowszu.

Czerwiec tegoroczny był piekielnie upalny. Lipiec okazał się być kapryśnym, wpierw rzucił w nas chłodem, potem dołożył upałami, burzowych nawałnic nie oszczędzając. Nad Starym Kontynentem szalało gorące powietrze znad Sahary. We Francji i Hiszpanii termometry wskazywały ponad 40 stopni Celsjusza w wielu miejscach. W Carpentras na południu (region Prowansja-Alpy-Lazurowe Wybrzeże) termometry wskazały 44,3 st.. Zaledwie francuskie media poinformowały o rekordzie z Carpentras, a w niecałą godzinę później w Gallargues-le-Montueux na południu termometry wskazały 45,8 st. Celsjusza - bijąc kolejny rekord.  Nad Loarą z upałów zmarły trzy osoby. Jeden z etapów sławnego Tour de France został przerwany z powodu katastrofalnych opadów śniegu. 
    Nie wyjeżdżałem tegorocznym lipcem  z Warszawy, Mazowsza nie opuściłem, a narzekać nie mogę. Lipiec zaczął się dla mnie w ostatni weekend czerwcowy. Umówiłem się z przyjaciółmi na pieszą włóczęgę. Wstrzeliłem się w nadzwyczajne okno pogodowe; niebo było pogodne, nadal było więcej, niż ciepło, ale nie upalnie, jak dzień przedtem, jak dzień później. W pierwszej części dnia pogoda trwała  wręcz idealna, z lekkim powiewem wiatru w tle. Ale ziemia spalona słońcem. Jeszcze nie hiszpańska meseta, ale wszystko się może zdarzyć.  



Od miesiąca mazowiecka ziemia woła o deszcz.

     Ze stacji Modlin powędrowałem ku zachodowi u stóp twierdzy modlińskiej.   Jednym z miejsc, gdzie moje Mazowsze nabiera barw szczególniejszych, znajduje się właśnie w okolicach Modlina.  Niemal na wyciągnięcie ręki z dużego miasta, o kilka kroków od  międzynarodowego portu lotniczego, tuż obok bardzo ruchliwej trasy, znajduje się  tam jeden z najcenniejszych przyrodniczo terenów w okolicach Warszawy, położony wokół ujścia Narwi do Wisły. To, co znajduje się w tamtej okolicy nieźle jest chronione prawnie, a to Warszawskiego Obszaru Chronionego Krajobrazu, to  Rezerwatu Biosfery „Puszcza Kampinoska” oraz otuliny Kampinoskiego Parku Narodowego,  albo objęte jest granicami europejskich obszarów chronionych siedlisk i ochrony ptaków lub znajduje się na terenach wiślanych rezerwatów przyrody. 

Ujście Narwi do Wisły, a na horyzoncie Puszcza Kampinoska.


    Zdaniem naukowców cała ta okolica jest  ekosystemem, który można w Polsce porównać tylko z obiektami uznawanymi jako bezcenne w skali ogólnoeuropejskiej, z Puszczą Białowieską i Bagnami Biebrzańskimi.  W tych okolicach znajduje się węzeł korytarzy ekologicznych o znaczeniu paneuropejskim, skrzyżowaniem najważniejszych w skali całej Europy tras migracji wielu gatunków roślin i zwierząt. Tutaj jest ważnym węzłem komunikacyjnym: od prawieków szlaków zwierzęcych, od wieków europejskich szlaków handlowych, dawniej wodnych i nadrzecznych, teraz drogowych.  Tak się złożyło, że i dla naszego gatunku to ważny węzeł komunikacyjny.
     
Neorenesansowy spichlerz zbożowy w widłach Narwi i Wisły.

    U stóp modlińskiej twierdzy rzeka Narew wpada do Wisły. Nigdzie chyba nie łączą się z sobą dwie rzeki o tak zupełnie odmiennych dwóch barwach wody jak Wisła i Narew – pisał Zygmunt Gloger.  – Wobec białawej Wisły, Narew można nazwać z Klonowiczem „czarnymi wirami”. Właściwie nie ma w wodzie Narwi nic czarnego, a tylko największa przeźroczystość z lekkim odcieniem siności fal na dnie czarnym. Wisła zaś ma kolor białawy z tego powodu, że zarówno jak San, przy znacznie większej bystrości swoich nurtów, unosi cząstki miałkiej jasnej gliny, po której pokładach w wielu miejscach przepływa. Sienkiewicz powiada, że w Ameryce jest dużo rzek z taką barwą jak narwiana, które tam krajowcy czarnymi wodami nazywają. Woda wiślana jak to mleko, przez czas długi przy zetknięciu z narwianą, faluje w głębi oddzielnie, zanim wreszcie nie zmoże tej ostatniej w dalszym wspólnym z nią biegu.




