środa, 20 grudnia 2017



Książka o podwarszawskich okolicach

Wydałem trochę przewodników turystycznych po Mazowszu i jego różnych zakątkach oraz cztery książki, zawierające gawędy i eseje krajoznawcze o mazowieckiej prowincji: „Wardęga”, „Klangor i fanfary”, "Podróże po Mazowszu" oraz "Pod ożywczym drzew cieniem". Wydawca mówi mi, że trzy pierwsze tytuły cieszą się sporym zainteresowaniem, a pierwszy z nich jest całkowicie wyczerpany. Z czwartą pozycją jest gorzej, czytelnicy się do niej nie garną. Dlaczeg? Dalipan, nie wiem. Właśnie ta książka powinna zainteresować szczególnie warszawiaków, opowiadam w niej bowiem o  bliskim otoczeniu Warszawy. 
    O lasku na Bielanach, o Świdrze i Liwcu, o Puszczy Kampinoskiej i Lasach Chojnowskich, o Aninie, Radości i Otwocku, Podkowie Leśnej oraz Zalesiu Górnym, o uzdrowisku  w Konstancinie i o już zapomnianym w Nowym Mieście nad Pilicą. Także o skrytych w cieniu drzew rezydencjach szlacheckich w Radziejowicach, Oborach i Młochowie. Również o podwarszawskiej przyrodzie, o bytujących w sąsiedztwie Warszawy wilkach i bobrach, o narodowym godle – bieliku, oraz o kormoranach, w poszukiwaniu których nie trzeba jeździć już na Mazury, bo jest ich tutaj całe mnóstwo.
    Bardzo sympatycznie została książka przyjęta w internecie. W blogu poszukiwania.pl pisano o książce: że ona "wskrzesza dla nas świat, którego już nie ma. Opowiada o starych polskich dworkach, stanowiących niegdyś nieodzowny element polskiego krajobrazu, o uzdrowiskach, w których leczono „mlekiem, serwatką i kumysem. W Nowym Mieście wyrabiał go z kobylego mleka specjalnie sprowadzony Tatar, którego autentyczność pochodzenia i rysów miała dodać większej wiarygodności tego rodzaju zabiegom”.
     Malowniczo i przejmująco wypadają opowieści o powstańcach i partyzantach, którzy w nich właśnie szukali schronienia. Przypomina, jaką rolę w naszej kulturze odgrywały drzewa – jak chociażby lipy, którym sam Jan Kochanowski poświęcił trzy fraszki. Opowiada także o zwierzętach, spotykanych pod ożywczym drzew cieniem, „których obecność wzmacnia emocjonalną wartość lasu, do którego wchodzi człowiek”.
     Gawędy Herza - pisał pan Wojciech 
Sobański w swoim blogu (poszukiwania.pl) - zbliżają się momentami do przypowieści. Pokazuje to dłuższy fragment poświęcony wilkom, stanowiącym dla nas źródło lęku. Na jej potwierdzenie autor przywołuje obraz Piotra Stachowicza, na którym Matka Boska ze świecą w ręku odpędza atakujące wilki. Wyobrażenie to ciągle funkcjonuje w naszej kulturze, a reprodukcja tego obrazu umieszczana jest najczęściej na gromnicach. Tymczasem dzięki Herzowi nie tylko widzimy je jako niezbędny element ekosystemu, ale też dostrzegamy, że to przede wszystkim one boją się ludzi.
    „Pod ożywczym drzew cieniem” umiejętnie łączy opisy przyrody podwarszawskich miejscowości z ich historią. i refleksjami bliskimi filozoficznym. Zdumiewać może zresztą mnogość tematów i wątków, jakie autor zawarł w swojej pracy. Tym bardziej jeszcze, że podróż po podwarszawskim Mazowszu staje się okazją do podróży przez bogatą polską historię i kulturę. Obficie sięga do rodzimej literatury, pokazując na inspiracje jakie czerpali tacy pisarze jak Adam Mickiewicz czy Henryk Sienkiewicz.
   Herz zaserwował nam świetną lekturę. Tradycyjnie już uświadamia nam, że każde miejsce ma swoją niepowtarzalną historię, którą warto odkrywać. Proponuje jednocześnie model zwiedzania, który nie może się znudzić, łącząc zarówno fascynację teraźniejszością, jak i przeszłością." 


