Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ponurzyca. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ponurzyca. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 16 lutego 2023

 Zima w Ponurzycy

Pojawiam się w Ponurzycy od ponad pięćdziesięciu lat i co najmniej raz w roku, zimą również. Najpiękniej tam miałem pewnej śnieżnej zimy, a była to jedna z ostatnich prawdziwych zim mazowieckich, był luty roku 1995.  Załączone tu fotografie są z zimy tamtego roku...



Ponurzyca jest ozdobą Mazowieckiego Parku Krajobrazowego. Rzucona w mazowiecki krajobraz wioska, za górami, za lasami położona, dotrzeć do niej niełatwo. Ciągnie mnie w tamte strony ogromnie. Niby blisko od miasta, a daleko. Okoliczny krajobraz ma swój charakter. Jest Ponurzyca wioską niewielką, lecz dość rozległą, to kilka kolonii, rzuconych w krajobraz mazowieckiego lasu. Największa jest znajdująca się pośrodku Ponurzyca Rynek, tam wciąż stoi najokazalszy budynek we wsi, który w roku 1931 mieszkańcy wioski własną pracą i z własnego drewna zbudowali na szkołę dla swoich dzieci. Niedaleko stamtąd, po sąsiedzku, pośród najbardziej rolniczego krajobrazu w Ponurzycy znajdują się jeszcze Szkolmaki i Zagórzaki i są niedaleko stamtąd Mętraki, ze wszystkich kolonii najbardziej wciśnięte w lasy. Najbardziej malownicze wydają się być położone na zachodzie Papizy, Galasy i Kresy.










Wioska jest wymarzonym terenem dla badań krajoznawczych, etnograficznych, kulturowych, mogłaby być świetnym tematem niejednej pracy naukowej. Nawet tego, dlaczego wieś Ponurzycą nazwano, nie wiadomo dokładnie. Czy dlatego, ze ten odludny, leśny krajobraz ponuro się przedstawiał tym którzy tu jako pierwsi zamieszkali? A może dlatego, że wieś ukryta jest "po norach", w zagłębieniach terenu ładnie tam ukształtowanej krawędzi polodowcowej równiny, opadającej ku dolinie Wisły. Cała ta pofałdowana okolica obejmowana jest wspólną nazwą Ponurzyckich Gór, a poszczególne wzniesienia noszą jeszcze wdzięczne nazwy indywidualne: jest tam Bycocha i Zawiatrak, są Przydawki, Góra Czyżankowa, Żółwiowa i Żółwikowa, jest Grabinowa Góra oraz Regucka, Biała Góra i Góra Wywiana zwana też Dworską Górą, jest także Góra Ślepota i Podbielna Góra. 


Ponurzyckie Góry są porozcinane dolinkami, płyną nimi wąskie strumyczki o czystej wodzie i piaszczystym lub żwirowym dnie. Najładniejsza struga nosi nazwę Ślepota i malowniczo pośród wzgórz meandruje. Niebrzydkie zdjęcie tam zrobiłem i tytuł dałem taki, jak trzeba: Struga Ślepota we wsi Ponirzyca Papizy. Egzotycznie brzmi, nieprawdaż? 


......................................
 

środa, 3 marca 2021


Przygoda krajoznawcza: Lipa Czesława Łaszka.

 

To świetne zdjęcie jest z portalu ndl.Celestynów


Ta ogromna lipa drobnolistna jest pomnikiem przyrody i Ozdobą Mazowieckiego Parku Krajobrazowego. Z Celestynowa idzie się do niej 5 km, zrazu niebieskim szlakiem do wsi Regut, a od Żółwiowego Stawu dalej prosto ku południowi. Drzewo jest oznaczone na mapie tego parku wydawnictwa Compass, można ją znaleźć na internetowej mapie Googli, trzeba tylko wywołać nazwę wsi Regut i z niej powędrować ku południowi drogą gruntową. Drzewo jest w wieku ok.400 lat i ma charakterystyczny, mocno rozgałęziony pień, nie przypominam sobie innego zabytkowego, wiekowego drzewa o podobnym wyglądzie na Mazowszu. Rośnie na prywatnej działce leśnej p. H. Szuchnika, w pobliżu Maćkowej Strugi w uroczysku Majdan, pośród sosnowego boru, na stoku wydmy o dość łagodnym nachyleniu. Obwód pnia wynosi 820 cm,  a wysokość około 19 metrów. 

