Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Puszcza Biała. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Puszcza Biała. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 29 lutego 2024

 
W skansenie kurpiowskim we wsi  Brańszczyk

 


 

Właśnie spadł śnieg, zapewne ostatni tej zimy na Mazowszu. I niebo przykrywała szara opona z chmur, a zimno było przenikliwe. A ja akurat wybierałem się w odwiedziny do Brańszczyka. Przyciągnął mnie  tam  powstały w roku 2015 skansen kurpiowski. Jest niewielki, kilka zabytkowych chałup w kurpiowskim stylu, które uratowano w ostatniej chwili z terenów, po których biegnie teraz droga ekspresowa z Warszawy prowadząca do Wilna. Nie udało mi się wejść do wnętrz, gospodarz skansenu akurat zachorował i nie miał kto chałup dla mnie otworzyć.  

   Osiedleni  w XVIII wieku w Puszczy Białej Kurpiowie z Puszczy Zielonej,  przynieśli tutaj ze sobą swoje obyczaje, sztukę, sposób budowania. Po przeszło dwustu latach to wszystko należy, tak naprawdę, do przeszłości.  Obyczaje już niemal zanikły, sztuka tu i ówdzie jeszcze egzystuje, już  dzisiaj nie buduje się domów z drewna,
gdyż są droższe od murowanych, mniej okazałe, mniej modne i wygodne, chociaż - jak mówią miejscowi -  murowane budynki są mniej zdrowe.  Te stare, drewniane i bardzo stylowe, można jeszcze odnaleźć w kilku wsiach, czasem już trwają tam tylko pojedyncze, samotnice pośród współczesnych, wygodnych domów murowanych bez cienia indywidualności regionalnej.  Spotkać je można w Porządziu,  Dąbrowie Trzecim Polu, najładniejsza jest w Rząśniku, najlepiej utrzymana w Obrytem, jest tam muzealna izba ludowa, udostępniona do zwiedzania.
 To były ładne chałupy. Gdy poznawałem te tereny przed sześćdziesięciu laty, takiego drewnianego budownictwa było jeszcze trochę, we wsi Porządziu najwięcej. Nie fotografowałem wtedy, i bardzo tego żałuję. Czasem coś pstryknąłem, bawiły mnie wtedy slajdy, błony były polskiej produkcji z Fotonu, szybko traciły barwę, takie były czasy. Po latach kilka udało mi się  zdygitalizować, niestety jest ich naprawdę niewiele.
    Chałupa kurpiowska zwraca uwagę doskonale wyważoną proporcją pomiędzy dwuspadowym dachem, a bryłą budynku. Najstarsze chaty nie miały fundamentów i stawiano je wprost na piasku. Później zrąb opierano na luźnych kamieniach lub podmurówce z kamieni. ściany zrazu stawiano z ociosanych pni sosnowych, później stosowano "sialunek", szalując, tj.obijając ściany pionowymi deskami z zewnątrz.     Szczyt chałupy kurpiowskiej odróżniał ją od wszystkich innych w kraju i jeżeli np.na Mazurach zobaczy się podobny, nie ulega wątpliwości, iż został tam wprowadzony przez Kurpiów.  Wierzchołek wieńczyły ozdobnie wycięte zakończenia desek "wiatrówek", tzw.rogale ("śparogi" to określenie z Puszczy Zielonej, tutaj nazywano je "rogalami"). Były one ważnym elementem zdobnictwa, jak i nieco późniejsze "pazdury". 



     Niezwykłość zjawiska, jakim była chałupa kurpiowska, podkreślony jest przez fakt, iż ten rodzaj budowania trwał niesłychanie krótko, właściwie zaledwie około pół wieku!   Zmierzch kurpiowskiej chałupy zaczął się, gdy w pierwszych latach po II wojnie światowej pojawił się zakaz wznoszenia domów drewnianych w Puszczy Białej, który położył kres tradycyjnemu budownictwu ludowemu w momencie, kiedy kształtowała się dopiero jego następna faza rozwojowa. Przed trzydziestu paru laty Porządzie było zadbaną wioską, w której drewnianych i pięknych chałup było bardzo wiele. Z roku na rok ich ubywało. Ile lat jeszcze będą stały te, które jeszcze przetrwały, coraz mniej liczne drewniane chałupy Porządzia, Dąbrowy, Rząśnika? Ich los już jest przesądzony, pozostaje tylko kwestia ustalenia daty... W marcu roku 2005 we wsi Sadykierz sfotografowałem ten drewniany, czterospadowy budynek z drewna, nakryty jak należy słomianą strzechą. To była, proszę państwa, wiejska szkoła! Ta urodziwa chałupa mogłaby znaleźć miejsce w każdym parku etnograficznym, jaki by powstał na Kurpiach Białych. Ale tak się nie stało. Rok później już tego budynku nie było, został rozebrany. 


    Przed laty postulowano duży skansen nad Narwi na przedmieściach Pułtuska, nic z tego nie wyszło. Za to wychodziły chałupy kurpiowskie z puszczańskich wiosek. Trudno się nawet ludziom dziwić. Jest taka jedna wieś puszczańska, nazywa się Rząśnik (pisałem już o niej w tym blogu) w której najważniejsza w niej ulica jest po obu stronach wyasfaltowanej ulicy zabudowana wygodnymi, murowanymi, piętrowymi domami. Żadnej odrębnej cechy regionalnej nie mają. Im podobne znajdują się także w innych częściach Polski. Wszystkie niemal takie same. Dachy  z współczesną dachówką, za solidnym, najczęściej metalowym ogrodzeniem  zadbane ogródki. I pośród tego wiejskiego dostatku tylko  ta jedna drewniana chałupa pozostała.

Po pierwszej wojnie światowej zbudował tę chatę cieśla Zaręba dla siebie.  Jak dobrze, że współcześni jej gospodarze zadbali o nią. Że jest, że możemy na nią patrzeć i podziwiać. Ma Rząśnik powód do dumy. Dba o swoją spuściznę...

    Skansen w Brańszczyku jest niewielki i skromny, ale przecież jest.  Jakże się nim nie zachwycić. Więc się zachwyciłem. Złapałem za swojego smarfona i zacząłem fotografować. 

Czy mogłem sobie wyobrazić przed pół wiekiem, że doczekam kiedyś czasów, kiedy będę mógł robić fotografie przy pomocy  niewielkiego telefonu? Ja nawet w domu telefonu wtedy nie miałem. Bo telefony w tamtych czasach miał mało kto. Bo takie to były czasy. Ale tych drewnianych kurpiowskich domów w wioskach pośród Puszczy Białej – żal. Po prostu – żal...

środa, 3 maja 2023

 Chwalcie łąki umajone....


