piątek, 26 kwietnia 2024

 Pałac Radziwiłłów w Jadwisinie


Ten urodziwy pałac w Jadwisinie powstał w roku 1898, projektował go francuski architekt Francois Arveuf, dopiero co przybyły do Polski ze swojej ojczyzny. Nie dość, że zdolny, do tego robotny to był architekt. W tym samym czasie, gdy Radziwiłłom stawiał ten pałacyk, stawiał też Epsteinowi pałac w Teresinie. Zupełnie w innej konwencji są oba zaprojektowane. Podejrzewam, że Francuz przyjeżdżał do Polski z obfitym portfolio, z którego zleceniodawcy wybierali gotowe projekty, wedle swojego gustu. Teresin w tym moim blogu już znalazł miejsce, przyszedł więc czas na Jadwisin. Budowla jest niewielkim cackiem, pałacyk raczej niż pałac, zbudowany  z czerwonej cegły ma  tynkowane naroża, fryzy, obramienia wejść i okien, swoim stylem nawiązuje do architektury francuskiej epoki renesansu. W zwieńczeniach szczytów dwa herby: Trąby Radziwiłłów i Ślepowron Krasińskich.  

Do Krasińskich należał szmat ziemi nad Narwią. Gdy w roku 1892 Jadwiga Krasińska wyszła za mąż za Macieja Radziwiłła, posiadłości te, wraz z pałacem, stojącym w Zegrzu nad Narwią,  wniosła do magnackiego rodu Radziwiłłów. Akurat w tym samym mniej więcej zasie władze carskie  uznały, że Zegrze ma o ważne położenie  strategiczne i nadaje się na lokalizację twierdzy. Właścicielom złożono więc propozycję nie do odrzucenia, przymuszającą  ich do odsprzedania  wysokiego brzegu rzeki w Zegrzu. Do  zegrzyńskiego pałacu wprowadzili się carscy generałowie. Młodzi małżonkowie zbudowali  dla siebie nowy pałac w nowym miejscu na wysokim brzegu Narwi. Od  imienia księżnej Jadwigi Radziwiłłowej z Krasińskich wziął nazwę Jadwisin. W – w miarę lat – osada wokół pałacu rozrosła się  co nieco, sporo o niej można opowiadać, a jest o czym. Ale ja nie o tym. 

W latach międzywojennych Jadwisin robił karierę jako letnisko. Nie on jeden na Mazowszu, nie jeden dziedzic próbował zarabiać w ten sposób. Wynajmowane były letnikom pałace, zamożniejszym i o znanych nazwiskach, w Sikórzu nieopodal Płocka i Rybienku koło Wyszkowa, w niedalekim od Jadwisina, nad Bugiem położonym Popowie koło Serocka. Letnisko w Jadwisinie koło Zegrza  reklamowane było jako najpiękniejsza miejscowość podwarszawska.

Radziwiłłów z Zegrza wysiudał rosyjski car, z Jadwisina wyrzucił ich komunistyczny rząd. Powstał Zalew Zegrzyński i zaroiło się od ośrodków wczasowych wokół niego, a pałacyk został jedną z rezydencji Urzędu Rady Ministrów. Na straży przy bramie wiodącej na zamknięty teren stali na warcie żołnierze w galowych mundurach. Podobno była to ulubiona rezydencja Józefa Cyrankiewicza, wieloletniego premiera rządu w czasach PRL. Dopiero dwadzieścia lat potem, jak Joanna Szczepkowska rozradowanym głosem poinformowała społeczeństwo, że w Polsce upadł ustrój komunistyczny,  jadwisiński pałacyk wrócił do prawnych spadkobierców. Z dość pokrętnymi zresztą meandrami to wracanie przebiegało. 