Wyjątkowo urodziwa jest ta pozostałość dawnej Puszczy Osieckiej, której starodrzewy zostały tak dokładnie wyrąbane, że pozostał po nich tylko potężny dąb w Górkach koło Osiecka i właśnie ta lipa.  Chwalą ją w Internecie, pisząc, że wrażenie robi nie tylko obwód pierścienicy jak i kształt pnia, który daleko odbiega od typowego dla drzew walca, sprawiając przy tym wrażenie drzewa wyciągniętego wprost z baśni. Niełatwo trafić do tego drzewa, które nosi imię wieloletniego wojewódzkiego konserwatora przyrody na Mazowszu, Czesława Łaszka.

Jego imię zyskał też Mazowiecki Park Krajobrazowy, w którym ta lipa rośnie. Park został utworzony z jego inicjatywy. Zmarł 28 czerwca 2000 r., przeżywszy niepełne 70 lat. Został pochowany na Cmentarzu Powązkowskim w kwaterze nr 28c. Nawet nie ma swojego hasła w Wikipedii ten najlepszy konserwator przyrody w historii Mazowsza. I ja nigdy nie zrobiłem mu zdjęcia, chociaż dziesiątki razy się widywaliśmy, zarówno w terenie i na różnych konferencjach. Muszę więc skorzystać tutaj z fotografii dość kiepskiej technicznie, ściągniętej ze strony internetowej parku, który nosi jego imię. 

Był mazowszaninem z krwi i kości, urodził się w Mińsku Mazowieckim  i dla mazowieckiej przyrody okazał się być darem niebios.  Doprowadził do powstania nie tylko tego parku, także i innych, jego dziełem jest również kilkadziesiąt rezerwatów przyrody i dziesiątki pomników przyrody. On także ratował Las Bielański od rozcięcia trasą Wisłostrady bo i taki pomysł był mocno forsowany przez władze. Bardzo pana Czesława brakuje, a właśnie szykuje się kolejna autostrada, tę również, jak koło radości, chcą prowadzić w bliskiej okolicy, przecinać ma ten park właśnie.

Tak już jakoś jest, że cele swoich wędrówek umieszczamy najczęściej w podwarszawskich fragmentach Kampinoskiego Parku Narodowego. Nie tylko teraz, w czasie pandemii, wędrujemy koło Izabelina, Truskawia, Wólki Węglowej, tam najchętniej. I ja często gęsto ulegam tej pokusie, skądinąd nawet jestem autorem przewodnika po tamtej okolicy, ale – przyznam się bez bicia – zawsze mnie pociągał teren mniej znany, rzadziej uczęszczany. Na przykład okolice Celestynowa i Ponurzycy, której poświęciłem cały rozdział w jednej ze swoich książek. Najpiękniejszą ze swoich zimowych wycieczek po Mazowszu odbyłem w jej krajobrazie.

Aż trudno mi uwierzyć, że w swoim archiwum nie mam wciąż jeszcze fotografii Lipy Czesława Łaszka. A tyle razy tam łaziłem, szlaki projektowałem, wycieczki prowadziłem, samojeden się tam błąkałem, bo przecież lubię tę okolicę. A przy tej lipie z aparatem fotograficznym mnie nie było. Zdjęcia jej nie zrobiłem. Po prostu: krajoznawcza porażka.

Dawno mnie nie było w tamtych stronach. Ostatnim razem pod koniec listopada 2017 roku, wędrowałem wtedy z Grzegorzem. Dwie godziny w pociągach tam i z powrotem, cztery w terenie, w sam raz na krótkie dnie przedzimia. Gdy szukałem tras do wyznakowania w tej okolicy, w połowie lat siedemdziesiątych XX wieku zawędrowałem do wsi Regut w regionie kołbielskim. Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, wydawany w latach 1880–1902, podaje w tomie IX hasło Regut, albo Regały. Ta druga, wcześniejsza chronologicznie forma nazwy wiąże się z faktem, że to była wieś królewska. Regut powstał w XVI wieku i należał wtedy do starostwa osieckiego, to była królewszczyzna. Według zapisków z 1660 roku Regut został całkowicie spalony podczas wojen szwedzkich. 

