poniedziałek, 30 marca 2015

W rezerwacie Dębina przy końcu marca

Skarby mazowieckiej przyrody:
W rezerwacie Dębina przy końcu marca

W ostatnią sobotę tegorocznego marca zobaczyłem swojego pierwszego tegorocznego bociana. Leciał nad miejscowością Ostrówek koło Klembowa. Kilka chwil później zobaczyłem sześć następnych, szybujących w rozproszonej gromadzie. Ptaki leciały wolno, wyraźnie zmęczone długą podróżą ku swoim rodzinnym gniazdom. To z ciepłych krajów przybywali na Mazowsze bociani  panowie, ich małżonki pojawią się nieco później.
Według wierzeń ludowych, gdy wiosną zobaczy się bociana w locie, wróży to dobrze, bo  oglądającego daleka podróż i dobre zdrowie czekają. Przeciwnie, widok bociana siedzącego nie jest wróżbą pomyślną. Bocian także wróży pogodę: jeśli wiosną zobaczymy bociany przysiadające nie na ziemi, lecz na słupach, drzewach i stogach siana, wówczas zapowiada się mokry rok! Te pierwsze bociany tegoroczne wróżyły mi dobrze: podróż jakąś daleką i rok niezupełnie mokry, a więc nie deszczowy, lecz pogodny.
W  tegorocznym marcu jest bardzo jak w garncu, dokładnie tak, jak to powiada przysłowie. Dopiero co skończył się okres słonecznej pogody, którą zostało obdarowanych kilka naszych dni marcowych. W piątek około południa na pogodne dotąd niebo nad Warszawą nadciągnęły ciemne chmury i przez kilka minut trwał fascynujący teatr świateł, a potem zagrzmiało, spadł rzęsisty deszcz i skończyła się pogodna pogoda. Schmurzyło się, schłodniało, a na sobotę zaplanowałem odwiedziny rezerwatu „Dębina” koło Klembowa, to imponujący drzewostan dębowo-grabowy, dęby tam mają gonne kłody, jeden w drugi potężny, królewski, drzewa swoje korony niosą bardzo wysoko, niby dworzanie kryją się po ich osłoną cieniolubne graby, towarzyszą im lipy, wiązy, jesiony.
Do kategorii cudów należy, że ocalał ten las, że przetrwał ten fragment starego liściastego lasu, utopiony w otaczającym go morzu sosnowym. Nie napotkałem dotąd informacji o tym, mogę tylko przypuszczać, że ocalał jako las dworski, podnosząca splendor gospodarza ozdoba majątku. Ale jakiego majątku? Którego dworu właściciela cieszył? Teraz jest lasem państwowym, od roku 1952 chronionym jako rezerwat. Jest co tutaj chronić. Ten las jest zabytkiem najwyższej miary.
Bardzo puszczański charakter ma ten niewielki w gruncie rzeczy las o prezencji białowieskiej, na Mazowszu żaden inny tego rodzaju las mu nie dorównuje, acz są nieco mu we fragmentach podobne, na przykład w Lesie Bielańskim w granicach Warszawy. Jeden i drugi są lasami naturalnego pochodzenia, dęby rosną w nich od wieków. Gdy na stare drzewa przyszedł kres, na swoje panowanie czekały już następne pokolenia, u władzy dzisiaj oglądamy w piętrze najwyższym  kolejne pokolenia władców tego lasu. U ich stóp spoczywają dęby umarłe, służąc teraz najrozmaitszym roślinom i robalom, ku pożytkowi tego puszczańskiego świata żywiących się ich truchłami. Bardzo jest to wszystko malownicze i fotogeniczne. 
Zachwycał się tym lasem Stefan Jarosz przed wojną, ostatnimi laty rezerwat przeżywa swój dramat,  na skutek obniżania się poziomu wód gruntowych, drzewostan dębowy praktycznie się nie odnawia,  nie  pojawiają się młode dębczaki u stóp dostojnych dębowych starców, z wolna zaczęło się ich umieranie, co roku więcej drzew jest martwych, poruszający jest widok wyciągających się ku niebu suchych konarów martwych dębów.   
Spodziewałem się, że być może ożyje już runo rezerwatu, przy końcu marca pora roku jest na na to stosowna. Pojawiłem się jednak w Dębinie  za wcześnie, ale zawilce i przylaszczki już się czaiły, tysiące  małych łepków czekały na ten właściwy moment, gdy będą mogły się rozwinąć w promieniach słońca, aby zmienić dno rezerwatu w ogromny, kwietny dywan. Znakomity nasz botanik, prof. Roman Kobendza, inicjator powołania parku narodowego w Puszczy Kampinoskiej, w 1934 roku opisywał bogactwo flory tego rezerwatu, miał o czym pisać. Świetny botanik, Bolesław Jabłoński w roku 1964 opublikował obszerną pracę na temat ptaków tej okolicy. I on miał o czym pisać.