     A Kamil Swiątkoski (przykominku,com) pisał, że książka "może być świetnym pomysłem na przewodnik i inspirację do zorganizowania weekendowych wypadów poza miasto (nie tylko stołeczne) – pod warunkiem, że jako turyści nie wymagacie od wyprawy obowiązkowej wizyty w McDonald’s czy Pizza Hut. Trzeba się też oczywiście nastawić na to, że są to przede wszystkim wędrówki związane z podziwianiem krajobrazu, przyrody, albo przykładów niekoniecznie najnowszej architektury. I jeśli zdecydujecie się na to, by wybrać Lechosława Herza na swojego przewodnika to przygotujcie się na pewną dozę egzotyki. W poszczególnych rozdziałach autor opowiada zakątkach tego regionu i emocjach, jakie wywołują. A emocje są tu o tyle ważne, że autor pisze o miejscach, które sam odwiedził i przeszedł. A wspomniana egzotyka – jak dla mnie – wiąże się z pewną podróżą w czasie, którą odbyłem dzięki tej książce. 
      Swoje opowieści o Świdrze, Otwocku, Konstancinie, czy Liwcu, autor bogato ilustruje literackimi nawiązaniami, a czasem również zdjęciami. Czytelnik ma więc okazję przejść się śladami Sienkiewicza, Prusa, Konwickiego, czy Brzechwy, a jeśli chodzi o zdjęcia… cóż są one zupełnie niedzisiejsze. Czarno-białe ilustracje mogą się części czytelników wydać nieatrakcyjne. Dziś popularny jest kolor i kredowy papier. Ale nie tym razem – i nie dla mnie. Pierwsze programy podróżnicze oglądałem na zaśnieżonym ekranie Neptuna 624, a moja wyobraźnia dopowiadała mi wszystkie niezbędne barwy. Książka Herza robi ze mną dokładnie to samo."
    Jestem wdzięczny autorom tych  recenzji za miłe słowa. Ale - proszę sobie wyobrazić - jakoś to wszystko, co w tej książce się znalazło -  potencjalnych jej czytelników nie interesuje. Widocznie tak już jest, że najciemniej musi być pod latarnią. Wydawca się na mnie krzywi, a mnie dopada smuteczek. No cóż, życie bywa takie, jakie bywa...


 

środa, 29 listopada 2017

Z notatnika krajoznawcy
Józef Sobota ze wsi Regut
       W sobotę 25 listopada byłem z przyjacielem na wycieczce. Dwie godziny  w pociągach, cztery w terenie, w sam raz na krótkie dnie przedzimia. Niebieskim szlakiem pieszo od stacji Zabieżki do rezerwatu "Czarci Dół" i dalej przez Regut do Celestynowa. Szlak ten zaprojektowałem i został wyznakowany czterdzieści parę lat temu. Jest częścią długiej, efektownej trasy z Garwolina do Otwocka i Glinianki. Trzyma się dobrze. Pogoda pochmurna, nieco słońca, głównie jednak szaro buro. Po ostatnich deszczach drogi trochę błotniste, ale jak się chce, iść się daje nie najgorzej.
     Wtedy, gdy szukałem tras do wyznakowania, w połowie lat siedemdziesiątych XX wieku zawędrowałem do wsi Regut w regionie kołbielskim. Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, wydawany w latach 1880–1902, podaje w tomie IX hasło Regut, albo Regały. Ta druga, wcześniejsza chronologicznie forma nazwy wiąże się z faktem, że to była wieś królewska. Regut powstał w XVI wieku i należał wtedy do starostwa osieckiego, to była królewszczyzna. Ciekawe, kiedy i jak Regały w Regut przeszły. Według zapisków z 1660 roku Regut został całkowicie spalony podczas wojen szwedzkich. W Regucie, jako pierwszej miejscowości w starostwie osieckim, zmieniono mieszkańcom pańszczyznę na czynsz.
       W czasie ówczesnych odwiedzin wioski zobaczyłem niewielkie, skrzynkowe kapliczki, przybite do drzew. W wnętrzach znajdowały się sceny Ukrzyżowania, postacie były przedstawione bardzo prymitywnie, wręcz symbolicznie. Bardzo mnie ujęła wtedy ich symboliczna prostota. Znacznie później dowiedziałem się z lektur, że reguckie kapliczki są dziełami Józefa Soboty (1984-1979). Był miejscowym rolnikiem, podejmował się też różnych zajęć sezonowych, pracował w lesie, w tartaku. Z powodu wypadku na wiele lat stracił czucie w nogach. Nie umiał czytać i pisać, prawie osiemdziesięcioletni począł rzeźbić wierząc, że wyzdrowieje realizując wolę Bożą, przekazaną mu we śnie przez anioła. Warunkiem było rozwieszenie i ustawienie we wsi, w której mieszkał, kilku kapliczek. 