W Regucie, jako pierwszej miejscowości w starostwie osieckim, zmieniono mieszkańcom pańszczyznę na czynsz. Dzisiaj obok wsi śmigają samochody tranzytową szosą nr 50, zasuwają nią ogromne ciężarówki, a szykuje się tuż obok jej śladu nowy ślad dwujezdniowej, szerokiej na sto metrów autostrady A-50. Zapewne wyrosną koło niej wysokie ekrany, zbuduje się nad autostradą szerokie przejście dla zwierząt. Tak to nasza cywilizacja sobie poczyna, jeden jej element wymusza następny, nieuchronnie kończy się krajobraz sielski i anielski w okolicach Warszawy. Co będą z tego mieli mieszkańcy wioski Regut? Niewiele dobrego będą mieli. Co pan na to, panie Czesławie?

W czasie pierwszych swoich odwiedzin tej wioski zobaczyłem niewielkie, skrzynkowe kapliczki, przybite do drzew. W wnętrzach znajdowały się sceny Ukrzyżowania, postacie były przedstawione bardzo prymitywnie, wręcz symbolicznie. Bardzo mnie ujęła wtedy ich symboliczna prostota. Znacznie później dowiedziałem się z lektur, że reguckie kapliczki są dziełami Józefa Soboty (1984-1979). Był miejscowym rolnikiem, podejmował się też różnych zajęć sezonowych, pracował w lesie, w tartaku. Z powodu wypadku na wiele lat stracił czucie w nogach. Nie umiał czytać i pisać, prawie osiemdziesięcioletni począł rzeźbić wierząc, że wyzdrowieje realizując wolę Bożą, przekazaną mu we śnie przez anioła. Warunkiem było rozwieszenie i ustawienie we wsi, w której mieszkał, kilku kapliczek. Takich, jak ta poniżej.

 

Kapliczka Józefa Soboty z Reguta.

Dziś jego dzieła znajdują się u prywatnych kolekcjonerów, m.in. u prof. Mariana Pokropka, który w swojej książce "Życie i twórczość rzeźbiarska Józefa Soboty" odkrył go dla miłośników sztuki ludowych prymitywistów. Prace artysty można też oglądać w muzeach etnograficznych, np. w Toruniu lub Krakowie. A sam Sobota, wskutek wielu pomyślnych zbiegów okoliczności i pomocy ludzi z miasta, którzy dostrzegli i zachwycili się jego sztuką, wrócił do zdrowia. Rzeźbienie do końca życia było jego wielką pasją.

Cztery lata temu, gdy  o pandemii nikt z nas jeszcze nie myślał wtedy, że coś takiego może się zdarzyć, a więc dwa lata temu,   listopadową sobotą zawędrowałem do dawno nie odwiedzanego Reguta. Nim wszedłem do wioski zatrzymałem się z przyjacielem na chwilę odpoczynku nad Żółwiowym Stawem wśród sosnowych borów na południe od wioski. Opowiadałem przyjacielowi o moim spotkaniu z kapliczkami Józefa Soboty. Potem, w naszej wędrówce ku stacji w Celestynowie, mijając boisko Reguckiego Klubu Sportowego "Bór", wyasfaltowaną ulicą Turystyczną weszliśmy do wsi Regut. Przy pierwszym domu po lewej stronie drogi, zobaczyłem przybitą do drzewa niewielką szafkową kapliczkę, a w niej scenę Ukrzyżowania, dzieło Józefa Soboty. Kilka miesięcy potem znalazłem się w etnograficznym muzeum na krakowskiej Wolnicy i tam przyglądałem się uważnie jednej z jego kapliczek. Ta, która w Regucie jeszcze przetrwała (chwała tym, co o to zadbali!) jest niemal tamtej bliźniaczą.