Jest maj, jadę w Mazowsze, w widły Narwi i Bugu, ku Puszczy Białej. Dzień jest chłodny, ale słoneczny i przyjazny. Jadę ku majowym łąkom uroczyska Pulwy obok Sieczych, w oceanie zielonych traw złocą się tam miriady kwiatów.  A obok tych łąk rośnie puszcza. Więc jadę w tę puszczę, którą dawniej zwano „dziadowskim morzem” z powodu ogromnej tam piaszczystości. Tam i sosny rosną na piachu i w piachu toną wioski, które w nich pousadzano. Ale sosny bywają dorodne, kłaniają się niebu.  

   Jadę przez tę puszczę, przez śródleśne łąki,   przez wioski i  las, a na swojej drodze mijam przydrożne kapliczki. Czasem niewielkie, powieszone na drzewach, czasem większe, posadowione na ziemi  domki z daszkiem, w których wnętrzu umieszczono  święte obrazki, rzadziej figurki. Żadne to dzieła sztuki, ot, po prostu obrazki wycięte z kolorowej katolickiej prasy, albo kupione na odpuście, może w sklepie z dewocjonaliami przy którymś z odwiedzanych sanktuariów. Króluje w nich, oczywiście, wizerunek Matki Boskiej. majowymi wieczorami spotykają się przy takich kapliczkach miejscowe kobiety. Śpiewają .„Chwalcie łąki umajone” i „Chwalcie z nami Panią Świata, Jej dłoń nasza wieniec splata” oraz „I co czuje, i co żyje, Niech z nami sławi Maryję!”    

    Dolinka Tuchelki z malowniczymi stawami i otaczająca je puszcza odgraniczają wioskę Osuchowa Nowa od ważnej szosy. Ta szosa jest od niedawna drogą ekspresową, to szlak międzynarodowy, tędy się jedzie na Litwę, Łotwę i do Estonii. Z polskiej stolicy do Nowej Osuchowej niedaleko, wujek Google podpowiada mi, że tylko 85 km i samochodem zaledwie 55 minut jazdy. Ale jak się własnego samochodu nie ma, to się do otoczonej puszczą wsi za żadne skarby nie da się dojechać komunikacją publiczną.  


    Osuchowa jest jedną z najstarszych miejscowości położonych w samym sercu Puszczy Białej. Pierwotna nazwa wsi brzmiała Osuchowo, od rdzenia ‘osuch’ oznaczającego podmokłą wysepkę powstałą po opadnięciu wód i osuszeniu terenu. Stareńka to wioska, czapki z głów szanowni państwo!  


 

 

Pierwsza udokumentowana wzmianka o wsi pochodzi z 1203 roku, choć istnieją dokumenty świadczące o tym, że zapewne założono ją  dużo wcześniej. Z biegiem lat miejscowość rozrosła się do dwóch samodzielnych Osuchowych; starsza jest  Stara, a Nowa jest nowsza. W świadomości mieszkańców jednak wieś dzieli się jeszcze dodatkowo na dzielnice. Osuchowa Stara obejmuje dzielnice: Zastruże, Ugorek i Lipniki, zaś Nowa Osuchowa: Wilkową, Kapkas, Podborze, Kobusówkę, Kąt, Gościniec.


 Od lat najważniejsza jest jednak Kaplica, stojąca pośród lasu nad stawami w dolinie Tuchełki. Wśród rosnącego tam lasu ukazała się Matka Boska. To było w roku 1910. Trzy dziewczyny wracały z nauki katechizmu z parafialnego kościoła w Porębie. To szmat drogi, będzie od Osuchowej dobrych kilka kilometrów. W lesie nad Tuchełką, już blisko rodzinnych domów, dziewczęta ujrzały złote promienie spływające z nieba, zdobione kolorami tęczy. Z nich wyłoniła się postać niewiasty, ubranej w białą suknię, przepasaną błękitną szarfą. Jej ramiona okrywał biały płaszcz spięty pod szyją złotą klamrą. Z każdego palca spuszczonych ku dołowi rąk spływał złoty promień. Wokół głowy postaci znajdowało się piętnaście kwiatów białej róży. 

   W następne dni widzenia miała Marianna Andryszczyk. Towarzyszyło jej wielu ludzi, odmawiali wspólnie z dziewczyną różaniec. Ale ludzie nie widzieli Matki Boskiej, tylko  niezwykłą jasność. Wszystko to, co zdarzyło się potem, przypomina inne, bardziej znane objawienia. Tuż przed wybuchem pierwszej wojny światowej w roku 1914 Matka Boska ukazała się trzymając miecz w prawej dłoni, a jej oblicze było przejęte smutkiem: „Zagniewany jest Syn Mój na cały świat, wymierzona już kara na ludzkość”. I tu Matka Boża podniosła miecz do góry, zwracając się kolejno na cztery strony świata, wskazując mieczem na południe, wschód, północ i zachód. Następnie oczom Marianny Andryszczyk ukazał się obraz bitwy i wielkiego rozlewu krwi oraz leżących trupów. Wszystko to zostało dokładnie opisane, jest pełne wiary. Pisane naiwnym językiem opisy są dostępne  w internecie.  
    Naznaczone cudami dzieje sanktuariów w Polsce nierzadko zawierają relacje o objawieniach Matki Bożej. Autentyczność tych fenomenów została potwierdzona przez Kościół jedynie w przypadku Gietrzwałdu Warmińskiego. W pozostałych miejscach kultu lokalni biskupi zgodzili się na modlitwy lub wzniesienie świątyni, bez orzekania o prawdziwości objawień. Można w to wierzyć, można wątpić, rzecz normalna – wiara  jest czymś najbardziej własnym. 


 

    Na przestrzeni tylko XX-go wieku, naliczono prawie czterysta ukazań maryjnych  (rzekomych), i dwieście w okresie lat 1944 – 1993. Jednym z nich jest objawienie w Osuchowie.  Ale to miejsce jest, istnieje, gromadzi wiernych. Akurat wtedy, gdy tam byłem, różańcową dróżkę wiodącą przez las ku kaplicy przechodziły modlitewnie kobiety, które autobusik przywiózł tutaj z Nowego Dworu Mazowieckiego. W Kaplicy po obu stronach obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej wiszą wota, podziękowania za doznane łaski. Srebrne serduszka, różańce, niewieście korale. Są bardzo liczne. 