    Widać to na tym zdjęciu, jakie zrobiłem  z modlińskiej Wieży Czerwonej.
Taras widokowy na jej szczycie wznosi się na wysokość 45 metrów nad poziom rzeki. Fotografia  przedstawia ujście Narwi do Wisły. Narew jest u dołu, poniżej widocznej na zdjęciu malej łódki wędkarskiej. Ma ciemną wodę. Jak w wierszu zapomnianego poety, Władysława Sebyły: „O czarne wody Narwi wiatr szerokim skrzydłem bije / I księżyc – siwy koń – na płytkim brzegu wodę pije”.
    Ba zachód od modlińskiej twierdzy znajduje się  wioska Utrata, tuż obok ruchliwego mostu ma krajowej siódemce. Wioska  powstała jako osada przy karczmie tej nazwy, usytuowanej obok przeprawy przez Wisłę. Całe wieki przez tę przeprawę wiódł szlak z Warszawy do Gdańska. Przeprawiano się łodziami, później promem, piesi, konni, czasem i wozy w konie zaprzężone. Zatrzymywano się w karczmie, pili w niej woźnice i jeźdźcy, tracili w Utracie zarobek flisacy i oryle. Przeprawa straciła znaczenie dopiero w roku 1877, gdy powstał kolejowo-drogowy na Narwi, którym ku północy Polski jeżdżono z Warszawy przez Jabłonnę. Po sąsiedzku powstał most na w roku. W roku 1990 oddano do użytku most drogowy obok Utraty, nazwano go mostem imienia Obrońców Modlina 1939 roku, tym mostem wiedzie najkrótsza przeprawa dla jadących z Warszawy na północ Polski.
     Obok domostw Utraty zaczyna się gruntowa droga, jedyna, którą można wkroczyć na ogromną Kępę Gałaską. Wkroczyłem tą drogą w krajobraz bajeczny. Nie zawsze daje się wejść na tę kępę suchą nogą, jak przy tegorocznej suszy. Kępa Gałaska jest jedną z wielu wiślanych kęp, znajdujących się w okolicach Warszawy. Na północ od Stolicy jest niewątpliwie najbardziej interesującą. Jest przede wszystkim ogromna. I znajduje się w granicach rezerwatu przyrody.
    Piaszczyste kępy na Wiśle są ozdobą krajobrazów podwarszawskich. Współcześni warszawiacy często zwą je piaszczystymi łachami, a to błąd, kępa jest po prostu ławicą z mułów, piasków i żwiru naniesionego przez wodę, natomiast łachą nazywano od bardzo dawna boczne koryto rzeki lub starorzecze, czyli jej dawne koryto, tworzące płytkie jezioro, ale i niekiedy będące już tylko mokradłem. Bywa, i to wcale często, że na ławicach pojawiają się trawy, wiklinowe krzewy, później także drzewa, głównie wierzby i topole, rodzi się wiślany łęg, okresowo zalewany wodą, o charakterze nadrzecznej dżungli, obraz  niezwykle podniecający miłośnika krajobrazu.
  

Wisła w rezerwacie 'Zakole Zakroczymskie
      Ławice zwyczajowo nazywa się na Wiśle - kępami. Niektóre są niemal przyrośnięte do brzegu, najczęściej oddzielone od niego wąskim korytem łachy z okresowo płynąca nimi wodą.  Taką kępą były niegdyś Saska Kępa i Kępa Potocka w Warszawie. Taka też ławicą jest Kępa Gałaska koło Zakroczymia, biorąca nazwę od sąsiadującej z miasteczkiem wsi Gałachy i będąca ozdobą wiślanego rezerwatu przyrody „Zakole Zakroczymskie”.  Ta kępa istnieje już od kilku co najmniej wieków, wspominał ją  Sebastian Fabian Klonowic w wydanym w roku 1595  poemacie „Flis, to jest Spuszczanie statków Wisłą i inszymi rzekami do niej przypadającymi”. Pisał tam, że obok tej kępy „bzdzielów ujzrzysz długą procesyją”. Bździelami zwano młyny łodne, stawiane na nurcie (bełchu) rzeki. W lustracji królewszczyzn z roku 1617 odnotowano przy Zakroczymiu dwanaście młynów łodnych, a każdy z nich miał młynarza dziedzicznego. 