Niby niczego wielkiego nie odkryłem, przecież jednak w Regucie zawrzała we mnie z radości krew krajoznawcy. Kto wie, czy nie największe wrażenie czyni na mnie załamująca ręce w smutku i rozpaczy postać Matki Boskiej, której świętość rzeźbiarz podkreślił absolutnie niebanalnie przedstawionymi promieniami, okalającymi postać. Absolutnie doskonały przykład sztuki naiwnej. Jak mówi encyklopedia PWN, najważniejszą cechą sztuki naiwnej jest szczerość i prostota wypowiedzi plastycznej. Nie usiłuje zbliżyć się do uznanych wzorów artystycznych, lecz odnajduje własny sposób przedstawiania świata.

Wpuściłem opowieść o kapliczkach Józefa Soboty do swojego internetowego blogu i doczekałem się komentarza. "Pan Józef Sobota ma w pewnym sensie następcę – napisał mi w blogu nieznany z nazwiska HobbyHouse.pl.  –  Od kilku lat wokół Ponurzycy pojawiają się nowe kapliczki. Rzeźbione w jednym kawałku drewna. Przeważnie Chrystus Frasobliwy. Widać, że wykonane tymi samymi rękami. Znalazłem już około dziesięciu, m.in. przy Lipie Łaszka, nad Maćkową Wodą i nad Ślepotą". 

Wiem teraz, że czeka na mnie kolejna przygoda, trzeba pójść w tamte strony, sfotografować tę lipę, poszukać tych wszystkich rzeźbionych Frasobliwych.  Bardzo mi brakuje Lipy Łaszka w swojej fototece. Bardzo chętnie poszukałbym sobie w terenie onych Frasobliwych. Wrócę tam chętnie, to przecież i moje lubiane strony, oby tylko sił starczyło. Nie wiem więc, czy prędko tam pójdę, jeśli w ogóle pójdę, bo mój pesel właśnie zaczął mi mocniej dawać się we znaki. W tej sytuacji liczę na Was. Przygoda krajoznawcza na Was czeka. Co Wy na to?

 