Za wcześnie odwiedziłem Dębinę tego roku, pospieszyłem się nadto, w lesie nie było jeszcze ptasiego rozgwaru, a i pogoda nie taka, jaką  ptaszywo najbardziej lubi. Tylko dzięcioł zielony coś tam pokrzykiwał i dzięcioł czarny zapalczywie wytłukiwał dziobem miłosne werble na próchniejących dębach, a z okolic pobliskiego Wilczego Bagna słychać było fanfary żurawiowe. Za wcześnie przyjechałem, sporo fotografowałem, oświetlenie nie było najlepsze, to nie była pogoda na zdjęcia. Nie da rady, trzeba tu będzie wkrótce raz jeszcze przyjechać.  Kto wie, może się wtedy spotkamy? 

 W rezerwacie Dębina przy końcu marca. Fot. Lechosław Herz 


Martwe dęby w rezerwacie. Fot.Lechosław Herz 


piątek, 20 marca 2015

Magiczne Joście

 
Kapliczka na Jościach na Ziemi Kołbielskiej. Fot. L. Herz


     Bywają na Mazowszu miejsca, rzeczy i sprawy niezwyczajnie fascynujące. Takie miejsce jest około Kołbieli, gdzie niedaleko wioski Głupianka pośród ugorów stoi niewielka murowana kapliczka. Wartości architektonicznej też nie ma żadnej, a  jednak to jest zabytek niemały, to – zabytek miejsca. Przed wiekami w tym  miejscu, gdzie teraz stoi kapliczka,  mieszkańcy okolicy  obchodzili pierwszy dzień przesilenia wiosennego, jeszcze zanim Polska chrzest przyjęła. Był tam głaz ogromny, już go nie ma, porąbano go, na kilkudziesięciu furmankach ten porąbany głaz wywozili, schody z niego przed kościołem zrobiono. Na tym kamieniu były ślady wgłębień i powiadają, że to wtedy powstały, jak Pan Pan Jezus podróżował po ziemi i napotkał ten duży kamień i przysiadł by odpocząć.  
To miejsce nazywa się Joście. Ten wyraz oznacza zarówno miejsce, jak i sam obrzęd wiosenny. Badacze i krajoznawcy, którzy zajmowali się nadświdrzańskim uroczyskiem, powtarzali jednym głosem, iż słowo joście wywodzi się od staropolskiego jaście, być może nazwa gwarowa «Joście» oznacza kamień z wytoczoną miseczką, w której składano ofiarne dary z nabiału podczas świąt wiosennych.
W roku 1957 w czasopiśmie krajoznawczym „Ziemia”  ukazał się tekst opisujący to, co autor tam zobaczył. Zapamiętałem obraz opisanego tam orszaku, wynurzającego się zza wzgórza od strony wsi, idącego powolnym krokiem, w poważnym nastroju, na czele idąca przodownicę chóru, podtrzymywaną z obu stron pod ramiona przez dwie dziewczyny. Jeszcze do ostatnich lat przed drugą wojną w pobliżu kamienia i tuż obok stojącej kapliczki składano od rana świąteczne pieczywo, różne mięsiwa i datki pieniężne. Po przybyciu korowodu i odśpiewaniu pieśni, uczestnicy udawali się do wsi na zabawę, która trwała zwykle do rana dnia następnego. Pozostawioną przy kamieniu żywność i pieniądze dzielił jeden ze starszych gospodarzy wsi pomiędzy licznie gromadzących się tu żebraków.   
Bardzo to była podniecając opowieść dla takiego jak ja krajoznawcy. Pod koniec lat sześćdziesiątych XX wieku wysiadłem z autobusu na kołbielskim rynku i poszedłem kilka kilometrów ku Jościom. Po wsiach stały wtedy nie murowane, jak teraz, a drewniane domostwa, samochodów ludzie nie mieli, zaprzężone w konie furmanki na zaśnieżonej drodze mnie mijały mnie, do kościoła na sumę jechali miejscowi z Sufczyna, z Radachówki, siedzące na wozach kobiety były okutane w wełniane chusty. Szedłem wśród egzotycznego dla mnie krajobrazu wsi mazowieckiej. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że z roku na rok tego krajobrazu będzie coraz więcej ubywać, że znikną wpierw strzechy, potem znikną drewniane ściany niosących je domów, a jeszcze potem furmanki gdzieś znikną, koni pociągowych też już nie będzie.  
