niedziela, 30 sierpnia 2015

Poczet drzew mazowieckich:
Wiekowy jesion z Kryska

Drzewo, które powinno się zobaczyć rośnie obok kościoła w Krysku. Fot.L.Herz

    Kościoły katolickie często wznoszono na wyróżniających się w okolicy wzgórkach. Być może te wzgórki były miejscami pogańskiego kultu, więc dlatego na nich stawiano kościoły, aby nowe wyparło stare. Kto wie, może tak właśnie było w przypadku  gotyckiego kościoła w Krysku w płońskim powiecie. Parafia powstała tam prawdopodobnie w połowie XIII wieku, do dzisiaj zachował się gotyk z roku 1598, jest to prezbiterium obecnego kościoła i tylko to jest oryginalnie gotyckie, bo  cała reszta od przodu, z fasadą włącznie, to neogotyk z pierwszych lat XX wieku, skądinąd nie najgorsza to podróbka i niespecjalistę łacno zmylić może.
    Krysk był gniazdem  rodziny Kryskich herbu Prawda. Znamienity to był ród. Przez wiele stuleci pełnili Kryscy  funkcje kasztelanów, starostów, wojewodów, zmarły około roku 1565 Wojciech Kryski, absolwent uniwersytetu w Padwie, zręczny dyplomata królewski, bywalec europejskich dworów i miłośnik antycznej kultury, był wielokrotnym posłem króla Zygmunta Augusta, poświęcił mu wiersz jego przyjaciel, był nim Jan Kochanowski.
    Na terenie cmentarza przykościelnego w Krysku rośnie zadziwiającej urody wiekowy jesion. Nazwano go Mocarzem,  podobnej urody jesionu nie znam gdzie indziej na Mazowszu, ten jest jedyny, jest nieprawdopodobnie piękny. Jesion to starożytne drzewo święte, występujące w mitach greckich, germańskich, skandynawskich. Grecy, Germanie i mieszkańcy Italii wierzyli, że człowiek pochodzi od jesionu. W mitach greckich jesiony służyły jako ołtarze, pod którymi składano ofiary nieśmiertelnym bogom. Jowisz u Rzymian lubił pomieszkanie w pniu jesionu. W germańskim micie, będącym osnową dramatu muzycznego "Walkiria" Richarda Wagnera pod konarami jesionu znajduje się domostwo Hundinga i Siglindy i w jego pniu tkwi miecz wbity przez władcę bogów Wotana, a który wydobyć będzie umiał tylko bohaterski Zygfryd.
    Jesion był drzewem magicznym, np. liście jesionu, włożone pod prześcieradło, koiły wszelkie dąsy i ułatwiały przeprosiny zwaśnionej parze. Słowianie przypisywali jesionowi właściwości magiczne. W jednej z sielanek Szymona Szymonowicza występuje niewiasta, która pali liście jesionu, aby w ten magiczny sposób sprowadzić swego męża z powrotem do siebie. Zmarły, pochowany w jesionowej trumnie, od razu osiągał wieczny spokój i po śmierci nie straszył żywych. Sen pod jesionem krzepi i nie jest to żadnym mitem lub zmyśleniem.  Polskie jesiony należą do gatunków drzew już bardzo rzadkich. Jego mocne i twarde jak stal, a przy tym sprężyste drewno, bardzo było (i jest nadal) poszukiwane. W przeszłości robiono z tego drewna włócznie, kopie, piki i lance. Później nie miały sobie równych narty jesionowe. Wciąż są w cenie meble, boazerie i podłogi  z drewna jesionu.