     Jak wyglądały takie bździele,  można zobaczyć na namalowanym w 1770 r. obrazie Bernarda Bellotto, zwanego Canalettem. "Widok ogólny Warszawy od strony Pragi" (powyżej reprodukcja fragmentu z tymi młynami na łodziach)  znajduje się w galerii malarstwa polskiego warszawskiego Muzeum Narodowego.
     Skąd się wzięła nazwa "kępa"? Od osadników niemieckich się wzięła, oni właśnie albo zasiedlali takie wyspy, albo tylko je użytkowali, całkiem jeszcze niedawno na wiślanych wyspach istniały zagrody w okolicach podwarszawskich. Z czasem niemieckie Kampe zostało polską Kępą. Bo my tak w Polsce mamy, że co rusz to albo rusycyzm, albo germanizm. Acz w przypadku Wilanowa, Marymontu i Żoliborza, także francuskie tony dźwięczą w naszym słowiańskim nazewnictwie.
    Niezwykły jest pejzaż Kępy Gałaskiej. O bździelach dawno już Wisła zapomniała. Po osadnikach niemieckich z okolicy pozostały resztki sadów, pojedyncze, stare drzewa owocowe, najczęściej są to grusze. Byłem na tej kępie ostatniego dnia czerwcowego, od miesiąca Mazowsze nie zaznało łaski deszczu, dręczące Europę niespotykane upały nie ominęły i naszych okolic. Krajobraz Kępy Gałaskiej  zdawał się mi przypominać prerię lub sawannę. 


Krajobrazy Kępy Gałaskiej

    Od strony Zakroczymia na Kępie nad Łachą rośnie dżungla splątanej roślinności, topole czarne i białe, wiązy, jesiony, łozy, wiosną zewsząd słychać głosy godowe kumaków, żab i ropuch, w krzewach kląskają słowiki i jest tu krajobraz zupełnie nieznany mieszkańcom wielkiego miasta. Gdy w tych ostępach się zagłębić i błądzić pośród jej krajobrazu, można doznać uczucia oddalenia w czas tak daleki, że aż niewyobrażalny. O bździelach już dawno okolica zapomniała, nie płyną już Wisłą tratwy, komięgi i dubasy. Ale krajobraz, tak się w każdym razie  wydaje, jakby się nie zmienił od czasów pierwszych Piastów. Gdyby nie
startujące z modlińskiego lotniska samoloty, pojawiające się na niebie. .
     Kępa Gałaska usadowiła się jest u stóp Zakroczymia na wysokiej skarpie. Miasteczko jest niewielkie, w jednej ze swoich książek pisałem o nim - a teraz się przekonałem, że miałem rację - że miasteczko takie to ni to, ni sio, ni to dalekie, jakby zapomniane przez Warszawę jej przedmieście, ni to stolica regionu rolniczego, a ma on czym się pochwalić, bo ziemie wokół żyzne, zboża rosną na nich wysokie, zaś pola truskawkowe w okolicy takie, że aż hej.Wiele starych podań miasto rozciągało się kiedyś niżej, zapewne tuż nad wodą, być może na Kępie. Zwać się miało to miasto Kroczym i dopiero po zupełnym jego zniszczeniu mieszkańcy zaczęli się budować powyżej dawnego miasta i wtedy  powstała nowa osada Zakroczymem zwana.