Kilka lat zaledwie upłynęło, nie zobaczyłem już wiele z tego, co opisano w „Ziemi”. Zwyczajnie, wcale nie procesyjnie, gromadą nadeszli około południa ludzie z Głupianki, odśpiewali  kilka religijnych pieśni, potem się rozeszli. Tylko para  wiekowych gospodarzy została na dłużej, on w okazałym kożuchu i baranicy, ona ubrana tradycyjnie, na ludowo, okryta wełnianą chustą w kratę. Specjalnie na Joście przyjechali.    Upływały lata, wydawało się, że pamięć o Jościach zginie całkiem. Głupianka poczęła się wyludniać, młodych ubywało i chociaż asfalt połączył wioskę z gminną i parafialną Kołbielą, młodzi poczęli się budować gdzie indziej, blisko kolei, bo nie już rolnictwo było  ich głównym zajęciem, pewnie i całkiem słusznie, piaszczysta jest gleba na Jościach i nieurodzajna, więc już nie orna pola rozciągają się wokół kapliczki, lecz ugory, na których panoszą się chwasty, a z samosiewu rodzi się na nich las, więc  już nie widać od kapliczki dachów Radachówki i Majdanu na drugim brzegu Świdra. 
Nie tak dawno mieszkańcy Głupianki postanowili wskrzesić tradycję, korzystając z unijnych środków finansowych Europejskiego Funduszu Rolnego  na rzecz rozwoju obszarów wiejskich. Pośrodku wsi postawiono  tablicę, na której pomieszczone zostały wszelkie informacje o Jościach,  a  w Wielkanoc znów ze wsi wyrusza ku niej procesja i przyodziane w regionalne stroje kołbielskie kobiety śpiewają nabożne pieśni odszukane  w starych śpiewnikach.
Magicznym są miejscem te Joście, gdzie w przedziwny sposób się  spotykają echa czasów pogańskich z ludową religijnością, a wszystko to wpisane jest w sympatyczny krajobraz i jeszcze gdzieś tam pośród niego znajduje się cmentarzysko z młodszej epoki kamienia, bagatela! Ponad cztery tysiące lat temu mieszkali tutaj ludzie, kto wie, może już wtedy kamień na Jościach miał dla nich znaczenie religijne, chociaż zapewne nie nazywali tego miejsca Jościami, ale – w gruncie rzeczy- kto to wie i czy to jest aż tak bardzo ważne? Ma w sobie jakąś magię cała ta okolica znajdująca się  w ujściu Sienniczki do Świdra. Gdzie, jak gdzie, ale znaki przeszłości są tutaj szczególniej odczuwalne...
Najczęściej omijamy te znaki z przeszłości, pozostawione na naszej ziemi przez tych, których już nie ma. Przecież jednak, wpisane w pejzaż ojczysty, są jego ważną, istotną częścią. Albowiem o obliczu każdej ziemi najczęściej decydują rzeczy małe...


Najlepiej być na Jościach w dniu dla nich najważniejszym, w Wielkanocny Poniedziałek. Komunikacja publiczna tam dojechać nie można, najlepiej samochodem, na drodze od Kołbieli przez Wolę Śufczyńską do Głupianki położono asfalt, powrócić należy w ten sam sposób. Parkować najlepiej we wsi w okolicach tablicy informacyjnej. Stamtąd do kapliczki jest około pół kilometra, każdy we wsi wskaże jak tam dojść.  