    Położona pośród Puszczy Białej wioska Osuchowa to miejsce budzące moc myśli, refleksji. Można kpić z tej wiejskiej, polskiej wiary. Można. Ale są faktem te wota liczne, materialne podziękowania, powieszone w podzięce w Kaplicy i te kobiety, jak magiczny zabieg odmawiające cząstki różańca przy  kapliczkach, rozmieszczonych na poboczach leśnej drogi. Napiłem się  wody z cudownego źródełka, które pobłogosławiła Matka Boska i powiedziała także Mariannie, iż pragnie, aby płótno lniane słano pod jej stopy.  W kaplicy kawałeczki lnianego płótna, czekają na pątników. Potarto je o cudowny obraz. "Płótno i woda mają moc leczniczą - rzekła Matka Boska -  aby wszyscy co używać ich będą, dla duszy i ciała pomoc mieli.”  Napiłem się wody ze źródełka i zabrałem  płócienko ze sobą do warszawskiego domu.

    Był maj. w mazowieckim pejzażu złociły się kwieciem umajone łąki....       




..........................................................
Korzystałem przy opisie tego postu z internetowej strony http://www.osuchowa.pl/, Zdjęcia własne z maja 2011 roku.


środa, 26 maja 2021

Wielki las w Wielgolesie
   

  Na początku tegorocznego maja pojechałem do Wielgolasu w Puszczy Białej. Do dziś pamiętam jakie wrażenie wywarł na mnie tamtejszy las, gdy go po raz pierwszy zobaczyłem, a było to prawie pół wieku temu. W latach siedemdziesiątych projektowałem szlaki turystyczne w tamtej puszczy. Wtedy serce  mi silniej dla tego lasu zabiło. To i wracam tam co lat kilka. Ostatni raz byłem w Wielgolesie dziewięć lat temu, w kwietniu. Długo mnie tam nie było, za długo...

  Rosną tam sosny ogromne, kłaniają się niebu, a gdy się do nich podchodzi, wtedy kolana same z siebie zginają się do uklęknięcia. Dla ochrony tych sosen w roku 1981 powołano rezerwat przyrody, nosi nazwę " Wielgolas" i jest to fragment lasu naprawdę wielkiego, chociaż nieduży obszar zajmuje, zaledwie 6.73 ha. Niektóre z rosnących tam sosen zdają się nie mieć  sobie równych na podwarszawskim Mazowszu. Gdyby nie ochrona rezerwatowa, nie zobaczyłbym tych 210-letnich sosen. 

     

         Zawsze starałem się odróżniać bór od lasu i w swoim pisaniu o przyrodzie  przypominałem, że w borach najwyższe piętro tworzą drzewa iglaste, a w lasach liściaste. Tutaj to się zupełnie nie zgadza. Chociaż w górnym piętrze dominują sosny, w żadnym wypadku nie jest to bór. Te drzewa rosną na siedlisku lasu świeżego, tu powinien rosnąć typowy subkontynentalny grąd, czyli las dębowo grabowy.

         Potężne sosny w rosnące w rezerwacie, dożywają już swojego kresu i może będą jeszcze żyły lat kilkadziesiąt i  raczej już mniej, niż więcej lat im pozostało. Żyć mogą nawet lat 400, ale takie przypadki zdarzają się wyjątkowo. Najstarsza polska sosna pospolita dosięga właśnie lat 350.  Ile jeszcze lat żyć będą tutejsze?  I co będzie tu rosło potem? Gdy umrą naturalną śmiercią sosny ostatnie, będzie to zupełnie inny las. Niemal zupełnie nie ma tu podrostu sosnowego. Sosny się tutaj nie odnawiają!        

        Jest to jeden z najstarszych fragmentów Puszczy Białej ten rezerwat. Niedaleko stamtąd, przy granicach Pułtuska rośnie typowy mazowiecki bor sosnowy w rezerwacie Popławy, od tego w Wielgolesie starszy o trzy lata. W dokumentach powołujących ten  rezerwat napisano, że jest to drzewostan o cechach zespołu naturalnego,  dwupiętrowy drzewostan z sosną w górnym i grabem w dolnym piętrze, bogatym podszytem i bogatym nie zniekształconym runem, a zbiorowiskiem panującym w rezerwacie jest grąd Tillo-Carpinetum, w którego runie występuje rzadki gatunek turzycy orzęsionej (Carex pilosa). 

        Można wnosić, że te olbrzymie, iglaste drzewa, dzisiaj nadające wyraz rezerwatowi, zostały zasadzone w miejscu, w którym -  być może -  przedtem  sosny nie rosły. Rósł zapewne liściasty grąd dębowo-grabowy.   Te olbrzymie iglaste drzewa, dzisiaj nadające wyraz rezerwatowi, zostały tu zasadzone. Przypadkiem? W niższym pietrze grabów i dębów jest moc, sosen żadnych! Może one tylko czekają, aż sony umrą i wtedy dopiero przystąpią do tego, do czego zostały powołane: do rośnięcia w górę, ku niebu. Ciekawe: czy pozostawi się los tego rezerwatu naturze, gdy nie będzie tu już głównego przedmiotu ochrony?


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

    W uroczysku Wielgolas leśnicy zachowali sporo okazałych dębów, a niektóre z nich są prawdziwie imponujące, np. zespół trzech dębów, chronionych jako zbiorowy pomnik przyrody, można je zobaczyć tuż przy drodze w bliskim sąsiedztwie wsi Gładczyn  Rządowy, fragment jest na powyższym zdjęciu. I one mogą mieć po lat trzysta. Uświadamiają patrzącemu jak wspaniałym i jak wielkim mógł być ten las okoliczny.   

        Jest jeszcze jeden dąb, rośnie pojedynczo, blisko południowej granicy rezerwatu, przy szerokiej leśnej drodze gospodarczej, ale już poza rezerwatem, po drugiej stronie tej drogi. Nie mierzyłem go, tak na oko ten olbrzym ma co najmniej 450 cm obwodu w pierśnicy i blisko 30 metrów wysokości, a wydaje się być drzewem zdrowym i na schwał.Fotografowałem go z daleka i z bliska, z ustawionym obok przyjacielem, aby zobaczyć przez porównanie, jak ten dąb jest potężny. Dopiero na zdjęciu zobaczyłem, jak bardzo przewyższa okoliczny drzewostan, też zresztą swoje lata mający, bo ponad 80-letni. Jakże piękny tu kiedyś las musiał rosnąc i jak dobrze, że gospodarze tego lasu zostawili dla nas przynajmniej te kilkanaście dębów, mamy co podziwiać! 

    W okolicy Wielgolasu, w otoczeniu czerwono oznakowanego szlaku turystycznego rosną lasy o zupełnie innym charakterze, niż w bliskich okolicach Warszawy, niż innych częściach Puszczy Białej. Znacznie tutaj mniej litych sosnowych borów. Zwraca uwagę siedliskowy typ lasu, zwany lasem świeżym, sporo też lasu wilgotnego, uwagę zwracają stare przestoje dębowe. Drzewa imponują rozmiarami, niektóre objęto ochroną jako pomniki przyrody. Są nie tylko atrakcyjnym urozmaiceniem krajobrazowym, lecz przede wszystkim ostoją ptaków "dziuplaków", które chętnie zakładają gniazda w dziuplach starych drzew. Pozostawianie takich drzew w lesie należy do obowiązków leśnika.             