Józef Sobota ze wsi Regut, rok 1978

 Gdy w Regucie znalazłem się po raz wtóry, kapliczek już nie zobaczyłem. Dziś jego dzieła znajdują się u prywatnych kolekcjonerów, m.in. u prof. Mariana Pokropka który w swojej książce "Życie i twórczość rzeźbiarska Józefa Soboty" odkrył go dla miłośników sztuki ludowych prymitywistów. Prace artysty można też oglądać w muzeach etnograficznych, np. w Toruniu lub Krakowie. A sam Sobota, wskutek wielu pomyślnych zbiegów okoliczności i pomocy ludzi z miasta, którzy dostrzegli i zachwycili się jego sztuką, wrócił do zdrowia. Rzeźbienie do końca życia było jego wielką pasją.
         Niedawno, w ostatnią sobotę listopadową, gdy od kilku dni trwało już przedzimie i w rowach zalegały jeszcze resztki śniegu sprzed dni kilku, znowu zawędrowałem do dawno nie odwiedzanego Reguta.  Nim wszedłem do wioski zatrzymałem się z przyjacielem na chwilę odpoczynku nad Żółwiowym Stawem, znajdującym się wśród sosnowych borów na południe od wioski. Opowiadałem przyjacielowi o moim spotkaniu z kapliczkami Józefa Soboty. Potem, w naszej wędrówce ku stacji w Celestynowie, mijając boisko Reguckiego Klubu Sportowego "Bór", wyasfaltowaną ulicą Turystyczną weszliśmy do wsi Regut. Przy pierwszym domu po lewej stronie drogi, zobaczyłem przybitą do drzewa niewielką szafkową kapliczkę, a w niej scenę Ukrzyżowania, dzieło Józefa Soboty. Dopiero co niemal byłem w etnograficznym muzeum na krakowskiej Wolnicy i tam przyglądałem się uważnie jednej z jego kapliczek. Ta, która w Regucie jeszcze przetrwała (chwała tym, co o  to zadbali!) jest niemal tamtej bliźniaczą.
         Niby nic wielkiego nie odkryłem, przecież jednak teraz, o przedzimowej porze, w Regucie zawrzała we mnie z radości krew krajoznawcy. Poniżej są na zdjęciach dwie kapliczki pana Soboty. Na pierwszym zdjęciu jest sfotografowana przez mnie we wrześniu w muzeum etnograficznym w Krakowie, a na drugim zdjęta w terenie ostatnim listopadem we wsi Regut. Kto wie, czy nie największe wrażenie czyni na mnie załamująca ręce w smutku i rozpaczy postać Matki Boskiej, umieszczona tuż pod krzyżem (na drugiej kapliczce jest umieszczona w nieco innym miejscu), której świętość rzeźbiarz podkreślił absolutnie niebanalnie przedstawionymi promieniami, okalającymi postać.


 

sobota, 4 listopada 2017


Żyrardów da się lubić                   
Krótka opowieść o niezwykłym mieście
..................................................
                                                                                