środa, 18 marca 2015

Mogilny Mostek nad Wilczą Strugą w Puszczy Kampinoskiej

Rozlewiska Wilczej Strugi koło Mogilnego Mostka. Fot.L.Herz

      W połowie tegorocznego marca przyszła nad Mazowsze pyszna pogoda i kilka słonecznych dni. Wybrałem się na sprawdzenie, czy już przedwiośnie na dobre się wprowadziło do nas tego roku. Do swoich miejsc lęgowych na Syberii leciały nad Mazowszem dzikie gęsi, a ja powędrowałem ku dolince Wilczej Strugi w Kampinoskim Parku Narodowym. Wielce urodna jest ta śródleśna struga, znajdująca się  we wschodniej, najbliższej Stolicy części podwarszawskiej Puszczy Kampinoskiej.
     Na XIX wiecznych mapach nazwą Wilcza Struga oznaczano część bagna Cichowąż, a jest to jedno z najbardziej dzikich bagien puszczańskich, już  w roku 1937 na jego obszarze powstał  rezerwat przyrody, dziś jest obszarem ochrony ścisłej i nosi imię prof. Romana Kobendzy, którego staraniem rezerwat został powołany. Wypływająca z tego bagna struga niesie wodę tylko przedwiośniem, ale gdy wody na bagnach już opadną, wysycha też struga. Częściowo uregulowana, na prostych odcinkach zmieniona w kanał, na wielu zachowała naturalny charakter. Płynie krętą linią, wykorzystując dolinki przepływowe, wpierw przez bagienne Młynisko, a potem przez Iwie, zaś poniżej Janówka struga przechodzi w Kanał Łasica, przekopany po 1861 roku 
     Na strudze przed dziesięcioleciami  zapewne próbowano  stawiać młyn w Młynisku. Obecnie swoje tamy budują na strudze bobry i pracownicy parku próbują zastawkami zatrzymać na dłużej wodę, co dla cierpiącej na jej niedobory Puszczy Kampinoskiej  ma znaczenie ogromne. Najbardziej atrakcyjne krajobrazowo fragmenty Wilczej Strugi znajdują się w jej górnym biegu, wśród lasu objętego ochroną ścisłą o ponad pół wieku. Najładniej się prezentuje Wilcza Struga na odcinku, gdzie wzdłuż niej prowadzi szlak czerwony z Dziekanowa Leśnego do cmentarza palmirskiego. Dumny jestem z tego szlaku, jest ładny i wiem to dobrze, sam ten odcinek projektowałem w połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, szlak się sprawdził, jest często odwiedzany, popularny, nie dziwota, bo jest jednym z najładniejszych na nizinie mazowieckiej. 
     Przy szlaku tym znajduje się Mogilny Mostek na Wilczej Strudze, wokół niego są fragmenty obszaru ochrony ścisłej. Mostek na tej strudze istniał już przed wiekami, zapewne w nieco innym miejscu, tuż obok, inaczej bowiem wtedy kształtowała się tutaj sieć dróg.  Nazwa jest związana ze starą legendą, opowiadającą o tym, jak to dawno temu do jednego z domów we wsi Pociecha, a może do tamtejszej karczmy, zaszedł wędrowiec. Został ugoszczony, poczęstowany posiłkiem i przenocowany. Następnego dnia rankiem, a była to niedziela, córka gospodarzy wybierała się do kościoła w Łomnie. Wędrowiec pożegnał się wcześniej i poszedł przed siebie. Czekał na kobietę w pobliżu mostka na śródleśnej strudze. Tam napadł nadchodzącą, obrabował i zamordował. Ciało ofiary przykrył ściągniętymi naprędce gałęziami.
     Jeszcze w latach poprzedzających drugą wojnę światową, istniał taki zwyczaj, iż każdy przechodzący tędy kładł jedną gałąź obok mostka. Pisał o tym już w 1848 roku Kazimierz Wł.Wójcicki: "gdzie zabity człowiek, to każdy, co przechodzi, rzuca gałąź i tak się kupa nazbiera.
     - Cóż potem z nią robią, czy kto susz ten zabiera?
     - Nie godzi się zabierać, potem przyjdzie kto na wiosnę i podpali, żeby się dusza zabitego w ogniu oczyściła z grzechów, i znowu potem rzucają gałęzie."
     Otoczenie jest bardzo fotogeniczne, stare dęby tu rosną w modelowym wręcz fragmencie puszczańskiego grądu, nad strugą usadowił się las łęgowy, a nieco dalej widnieją bory sosnowe. Bardzo tam jest ładnie, najładniej pogodnym dniem, a najbardziej w dzień powszedni, gdy szlak ten przemierza niewielu turystów, wtedy uczucie puszczańskości tej podwarszawskiej puszczy bardzo silnie dochodzi tutaj do głosu.