Za każdym razem moich  bytności w Wielgolesie starałem się odwiedzić także sąsiadujący z rezerwatem zabytkowy dąb. Ogromny, z powodu swojego kształtu przez lud okoliczny zwany Krzywielcem, albo Krzywulcem. Piękne, pociągające urodą i swoim niezwykłym kształtem było to drzewo. Często nie dawał się podejść, bronił do siebie dostępu, można go było fotografować tylko z oddali. Na tym zdjęciu powyżej lepiej go  widać na odbiciu w wodzie... To zdjęcie jest sprzed dziewięciu lat. Wiosna tegoroczna jest także mokra, wciąż pada, pojawiły się już komary i zapowiada się, że w tym roku nam nie odpuszczą i wędrowanie wśród lasu może być katorgą, a nie przyjemnością. W lasach Wielgolasu  zastałem dużo wody. Ale dębu się tak już nie sfotografuje...

 

Powyżej portret Krzywielca, jaki znalazłem na internetowej stronie z Pułtuska. Ja nie mam takiego własnego zdjęcia tego dębu w całości. Oczywiście, że zależało mi na sportretowaniu tego dębu, ale jakiś zły duch stawał mi wciąż  na przeszkodzie, gdy przychodziłem do niego. Dobrego zdjęcia zrobić nie mogłem. Pech? Może i tak, a może rzeczywiście duch drzewa miał mi coś za złe. A to aparat fotograficzny odmówił mi posłuszeństwa, a to pogoda była fatalna, więc poszedłem teraz ku niemu, kałuże wiosennej wody sforsowałem, aby wreszcie spełnić swoją powinność i zrobić upragnione zdjęcie. Zastałem kolosa powalonego. 


    To kolejny okaz zabytkowego drzewa, który umarł na moich niemal oczach; po Opalonym Dębie na kampinoskim uroczysku Żurawiowe, po Sośnie Powstańców w Górkach, Jagiellonie przy Kacapskiej Drodze, po cudownej lipie z Puszczy Białej, którą zdążyłem uchwycić na okładkę przewodnika po Puszczy Białej, po stareńkim grabie w Narcie, a on umarł dopiero co niemal...


        Dąb został wpisany na listę pomników przyrody w roku 1974,  miał w obwodzie na wys.130 cm miał 570 cm, wysoki był na 25 metrów. Był już od kilku lat martwy gdy poprzednio go odwiedzałem w roku 2012. Pomyśleć: tyle teraz wody w tym lesie wokół niego, trudno było dojść suchą nogą, a on umarł w wieku lat około trzystu pięćdziesięciu  w roku 2004 i to z powodu suszy ogromnej, jaka wtedy u nas panowała. Przewrócił się dopiero pod koniec grudnia 2016 roku. Dziewięć lat temu jeszcze stał, fotografowałem go z kłopotami, zbliżała się akurat burza, niebo już było zaciągnięte, zaczynał padać deszcz, towarzyszący mi koledzy pozakładali na siebie przeciwdeszczowe peleryny, a ja, żeby zdjąć Krzywielca musiałem używać lampy błyskowej z powodu tej zapadłej ciemności.

        Nie słyszałem o żadnych legendach, podaniach i klechdach, związanych z tym dębem. Ale dla naszego ludu dąb, to dąb, to potęga i obiekt szacunku. Dęby szanowano od prawieków. Te najwspanialsze, największe, zanim zaczęto nazywać je pomnikami przyrody,  miały status drzew świętych. W Polsce ochrona prastarych drzew była obrzędową.   Wydany w roku 1343 w czasach panowania Kazimierza Wielkiego Statut Wiślicki, przewidywał znaczne kary w naturze za kradzież drewna w lesie lub "ścinanie drzew z pszczołami". Władysław Jagiełło w Statucie Wareckim nakazał zanotować: "Jeśliby kto wszedłszy w las, drzewa które znajdują się być wielkiej ceny jako jest cis albo im podobne podrąbał, tedy może być pojman."

        Sięgnąłem teraz po  prozę Juliana Ejsmonda, po jego Żywoty drzew, bardzo mi jakoś do tego miejsca te Żywoty pasują. Pięknie  pisał i tak jakby o którymś z tych ogromniastych dębów z Wielgolasu w Puszczy Białej...

      

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

„Był w nim głos i ludzkich spraw dawnych i nowych pełnych chwały i pełnych żałości... - A choć bujnie żył tylko słońcem i chwilą, radując się po roślinnemu zdrowym krążeniem soków i smakowitą wilgotością gleby ? W nieśmiertelnej pieśni jego koronnych liści pozostało coś i z owego poszeptu świętych borów, w których  przed tysiącem lat wybujał jego pradziad...  Szum drzewa był tą skarbnicą, w którą idący czas rzucał coraz to nowe dni, smutne i promienne. Coraz to nowy dźwięk przybywał do tej odwiecznej pieśni dębu, coraz to nowy ton wzbogacał mowę drzewa... Ale jeden smutek, dawny jak samo drzewo, towarzyszył mu wiernie... Wszystko bowiem dokoła niego mijało. Lasy ginęły... „

     Teoretycznie Krzywielec mógł  dożyć 1200 lat. Umarł w wieku lat około trzystu. Dlaczego? A bo tak mu się przytrafiło. Jak ludzie, tak i dęby żyją różnie, raz dłużej, a raz nie. Teraz zobaczyłem żałosny strzęp dawnej wielkości, ogromne, leżące truchło, które sfotografować się nie daje w żaden sposób w całości. Tyle razy tu byłem, a żadnego przyzwoitego zdjęcia Krzywukcowi nie zrobiłem. I już nie zrobię, niestety. Miejmy nadzieję, że wkrótce zostanie okryty ciepłą kołderką z mchów i porostów – wyczytałem o nim takie zdanie w pułtuskim periodyku. Nie sądzę, abym to zobaczył, nie wydaje mi się, że jeszcze kiedyś przyjadę odwiedzić  Krzywielca.  Chociaż kto wie, wszak tak pięknie jest w tej okolicy, w samym środku regionu, który romantycznemu poecie zawdzięczają nazwę  Kurpie Gocie. 