    Jesiony, jak i lipy, były często sadzone wokół kościołów. Jak wiadomo, w czasach przedchrześcijańskich drzewom oddawano bałwochwalczą cześć. Opisująca świat symboliki chrześcijańskiej Dorothea Fostner przypominała, iż Kościół dozwalając na zachowanie tych głęboko zakorzenionych zwyczajów, nadał im jednak nowe znaczenie; te drzewa stały się symbolem Chrystusa, prawdziwego Drzewa życia i prawdziwego Światła. bardzo liczne są miejsca, w których Pismo Święte mówi o drzewach częściowo w realnym, częściowo przenośnym znaczeniu.
    Chrześcijanie przez kilkanaście wieków chowali swoich zmarłych w otoczeniu kościołów. Przedtem, w czasach pogańskich, zwłoki były albo grzebane, albo palone na stosie, „których popiół zgarniano do popielnic z przydawaniem różnych przystawek lub bez nich, albo złożone w ziemi, na polach i górkach, zwanych żalami lub żalnikami (nie od żalu, któremu się poganin nie oddawał, lecz od żalu=żaru) - czytamy  w Encyklopedii staropolskiej Aleksandra Brücknera z roku 1937. - Dla chrześcijan były to miejsca diabelskie i mimo wszelkiego oporu przeprowadził Kościół nakaz, aby grzebano zmarłych w ziemi święconej: albo w kościele samym (co przy szczupłości miejsca chyba tylko patronom i duchownym się dostawało), albo przy kościele, na otaczającym go >cmentarzu<".
    W średniowieczu groby skupiały się wokół kościołów. Kościół katolicki przez wiele wieków walczył usilnie o należny pochowanym szacunek, a trwało to długo, bowiem cmentarze były używane do najprzeróżniejszych celów, były miejscem wypasania bydła i trzody, suszenia zboża i pościeli itp. Jeszcze w roku 1643 synod diecezji płockiej, więc tyczyło to również Kryska, zwracał uwagę kapłanom, aby nauczali lud o konieczności odmawiania modlitwy za zmarłych przy przechodzeniu przez cmentarz. Wreszcie wydało to owoce, "to też znamienną była zawsze w Polsce gorąca pobożność ludu ku duszom zmarłych", dwieście pięćdziesiąt lat później zanotował Zygmunt Gloger.
    Jesion na przykościelnym cmentarzu w Krysku przypomina o tamtych, nie tak zresztą bardzo odległych czasach, gdyż zaczynające się około połowy wieku XVIII chowanie zmarłych na specjalnie wydzielonych cmentarzach poza miejscowością, dopiero w wieku XIX - po prawdzie - stało się powszechniejszym. Cmentarze lokowano od tamtej pory zazwyczaj poza miejscowością, za wsią lub zwartą zabudową miejską.  Niewątpliwie przyczyną, jeśli nie główną to bardzo ważną, było odkrycie szkodliwego wpływu cmentarzy na ludzkie zdrowie, przede wszystkim związku pomiędzy grobami, a epidemiami cholery i innymi zarazami, które co i raz nawiedzały różne kraje i regiony.
    Czy jesion z Kryska jest najpiękniejszym z jesionów mazowieckich? Oceńcie to sami. Proponuję odwiedzić jeszcze kilka innych. Aż cztery wysokie i szczególnie gonne jesiony rosną w dworskim parku w Oborach, bardzo urodny jest jesion w parku koło dworu w Woli Pękoszewskiej, urodziwy, pełen podziwu stałem u stóp jesionów w pałacowym parku we wsi Wiązowna, z ogromnym jesionem zawarłem niedawno przyjaźń obok drewnianego kościółka w Rembertowie koło Tarczyna. Jest tych jesionów trochę na naszym Mazowszu. 
    Ten tekst jest fragmentem przygotowywanej do druku mojej książki „Niezwykła prowincja”, tam więcej takich opowieści się znajdzie.  W tym blogu polecam również opublikowane wcześniej inne posty z cyklu "poczet drzew mazowieckich".