Rezerwat 'Wyspy Świderskie'  na Wiśle.
     Kilka dni później zawędrowałem na południe od Warszawy, na Urzecze, aby obfotografować piaszczyste ławice w wiślanym rezerwacie niedaleko Konstancina na południe od Warszawy, na Urzeczu.  Powiadają niektórzy, że to jest miejsce, które bardziej przypomina karaibskie plaże niż wiślane widoki, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Fotografowałem te pejzaże jak najęty. Niby każde ujęcie jest prawie takie same, i na tym piasek, i na tamtym, na tym koryto rzeki, i na tamtym, ale przecież wystarczy dobrze spojrzeć, aby się przekonać, że jedno drugiemu niezupełnie podobne. To my zatraciliśmy umiejętność widzenia świata, który nas otacza. Fotografie zatrzymują go w kadrze, pomagają w odzyskaniu naszej uważności.
  Potem poszedłem w kierunku Obór i Konstancina. Ciemne chmury czaiły się na niebie, tylko czekać, jak powinno zacząć padać, ruszyłem w drogę przez taras zalewowy, pośród pól uprawnych (słoneczniki, cebula biała i czerwona, kapusta i koper koło Ciszycy, kukurydza pod Oborami). 





Słoneczniki, koper, kapusta, żyto. Krajobrazy urodzajnej doliny Wisły na Urzeczu



    Kilka dni później, dzień powszedni. Zaprzyjaźniony teatrolog zaproponował: ja wchodzę w to swoim samochodem, ty wymyślasz trasę. Gdzie jedziemy? Pojechaliśmy blisko. W Modlinie dopadł nas  deszcz, ale potem, gdy dojechaliśmy nad Wkrę, pogoda wypiękniała nadzwyczajnie. Akurat znalazłem się tam, gdzie chciałem, a przy tej cudnej pogodzie przeżyłem jedną z lepszych chwil w swoim krajoznawczym życiu. 
    Bardzo chciałem znaleźć się pośród mazowieckich pól w czasie, gdy w lipcu dojrzewają zboża, tuż przed żniwami. No i  to właśnie mi się przytrafiło. Przyjaciel chciał, abym go pilotował  możliwie bocznymi drogami, wyjechaliśmy na takie z Zakroczymia, w Goławicach przejechaliśmy wiszący most nad Wkrą, a potem było to, wokół polnej drogi, jak okiem sięgnąć, rozpościerało się złoto mazowieckich zbóż. 



Swego czasu, a dawno to było, Rzeczpospolita swoim zbożem karmiła połowę Europy...
    Teofila Lenartowicza nie darmo nazywano lirnikiem, dziś z lirenką by się do świata nie przebił, przez literackich krytyków mocno jest dzisiaj obśmiewany. A ja szedłem sobie wśród pól zbożem malowanych koło Goławic i tak sobie Lenartowiczem myślałem, że „…jak z ciepłą wiosną / Pszenice porosną, / A zboże kłosieje, / A wiater powieje, / To zda się w tym zbożu, Że płyniesz po morzu”. Po prostu, najzwyczajniej w świecie, proste to strofy, jak i ten okrzyk pana Teofila: „Mazowieckie zboże, Ach, Bożeż mój, Boże!” I jeszcze to: „A każdziuchne pole / Równe jak po stole”. Ot, niby nic, a poezja najczystsza.
    Zastanawia mnie: dlaczego takimi pejzażami zachwycać się umieli tylko poeci z drugiej, albo i trzeciej linii polskiego panteonu wielkich nazwisk naszej literatury. Tacy, jak Władysław Bełza: „Jakże się oko nasze zachwyca, / Jakże się pieści łanów obszarem! / Tu jęczmień, żyto, a tam pszenica, / Złociste kłosy gną pod ciężarem. / O! dobry Boże! dziękiż Ci, dzięki!”
    Może to i śmieszne, może rzeczywiście démodée, tak bardzo niedzisiejsze, ale ja rzeczywiście miałem ochotę klękać przed tym złocistym krajobrazem. Pytał Wiktor Zin: czy znacie dotyk dojrzałych kłosów zboża pęczniejącego chlebem?  Zanurzyć dłonie w zbożu, zapatrzeć się w łany złota, posłuchać świerszczy, poczuć muśnięcie …    Pogoda przytrafiła mi się teraz wyjątkowa. Ostrość powietrza nadzwyczajna, na niebieskim niebie swoją historię opowiadały chmury bardzo malownicze, były jak te ze słynnego obrazu Józefa Brandta z oraczem. "U nas dość głowę podnieść: ileż to widoków! Ileż scen i obrazów z samej gry obłoków! Bo każda chmura inna" - sławił słowiańskie, polskie niebo Tadeusz Soplica w arcypoemacie mistrza Adama. 

    Droga była piaszczysta, pośród dojrzałego zboża o barwie złota, zakręcała łagodnie ku niewielkim wzniesieniom na horyzoncie,  ustawiono na nich białe maszty wiatraków, Stanisław Lem przydał takim nazwę  wiatropędni. 