    Wioski w tej okolicy przenikają się z puszczą, tworzą niezwykła mozaikę krajobrazów. W XVII wieku pośród puszczy osiedlano Kurpiów, sprowadzanych z okolic Myszyńca. Byli ludźmi obeznanymi z pracą w lesie. Posadowieni zostali na polanach śródleśnych, sami sobie owe gołocie wyrąbali wśród puszczy. Chociaż niektórzy z dzisiejszych mieszkańców tych wiosek, do których i Wielgolas należy, trochę już nie chce przyznawać się do swoich kurpiowskich korzeni,  las wciąż jest obecny w ich życiu. Widzą go za oknami domostw, jak ich ojcowie i dziadowie korzystają z leśnych dobrodziejstw, uprawiają pola pod las podchodzące. Żurawie wyjadają Wielgolasianom dopiero co zasiane przez nich ziarnoziarno, dziki buchtują w zasiewach, jesienią trzęsą się szyby w oknach od głosu zakochanych jeleni w czasie rykowiska, gdy przyjdą mrozy chmary jeleni przychodzą z lasu ku ludzkim sadybom. 



     To zdjęcie, które pomieszczam powyżej, zrobione jest jednak nie w Białej, a w Białowieskiej Puszczy. Wykonał je Adam Wajrak; mam nadzieje, że mi wybaczy ściągnięcie go bez uzgodnienia do tego blogu. W okolicach Wielgolasu zimą na wiejskie pola wychodzą chmary liczące nawet i około stu jeleni; opowiadał mi o tym miejscowy podleśniczy. 

    Puszcza Biała to nie tylko las. I zwierza tu też niemało. Nie darmo  jest też ta puszcza prawnie chronionym obszarem specjalnej ochrony ptaków rangi europejskiej. Obecność starych drzew w puszczy umożliwia bytowanie wielu gatunków pożytecznych ptaków, których obecność sprzyja nie tylko zdrowotności lasu, lecz również zapobiega nadmiernemu rozmnożeniu się szkodników na sąsiadujących z lasem polach uprawnych. Tutaj mają swoje miejsca lęgowe puszczyki, muchołówki, sikory i kowaliki. Większość dębów tutejszych, wielgolaskich, ma gonny pień i wysoko noszą swoją koronę, co świadczy, że przez wiele lat rosły w otoczeniu innych, równie wysokich drzew, musząc walczyć o dostęp do życiodajnego światła słonecznego. Na takich wysokich drzewach, pozostawionych na zrębach, otoczonych nowinami i młodnikami, lubią przesiadywać czyhające na zdobycz ptaki drapieżne, np. myszołowy, a śladami ich bytności są widoczne pozostałości ptasich odchodów pod drzewem.  
    Ale – zawsze przecież jest jakieś ale – dlaczego ich tam mało? Nie mogli zachować tych dębów więcej?

   Ostatnio byłem w Wielgolesie przy świeżej, majowej zieleni. Też nie najgorzej ten las się prezentował.  Podobno aż  pięć gatunków dzięciołów odnotowywali w tym lesie ornitolodzy: dzięcioły czarny, zielony, pstry duży i średni oraz dzięciołek. Świadczy to o urozmaiceniu piętra drzew rezerwatu, bowiem dzięcioły są bardzo wyspecjalizowane i każdy z gatunków "obsługuje" na ogół inny rodzaj drzew; im drzewa starsze, większe i tęższe, tym większy jest dzięcioł, bo potrzebny jest do pracy większy dziób i siła. Gniazduje też w rezerwacie lub jego okolicy maleńki mysikrólik oraz wcale bardzo nieczęsta sowa pójdźka, którą wieczorami łatwiej usłyszeć, niż w dzień zobaczyć, a głos ma charakterystyczny i on właśnie nadał tej sowie nazwę.

      Teraz, w dzisiejszych czasach, niemal każdy ma ze sobą smartfona, to sprytne i usłużne urządzenie, więc dzięki satelitarnemu połaczeniu znalazłem pośrodku puszczy zdjęcie pójdźki, aby moc je tutaj pomieścić. A że w smartfonie ukryto dla mnie asystenta, wystarczyło powiedzieć mu dwa słowa, np. pójdźka głos i zaraz potem na ekranie wyskoczył mi link do głosu pójdźki. Kliknąłem sobie i wysłuchałem z zadowoleniem. 

        Przecież jednak zdaję sobie sprawę, że to trochę nie za bardzo, że powinienem tu przyjechać o zmierzchu kwietniowym, w czas pójdźkowych godów, aby wtedy wysłuchać samczyka, nawołującego swoją wybrankę. Być może w jednym z tych ogromnych dębów mości pójdźka swoje gniazdo lęgowe, być może więc tutaj bym ją usłyszał, ale być może raczej jednak nie, bo jest to naprawdę rzadki ptak w naszym kraju, ocenia się jego liczebność na najwyżej tysiąc sztuk. Więc słucham ja sobie pójdźki w swoim telefonie. Znalazłem w nim nawet takie wyjątkowo intymne nagranie, którego dokonał jeden z ornitologów, w którym po pełnym męskości głosie sowy słychać głos zachwyconej samicy w czasie kopulacji.    


wtorek, 12 stycznia 2021

Niezwykła chałupa z Rząśnika 



Ta chałupa, pobudowana w kurpiowskim stylu,  od roku 1929 stoi we wsi Rząśnik  na północnych obrzeżach Puszczy Białej. Stoi tam, gdzie ją postawiono, a nie w żadnym skansenie. To nadaje jej rangę szczególną. Stoi w otoczeniu współczesnej, dostatniej zabudowy wiejskiej. To dodaje jej jeszcze większej wartości.  Chałupę tę zbudował dla siebie cieśla Jan Zaręba po pierwszej wojnie światowej. Budynek jest konstrukcji sumikowo-łątkowej, ma 9,25 m długości, 4,4 m szerokości i 2,6 m wysokości. Jest typowy dla ostatniej generacji domów kurpiowskich.

Odwiedzałem ją kilka razy, pierwszy raz sfotografowałem tę chałupę w roku 1995, z tamtego czasu pochodzi to zdjęcie u góry. Ostatnio byłem obok niej tego roku, jesienią 2020. Chałupa trwa i ma się dobrze. Lepiej nawet jak wtedy, gdy ja oglądałem po raz pierwszy. Belki zostały oszalowane, pomalowane, ogrodzenie też nie to, co było i chałupa niby taka sama, a już inaczej wygląda, na pewno efektowniej, chociaż jednak...  Gdyby nie blacha na dachu, byłoby więcej niż nieźle. Jest jedną z bardzo już nielicznych chałup, zbudowanych w tradycyjnym stylu kurpiowskim we wsiach okolicznych. 