wtorek, 25 sierpnia 2015

Znaki z przeszłości

Wielki kamień we wsi Kamion
     W pobliżu ujścia Bzury do Wisły leży  wioska Kamion,  pejzaże okoliczne są urozmaicone, a i historia jest zajmująca. Jakże więc Kamion ominąć w swoich wędrówkach? Oczywista, że nie można*... Zapewne już istniał Kamion za czasów króla Bolesława Śmiałego, zrazu nosił nazwę Kamień, w wieku XIII stał tam już kościół.
    Na terenie kościelnym znajduje się najbardziej interesujący zabytek okolicy,  granitowy kamień, na którym - jak głosi miejscowa tradycja - odpoczywał i wycisnął ślad swej stopy św. Jacek Odrowąż (1200-1257), kiedy to udając się na Mazowsze przechodził w tych stronach przez Wisłę. Był synem możnego rodu, studiującym w Paryżu i w Bolonii. W Rzymie poznał św. Dominika i z jego rąk przyjął dominikański habit. Powołaniem Jacka było misjonarstwo. Przebywał wiele w Kijowie, a podobno dotarł nawet do Moskwy. Wyruszał z misjami ewangelizacyjnymi na ziemie Prusów i Jaćwingów. Zapewne w czasie jednej z tych podróży znalazł się tutaj, nad Wisłą i Bzurą.
    Nikt nie pamięta kiedy, ale się stało: kamień postawiono na sztorc i obudowano betonową kapliczką. Niestety, głaz ów, niewątpliwie niemały zabytek przyrody i tradycji, a zapewne on dał nazwę miejscowości, osadzony został bezpośrednio na piasku, przez co stale się zagłębia i według oceny miejscowego księdza proboszcza osiadł już był w podłożu na około 80 cm. Przy okazji obudowania kamienia kapliczka została zdeformowana "stopka" świętego, znajdująca się pośrodku głazu, przez wykucie rozszerzona na kształt ślepego, blindowanego okienka, któremu inne dwa dodano po bokach w samej kapliczce. Jest też gmerk u dołu frontowej części kamienia.
    Jak do tej pory o św. Jacku w tych okolicach pisał tylko Oskar Kolberg w swoim "Mazowszu", który przy opisie hasła Kromnów wspominał legendę o tym, iż św.Jacek, chcąc pod Czerwińskiem przebyć Wisłę, gdy nie znalazł łodzi, rzucił na wodę swój płaszcz i po nim suchą nogą przeszedł rzekę.  Powtarzały tę legendę autorki 24.zeszytu X. tomu "Katalogu zabytków sztuki w Polsce".         
    Jest zdumiewającym, iż pomimo upływu ośmiu wieków, miejscowa tradycja wciąż przechowuje w świadomości okolicznych mieszkańców pamięć o pobycie świętego w tych stronach i że jest to pamięć tak żywa.
    Wspomnieć się godzi jeszcze, iż św. Jacek Odrowąż urodził się w Kamieniu, ale nie w tym na Mazowszu, lecz w miejscowości takiej samej nazwy, położonej na Śląsku. Dziwnie się jakoś to wszystko układa. Nazwa wioski mazowieckiej najpewniej  pochodzi od tego właśnie kamienia, pośród piaszczystego Mazowsza pozostawionego przez lądolód przed tysiącami lat, na którym przed niemal tysiącem lat Jacek Odrowąż odpoczywał. Można przypuszczać - chociaż przypuszczenie to jest dość śmiałe - że kamień był w odległej przeszłości miejscem pogańskiego kultu, jak to często na ziemiach słowiańskich polskich się zdarzało. Dziś już tego na pewno nie rozstrzygniemy.
......................
* Napisałem w pierwszych zdaniach tego tekstu, że oczywistym jest, iż Kamion jest wart uwagi krajoznawcy i w swoich wędrówkach ominąć go nie można.  Okazało się, że można. Ogólnie znany Nieporęt w ciągu kilku tygodni miał w tym blogu ponad pół tysiąca kliknięć. A mało znany Kamion? Po czterech miesiącach Kamion miał tylko 5. Wychodzi na to, że dlatego, iż mało znany. Eeech, samo życie.