Zbożowe pola w okolicach Goławic koło Nasielska

    Trzaskałem zdjęcie za zdjęciem. Zdarzyła się rzecz prawie zupełnie niespotykana, tego dnia trafiłem we właściwe miejsce przy właściwej i wprost idealnej pogodzie. Zazwyczaj po powrocie do domu siadam przed komputerem, wprowadzam wykonane dopiero co zdjęcia do jego pamięci i zabieram  do obróbki fotografii. Teraz to wszystko okazało się być zbędnym.
    Sięgnąłem potem po jedną ze swoich książek ulubionych. Ze wszystkich tekstów, wierszy, opisów, najbardziej mi serce głaskały i duszę poruszały właśnie słowa tego znakomitego rysownika i gawędziarza. Książkę Wiktora Zina, zatytułowaną „Piękno nie dostrzegane”, wydały Arkady w roku 1970, zaraz potem ją nabyłem,  a ja dopiero co zaczynałem zaprzyjaźniać się z mazowiecką ziemią nizinną i coraz mocniej przemawiać poczęły do mnie detale otaczającego mnie krajobrazu, Zin w tej nauce bardzo mi dopomógł. Lata upłynęły od tamtego czasu, a ja co jakiś czas po tę książkę sięgam.   Są w niej takie oto zdania.   
    „Kiedyś, gdy będziecie pośród żniwnych łanów, zwróćcie, proszę, uwagę na koloryt pejzażu: gorący, płomienny i złoty. Zboże oczekujące żniwiarzy ma kolor trudny do określenia, można porównać je do starego złota, które błyśnie czasem w zakurzonym, starym ołtarzu, ujawniając czerwony podkład, na którym zostało położone. Ścierniska są też złote, ale już inaczej. Mienią się i wibrują błękitami nieuchwytnych cieni i refleksów nieba, które w czasie żniw jest rozgrzane, niekiedy herbaciane, jakby zestrojone z kolorytem ziemi.”
    Kilka dni później, w dzień świąteczny, wywiozłem rodzinę autem w plener, do Serocka. Na rynku parkować się nie dało, trwał jarmark, na auto znalazłem jakieś miejsce koło plaży, do wody blisko, a bardzo było tam przyjemnie, bo urządzone jest wszystko z pomysłem i starannie. Pobyliśmy tam trochę, ludzi oglądaliśmy na plaży, po wodzie pływały łódki przeróżne, statek z Warszawy dopłynął i pasażerowie wysypali się z niego i poszli w miasteczko.  Zadziwiające, chociaż to tylko podwarszawskie Mazowsze - człowiek czuje się jak na Mazurach, bo te żaglówki na wodzie, te pełne jachtów mariny i wiatr wiejący od wody, i jej zapach... 
Podwarszawskie jezioro

    Jezioro powstało w roku 1963, oficjalnie na 22 lipca, to było święto narodowe ludowej ojczyzny, z tej okazji zawsze coś powstawało, a to jakiś most, albo dworzec kolejowy w Stolicy, albo sztuczne jezioro.  Jak to w tamtych czasach peerelowskich bywało, spieszono się z terminem, uroczystość oficjalnego oddania inwestycji miała się odbyć 22 lipca. Pod wodą zostały resztki domów, płoty, kikuty drzew, po protu zalano łąki, ledwo co krowy z nich spędzono. Ludzie pomstowali, odwoływali się, ale prawo własności miano wtedy za nic. Warto o tym pamiętać nad tym naszym pięknym, podwarszawskim jeziorem.




