Nad Liwcem, w Budzieszynie i Mokobodach
Na pograniczu Mazowsza i Podlasia, nad rozgraniczającym je w tamtych stronach Liwcem, znajduje się Budzieszyn. Niepozorne w gruncie rzeczy miejsce pośród pól, ale tam właśnie bije silne źródełko o cudownych właściwościach, do którego od setek lat pielgrzymują ludzie, aby tam zakosztować źródlanej wody, która przywraca zdrowie.
Z miejscem tym związane jest pewne zdarzenie z pogranicza historii i legendy. Dla rozległej okolicy na pograniczu mazowiecko podlaskim od dziesiątków lat jest to wydarzenie ważne. A dla krajoznawcy takiego jak ja, zajmującego się krajoznawstwem od lat, takie, osadzone w krajobrazie i historii zdarzenia, to sama radość. Powiada tradycja, że przed wiekami w tym właśnie miejscu, wybranym zapewne z powodu tego źródła dobrej wody, obozowali rycerze mazowieccy w czasie walk z Jaćwingami. W Budzieszynie wszystko to jest dokładnie opisane na umieszczonych tam tablicach.
Pewnej nocy, gdy rycerstwo posnęło spokojnie, niczego złego się nie spodziewając, pod obóz zakradli się wojownicy jaćwiescy. Zwycięstwo Jaćwieży byłoby pewne, gdyby nie obraz, który blaskiem swoim Mazowszan obudził. A przedstawiał ten obraz Matkę Boską. I zbudziła śpiących, którzy porwali za broń i atak odparli. Miejsce, na którym stał obóz, nazwano Zbudzisyno, potem używano nazwy Budzisyno, wreszcie ostał się Budziszyn (lub jak mówią niektórzy Budzieszyn). Tą ostatnią nazwą poczęto z czasem określać także i obraz, który został umieszczony w kościółku. W 1458 roku nawet erygowano tutaj parafię, pomimo braku wiosek w najbliższym sąsiedztwie. W roku 1646 parafię przeniesiono do pobliskich Mokobodów.
Kto chce wierzyć, niech wierzy, kto wątpi, proszę bardzo, ale jako się mówi, tradycji lekceważyć nie należy, nawet wybitni historycy wiedzą o tym. W Budzieszynie krajobraz pełen jest głębokiej wiary i religijnego kiczu, przecież jednak nie pozbawionego ludowego wdzięku. Bo i prawda, wdzięczne to wszystko. Na swój sposób - dodajmy. Czy jesteśmy w stanie to docenić, my, ludzie małej wiary, przybywający tu z dużego miasta, pełnego grzesznej świeckości? Przybyłem, zobaczyłem, obfotografowałem. Pogodę trafiłem nie najlepszą, nad krajobrazem niebo wisiało szare i bez wyrazu. Dzień był powszedni, a Budzieszyn opustoszały, prócz mnie z żoną żadnej żywej duszy. I żadnej magii miejsca. Tylko te gipsowe aniołki i strzegący polskich pól święci, których nie umiałem nazwać, i źródełko pitnej, uzdrawiającej wody oraz Chrystus w kilku postaciach.
Jak to jest, że na naszej, polskiej i słowiańskiej ziemi są takie plemiona, takie społeczności, których przedstawicie, czego by się nie dotknęli, to natychmiast zamieniają to w prawdziwą sztukę. Jak Podhalanie. No i patrzę teraz na te sfotografowane gipsowe święte postacie z Budzieszyna nad Liwcem i tak sobie myślę... Zapewne to samo, co i wy, moi czytelnicy. No właśnie...
W parafialnym kościele w pobliskich Mokobodach jest jak relikwia przechowywany malowany na desce obraz Matki Boskiej z Dzieciątkiem, zwanej Budzieszyńską, ozdobiony artystycznie wykonaną sukienką i obramowany piękną, rokokową ramą, umieszczony w bocznym ołtarzu barokowym. Obraz ten jest datowany na okres po połowie XVI wieku, ale według tradycji pochodzi jakoby z wieku XII. On to pierwotnie znajdował się w drewnianym kościółku stojącym w Budziszynie oddalonym o dwa kilometry na północ od Mokobodów. Od początku był ten obraz otaczany wielką czcią, „gromadził pielgrzymów, notowano łaski, ofiarowywano wota", jak to notują kronikarze.
Dla uczczenia Konstytucji 3 Maja rozpisany został konkurs architektoniczny, pierwszy tego typu w Polsce. Tematem był wotywny kościół Opatrzności, który miał stanąć na warszawskim Ujazdowie. Nastał wtedy taki czas dla kraju, że realizacja projektu w Warszawie nie była już możliwa. Zwycięzca konkursu, którym został Jakub Kubicki, skorzystał zatem z zaproszenia starosty drohickiego i prezesa Sądu Apelacyjnego w Warszawie Jana Onufrego Ossolińskiego, właściciela Mokobodów nad Liwcem.
Pierwotny projekt architekt nieco uprościł i zmniejszył do jednej czwartej. Budowa trwała od 1798 do 1818 r. Powstał kościół zbudowany na planie zbliżonym do kwadratu, o wnętrzu zakomponowanym na kształt krzyża greckiego, o prostej, eleganckiej formie. Ossoliński miał powody, aby w swoich Mokobodach stawiać kościół, którego projekt miał taką właśnie proweniencję. Musiała to być świątynia godna obrazu, który miał być jego ozdobą.
Chociaż to ta sama parafia i ci sami jej pasterze pieczę sprawują nad oboma sanktuariami, świątynia z Mokobodów to zupełnie inny świat, który zdaje się nie mieć niczego wspólnego z Budzieszynem, są jakby z zupełnie z innych parafii. No cóż, zadziwiającym bywa nasz polski, katolicki świat......
To fakt.Z Budziszyna trzeba się przenieść teraz do niedalekich Jarnic, znajdujących się naprzeciw zamkowej ruiny w Liwiu. Stoi tam drewniany kościółek, o którym legenda mówi, iż przypłynął Liwcem. To jedna z tych legend, które legendą są nie do końca. Sądzić bowiem należy, iż kościółek rzeczywiście przypłynął Liwcem z Mokobodów, rozebrany dla transportu. W Mokobodach już nie był potrzebny, deska po desce w Jarnicach na nowo został złożony.
Jarnice są miejscowością, z którą niejedna legenda jest związana. Jak ta choćby mówiąca o rycerzach szwedzkich, którzy śpią pośród pobliskich pagórków nad rzeką, a którzy wstaną wtedy, gdy król szwedzki Karol Gustaw powróci tu po swój zgubiony kapelusz. Wtedy rozgorzeje bój krwawy i od krwi poczerwienieją wody Liwca. Takich legend w okolicy pełno. Legend mocno wiążących się z historią. Wszak to w pobliskim Węgrowie jest w farze słynne Lustro Twardowskiego, które obejrzeć przyjechał sam Napoleon, a że je znieważył, tnąc szpicrutą, zgodnie z przepowiednią wojnę z Moskalami przegrał potem sromotnie. Hitler też chciał zobaczyć to lustro. Zobaczył i każdy wie, jak skończył. Ale to już zupełnie inna historia...
...........................................................