Miałem to szczęście, że mogłem jeszcze oglądać takie drewniane chałupy we wsiach pośród Puszczy Białej. Jeszcze pół wieku temu było ich niemało, na mapach turystycznych pod nazwami wiosek stawiano piktogram, oznaczający, że we wsi są zabytkowe budynki wiejskie. Teraz to z lupą w ręku trzeba ich szukać w terenie, a z oznaczań na mapach dawno już zrezygnowano. Śmierć przychodziła na te chaty w połowie lat siedemdziesiątych XX wieku, w ostatnich latach trzydziestu wioski wewnątrz Puszczy Białej niemal całkowicie pozmieniały swoje oblicze. 

Z tych, co jeszcze ocalały, rząśnicka chałupa jest najdorodniejsza. Rzadki to przypadek, aby jednej chałupie temat poświęcać. Jakiejś budowli sakralnej, okazałemu kościołowi albo pałacowi, to i owszem. Ale chałupie? A jednak tej chałupie trzeba się przyjrzeć ją  podziwiać. Tym bardziej, że nie znajduje się w żadnym skansenie. Stoi pośrodku długiej, dwustronnie zabudowanej ulicówki o siedemdziesiąt kilometrów od Warszawy. Przy tej ulicy jest domów kilkadziesiąt, a wszystkie współczesne, jakby dopiero co starannie zbudowane,  murowane, na ogół kryte świetną dachówką, a nie jakimś tam byle eternitem, otaczają je porządne ogrodzenia. Pośród tego wszystkiego, w tej dostatnio prezentującej się gminnej wsi w wyszkowskim powiecie, stoi ta chałupa. I jak się na nią patrzy, przed nią jedną, jedyną, ręce się same składają do oklasków.

 

Budownictwo ludowe mieszkańców nizinnych ziem polskich urodą i zmyślnością na ogół nie dorównuje wiejskiemu budownictwu z Karpat. Tak jakby zmysł estetyczny i uzdolnienia Mazurów z Mazowsza nie dorównywały Podhalanom. Widać tak być musi. Z mazowieckiego budownictwa ludowego najmocniej swoje indywidualne cechy miało to, co budowali dla siebie Księżacy z Łowickiego i Kurpiowie. 

Podhalanie wciąż budują w swoim stylu, acz teraz więcej w ich budynkach zakopiańszczyzny niż podhalańskości. Łowickie i kurpiowskie wsie już od dawna zatraciły swój charakter. Domy są wygodne, murowane, czasem bardzo okazałe, lecz nic nie mają wspólnego z tradycją. Ba! tak jak Kurpiowie, podobnie budowali mieszkańcy Podlasia, ale tam nadal można oglądać całe wioski w drewnianych, w starym stylu pobudowanych i obficie zdobionych chałupach. W powiecie hajnowskim stworzono nawet tzw.produkt turystyczny, nazwano go "krainą otwartych okiennic" i ludzie z całego świata przyjeżdżają, aby obejrzeć wieś o trudnej do wymówienia przez cudzoziemca nazwie: Trześcianka.  

W Zielonej Puszczy Myszynieckiej, najlepsze przykłady budownictwa spotkać można już tylko w skansenach w Nowogrodzie i w Kadzidle. Ostatnie dwadzieścia lat niemal ze szczętem wymiotły drewniane chałupy. Na Kurpiach Białych bardziej, niż na Zielonych, zanikły kurpiowskie obyczaje, chociaż czasem trafi się zespół ludowy, który tańczy i śpiewa po staremu, po swojemu, to w Obrytem, to w Pniewie, i jeszcze gdzie indziej sztuka ludowa tu i ówdzie egzystuje. Trwa też śladowo budownictwo, bo wciąż można zobaczyć chałupy zbudowane, jak tradycja nakazuje, jeno zbudowane przed wielu laty i dożywające ostatnich swoich dni, jedne w Porządziu, inne w Sieczychach,  przetrwały w Ochudnie, jeszcze inne w Białym Błocie lub Porębie Kocębach i w sąsiednim Udrzynku. Czeka je zagłada nieuchronna, obok wielu już zgromadzono  na nowe budowanie sterty cegieł lub pustaków. Mówiło się o skansenie w Popławach koło Pułtuska, jakoś nie wyszło. Kiedyś – tak mówiono – zabrakło woli politycznej. Dzisiaj się mówi, że brakuje pieniędzy. Woli też zresztą brakuje, nie tylko politycznej. 





Tak się kiedyś budowało, jeszcze się na trochę na takie budowanie załapałem. Na tych fotografiach udało mi się uchwycić szczyt w geometryczne wzory na budynku ze wsi Porządzie Góry, i w wyższej jego części motyw słońca z promieniami. A we wsi Dąbrowa Trzecie Pole ten motyw słońca jest już zgeometryzowany i nad tym drugim rogale, kończące deski wiatrownic, przytrzymujących strzechę  od zewnętrznych boków. To były malownicze wioski, trochę ich żal, nowe jest jakieś takie bez wyrazu. Warto jednak szukać po przysiółkach, koloniach pod lasem, tam jeszcze coś z dawnej atmosfery puszczańskiej wsi się ukrywa.

Zanim wymyślono rakotworczy eternit, którym epoka gierkowska w PRLu pokryła całą Polskę jak długa i szeroka, budynki wiejskie kryto przede wszystkim słomianą strzechą. Taka bardzo okazała strzecha jest na zdjęciu najniższym, to już nieistniejący dom we wsi Sadykierz koło Obrytego. Stał po drugiej stronie drogi obok kościoła. był przedwojennym dworem i to nie była zwykła chałupa, choć budynek nakrywała słomiana strzecha. Po wojnie służył jeszcze jako wiejska szkoła. Budynek stał jeszcze około roku 2000. Sfotografowalem go kilka lat wcześniej; zdjęcie jest poniżej. 

 

Dzisiaj rolnicy po wsiach nie budują domostw z drewna, pozostawiając tego rodzaju budowanie przybyszom z miasta, osiedlającym się na wsi po to, by wypoczywać i sadzić kwiatki, a nie siać i zbierać zboże. Drewniane jest dzisiaj droższe od murowanego,  budarzy też brakuje i nawet do stawiania letniaków sprowadza się cieśli z Podhala. Szkoda, bo chałupa kurpiowska była udanym tworem, zwracała uwagę doskonale wyważoną proporcją pomiędzy dwuspadowym dachem, a bryłą budynku. Najstarsze chaty nie miały fundamentów i stawiano je wprost na piasku. Później zrąb opierano na luźnych kamieniach lub podmurówce z kamieni. Ściany zrazu stawiano z ociosanych pni sosnowych, później wiązano z cieńszych belek, stosując konstrukcję sumikowo-łątkową, a jest to konstrukcja bardzo stara, znana m.in. z terenu Biskupina z wieków VII-XV przed n.e. Wobec rosnącej ceny drewna poczęto później stosować "sialunek", szalując, tj. obijając ściany pionowymi deskami z zewnątrz. 