 
Nad mazowieckim jeziorem obok miasteczku Serock

    Fotografowałem wodę i żaglówki, zdejmowałem przybrzeżną roślinność i kaczory  krzyżówek. Już pozbawione swoich piór godowych tylko nieco większym formatem odróżniały się od swoich samic. Pasażerowie z Warszawy wrócili na statek o nazwie Zefir, statek dał głos i ruszył w drogę powrotną. Poszedłem na obiadek w serockiej restauracji, rybę miała w nazwie, obiadek też rybny, jak to nad jeziorem być powinno.
    Kilka dni później notuję: wakacyjnie jest bardzo, ale gorąco nad normalną, letnią miarę, ale bardziej niż u nas, goręcej jest wciąż w zachodniej Europie. W Paryżu zanotowano 41 stopni, to rekord gorąca dla stolicy Francji,  w Rzymie tylko 38 stopni, bagatelka, u nas 26, powinno się dać żyć. Przyjaciel zaprosił mnie do swojego auta, pojechaliśmy do Puszczy Kampinoskiej, chciałem przejść się nad Wisłą koło Secymina, tam są moje ulubione nadwiślańskie dróżki, ale nie na tegoroczny lipiec one, obaj zresztą mieliśmy na wędrowanie na nogach wyjątkowy napad nieochoty. Ale na Wisłę napatrzeć się nie mogę. To i patrzę...


Wisła koło Secymina

    A Wisła jest piękna niewyobrażalnie. Taka właśnie, jaka jest, dzika, nieuregulowana. Walory przyrodnicze tej rzeki, to absolutny skarb.  Najpiękniejsza rzeka naszej ojczyzny, jej kręgosłup, rzeka o królewskiej urodzie. Była natchnieniem poetów epoki romantyzmu. „Nad twoim brzegiem marzę uczuć tysiącem i długim szeregiem dziwaczne myśli plączę” zwierzał się rzece poeta tamtej epoki, Seweryn Filleborn.  Od tysięcy lat trwa ten wiślany pejzaż przepełniony ciszą.   
       Jakże wspaniała jest ta rzeka ! Przed laty przyjeżdżaliśmy tam dość często z naszego leśnego domu, razem z naszymi siostrzeńcami, oni mieli po kilkanaście lat. Auto stawiało się pod dającą cień kępą topoli, D. siadała na foteliku i czytała sobie, a ja z dzieciakami wędrowałem po okolicy. Jednego lata woda była też tak niska, jak teraz. To było chyba w roku 1997. Na boso wędrowaliśmy piaszczyskami, jakie utworzyły się pośrodku koryta rzeki. Było wielką sztuką odnajdywanie podwodnych przykos, którymi dawało się przechodzić z wyspy na wyspę. Ależ to była przygoda ! Gdy ja byłem dzieckiem nie miałem takich przygód jak te dzieciaki w czasie pobytów u nas, pośród dzikiej puszczy, rosnącej nad fenomenalnej urody wielka rzeką, na dodatek królową rzek polskich. Chyba im zazdroszczę. Teraz całe to towarzystwo ma już swoje dzieci. Czy będą mogły brodzić w nurcie wielkiej, dzikiej rzeki europejskiej i czy w kominie ich domu będzie mieszkać puszczyk i czy tak, jak rodzice gdy byli mali, będą wyczekiwać tej godziny wieczornej, gdy wielka sowa wyrusza na nocne łowy?
    Polska Akademia Nauk w swoim oficjalnym stanowisku wskazuje człowieka jako główną przyczynę globalnego ocieplenia. Ostrzega też, że jeżeli nie uda się zahamować zmian klimatu, rozwój ludzkości zostanie zatrzymany. Lodowce w Alpach o Himalajach topnieją, okres wegetacji roślin wydłużył się w Polsce o ponad 25 dni, licząc od 1970 roku, w ślad za tym wydłużyło się także zagrożenie alergiami. W 2019 roku pylenie roślin dało o sobie znać już w styczniu. Wiem to, odczułem na sobie, bardzo mi moja astma alergiczna dała znać o sobie i nieźle mnie wymęczyła. Nauka dysponuje dzisiaj niezbitymi dowodami na szybki wzrost temperatury, który występuje na Ziemi (obecnie średnia temperatura jest o jeden stopień Celsjusza wyższa niż w czasach poprzedzających gwałtowny rozwój przemysłu) oraz fakt, że emisja gazów cieplarnianych powstałych w wyniku działalności człowieka jest głównym czynnikiem wywołującym zmiany klimatu. Zmiany te już dziś mają negatywny wpływ na społeczeństwo. Między innymi ciągną za sobą ogromne konsekwencje dla naszego zdrowia. Europa odnotowuje setki tysięcy zgonów przez zanieczyszczone powietrze. Skutkiem spalania paliw kopalnych jest nie tylko emisja gazów cieplarnianych, ale też zanieczyszczenie powietrza. W krajach Unii Europejskiej odpowiada ono za około 350 000 zgonów rocznie.
     Tegorocznym latem Wisła niesie bardzo mało wody, widać to gołym okiem w Warszawie. Ze swojego mieszkania na Żoliborzu mam do rzeki  tylko kilka kroków. Na tyłach Centrum Olimpijskiego przy Wisłostradzie królowa rzek polskich przybiera charakter przełomowy, tworzy niewielkie szypoty, głównie bliżej brzegu praskiego w jej korycie ścielą się liczne głazy narzutowe, miejscami tworząc niewielkie ławice. Poszedłem tam w tych dniach lipcowych, fotografowałem pejzaż niecodzienny. Taki widok bardzo jest  egzotyczny, rzeka jest pełna głazów i głazowisk, prezentuje urodę dunajcową raczej, nie wiślaną.  