       Za co lubię Żyrardów? Jestem z zamiłowania krajoznawcą, a dla takiego jest  to miasto łakomym kąskiem. Niepospolita jego uroda zupełnie przeczy powszechnie przyjętym kanonom piękna. Gdy historia rodziła na Mazowszu kapitalizm, jej dziecięciem jednym z najpierwszych i najważniejszych był Żyrardów. Ma fascynującą historię, która pozwala na poznanie okresu w dziejach Mazowsza niesłusznie pomijanego. Znacznie mniej interesujące kompleksy urbanistyczno architektoniczne np. w Niemczech, pokazywane są jako wielkie atrakcje turystyczne. A u nas nie za bardzo. Chociaż... powolutku, krok po kroku, zmierza ku temu także i Żyrardów, którego główną atrakcją jest unikatowa urbanistyka i architektura miasta.  Dodajmy: miasta żyjącego, żywego, zamieszkałego, pełnego ludzi.        
         Pośród wielu elementów, które przyczyniły się do powstania Żyrardowa właśnie w tym, a nie w innym miejscu, zdecydowały warunki naturalne: rzeczka o sporej ilości wody, niesionej przez cały rok oraz sąsiedztwo lasu, dostarczającego drewna na opał. Gdy w  końcu wieku XVIII dotarła do Polski fala zainteresowań przemysłem, nie ominęła również naszej części kraju. W Królestwie Polskim, już pod berłem carów, zainteresowanie przemysłem włókienniczym było powszechne.  Jednym z pionierów kapitalizmu w Polsce był Henryk Łubieński, założyciel wielu zakładów przemysłowych, m.in. cukrowni w Guzowie i współzałożyciel Towarzystwa Wyrobów Lnianych „Karol Scholtz i Współka”. Łubieński, w roku 1829 przywiózł na swoje ziemie nad Pisią wybitnego francuskiego fachowca, nazywał się  Philippe de Girard,  wynalazcę maszyny do przędzenia lnu. Od słów do czynów była droga niedługa, już w roku 1833 ruszyła fabryka. Na cześć jej dyrektora technicznego od początku zwano ją Żyrardowem (początkowo niekiedy jeszcze pisano tę nazwę: Girardów). 
      W roku 1857 żyrardowskie zakłady nabyli Karol August Dittrich i Karol Hielle. Pierwszy pochodził z Lipska, drugi z Czech, polecali ich bankierzy wiedeńscy i berlińscy. Zaczął się złoty okres Żyrardowa, który wkrótce praktycznie zmonopolizował produkcję lniarską w Królestwie Polskim. Surowiec sprowadzano z Rosji. Rosja była też w drugiej połowie XIX wieku głównym odbiorcą gotowych wyrobów, a żyrardowskie zakłady miały liczne sklepy i magazyny, np. w Moskwie, Petersburgu, Kijowie, Odessie, Saratowie, w dalekim Astrachaniu, Taszkencie i w Gruzji oraz w stosunkowo nieodległym Berdyczowie.      
       Przeminęła już dawno potęga fabryki w Żyrardowa, lecz wciąż  nad miastem dominuje jej ogromny kompleks, powoli przystosowując się do nowej roli, jaka wyznacza jej historia. Wciąż stoi dawna przędzalnia, zbudowana w roku 1844 wedle projektu Jana Jakub Gaya. Był jednym z pierwszych w Polsce przedstawicieli historyzmu w architekturze. Jego dziełem jest najbardziej - wypisz, wymaluj - florenckiego renesansu w Warszawie: kamienicy przy Bednarskiej przy rogu Krakowskiego Przedmieścia. Najbardziej znanym jego dziełem jest monumentalny spichrz w Modlinie, ze wspaniałym neorenesansowym portalem. Dzisiaj to wszystko to już przeszłość. Pozostały mury. 
      W Żyrardowie zachował się jeden z najlepszych polskich przykładów zespołu urbanistyczno-architektonicznego z okresu rewolucji przemysłowej i burzliwego okresu rozwoju kapitalizmu. Zabytkowa zabudowa jest zachowana w około 95%. Są to budynki murowane, z czerwonej cegły, budynki fabryczne i mieszkalne, , szpital i trzy kościoły są z tej cegły również. Także siedziba władz miejskich i resursa, klub w którym spotykała się żyrardowska społeczność.  
           Miasto zostało tak zaprojektowane, że wyróżniały się trzy strefy urbanistyczne. Pierwszą była fabryka, trzecia przeznaczona była dla robotników, natomiast drugą zamieszkiwali właściciele, kierownictwo zakładów i urzędnicy. Budynki dla urzędników sąsiadowały z pałacykiem właścicieli i fabryką; i tu i tam było blisko. Kadrę tworzyli cudzoziemcy  i oni byli ewangelikami. Postawiono dla nich kościół ewangelicki. Robotnicy byli katolikami, ich kościół pobudowano pośrodku dzielnicy robotniczej. Wprzódy był to kościół pod wezwaniem św.Karola Boromeusza, zbudowany w latach 1882-96, o lombardzkim typie fasady. Potem powstała okazalsza świątynia, kto wie czy nie najlepsze dzieło Józefa Piusa Dziekońskiego. W stylu gotyku niemieckiego zaczęto ją stawiać w pierwszym roku wieku XX. Otaczająca świątynię dzielnica robotnicza zabudowana jest niskimi domami z czerwonej cegły, nakrytymi niskimi, dwuspadowymi dachami o wydatnych okapach, a bardzo często obok nich stoją murowane i drewniane budynki gospodarcze. Trudno w to uwierzyć, ale tutaj zachowało się 130 domów mieszkalnych, 19 usługowych i ponad 60 gospodarczych, i to w niezłym stanie technicznym. Doprawdy, zjawisko niezwykłe. Całość wygląda  jak żywa dekoracja do filmu z tamtego okresu. Smętnie się prezentują przy robotniczych domach sprzed stu lat  wybudowane w sąsiedztwie współczesne wielopiętrowe bloki mieszkalne nie prezentują się jako czołowe osiągnięcia urbanistyczno architektoniczne Polski Ludowej. 

 Miasto z cegły o ceglastym kolorze. 
Fotografie autora











        Po drugiej wojnie światowej Żyrardów przeżywał drugi w swojej historii okres prosperity, będąc znaczącym ośrodkiem przemysłowym, zatrudniającym ponad 10 tysięcy osób. Komunistyczni ekonomiści w czasach Peerelu uczynili z miasta flagowy okręt uspołecznionej gospodarki. W mieście zaczęło brakować mieszkań dla robotników. Atrakcyjne warunki ściągnęły do miasta kilkanaście tysięcy nowych mieszkańców. Tu i tam wyrosły blokowiska.
         Po roku 1989 zaczęły się polskie przemiany i wszystko zaczęło się psuć. W roku 1997, po 180 latach pracy gigantyczna fabryka zbankrutowała. W ślad za nią padały kolejne zakłady przemysłowe, dające pracę mieszkańcom. Mieszkańcy stracili pracę. Miasto zostało dotknięte kryzysem bezrobocia i ubóstwa.  Żyrardów musiał zacząć przystosowywać się do nowej sytuacji. Po upadłym przemyśle pozostały pofabryczne budynki i tysiące rąk bez pracy. Żyrardów z swoją  architektoniczną spuścizną szuka nowej szansy.  Czy ją potrafi złapać za rogi? Wydaje się, że jest na dobrej drodze. 

              

czwartek, 19 października 2017

Opinogóra 
w czas złotej polskiej jesieni
w październiku roku 2017

.....................................