poniedziałek, 16 marca 2015

Przedwiośnie


        
 Przedwiośnie

Śnieżyczki. Fot.L.Herz
Przy końcu zimy wszyscy z utęsknieniem czekają na wiosnę. Kiedy się Uważa się powszechnie, że początek wiosny przypada 21 marca, ale to niezupełnie jest tak właśnie. Od 21 marca dnia zaczyna przybywać, to pierwszy dzień astronomicznej wiosny, ale nie wiosny samej. Ludowe przysłowie mówi, że „na świętego Grzegorza idzie zima do morza”, a Grzegorz obchodzi imieniny 12 marca. Ale na polskiej wsi tradycyjnie topi się Marzannę 21 marca i z okazji tego dnia ostatnimi laty polska młodzież wymusiła na swoich szkolnych wychowawcach „dzień wagarowicza”. Dla przyrodników to jeszcze nie wiosna, oni  wiedzą, że zanim nadejdzie,  będzie jeszcze pierwiośnie, a to co jest teraz, to dopiero przedwiośnie. Na mazowiecką  nizinę  przychodzi niespodziewanie,  pojawia się już  wtedy, gdy leży jeszcze śnieg, a bagienne wody ścięte są lodem. Zakwitająca leszczyna jest pierwszym znakiem przedwiośnia,  pojawiają się przebiśniegi (jak te na zdjęciu obok), a jeszcze później zakwitną  zawilce i przylaszczki. Przedwiośniem wracają do swoich wiejskich gniazd bociany, w lasach słychać  werble dzięciołów i drozdy wieczorami wyśpiewują miłosne arie. A gdy brzozy wypuszczą już listki, wtedy zakończy się przedwiośnie i zacznie pierwiośnie.

Na żurawiowym szlaku

        U końca zimy tęsknie wypatruje się powrotu bociana.  Zanim jednak bociany z powrotem przybędą tutaj na dobre, do Polski wpierw powracają  żurawie. Większe od bocianów i bardziej dostojne. Pojawiają się jak zwykle, niespodziewanie i dyskretnie, Ni stąd, ni zowąd, wtedy gdy jeszcze śnieg leży w lasach i często nawet wtedy, gdy bagna skute są lodem. Termin przylotu zdaje się zupełnie nie zależeć od pogody.
        Kto raz usłyszał żurawi klangor i hejnał żurawi, ten tego głosu nie zapomni już nigdy. Żurawie to ptaki symbole,  ptaki nieskażonej przyrody, budzące z nas tęsknotę za tym, co zdaje się być niedostępne,  „Stójmy! - jak cicho! - słyszę ciągnące żurawie, / Których by nie dościgły źrenice sokoła”. To Adam Mickiewicz w sonecie „Stepy akermańskie”. Któż o nich nie pisał. Któż do nich nie wzdychał. Nie tylko wielki Mickiewicz.
        To bardzo piękny ptak. Kto wie, czy ze wszystkich polskich ptaków nie najwspanialszy. Na pewno najbardziej dostojny.   I głos ma jak żaden inny. Do przyrody trzeba mieć słuch polifoniczny. W wiosennym lesie o poranku  rozgwar ptasi jest ogromny i bardzo trudno się w tym wszystkim połapać, głosy nakładają się na siebie, ze sobą mieszają, wszystko to bardzo harmonijne, ale dla nieobytego z teatrem przyrody laika praktycznie niemożliwe do usłyszenia, odróżnienia, do wyróżnienia.
        Druga połowa marca jest na Mazowszu najlepszym czasem na wędrówkę ku żurawim ostojom, aby posłuchać koncertujących ptaków,  ekscytującego klangoru i donośnych fanfar, dobiegających z głębi mazowieckich bagien. Rzecz nadzwyczajna, lecz prawdziwa: są także w najbliższym otoczeniu Warszawy, zakładając gniazda w miejscach oddalonych zaledwie o kilka kilometrów od granic miasta. To wielki dla tego miasta zaszczyt. 