 
Na żoliborskim brzegu Wisły.

   Nadzwyczajnie świetnym pomysłem była budowa przechadzkowych ścieżek, wiodących nadwiślańskimi łęgami w Warszawie. Jeden z najlepszych pomysłów stołecznego ratusza z czasów, gdy prezydentem miasta była pani Hanna Gronkiewicz-Waltz. Jej prezydenturze zawdzięczamy także eleganckie bulwary nad Wisła i przyłączenie kilku podwarszawskich miejscowości do strefy, objętej miejską, warszawską  komunikacją. Dzięki temu z warszawską kartą miejską można teraz dojeżdżać m.in. do Kampinoskiego Parku Narodowego. Ale, niestety, wszystko co dobre, przesłoniła afera reprywatyzacyjna. I z tym piętnem zostanie pani Hania zapamiętana. 

Mazowiecki Bug w Nadbużańskim Parku Krajobrazowym

         W ostatnią lipcową sobotę z gronem przyjaciół  byłem nad Bug około Kamieńczyka, w Nadbużańskim Parku Krajobrazowym. W trzystopniowej skali ocen ta moja wycieczka lipcowa niewątpliwie zasługiwała na piątkę. Okolica jest albowiem nadzwyczajna, a widoki są tam najbardziej naj, na polskim niżu się nie spotyka się podobnych zbyt często. Bugowi wody ubyło, wyłoniły się piaszczyska, nad którymi przeszłymi laty pływałem kajakiem, ale tak w ogóle rzeka nie wyglądała najgorzej. Przez pięć godzin wędrowałem jedną z najładniejszych tras, jakie zostały  mi dane na podwarszawskim Mazowszu. Z biegiem rzeki wędrowałem wolno od Szumina ku Kamieńczykowi, zatrzymując się co chwilę, fotografując. Nigdzie nie było mi spieszno, pogoda była w sam raz, letnia i lipcowa, białe obłoki płynęły po niebieskim niebie, zieleń była zielona, a Bug nieprawdopodobnie urodny. Takich widoków się nie zapomina, takie  panoramy zapisuje się głęboko w pamięci i jak już nie ma ich w naturze pod bokiem, zaczyna się marzyć, aby zobaczyć je raz jeszcze.


Bug w okolicach Szumina

        „O Bugu! O czysty wód świętych krysztale!”  zachwycał się rzeką  poeta polskiego baroku, Maciej Kazimierz Sarbiewski, najznakomitszy ze wszystkich poetów polskich, piszących po łacinie.  Zadziwiające, rzeka tak urodziwa, duża, a jakoś się uchowała przez literatami. Tak się bowiem złożyło, iż z trzech dużych rzek, płynących przez ziemię mazowiecką, wiele wierszy poświęcono Wiśle i niemało Narwi, a prawie nie ma poezji, poświęconych urodzie Bugu. Może dlatego, iż niewiele znaczących grodów pobudowano na niskich brzegach tej rzeki, że przez setki lat płynęła przez peryferie państwa polskiego, że nigdy nie należała do głównych jego arterii. W literaturze tak naprawdę pozostały tylko te strofy łaciną piszącego przed wiekami Sarbiewskiego. Zadziwiające, prawda? 
       Wróciłem na swój Żoliborz przed wieczorem. Dwie godziny później zaczęła się burza i to taka na 24 fajerki. Była gwałtowna, której towarzyszył jej porywisty wiatr. Najwięcej szkód burza wyrządziła na Bielanach i na Żoliborzu. Wiatr wyrywał drzewa z korzeniami.  Takie to lipcowe lato latoś mamy...