Mazowiecka Opinogóra bywa nazywana gniazdem romantyzmu. Jest tam nawet jedyne w Polsce muzeum romantyzmu. Z Opinogórą wiąże się nazwisko Zygmunta Krasińskiego, jednego z czwórki polskich wieszczów. Nie w Opinogórze się urodził, lecz w Paryżu. A jednak mazowiecką była gleba, na której wzrastał i gdzie dojrzewała jego natchniona poezja. Żył niedługo. Czterdzieści siedem lat. Jak się urodził, tak i umarł w Paryżu. Został pochowany w swojej  Opinogórze. Ona  była jego "rajem swobody i uciech dziecinnych", później świadkiem jego nieudanego małżeństwa z woli ojca. 
     Dzisiejsza Opinogóra jest dobrze utrzymanym zespołem zabytkowym. Licznie odwiedzana ma znaczenie niepospolite, szczególnie dla miłośników literatury i architektury. Jest także miejscem bardzo romantycznym, świadkiem wydarzeń i dramatycznych przeżyć. Aż trudno uwierzyć w to wszystko, co tutaj miało miejsce, gdy przechadzamy się po alejkach tonącego w ciszy opinogórskiego parku, wśród kolorów mazowieckiego "babiego lata".
Zameczek (albo jak kto woli: pałacyk) opinogórski. Arcydzieło bez dwóch zdań.


        Na wierzchołku pagórka stoi romantyczne cacko - neogotycki zameczek. Budowla bardzo niewielka i zgrabnie zakomponowana. Dzięki opadającym spod jej stóp stokom i dzięki cokołowi, na jakim ją postawiono, również dzięki smukłej wieży o czterech kondygnacjach, budowla nadspodziewanie urasta. Budowano zameczek dosyć długo, ukończono w roku 1843. Przez wiele lat usiłowano przypisać projekt autorstwu Villet-le-Duca. Rzeczywisty twórca jest nieznany, był jednak niewątpliwie artystą przednim.

           Zameczek nakazał postawić generał Wincenty Krasiński. Jako prezent z okazji synowskiego ślubu z Elizą z Branickich, przez ojca wybraną synowi żoną. Ślub odbył się w roku 1843. Unieszczęśliwił ten ślub kilka osób: męża, żonę, potem także trójkę ich dzieci. Ojciec i teść był z siebie zadowolony. Wincenty Krasiński był postacią nieprzeciętną. O takich dziś mówi się, że są kontrowersyjni. Wierny napoleończyk, potem adiutant carski, wreszcie gorliwy wykonawca woli cara Rosji. Życie swoich bliskich meblował wedle własnych zamiarów, tworząc podwaliny dla swojej dynastii. Fałszował nawet historyczne fakty: nakazał Horacemu Vernet namalować obraz z sobą na pierwszym planie po zwycięstwie pod Somosierrą, gdzie w istocie go nie było. Kopia obrazu wisi dzisiaj w zameczku.
 
Eliza
 Delfina


        Syn był posłuszny. Kochał jednak inne. Przedtem romansował z Joanną Bobrową, żoną bogatego ziemianina z Ukrainy i matką dwóch córek. "Mogłem być z tobą na ziemi szczęśliwy,/ Mogłem uwierzyć, że tu czasem wiosna"... Bobrową Zygmunt poróżnił z jej mężem, unieszczęśliwił, wtrącił w melancholię. Potem poeta szalał za Delfiną Potocką: "I ja też miałem Beatricze moją!". Egzaltowana piękność przez jedenaście lat zajmowała myśli poety, zresztą nie tylko jego, bowiem uchodziła za najbardziej adorowaną kobietę w kręgach arystokracji Francji i Włoch. Ojca to drażniło. Ojciec miał tego dość. Na dodatek ojciec nie wierzył w syna - poetę: "Co znaczy, że ma imaginacją, dowcip, naukę, ale za grosz nie ma zastanowienia ani rozsądku". I żeby jeszcze umiał wybrać sam dla siebie kobietę. Przecież wszystkie one były odeń starsze! 
 
Napoleon na obrazie w opinogórskim muzeum



           W posiadanie Opinogóry wszedł generał w 1811 r. Zygmunt urodził się rok później. Opinogórę generał otrzymał od cesarza Francuzów, Napoleona Bonaparte. W podzięce za zasługi. Matką chrzestną Zygmunta została Maria Walewska. Miała na sobie empirową, stosowną do epoki romantyzmu, zwiewną suknię i wyglądała prześlicznie. Gdy nastąpił kres epoki epoki napoleońskiej i Polska znalazła się pod władzą Rosji, Wincenty Krasiński natychmiast dostosował się do sytuacji. Zwrócił się do cara. Car donację potwierdził. Oczywiście, w nadziei na generalskie posłuszeństwo. Miał je jak w banku. Już przedtem, bo od 1659 roku, niegrodowe starostwo opinogórskie było w rękach rodziny Krasińskich. Tylko do trzeciego rozbioru Polski. Generał, odzyskawszy majątek dla rodziny, teraz całe swoje życie podporządkował Opinogórze. To dla niej był gotów na wszystko. Lecz wedle prawa był tylko dzierżawcą. Walczył więc o to, "ażeby nie został zniszczony owoc prac i zabiegów". Do tego był mu potrzebny posłuszny syn. Syn miał gospodarować w ordynacji opinogórskiej. Ku chwale rodu. Tak bowiem on, ojciec, postanowił.