Szczyt chałupy kurpiowskiej odróżnia ją od wszystkich innych w kraju i jeżeli np. na Mazurach zobaczy się podobny, nie ulega wątpliwości, iż został tam wprowadzony przez Kurpiów.  Przeciwnie, niż dwory szlacheckie, zawsze niemal stojące do drogi frontem, chałupy kurpiowskie były zwrócone do drogi szczytem. Dlatego też ten szczyt był bardzo ozdobny. Wierzchołek wieńczyły ozdobnie wycięte zakończenia desek "wiatrówek", tzw. rogale. "Śparogi" to określenie z Puszczy Zielonej, w Puszczy Białej nazywano je "rogalami". Były one ważnym elementem zdobnictwa, jak i nieco późniejsze "pazdury".

Rogale miały być może znaczenie kultowe, a swoim zasięgiem przekraczały granice Polski, sięgając Wielkorusi i Skandynawii. Różnorodność form rogali wynikała najczęściej z indywidualnej interpretacji motywów głów zwierzęcych i ptasich. Najpopularniejszym był motyw rogów baranich, także motyw końskich głów, niekiedy toporków. Rzecz charakterystyczna;
ze wszystkich elementów tradycyjnej chałupy kurpiowskiej z Puszczy Białej to był bodajże najpierwszy element, który zaniknął. Cały trójkąt szczytu, zwłaszcza część górną, pokrywano motywami geometrycznymi z niewielkich, heblowanych desek, pojawiał się też niekiedy motyw słońca. Również ozdobne bywały deski i belki konstrukcji, drzwi i okiennice, deski "kożuchowania" tj. okładzin węgłów chałupy, a wreszcie tak wspaniały element zdobniczy, jak gzyms nadokienny.   Różnorodność tego gzymsu, tzw. "koruny", była tak ogromna, że w jednej wsi o stu domach, żaden z motywów się nie powtarzał! Nigdy za mało ozdób - to było naczelne hasło snycerki, używanej w chałupie kurpiowskiej. 





Niezwykłość zjawiska, jakim była chałupa kurpiowska, podkreślony jest przez fakt, iż ten rodzaj budowania trwał niesłychanie krótko, właściwie zaledwie około pół wieku! Chałupy z połowy XIX wieku jeszcze nie miały ozdób. Bogate zdobienie tutejszych chałup zostało przejęte z rozwijającego się zdobnictwa miejskich domów drewnianych i drewnianych willi podmiejskich. Było to echo modnej na przełomie wieków XIX i XX  interpretacji budownictwa letniskowo uzdrowiskowego. Na zachodzie Europy styl ten znalazł najsilniejszy wyraz w pawilonach wystawy wiedeńskiej w 1873 roku i wystawy paryskiej w roku 1878. W Rosji carskiej pojawiło się dodatkowe natchnienie w specyficznym zdobieniu budownictwa ludowego. Zwłaszcza po zakończeniu I wojny światowej, gdy wiele wsi uległo zniszczeniu, pojawili się różni rzemieślnicy oferując usługi, przynosząc nową technikę i nowe wzory zdobnicze, a miejscowi fachowcy musieli się do tego dostosowywać. 




Chałupa rząśnicka ma niewątpliwie najbogatszy program zdobniczy w całym regionie — rzeźbione belki "szczytówki" i "opasia" i imponującą polichromowaną snycerkę. Są w tej chałupie „koruny" ozdobnych gzymsów, z symetrycznie rozmieszczonymi kogutkami i ukwieconymi gałązkami, inne nad oknem ściany szczytowej, inne ponad oknami frontowymi. Jest tutaj zdobione kożuchowanie węgła, a przede wszystkim ganek przyzbowy i drzwi wejściowe, rzeźbione i polichromowane. W stosunku do budowli pierwotnej brakuje zniszczonej już furtki ganku, która była utrzymana w tym samym stylu; widoczna ona jest w wydanej w roku 1972 książce Marii Żywirskiej „Puszcza Biała, jej dzieje i kultura”.


Po zakończeniu pierwszej wojny światowej w budownictwie ludowym nastąpiły wielkie zmiany z powodu zniszczenia wielu wsi. Jak pisał Przemysław Burchard, wtedy z różnych stron zbiegli się rzemieślnicy oferując usługi. Fachowcy ci przynieśli nową, jeszcze doskonalszą technikę budowlaną — i nowe wzory zdobnicze. Miejscowi rzemieślnicy musieli naśladować te wzory, by nie stracić chleba.  Niezwykle często tymi fachowcami byli cieśle i snycerze żydowscy, jak przez Burcharda wymieniony Jankiel Ogórek z Ciechanowca. Jan Zaręba z Rząśnika dobrze podpatrzył modne wzory. Proszę się przyjrzeć tym drzwiom, są niepowtarzalne, nigdzie indziej nie spotykane.  


Do tych wspaniałych drzwi Jan Zaręba dodał jeszcze jeden element: jest to biały orzeł, widniejący pośrodku urodziwej snycerki pod szczytem dachu przyzbowego ganku. Ten orzeł jest niewątpliwie wyrazem radości autora tej realizacji, radości z długo oczekiwanej niepodległości, którą przyniosły ojczyźnie rezultaty dopiero co zakończonej wojny. To również dowód patriotyzmu, tak mocno zakorzenionego wśród Kurpiów. Na coś więcej, niż tylko na oklaski zasługuje ta rząśnicka chałupa.  Czapki z głów, proszę państwa, tak przed budowniczym, jak i przed obecnymi gospodarzami tej chałupy. Bo ona wciąż jest zamieszkała.


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


..............