środa, 22 stycznia 2020




Kapliczki z Ponurzycy 

Na południe od Otwocka i Celestynowa znajduje się Ponurzyca. 
Od ponad czterdziestu lat ją  odwiedzam. Najbardziej lubię tam zimę; zdjęcia, którymi tutaj okolicę ilustruję, z zimowych wędrówek właśnie pochodzą. Ostatnio jakoś nam takie zimy się nie zdarzają. A szkoda, bardzo wtedy bywa malownicze nasze podwarszawskie Mazowsze przy porządnym śniegu. 
Ponurzyca jest wioską rzuconą w mazowiecki, leśny krajobraz, za górami, za lasami położoną, dotrzeć do niej niełatwo.  Nie dojeżdżają do Ponurzycy autobusy, najbliższy przystanek kolejowy jest oddalony o kilka kilometrów leśnej wędrówki (teraz nawet pociągi w tamte strony  nie docierają, bo właśnie przerabiają linię kolejową), a w tym lesie pełno gór piaszczystych i bagiennych torfowisk, nad głowami wędrowcy ponuro kruki kruczą i nawołują się myszołowy, przenikliwie, niczym tolkienowskie Nazgule. Samochodem dojechać też niełatwo, droga zawiła, a w zimie  po kilkudniowych opadach śniegu  Ponurzyca jeszcze bardziej oddala się od świata.
Ciągnie mnie tam ogromnie. Niby blisko od miasta, a daleko, bo wioska zagubiona pośród lasów i okoliczny krajobraz  jakiś taki nie całkiem tradycyjnie mazowiecki, tu przypomina odległą tajgę, tam jest pogarbiony i rozfalowany całkiem nie podwarszawsko, strumyki przez ten krajobraz płyną, tu i tam widnieją głazy polodowcowe, piaszczystych wydm też nie brakuje, po lasach kryją się torfowiska o magicznej prezencji, łosie po mokradłach kroczą dostojnie, przy drogach i dróżkach, na wiejskich i leśnych rozdrożach i przydrożach moc kapliczek strzeże Ponurzycę przed czartami, bo miewały one tutaj swoje interesy i jak zwykle szło im o ludzkie dusze.
     Ponurzyca wioską jest niewielką, lecz rozległą, to kilka kolonii, rzuconych w krajobraz mazowieckiego lasu. Jest    wymarzonym terenem dla badań krajoznawczych, etnograficznych, kulturowych, mogłaby być świetnym  tematem niejednej pracy naukowej.  Nawet tego, dlaczego wieś Ponurzycą nazwano, nie wiadomo dokładnie. Czy dlatego, że ten odludny, leśny krajobraz ponuro się przedstawiał tym, którzy tu jako pierwsi zamieszkali? A może dlatego, że  wieś ukryta jest "po norach",  w zagłębieniach terenu ładnie tam ukształtowanej krawędzi polodowcowej równiny, opadającej ku dolinie Wisły. 
       Cała ta pofałdowana okolica obejmowana jest  wspólną nazwą Ponurzyckich Gór, a poszczególne wzniesienia noszą jeszcze  wdzięczne nazwy indywidualne: jest tam Bycocha i Zawiatrak, są Przydawki, Góra Czyżankowa, Żółwiowa i Żółwikowa,  jest Grabinowa Góra oraz Regucka, Biała Góra i Góra Wywiana zwana też Dworską Górą, jest Góra Ślepota i wzniesienie zwane Nad Czarcim Dołem, a całkiem blisko tego ostatniego jest  Bielna lub Podbielna Góra.
Ponurzyckie Góry są porozcinane dolinkami,  płyną nimi wąskie strumyczki o czystej wodzie i piaszczystym lub żwirowym dnie. Najładniejsza struga nosi nazwę Ślepota i malowniczo pośród wzgórz meandruje. Jest jeszcze Maćkowa Woda, która często wysycha, ale jak o przedwiośniu płynie, to na całego, tworząc miniaturowe wodospadziki. Pośród pól i na przydrożach tkwią piaszczyste wydmy i polodowcowe głazy, osiągające niekiedy znaczne rozmiary.
Ogromne tutaj bogactwo krajobrazów. Bo to i uprawne pola, chłopskie borki, olszynki i brzezinki, ale i niemal puszczańskiego charakteru wilgotne i bagienne bory, będące pozostałościami historycznej Puszczy Osieckiej. Na południe od wioski jest  Czarci Dół, który – jak mówią –  powstał za diabelską sprawą, bo z niego czart wyrywał  kamienie, aby z nich zbudować kościół i w ciągu jednej nocy miał to zrobić, a gdyby tak się stało, nagrodą dla czarta  byłyby dusze nawiedzających świątynię. Kur jednak zapiał, nastał świt i diabeł jak niepyszny musiał przerwać pracę, a kościół się rozsypał, i tak po okolicy zostały leżące te rozsypane przez czarta kamienie. 
Cała okolica pełna jest kapliczek, najczęściej są to typowe kapliczki nadrzewne. Wewnątrz jest jakiś obrazek, najczęściej jest zwykłą reprodukcją z kolorowego, katolickiego pisemka, czasem z kalendarza. Niekiedy te kapliczki umieszczone na ścianach domostw, czasem na jakimś słupie, od razu widać i to na pierwszy rzut oka, że ani chybi mają przed tymi czartami zabezpieczać lud ponurzycki.
W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku  zaprojektowałem tam "szlak czartów mazowieckich", wyznakowany został zielonym kolorem, sporo kapliczek jest na tym szlaku, niemal na każdym rozstaju dróg jak nie krzyż przydrożny, to kapliczka. Śnieżną zima tam lubię zachodzić najchętniej. Egzotycznie jakoś, chociaż przecież tak bardzo blisko od ogromnego miasta.... Z radością stwierdzam, że mój szlak wciąż jest chodzony, i bardzo słusznie, bo jest to niewątpliwie jeden z ładniejszych szlaków podwarszawskich.     