W 2016 roku Radziwiłłowie rezydencję odzyskali, ale od razu ją sprzedali. Podobno pałac w Jadwisinie nabyła inna szlachecka rodzina, specjalizująca się w prowadzeniu eleganckich hoteli. W Jadwisinie też ma powstać takie miejsce na ekskluzywne bale, wesela i uroczystości, na które stać będzie tylko bogaczy. Ile kosztował pałac? Ile na tym Radziwiłłowie zyskali? Wiadomo jedynie, że w tej licznej rodzinie spadkobierców jadwisińskiej posiadłości było ponad pięćdziesięciu!  Ciekawe, czy ci, co kupili pałac, nabyli też prawo do używania nazwiska Radziwiłłów w jego nazwie. Ile też w gotowce warte być może być tak sławne nazwisko?  

Wcześniej, w roku 1996 dziczejący, nie utrzymywany przez lata, park krajobrazowy wokół pałacyku został prawnie chronionym rezerwatem przyrody o nazwie Jadwisin. Tylko raz w życiu wszedłem na teren tego ogrodzonego rezerwatu; przez okazałą dziurę w ogrodzeniu rezerwatu  od rezerwatu Wąwóz Szaniawskiego w Jadwisinie. Byłem oczywiście przy tym pałacyku, którego wtedy broniły tylko tablice, informujące że to teren prywatny i wchodzić tam się zabrania. A ja, jak prawdziwy Polak, nie tylko minąłem te tablice bez drgnienia powieki, a potem i obszedłem pałacyk dookoła.

Dawno to było, późnym latem roku 2013. Zobaczyłem wtedy jak ładne jest to dzieło francuskiego architekta. Który pojawił się u nas jakby tylko po to, aby nam tutaj, na Mazowszu, te dwa pałace postawić; tamten w Teresinie i ten Jadwisin. Trzy lata później już nie żył.  Nie znalazłem jego portretu w Wikipedii. Ona zresztą i daty śmierci architekta nie jest pewna. Pewnie już nigdy w Jadwisinie  nie będę. I nie wiem, czy remont już się skończył.  Czy do rezerwatu nadal wchodzi się przez dziurę w płocie, czy jakoś normalniej? Czy na pałacyk można legalnie spojrzeć z bliska, robić mu zdjęcia? Niczego nie wiem. Ale –  byłbym wdzięczny, gdyby ktoś z oglądających ten mój blog zechciał o tym napisać w komentarzu do tego postu. 

..........................................................

niedziela, 7 kwietnia 2024

Zamczysko w Puszczy Kampinoskiej


Tegorocznym przedwiośniem  zawędrowałem tam znowu. Jak zawsze   z radością. Nie da się zaprzeczyć, miejsce jest fascynujące. Jedno z tych najbardziej. Nie liczyłem  swoich odwiedzin w Zamczysku, było wiele, każde było inne, najbardziej zapamiętałem ten raz pierwszy. To było w początku lat sześćdziesiątych XX wieku, łatwo obliczyć, że przed sześćdziesięciu mniej więcej laty. W tamtych czasach wycieczka do Zamczyska  była prawdziwą wyprawą. Jechało się pekaesem, podmiejskim autobusem PKS, czyli  Polskiej Komunikacji  Samochodowej. 
 
Pekaesy po II wojnie światowej obsługiwały setki linii autobusowych w Polsce, kilkoma można było dojechać do miejscowości wokół Puszczy Kampinoskiej, np. do Leoncina, Truskawia i Leszna, do Brochowa także. Z tamtych czasów  pamiętam jeden szczególnie model, w którego wnętrzu, po prawej stronie od kierowcy znajdował się silnik, a po prawej stronie od niego był fotel dla konduktora, który sprzedawał bilety. Czy to był jeszcze jugosłowiański Sanos, czy sanocki San, tego nie pamiętam, ale wiem teraz, jak wielkim było z mojej strony zaniedbaniem, że ja tego wszystkiego nie sfotografowałem. Bardzo  pouczającą pamiątką byłyby teraz te zdjęcia.. 
 