           Po Wincentym Krasińskim została Opinogóra. To niemało. Po nieszczęśliwej Elizie, żonie nie kochanej, pozostały opasłe tomy fascynującej korespondencji. Więcej pozostało po Zygmuncie. To z "Irydiona" są te wieszcze słowa: "O myśli moja, ty przetrwałaś wieki!". W poezjach Krasińskiego jest bardzo wiele z tego, co tutaj miało miejsce. Tutaj przecież poeta cierpiał obciążony brzemieniem dziedzictwa, a jak pisał prof.Juliusz Kleiner, "nie tylko fizycznego... lecz moralnego, historycznego, które kazało misję pełnić potomkowi wielkiego rodu, a jednocześnie powikłało mu żywot beznadziejnie straszną przemianą ojca i ojcu temu dało wobec syna niby rolę przeznaczenia". W rękach Krasińskich była Opinogóra aż do drugiej wojny światowej.


        Alejkami opinogórskiego parku trzeba przechadzać się wolno. Tutaj, jak bodaj nigdzie indziej na mazowieckiej równinie, architektura i jej zabytkowa wartość, obrazy na ścianach w zameczku, jakieś przymglone tremo w empirowej ramie w korytarzu - to wszystko staje się li tylko dekoracją antycznej tragedii. Przez jednostkowe losy bohaterów ukazują sie losy ich ojczyzny, koniec świata szwoleżerów i tego, którego przedstawicielami są bohaterowie tego dramatu. I to jest również oblicze polskiego romantyzmu. Już nie romantyczności. W tej opinogórskiej dekoracji dramat rozgrywał się o rozmiarach ajschylosowych. Czy było to znamię epoki? Czasów?
Nagrobek matki: arcydzieło wykute w marmurze z Karrary

        W kościelnej nawie opinogórskiego kościoła znajduje się nagrobek matki, Marii z Radziwiłłów Krasińskiej. W karraryjskim marmurze został wyrzeźbiony przez włoskiego artystę Luigi Pampilioniego. Postać umierającej jest przedstawiona w klasycyzującej formie. Matka spoczywa na rzymskim łożu, przy którym klęczy dziesięcioletni Zygmunt. Na jego głowie w geście błogosławieństwa spoczywa matczyna ręka. Poeta wierzył, że matka - w chwili śmierci kładąc rękę na jego czole - przekazała mu dar wieszczy. Scena ta znalazła odbicie w tekście "Nie-Boskiej komedii" na początku drugiej części dramatu.

        W podziemnej krypcie opinogórskiego kościoła umieszczone są trzy płyty z brązu, wykonane w roku 1877 według projektu Franceschi'ego. Na jednej z nich wyryto scenę z "Nie-Boskiej komedii", na drugiej z "Irydiona", na trzeciej z "Przedświtu". W krypcie tej i on sam spoczywa. Pochowany został tutaj, a nie w Paryżu, jak urodzony na mazowieckiej ziemi Fryderyk Chopin. I nie na Wawelu, jak Adam Mickiewicz i Juliusz Słowacki.

        "Byłem dziś w Opinogórze" - zanotował pod datą 22 sierpnia 1887 r. młody Stefan Żeromski w swoim "Dzienniku". Upłynęło od czasu tych odwiedzin kilka ładnych dziesiątków lat. Zmieniło się trochę w Opinogórze. Ale wciąż do głębi poruszający jest obraz nakreślony przez przyszłego, świetnego pisarza, obraz odwiedzin u grobu wielkiego poety, obraz, jakiego nikt już po nim nie nakreślił. Pozostańmy pod przejmującym wpływem tej prozy. - "Odźwierna prowadzi nas ku zewnętrznej stronie prezbiterium. Są tam ciężkie żelazne drzwi z wykutym na nich herbem. Otwarła je. Przeszliśmy jeden sklep pusty, drugi pusty i wreszcie stanęliśmy wobec zamkniętych drzwi. Gdy je otwarła babina - weszliśmy do wiecznej sypialni smutnego ducha poezji polskiej." 
Kościół w Opinogórze o wyrazie antycznej świątyni. W podziemiach jest grób poety.