 
  
 


poniedziałek, 19 grudnia 2016


Zima w Ponurzycy

   Na tegoroczne święta Bożego Narodzenia powinienem w tym blogu opublikować post pasujący do tych świąt, najlepiej zimowy, a jeszcze lepiej żeby był on aktualny, ale jakoś śniegowi nie śpieszno na Mazowsze tej zimy. Wygląda na to, że na  zimę zimową jeszcze będzie trzeba nieco poczekać. A tak w ogóle, to marnie bywa ostatnimi laty ze śniegiem na Mazowszu. Wszak jednak bywały śniegi zawzięte. Zapuszczałem się wtedy na podwarszawską mazowiecką prowincję i z radością cieszyłem śnieżnym krajobrazem. Miejsc zimowo malowniczych jest sporo wokół Warszawy, a do najładniejszych należą zimowe krajobrazy okolic Ponurzycy. Sporo o tej wiosce pisałem, w mojej ostatniej książce cały rozdział tej wiosce poświęciłem. Fragmenty jego teraz w tym blogu pomieszczam, zachęcając do lektury całości w książce. Tam jednak  nie ma zimowych fotografii z Ponurzycy. Więc one niech się znajdą tutaj, w tym blogu. Wybrałem do tego postu fotografie z jednego dnia zimowego w roku 1995. Nigdy przedtem, ani potem, takiej zimy tam nie przeżywałem. Dzień zrazu chmurny, tuż przed zmierzchem wypiękniał. Dobrze mi wtedy było w Ponurzycy.

   Ponurzyca  jest wioską rzuconą w mazowiecki, leśny krajobraz, za górami, za lasami położoną, dotrzeć do niej niełatwo.  Od ponad czterdziestu lat ją  odwiedzam. Nie dojeżdżają do niej autobusy, najbliższy przystanek kolejowy jest oddalony o kilka kilometrów leśnej wędrówki, a w tym lesie pełno gór piaszczystych i bagiennych torfowisk, nad głowami wędrowcy ponuro kruki kruczą i przenikliwie, niczym tolkienowskie Nazgule, nawołują się myszołowy. Samochodem dojechać też niełatwo, droga zawiła, a w zimie  po kilkudniowych opadach śniegu Ponurzyca jeszcze bardziej oddala się od świata.


 
Ciągnie mnie tam ogromnie. Niby blisko od miasta, a daleko, bo wioska zagubiona pośród lasów i okoliczny krajobraz  jakiś taki nie całkiem tradycyjnie mazowiecki, tu przypomina odległą tajgę, tam jest pogarbiony i rozfalowany całkiem nie podwarszawsko, strumyki przez ten krajobraz płyną, tu i tam widnieją głazy polodowcowe, piaszczystych wydm też nie brakuje, po lasach kryją się torfowiska o magicznej prezencji, łosie po mokradłach kroczą dostojnie, przy drogach i dróżkach, na wiejskich i leśnych rozdrożach i przydrożach moc kapliczek strzeże Ponurzycę przed czartami, bo miewały one tutaj swoje interesy i jak zwykle szło im o ludzkie dusze.

   Ponurzyca wioską jest niewielką, lecz rozległą, to kilka kolonii, rzuconych w krajobraz mazowieckiego lasu. Jest wymarzonym terenem dla badań krajoznawczych, etnograficznych, kulturowych, mogłaby być świetnym  tematem niejednej pracy naukowej.  Nawet tego, dlaczego wieś Ponurzycą nazwano, nie wiadomo dokładnie. Czy dlatego, ze ten odludny, leśny krajobraz ponuro się przedstawiał tym którzy tu jako pierwsi zamieszkali? A może dlatego, że  wieś ukryta jest "po norach",  w zagłębieniach terenu ładnie tam ukształtowanej krawędzi polodowcowej równiny, opadającej ku dolinie Wisły blisko czterdziestometrowym skłonem. Jak na Mazowsze wysokość to wcale znaczna.
     Z kilku miejsc na grzbiecie skarpy widać oddalone o kilka dobrych kilometrów wieże zamku książąt mazowieckich w Czersku, podobno nawet pałac kultury w Warszawie jest stamtąd widoczny. Z roku na rok na tej skarpie coraz mniej miejsc, z których to widać, jeszcze przez wiele lat po skończonej wojnie niemal cała skarpa była bezleśna, to można zobaczyć na mapach z tamtego czasu. Gdy w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku projektowałem szlaki turystyczne dla tej okolicy, szlak wzdłuż tej skarpy był bardzo widowiskowy, dzisiaj większość jego trasy wiedzie młodymi sosnowymi borkami, które w Ponurzycy bezpardonowo wkroczyły na tereny porolne.     