piątek, 20 marca 2020


O przedwiośniu 
na początku wiosny astronomicznej 


Powszechnie się uważa, że wiosna zaczyna się 21 marca. Wedle przyrodników prawdziwa wiosna zacznie się dopiero wtedy, gdy z cieplejszych krajów  przylecą już wszystkie ptaki. Przyrodnicy mówią, że teraz trwa dopiero przedwiośnie, czasem zwane też wiosną meteorologiczną lub termiczną.  Od lat prowadzę notatki, tyczące pogody 21 marca. Zanotowałem +15 (1968), +17 (1971) i nawet +18 (1999), ale tylko raz było minusowo, - 2 w roku 1989. Średnio wypadło mi +5. Z chwilą rozwinięcia się liści brzozowych zacznie się pierwiośnie, w lasach liściastych i mieszanych zakwitną łany zawilców, a na mokradłach kaczeńce.
Najczęściej witamy wiosnę astronomiczną, a ta u nas rozpoczyna się w chwili równonocy wiosennej. Od tego momentu noc zaczyna robić się krótsza, a dzień dłuższy.  W tym roku wiosna astronomiczna rozpocznie się w piątek 20 marca.
Wiosna kalendarzowa ma swoją stałą datę i każdego roku wypada 21 marca. Oznacza to, że w tym roku wiosna kalendarzowa rozpocznie się w najbliższą sobotę.
Wirus nakazuje nam unikać zbiorowości zorganizowanej, ale przecież można i nawet trzeba korzystać ze  świeżego powietrza pośród przyrody, a jeśli nie mamy zaleceń lekarskich, nie siedźmy cały czas w domu. Niewątpliwie wszyscy z nas mają jakiś plener, który w perfidnie inteligentny sposób wykorzystują.
Ale w moim osiedlowym parku na Sadach Żoliborskich zlikwidowano na wszelki wypadek ławki, żebyśmy się nie gromadzili i nie zarażali. W Parku Kampinoskim zamknięto polany wypoczynkowe, np. w Granicy, Opaleniu, Lipkowie i Pociesze. Dyrektor Parku był na naradzie u ministra środowiska i w rezultacie obaj wraz ze swoimi kierowcami znajdują się teraz na kwarantannie. Słyszałem żarty, że w tych dniach, gdy zaraza hula po mieście Warszawie, w pobliskiej tego miasta Puszczy Kampinoskiej jest więcej turystów, niż drzew. No cóż, wykorzystajmy plener podwarszawski na swój sposób.Jak kto ma auto, ten ma lepiej.
Niestety, ogromna susza rozgościła się w przyrodzie podwarszawskiej. Śniegu tej zimy praktycznie było, deszcze niezbyt intensywne i niewiele, gleba jest wysuszona, również i torfowiska (które powinny być wodą nasączone, jak gąbka). Nie najlepiej to wróży, niestety. Drzewiej bywało zupełnie inaczej.




Widok na rozlewiska Narwi koło Pułtuska, na drugim brzegu lasy Puszczy Białej. Taki typowy, przedwiosenny krajobraz z dawnych lat. Wracałem wtedy autem z uroczystości Palmowej Niedzieli we wi Łyse na Kurpiach Zielonych. To zdjęcie zrobiłem 27 marca w roku 1994, reprodukowane tutaj jest zdygitalizowaną wersją slajdu.

Jezioro Góra w dolinie dolnej Narwi nieopodal Nowego Dworu Mazowieckiego. Jest pogodny dzień przedwiosenny, dokładnie 12 marca 2011 roku, jezioro jest jeszcze częściowo pod lodem. Marzec, jeśli jest pogodny, potrafi uwieść każdego, kto choć odrobinę czuły jest na wdzięki przyrody. Dolina dolnej Narwi poniżej zapory w Dębem należy do najbardziej widowiskowych w bliskim sąsiedztwie Warszawy.



Na rozlewiskach Bugu koło Brzuzy. Tam przedwiośnie jest chyba najbardziej widowiskowe i są tam dość wygodne drogi, zbudowane dla wywózki siana z nadbużańskich łąk. Z tych dróg jest doskonały wgląd w przyrodę tej części Nadbużańskiego Parku Krajobrazowego. Pośród nadbużnych łąk tamtej okolicy narodził się pomysł utworzenia tego parku i tam zawsze i obowiązkowo pojawiam się o przedwiośniu.  Ona te zdjęcia wykonałem 3 kwietnia 2011 roku.  Nad doliną Bugu ciągnęły wtedy dzikie gęsi, a nie zawsze udaje się zgrać planowany wyjazd z tym czasem, gdy można obserwować to wspaniałe widowisko. Lecą wtedy nad naszymi głowami i nieustannie ze sobą rozmawiają.

Klasyczny przykład mazowieckiego krajobrazu przedwiosennego. Jest dzień 17 marca 2012 roku, uroczysko Prochowo w Puszczy Białej i pejzaż, przeniesiony tutaj  krajobraz z dalekiej Kanady. Pośrodku rozlewisk bobrowe żeremie, to im zawdzięczamy te rozlewiska.W czasach dręczącej nas suszy, obecność tych niewielkich zwierzątek jest nieocenionym skarbem. To, jedno z najładniejszych miejsc wokół Warszawy, ma tylko jeden minus; słychać szum samochodów na pobliskiej drodze ekspresowej.



2 marca 2013 roku. Torfowisko Całowanie, jeden z najwspanialszych przyrodniczych fragment podwarszawskiego Mazowsza. Jeszcze tu i tam śnieg, jeszcze rozlewiska skute lodem. Jest ono ozdobą nie tylko Mazowsza, zostało bowiem uznane za ważne dla zachowania różnorodności biologicznej całej Europy i objęte ochroną w ramach europejskiej sieci Natura 2000, zarówno ze względu na występujące tu siedliska roślin i zwierząt jak i bogactwo gatunków ptaków. Znalazłem się tam właśnie po to, aby taki pejzaż zobaczyć. Pod koniec epoki lodowcowej przed kilkunastoma tysiącami lat, obozowali w tej okolicy łowcy reniferów. Lądolód, zalegający wówczas ten fragment ojczystej ziemi, który dzisiaj nazywamy Mazowszem, właśnie począł był ustępować ku północy. Krajobraz Mazowsza tamtych czasów przypominał tundrę, a na pastwiskach tej tundry, wśród traw i krzewów pasły się dzikie renifery.
Na obfitujących na podwarszawskim Mazowszu piaskach wydmowych dominują bory. Na zdjęciu jest bór sosnowy koło Szumina w Puszczy Kamienieckiej. W obniżeniach terenu utrzymuje się woda i bardzo ubogaca ten leśny krajobraz.


Niewątpliwie woda odgrywa główną rolę w krajobrazie przedwiośnia. Ubogaca pejzaż. Jednym z najchętniej odwiedzanych miejsc w Kampinoskim Parku Narodowym jest znajdujący się na czerwonym szlaku turystycznym owiany legendami Mogilny Mostek. Z niego najlepszy jest widok na Wilczą Strugę, w której woda płynie okresowo, zazwyczaj największa właśnie przedwiośniem. Wilcza Struga rodzi się pośród Cichowęża, nie ma tam źródeł, ona w ogóle nie ma żadnych, to woda opadowa, którą magazynuje w swoim wnętrzu torfowiska Cichowęża. To zdjęcie jest z 17 marca 2015 roku.   

23 marca 2013 roku ten krajobraz sfotografowałem, To jest Świder niedaleko od przystanku kolejowego tej nazwy, wtedy wybrałem się witać tam wiosnę. Powitała mnie zima. Normalna, ze śniegiem, jak należy. Bo i tak, proszę państwa, się zdarza. Siedem lat temu się zdarzyło. O takiej zimie zimą tegoroczną daremnie marzyliśmy.  A zamiast niej wraz z nadchodzącą wiosną o przedwiośniu dostaliśmy w prezencie koronawirusa.