       Doskonale klasyczną fasadą z portykiem o czterech kolumnach imponuje opinogórski kościół. Powstał na początku ostatniej ćwierci wieku dziewiętnastego, twórcą projektu był Wincenty Rakiewicz. Gdy patrzeć na świątynię od frontu, wydaje się być antyczną budowlą przeniesioną na polską równinę, aby stanąć u stóp opinogórskich pagórków. Tutaj, w tej antycznej dekoracji późnego klasycyzmu, po rozegranym dramacie pozostały ciała bohaterów. Tylko to je różni od leżących na scenie ciał aktorów pod koniec spektaklu, że ten dramat nie był fikcją. Oni nie żyją naprawdę. I rąk do oklasków złożyć jakoś nie sposób.
      Opinogóra wydaje mi się na podobieństwo sceny romantycznego dramatu, jeden z rozdziałów swojej "Wardęgi" jej poświęciłem, pisałem tam, że tutaj,  jak bodaj nigdzie indziej na mazowieckiej nizinie, architektura i jej zabytkowa wartość, stają się dekoracją antycznej tragedii. Że przez jednostkowe losy bohaterów ukazują się losy ich ojczyzny, koniec świata szwoleżerów i tego, którego przedstawicielami są bohaterowie tego dramatu. W opinogórskiej dekoracji dramat rozgrywał się o rozmiarach ajschylosowych.       Nie ma już śladu po dworcu myśliwskim książąt mazowieckich, w którym w połowie wieku XV zmarł Bolesław IV, książę warszawski, czerski, zakroczymski, ciechanowski i łomżyński, a któremu krzyż piaskowcowy postawił w opinogórskim parku generał Wincenty Krasiński. Nie ma już pałacu, w którym generał mieszkał z rodziną, na jego miejscu stoi dwór, dla Krasińskich został zaprojektowany w 1908 roku, stanął dopiero sto lat później, chwała tym, co pomyśleli iż stanąć wreszcie powinien.  Stoi oficyna neogotycka, szczęśliwie przywrócona do właściwego wyglądu po nieudanych przekształceniach. 
       Nieopodal oficyny znajduje się "ławeczka miłości", kamienna pamiątka postawiona przez Amelię Załuską. Jest to jeszcze jedna bohaterka tego, co tutaj się rozgrywało. Kochał się w niej młodziutki Zygmunt. Zwierzał się jej jego ojciec: "chce być tylko pismakiem", pisał. Czy go kochała? Była mu wierną na swój sposób. Na pewno była mu przyjazną. "Niech moja pamięć zawsze ci będzie miła"; taki napis kazała wyryć na ławeczce. Jak przystało na odtwórczynię jednej z ról, Amelia również pozostała w opinogórskim kościele. Konstanty Laszczka rodem z mazowieckiego Makówca, w roku 1899 wyrzeźbił w białym marmurze jej nagrobną płytę.
     W dworze jest 
ekspozycja dziewiętnastowiecznego malarstwa epoki romantyzmu, dużo obrazów z warszawskiego Muzeum Narodowego, sporo siakich takich, kilka świetnych, dwa prawie arcydzieła. W oficynie ekspozycja związana z dziejami Krasińskich. Wokół park w barwach jesieni. Opinogóra dzisiejsza jest wspaniale utrzymanym obiektem, nic ino brawa bić. Inteligentnie jest pomyślana. Zjeżdżają wycieczki licealistów, którzy romantyzm przerabiają, opowiadała nam pani przewodniczka, że nudzą się tutaj setnie. 




Z muzeów w Opinogórze. Jak inne zdjęcia, tak i te: autora
      
Odwiedziłem niedawno Opinogórę. Cały dzień tam spędziłem, a i tak, jak mi się później zdawało, byłem za krótko, aby w pełni rozsmakować się w jej krajobrazie i atmosferze. Nie pierwszy raz tam byłem. Nie ostatni. W Opinogórze bywać się powinno. Wiele jest po temu powodów...

sobota, 30 września 2017


Dwór w Brześcach 
..................................................