     Ponurzyckie Góry są porozcinane dolinkami,  płyną nimi wąskie strumyczki o czystej wodzie i piaszczystym lub żwirowym dnie. Najładniejsza struga nosi nazwę Ślepota i malowniczo pośród wzgórz meandruje. Jest jeszcze Maćkowa Woda, która często wysycha, ale jak o przedwiośniu płynie, to na całego, tworząc miniaturowe wodospadziki. Pośród pól i na przydrożach tkwią polodowcowe głazy, są i piaszczyste wydmy, osiągające niekiedy znaczne rozmiary. Ogromne tutaj bogactwo krajobrazów. Bo to i uprawne pola, chłopskie borki, olszynki i brzezinki, ale i niemal puszczańskiego charakteru wilgotne i bagienne bory, będące pozostałościami historycznej Puszczy Osieckiej.

     Pojawiam się tam od ponad czterdziestu lat i przynajmniej raz w roku. Fascynująca jest obserwacja następujących w okolicy przemian cywilizacyjnych.  Część wsi  znajduje się akurat we wczesnym stadium przepoczwarzania się. Malownicza polska wioska, jaką pamiętam sprzed ćwierćwiecza, zawsze była wioską ubogą, wokół laski i piaski,  marnej klasy grunty rolne. Domy były tam drewniane, ale o dobrych proporcjach, ubogie, ale wydawały się być na miejscu, nieźle wpisane w krajobraz. Minęły lata i stoją tam teraz domostwa murowane, zbudowane tzw. metodą gospodarczą, przez właścicieli i osoby zaprzyjaźnione. Jeszcze tu i tam widnieją drewniane stodoły kryte strzechą, ale długo już nie pożyją. 


     Na opuszczone tereny porolne wkraczają sosnowe samosiejki, lasu coraz więcej i bardzo brakuje polnych enklaw wśród lasu. Rolnictwo w Ponurzycy przestało się  opłacać. Za wiele roboty, za mało zysku. Większość gruntów rolnych zalesiono. Z roku na rok więcej tu lasów. Ich fragmenty czynią wrażenie nawet na wyrafinowanych smakoszach przyrody. Najbardziej wartościowe są znajdujące się pośród tych lasów wysokie torfowiska. W okolice Ponurzycy chętnie prowadzę swoich gości, którym chcę pokazać zaczarowany, pełen ciszy, spokoju, tchnący dziwną melancholią świat. I samotnie też wcale często wędruję w tamte strony. Może kiedyś się tam spotkamy? Może akurat będzie to dzień zimowy, śnieżny jak należy, malowniczo malowniczy.