W tamtych, dawnych czasach, autobusowa jazda ku Zamczysku zaczynała się na dworcu autobusowym na Żytniej w Warszawie, podmiejskie kursy miały  część osobną, nosiła nazwę Dworzec Wola. Jak wyjeżdżało się z Warszawy, kończył się asfalt, a zaczynała szosa wybrukowana kamieniami polnymi, które nazywano pieszczotliwie kocimi łbami, trzęsło na nich niemożebnie. Nie pamiętam gdzie dokładnie zaczynał się ten bruk w Warszawie, na pewno po nim właśnie dojeżdżało się do Leszna. Dalej, w stronę Kampinosu, prowadziła  już tylko zwykła żwirówka, po której, jak zawiało, wiatr nosił tumany kurzu.

W Lesznie zaczynał się szlak niebieski. Od przedwojny się zaczynał, wyznakowano go w latach dwudziestych XX wieku i jak się zdaje od tamtych czasów do Zamczyska niezmiennie prowadził tak samo, jak teraz.  Stamtąd więc się chodziło. Od Kampinosu dojść też było można, ale już nie za bardzo, dojazd był trudniejszy, bo autobusy do Kampinosu chodziły i owszem, były chyba nawet dwa dziennie o ile mnie pamięć nie myli,  ale jechały nie z Warszawy, a z Żyrardowa. Po drodze miały stację kolejową w Teresinie, do którego trzeba było z Warszawy dojechać pociągiem sochaczewskim bardzo wcześnie rano. Co tu mówić: dla warszawiaków to była wyprawa. Jak z Krakowa w Beskidy.  

Swoje pierwsze odwiedziny Zamczyska świetnie pamiętam, choć nie pamiętam dokładnej daty; w swojej młodości nie zdajemy sobie sprawy z tego, że kiedyś, wiele lat później, może to mieć jakieś znaczenie. Ale doskonale pamiętam, że była wtedy pełnia młodego  lata, upał ogromny, a komary dziabały  nieprawdopodobnie. Jakby specjalnie przez tajemnicze siły zostały nasłane na mnie, aby bronić przed przybyszem ukryte pośród puszczy jedno z najbardziej tajemniczych miejsc Kampinoskiego Parku Narodowego –   wczesnośredniowieczne grodzisko, zwane Zamczyskiem. 
 
O przedwiośniu, gdy jeszcze nie ma zieleni, zarysy gródka widać najlepiej.


Grodzisko to jest najstarszym zabytkiem podwarszawskiej puszczy. Wspaniały zabytek czasów minionych. Dla wyobraźni znakomite ćwiczenie. Dla profana nic tylko kupa ziemi.   Dwa wały i dwie fosy strzegą grodziszcza. Archeolodzy datują gródek na wiek XIII, mówi się też o stuleciu wcześniejszym. Żywe jeszcze były wówczas tradycje fortyfikacji plemiennych. W tym grodzie o niewielkich rozmiarach była prawdopodobnie osada ludzka. 
 
Tablica, umieszczona na Zamczysku przez służby parku narodowego.

Od lat opowiadano, a wszyscy piszący o Puszczy Kampinoskiej o tym wspominali, że na Zamczysku  królowa Bona miała swój zamek, że od dworu w Kampinosie płynęła do niego w łodzi, a zamek ten był dobrze przed innymi zakryty, bo sprytna Włoszka trzymała w nim swoje skarby. Jak wyjechała potem do swojej Apulii, to tych skarbów z zamku pod Kampinosem nie wzięła. One były dobrze zakopane, żeby nikt ich nie znalazł. Po ostatniej wonie światowej, tuż po roku 1945, wciąż ludzie wciąż tam chodzili i kopali nieustannie, żeby tych ukrytych skarbów się dostać. Co się tutaj znajdowało? Tego nie wiadomo. Może to był gródek myśliwski? Może miał służyć jako refugium, schronienie na wypadek wojny dla mieszkańców kasztelańskiego gródka, który znajdował się nad Utratą koło Błonia i to jeszcze jeszcze zanim powstał gród nad Wisłą w Warszawie?   