Ten drewniany dwór jest pobudowany w barokowym i bardzo polskim stylu. Jest kilka takich w Polsce, z tych najpiękniejszych tylko jeden jest  na Mazowszu, niemal tuż koło Warszawy. Niezwykła sprawa. Znajduje się we wsi Brześce, położonej na Urzeczu, w dolinie Wisły na południe od Wilanowa i Obór. Nazwa tej wsi pochodzi najpewniej od określenia  >brzeście<, oznaczającego zbiorowisko brzostów tj. wiązów górskich, gatunku niegdyś popularnego w Polsce. W nizinnej Wielkopolsce rośnie ich trochę, utworzono dla nich rezerwaty, na nizinnym Mazowszu są bardzo rzadkie. Jeden rośnie niedaleko od dworu w Brześcach, widać go z dworskiego tarasu, znajduje się na przeciwnym brzegu wiślanego starorzecza i wyróżnia się budową korony.
        Brześce to stara wieś szlachecka,  rozbudowała się przy ważnym trakcie, który łączący Warszawę z Czerskiem.  W wieku XV  Brześce były siedzibą Brzeskich, a najstarsze znane wzmianki z roku 1401 dotyczą Wszebora, podsędka, podkomorzego  i sędziego ziemskiego czerskiego. W wieku osiemnastym właścicielem wsi został żyjący w latach 1731-1800 Jan Kanty Fontana z rodziny spolonizowanych architektów włoskich. W roku 1769  został uhonorowany przez króla szlachectwem. W pierwszych latach panowania Stanisława Augusta pełnił funkcje burgrabiego zamku warszawskiego i do niego należało administracyjne kierownictwo prac restauracyjnych na zamku. Powierzano mu też prace w ogrodach oraz przy niewielkich budowlach w Ujazdowie i Łazienkach.  Brześce wybrał na wiejską rezydencję dla siebie i na starszych zapewne fundamentach po 1784 roku wybudował tutaj dwór. Różne były potem koleje majątku i różnych miał właścicieli. Po 1945 roku w dworze przez długie lata gospodarował PGR.
         Dwór w Brześcach jest jednym z najdoskonalszych polskich dworów drewnianych w sarmackim typie, jest barokowo-klasycystycznym budynkiem o znakomitych proporcjach, z wysokim, łamanym dachem i z frontowym ganeczkiem nakrytym dwuspadowym daszkiem, wspartym na kolumienkach.  Ten dwór jest typowym sarmackim dworem polskim i takie dwory były niegdyś trwałym elementem polskiego pejzażu. Taki dwór opisywał go Adam Mickiewicz w >Panu Tadeuszu<, niektórzy twierdzą, że Mickiewicz pisząc o Soplicowie miał przed oczami dwór w Mereczowszczyźnie koło Nowogródka, w którym urodził się Tadeusz Kościuszko. Był czas, iż takich dworów były w Polsce tysiące. 
          Drewno jako budulec było nader często wykorzystywane, a najbardziej najtrwalsze gatunki tj. modrzew i sosna. Często dwory tynkowano, co miało znaczenie konserwacyjne i ocieplające. Kolumnowy portyk pojawił się dopiero w 2 połowie wieku XVIII, stopniowo wypierając drewniany ganek ze słupkami. Portyk z kolumnami był symbolem statusu społecznego, bowiem ganki miały przecież i chałupy chłopskie. Na szczególną uwagę zasługuje dach łamany, zwany polskim, gdyż poza naszym krajem występuje niezwykle rzadko. Taki dach ma dwór w Brześcach. W odróżnieniu od dachu mansardowego ma dwie równolegle do siebie płaszczyzny, górną i dolną. Dachy były kryte najczęściej gontem, rzadziej dachówką, najuboższe słomianą strzechą. Ten dwór jest usytuowany „na godzinę jedenastą”, dzięki czemu wszystkie strony domu miały słońce o pewnej porze dnia;  dwory z czołem na pełne południe nie mogły go mieć w tylnych, ku czystej północy zwróconych pokojach.
          Dwór polski był siedzibą rodu, ostoją rodziny, jądrem domowego ogniska. Pisał Wespazjan Kochowski: Tu ociec z dziady, krewnych gromady / I mali wnukowie / dzieciństwa doszli, tu w zgodzie ośli / Przy swej starszej głowie. Dawnymi czasy Polak patrzył krzywym okiem na inne budynki, prócz drewnianych. Szlachta polska ze swoimi pojęciami i tradycjami rdzennie słowiańskimi, murów nienawidziła, budując wszystko z drewna i słomy oraz wierząc głęboko w szkodliwość murów dla zdrowia.    
Drewniana Polska niemal do szczętu spłonęła od ognia i wojen. Nie zachował się żaden z dworów sięgających poza wieki XVI i XVII.
          Stosunkowo liczna reprezentacja dworów z wieków XVIII i XIX oszpecona jest przez późniejsze przeróbki. Wokół Warszawy drewnianych budowli dworskich jest jeszcze mniej, niż winnych regionach kraju. W tej szczególnie sytuacji dwór w Brześcach urasta do rangi zabytku najwyższej klasy. Jest świadectwem siły polskiej tradycji, budownictwa całkowicie indywidualnego, niespotykanego w innych częściach Europy, jedynie na ziemiach Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Jakże silna musiała to być kultura, skoro Włoch z pochodzenia, signore Fontana taki właśnie dom mieszkalny dla siebie i swojej rodziny pobudował. 


             Post scriptum. Ten dwór nie jest ogólnodostępnym obiektem do zwiedzania, jak np.Wilanów lub Nieborów. Jest własnością prywatną i jak mnie poinformowano odzyskał go potomek ostatnich właścicieli. Z internetu wiem, że istnieje  Fundacja Dwór i Folwark w Brześcach. W ostatnią sobotę  wrześniową bez przeszkód z zewnątrz dwór  podziwiałem i fotografowałem. Zajrzałem nawet do wnętrz, były w trakcie remontu, nieumeblowane. Przypuszczam jednak, że niedługo już podejść do dworu nie będzie można.