niedziela, 20 grudnia 2015

 
Były kiedyś śnieżne zimy na Mazowszu
Zima w Ponurzycy
…..............................................................
Bardzo niezimowa jest, jak dotąd, mazowiecka zima tego roku. Grudzień zmierza ku końcowi, Święta Bożego Narodzenia za pasem, a pogoda jest, jaka jest, każdy to widzi. Mrozu nie ma w ogóle, czasem jakiś przymrozek nocny się przydarzy i szron na kilka rannych kwadransów pobieli dachy. O śniegu tylko marzyć można. A przecież nie tak bywało i to wcale niedawnymi laty.
   Od wielu lat prowadzę notatnik, chętnie do starych w nim zapisków powracam. Teraz zajrzałem do nich, aby poszukać w nich zimy. Bardzo piękną zimę znalazłem w swoich zapiskach z roku 2009, w którym pod datą u 17 grudnia zanotowałem: wczoraj zaczęła się wyczekiwana zima. Prawdziwa i nieudawana. Dziś napadało sporo śniegu. Do ośmiu stopni poniżej zera. W nocy podobno ma być jeszcze zimniej. Chmurno, lecz ładnie, chociaż w mieście na ogół rzadko kiedy jest ładnie. Zimą na wsi jest trudniej żyć, lecz zima wiejska to jest dopiero zima. Zimę polską widzi się najlepiej, gdy opuści się wąwozy miejskich kamienic i wejdzie między polskie pola. Rozległe, zda się ciągnące się daleko, daleko, bez horyzontu.
    Pamiętam, że zawsze wielkie na mnie wrażenie czyniły opisy pogody, zaczynające każdą z części „Chłopów” naszego noblisty, Władysława Reymonta. I teraz po stosowny opis z owej arcypowieści sięgnąłem. Piękny on jest ten opis, cudownym polskim językiem jest to wszystko opowiedziane, dla wielu z nas, dzisiejszych, jest ten język językiem prawie obcym. Jak i takie zimowe krajobrazy, które Władysław Reymont urodziwą polszczyzną opowiedział...
    ...”przed samą świętą Łucją przyszła odmiana... A skoro jeno przedzwonili na południe, zmroczało się nieco i jął padać śnieg dużymi płatami, a sypał gęsty, bo wnet opierzył wszystkie drzewa i wyniosłości. Noc się rychlej zrobiła, ale śnieg nie przestawał, sypał coraz gęściej, suchszy nieco a sypki, i tak już przez całą noc padał.
   Na świtaniu było już śniegu na dobre trzy piędzie, do cna przyokrył kożuchem ziemię i przesłonił świat cały modrawą białością, a leciał wciąż, bez przestanku... Biaława ćma się czyniła, rosła, stawała; biały, migotliwy, niepokalany brzask sypał się by ta wełna najbielsza, najmiększa, najśliczniejsza; suły się gęstwą nieprzeliczoną by ta zamarzła poświata, jakoby wszystkie gwiezdne światłości, zakrzepły w szron i starte lotem podniebnym na proch, świat zasypywały, przysłoniły się rychło bory, przepadły pola, że ani okiem uchwycił, zginęły drogi, roztopiła się wieś cała i wsiąknęła w tę białość cudną, w ten oślepiający tuman, a w końcu nie było już dla oczów nic widne, prócz tych strug śnieżystego pyłu, spływającego tak cicho, tak równo, tak słodko, kiej te wiśniowe okwiaty w noc miesięczną.
     Chociaż po Mazowszu pałętam się już od wielu lat, raz tylko jeden udało mi się taki reymontowski pejzaż fotograficznie uchwycić. Jeszcze nie cyfrowo, lecz na błonie fotograficznej, ale już na japońskiej, nie dederowskiej, więc zdjęcia pyszne. Niedawno zaniosłem stary film z roku 1995 do skanowania. Są na nim moje fotografie z zimy, jaka mi się przydarzyła w okolicach mazowieckiej wioski Ponurzyca.
   To jedna z tych niewielkich wiosek na Mazowszu, wiosek śródleśnych, za górami, za lasami położonych, do których dotrzeć niełatwo. Od ponad czterdziestu lat odwiedzam tę Ponurzycę pośród lasów na południe od Otwocka. Nie dojeżdżają do niej autobusy, najbliższy przystanek kolejowy jest oddalony o kilka kilometrów leśnej wędrówki, a w tym lesie pełno gór piaszczystych i bagiennych torfowisk, nad głowami wędrowcy ponuro kruki kruczą i przenikliwie, niczym tolkienowskie Nazgule, nawołują się myszołowy. Samochodem dojechać też niełatwo, droga zawiła, a w zimie po kilkudniowych opadach śniegu Ponurzyca jeszcze bardziej oddala się od świata.
    Zimową wycieczkę sprzed dwudziestu lat wspominam jako nadzwyczajną. Tęsknię za jej powtórzeniem. Bywałem późniejszymi laty w Ponurzycy razy kilka, ale takiej zimy już nie dopadłem. Pewnie nigdy się już się tam dla mnie nie zdarzy.  Od kilku lat zim na Mazowszu już nie ma. Takich prawdziwych, śnieżnych zim. Jak ta w Lipcach, którą opisywał Reymont, i jak ta, którą dwadzieścia lat temu zdjąłem w okolicach Ponurzycy...


Zima w Ponurzycy. 18 grudnia 1995 r. Fot.L.Herz