Przed wielu laty to było, właśnie na Zamczysku zobaczyłem  małżeńską parę, siedzącą na zwalonym drzewie, jedno z nich na głos sobie i współmałżonkowi czytało opis okolicy, trzymając w ręku  mój przewodnik po Puszczy Kampinoskiej. W swoim życiu wyszło już  kilka wydań przewodnika po tej puszczy, w roku 1971  ukazało się  pierwsze. Ale tylko raz jeden spotkałem w terenie kogoś, kto korzystałby z mojego pisania. I to był ten jeden raz. Nie mogłem się powstrzymać od przyznania się, że to ja jestem autorem tej książeczki i że oni są pierwszymi w moim życiu turystami, jakich z moim przewodnikiem w ręku spotykam w plenerze w swoim życiu.

Jakiś czas później miałem spotkanie autorskie w bibliotece w Grodzisku Mazowieckim. Podeszli tam do mnie oboje, spotkani na Zamczysku i się przypomnieli. I poprosili o autograf. Bo – jak powiedzieli mi teraz – tak ich tam wtedy to spotkanie z autorem na Zamczysku zaskoczyło, ze zapomnieli o prośbie o autograf. Upłynęło od tego czasu znowu dobrych lat kilka. Wciąż chodzę po Puszczy Kampinoskiej. I nadal nie spotykam nikogo w moim przewodnikiem w ręku. A przecież wiem, że dociera do ludzi, że nakłady się sprzedają. Na różnych spotkaniach autorskich przychodzą ludzie z tymi moimi przewodnikami, niektórzy przynoszą nawet bardzo stare wydania, dawno już nieaktualne. Żeby mi zrobić przyjemność, że taką się u nich cieszą estymą. 
Bezśnieżna zima, 27 lutego. Pomost widokowy na Zamczysku.
 
Ładny pomost dla zwiedzających wybudował tam park narodowy, dzięki niemu na zarys grodziska lepszy mają widok zwiedzający rezerwat turyści, a i przyroda ma lepiej, bo nikt nie  zadeptuje otoczenia. A ważną ono odgrywa rolę. O przedwiośniu, zanim rozwinie się bujność zieleni otaczającego grodzisko rezerwatu, najlepiej widać zarys wałów i fos puszczańskiego gródka. Wczesną wiosną dno rezerwatu zamienia się w zawilcowy kobierzec. Najładniej jest kolorową jesienią,  dno lasu zaścielają wtedy opadłe, barwne liście. Towarzyszące temu tekstów zdjęcia są z pór roku w których jeszcze nie ma zieleni, ale to zdjęcia kolorowe, tak zareagował na barwy przedwiośnia i bezśnieżnej zimy komputerek mojego smartfona. Po kolory to ja przyjeżdżam tu o innej porze roku. A gdy chcę sfotografować jeden z rosnących wokół grodziszcza dębów szypułkowych, aby pokazać ogrom drzewa, proszę kogoś ze zwiedzających rezerwat bliźnich w turystyce, aby stanął gdzieś obok fotografowanego olbrzyma.I jest on wtedy naprawdę olbrzymi...
 
Przedjesień. Dąb ma około trzystu lat. Olbrzymowi towarzysząca pani jest młodsza o lat 260...

Wyjątkowo urodziwe to miejsce. Ma jeszcze jedną zaletę: nie da się do niego dojechać samochodem. I bardzo dobrze! Dojść trzeba. Wielu zwiedzających dojeżdża tu na rowerach. Tak, wiem, że to wygodniej, że szybciej, sprawniej. Ale... wydaje się, że odwiedziny Zamczyska powinny byś swego rodzaju pielgrzymką. Bo jest ono czymś  w rodzaju sanktuarium. Szlaki, którymi się tam dociera, urodne są wcale bardzo. I warto czasem  na czymś po drodze oko zawiesić z baczniejszą uwagą i radością. Bo jest na czym. A jak wiadomo, stara prawda głosi, że przyjemność ze zwiedzania jest odwrotnie proporcjonalna do szybkości z jaką się zwiedza. Ot co...