Chcąc posłuchać żurawiowego klangoru o przedwiośniu powinno się  odwiedzić  Kampinoski Park Narodowy,  najlepiej pieszo wędrując  dobrze oznakowanym, acz dość niełatwym o tej porze roku, niebieskim szlakiem turystycznym, wiodącym od autobusu (linia 719) w Zaborowie  do Zaborowa Leśnego. Z wędrówką tą należy się spieszyć, gdy bowiem żurawie zasiądą na gniazdach, zamilkną. Będą się odzywać tylko o świcie i zmierzchu, pogodnymi dniami witając i żegnając dzień.


Palmowa Niedziela w kurpiowskiej wsi Łyse

Niedziela Palmowa w Łysych na Kurpiach. Fot. D.Herz
        Na północy Mazowsza znajdują się Kurpie, jeden z najbardziej interesujących regionów etnograficznych w kraju. Na Kurpiach rozciągają się pozostałości wielkiej niegdyś Puszczy Zielonej. Jest za Myszyńcem najlepiej zachowany fragment tej puszczy, chroniony w rezerwacie „Czarnia” wiekowy bór sosnowy. W Nowogrodzie nad Narwią jest skansen etnograficzny i są tam zachowane przykłady ludowego budownictwa kurpiowskiego. W Kadzidle znajduje się Zagroda Kurpiowska, ją też powinno się zobaczyć. W Niedzielę Palmową należy być w kurpiowskiej wsi Łyse. Przez jeden dzień w roku Łyse stają się jedną z ważniejszych miejscowości w Polsce. Zjeżdżają tu wielotysięczne rzesze z całego kraju i z zagranicy, politycy i ambasadorowie, aby być świadkami pięknej uroczystości religijnej i folklorystycznej.

Obchody Palmowej Niedzieli w Łysych zobaczyć trzeba. To jedno z największych doznań, jakie oferuje Polska. Dojechać tam trzeba własnym sposobem, komunikacją publiczną nie  jest to możliwe. Do Łysych jest z Warszawy ok.160  km w jedną stronę. Wyjazd szosą nr 61 przez Pułtusk 110 km do Ostrołęki, tam w kier. Myszyńca tylko 25 km do Kadzidła, a stamtąd przez Lipniki 15 km do Łysych. 
        Na ogromnym parkingu przed frontonem drewnianego kościoła (bo jest we wsi i nowy kościół  murowany) powinno się być ok g.9.00, zanim przyjadą liczne wycieczki autokarowe z całej Polski. Wtedy zrobi się tłoczno. Wcześniej jest możliwość wygodnego zwiedzania i fotografowania wnętrza. drewnianego kościoła, zamienionego w muzeum. Są tam zgromadzone palmy, biorące udział w konkursie Palma Kurpiowska. Młodzież w strojach chętnie pozuje do zdjęć. Po obu stronach świątyni trwa kiermasz wyrobów rękodzieła ludowego i wypieków wielkanocnych. Sporo się tam daje zostawić pieniędzy.
        Ok. g.11 przed drewnianym kościołem odbywa się poświęcenie palm i stamtąd procesja pod przewodem biskupa wyrusza do nowego kościoła, w którym jest odprawiana uroczysta Msza Św.


Mazowieckie wilki

Wilk jak się patrzy. Fot. L.Herz 
        Ostatnimi laty pojawiły się na Mazowszu dwie watahy wilków; jedna w kurpiowskiej Puszczy Zielonej, druga w Puszczy Białej. Niełatwo być w Polsce wilkiem.  Lęk przed nim jest zakorzeniony w nas bardzo głęboko. O złym wilku można nieskończenie. Karmimy strachem przed nim nasze dzieci. Wilk jest dziki, wilk jest zły, wilk ma bardzo ostre kły. Tym strachem karmimy swoje dzieci. Wilk chciał zjeść Czerwonego Kapturka. A tak naprawdę to wilk nigdy nie był groźny dla człowieka, chociaż zawsze zagrażał hodowanej przez ludzi trzodzie i bydłu. Był naszym konkurentem i to niezwykle uzdolnionym. Dzisiaj do walki z wilkami nawołują ci, którzy jego konkurencją są najbardziej zagrożeni – myśliwi. Jelenie dla wilka? Wara mu. Tylko my mamy prawo je ubijać.
Wilk jest dobrym zwierzęciem. Ma silnie rozwinięty instynkt rodzinny Przez lornetkę obserwowałem kiedyś wilczą rodzinę; przedtem nie miałem możliwości oglądania tak wielkiej porcji rodzinnej miłości pośród zwierząt.
 Przez wieki uczyliśmy się nienawiści do wilka. Czy uda się tę nienawiść usunąć z umysłów człowieka? A jeśli się uda, czy nie nastąpi to dopiero wtedy, gdy „ostatniego poniosą już wilka”? „Nie taki wilk strasznym jak go malują” mówi stare przysłowie. Obecność wilków dla zdrowotności zwierzyny leśnej jest wręcz niezbędna, dla człowieka praktycznie niegroźna. Niezwykle  jednak wzbogaca ta obecność nasz stosunek do przyrody.

Podniecająca może być wędrówka leśnymi duktami rozległej Puszczy Białej w okolicach Broku i Długosiodła, to tam bytują nasze mazowieckie wilki. Prawie na pewno  ich nie zobaczymy, są  zbyt ostrożne, aby nam się bez powodu pokazywać. Nie da się ukryć jednak, że świadomość ich tam obecności znacznie wzmacnia emocjonalną wartość tej puszczy. Bo przecież gdzieś tam, obok nas, niemal o krok od przebywanego przez nas szlaku, żyją swobodnie te wspaniałe drapieżniki. I to wcale nie tak daleko od Warszawy.
       

Ligawka z Sadownego

Ligawka z Sadownego. Fot.L.Herz
        W dolinie Bugu jest wieś  Sadowne, a w niej Muzeum Ziemi Sadowieńskiej, gromadzące wszystko, co tyczy się  okolicy, w tym imponujący zbiór żeliwnych żelazek „na dusze,, i „na węgle". Muzeum to jest niezwykłe. To zbiór rzeczy wszelakich. Założone zostało przy szkole, większość zgromadzonych tam rzeczy została przyniesiona przez szkolne dzieci.
        W Sadownem można obejrzeć m.in. obejrzeć m.in. zbiór interesujących ligawek z okolicy. Ligawka to już całkowicie zapomniany instrument, a zapewne – jak przypuszczał Zygmunt Gloger – „najstarsze to z narzędzi muzycznych” w Polsce. Pisał Oskar Kolberg, że jest to trąba „z drzewa za pomocą toporka i cyganka wystrugana, zwykle z dwóch połówek dla łatwiejszego wewnątrz wyżłobienia złożona, chrapliwym głosem przeraźliwie razi uszy, z bliska; z odległości zaś dochodzące uszu naszych, ton jej jest, jak powiedziano, wieczorną modlitwą pasterzy, trwożącą drapieżnego zwierza, a polecającą Bogu straż i opiekę dobytku ubogiego wieśniaka”. 
        Wraz z wytępieniem wilka i postępującym zmniejszaniem się obszarów puszczańskich gra na ligawce stała się przede wszystkim jednym z najoryginalniejszych zwyczajów adwentowych, charakterystycznym dla całego Mazowsza i Podlasia i Litwy. Gra na ligawce miała być „symbolem trąby Archanioła, mającego zwiastować światu rychłe przyjście Zbawiciela. Ligawek w sadowieńskim muzeum jest kilka.

Do Sadownego z Warszawy ok.90 km, najlepiej jechać przez Marki, Wyszków, Łochów, wpierw szosą nr 7, potem 62, na koniec nr 50, Muzeum jest otwarte we wtorki i czwartki w g. 8-16, w piątki do 12, tel: 603 51 00 90, email: muzeumsadowne@poczta.net.pl