piątek, 21 sierpnia 2015

Miasteczko Wyszogród. Wysoki gród nad Wisłą
   Wyszogród nad Wisłą jest usytuowany rzeczywiście wysoko, nazwa grodu nie kłamie, stromizna brzegowa jest zadziwiająca i wspaniały jest widok Mazowsza  z wysokiego brzegu. Miasteczko jest nieduże, takie sobie, nic w nim specjalnego i wielkiej klasy zabytków  tam nie ma, starej zabudowy niewiele ocalało. Wyszogród  wygląda, jak wygląda. Jego największym skarbem jest położenie.
   Już w odległej przeszłości był Wyszogród wyraźnym centrum plemiennym, powstałym na skrzyżowaniu dróg, a później, w czasach książąt mazowieckich, na tym już „sprawdzonym” miejscu o korzystnym położeniu, rozwinął się o gród o znaczeniu lokalnym, ale ważnym.   Ośrodkiem miasta lokacyjnego w Wyszogrodzie jest rynek,  skąd wszędzie jest blisko, bo miasto niewielkie. Starej zabudowy jest mało, bowiem w czasie II wojny światowej były duże zniszczenia. 
Góra Zamkowa w Wyszogrodzie na fotografii z roku 1968. Niewiele się zmieniło. Drzewa na górze są wyższe. Fot.L.Herz
     Opodal rynku wznosi się Góra Zamkowa. Jest grodziskiem  o bardzo stromych zboczach, wspiąć się na ten wzgórek trudno, chociaż na górę prowadzą schody. Miejsce jest pyszne i historyczne, był tam  w siódmym wieku ośrodek kultowy naszych praprzodków,  w początkach XIII wieku książę mazowiecki Konrad zbudował drewniany zamek. Przebywał w nim książę halicki Daniel, zbiegły z Rusi przed najazdem Tatarów. W roku 1313 zmarł w tym zamku książę płocki Bolesław. Murowany zamek postawiono dopiero za panowania Kazimierza Wielkiego. Był siedzibą starostów królewskich. Sebastian Klonowicz w swoim opisie Wisły pisał o nim  w końcu XVI wieku: "Kędy na prawo gród bardzo wysoki - rzeże obłoki". Dopiero Prusacy rozebrali go w 1798 roku.
    Od niedawna jest w Wyszogrodzie muzeum, w nim znajdują się bogate zbiory archeologiczne, liczne pamiątki historyczne i Wisła ważną rolę odgrywa w tym muzeum.  Z dumą mi je pokazywał jego dyrektor, p.Zdzisław Leszczyński. Zobaczyć w nim można  unikatową kolekcję sieci jakimi dawniej łowiono ryby w Wiśle. Sieci noszą przedziwne, egzotyczne nazwy: drygawice, żaki, wiersze. I oczywiście, jakżeby mogło być inaczej, prezentowana jest w muzeum żegluga na Wiśle. 
Pan Zbigniew Leszczyński, dusza wyszogrodzkiego Muzeum Wisły. Fot.L.Herz
Modele wiślanego lejtaka i krypy wiślanej. Fot.L.Herz
     Królowa rzek polskich tętniła kiedyś życiem. Wisłą pływały dubasy, szkuty, krypy i berlinki, jeszcze do lat siedemdziesiątych XX wieku także parostatki, o zwykłych lejtakach nie wspominając. O kilka kilometrów na wschód od Wyszogrodu oddalony Czerwińsk był gniazdem, z którego na wodne szlaki wyruszyło wielu marynarzy słodkich wód, pochodziło stamtąd wielu kapitanów żeglugi śródlądowej, baciarzy, krypiarzy, piaskarzy, żwirowników i szkutników. Tutaj żyli ludzie, którzy od urodzenia aż po dni ostatnie swego żywota żyli z Wisły i pracowali na niej i dla niej. 
     W przeszłości był Wyszogród ważnym portem, spławiano stąd zboże do Gdańska.  Przed drugą wojną światową rzeką pływały pasażerskie statki z Warszawy w dół Wisły. Polska Żegluga Rzeczna "Vistula" utrzymywała regularne pospieszne linie statkami pasażersko - towarowymi. Wygodnie i ładnie urządzone parostatki, kursujące na tej linii, nie ustępowały zupełnie statkom, kursującym np. po Dunaju i  - jak pisano w reklamowych wydawnictwach - „mogły zadowolić nawet najwybredniejszą publiczność”. 
Makiety statków rzecznych; takie pływały Wisła z Warszawy do Torunia i Gdańska. Fot.L.Herz

    Jeszcze w pierwszych kilkunastu latach po ostatniej wojnie światowej statki kursowały z Warszawy w dół rzeki do Czerwińska, Wyszogrodu, Płocka, Torunia.  Autobusów wtedy nie było, z Wyszogrodu statek do Warszawy odpływał nocą, w stolicy był nad ranem. Te okolice były dla warszawiaka trudniej dostępne, niż Zakopane. W pierwszych latach powojennych na statkach z Warszawy do Gdańska organizowano wczasy pod hasłem „praca na lądzie, odpoczynek na wodzie”.    Taki statek, pełen wczasowiczów, płynął przez dwa tygodnie i co jakiś czas zatrzymywał się w nadwiślańskich miastach, aby wczasowicze mogli zwiedzić ich zabytki. Czasem, a nie było to tak rzadko, stawał na wyrosłej przez noc mieliźnie piaskowej i trzeba było wzywać pomocy, a wówczas było bardzo egzotycznie i pachniało prawdziwą przygodą. Taki właśnie wczasowy statek w roku 1970 posłużył Markowi Piwowskiemu do realizacji jego wspaniałego filmu "Rejs".
      Ileż jest u nas takich miasteczek, które albo tylko z nazwy się je pamięta, albo nie wie o nich nic. Które się mija. Po prostu i najzwyczajniej w świecie. Ani Wyszogród wśród nich pierwszy, ani nie jedyny. Czy zasługuje na  lekceważenie? W żadnym wypadku. Jego nazwa  znajduje się na bardzo starej mapie, eksponowanej w Sali Kartograficznej weneckiego Pałacu Dożów!  Dla krajoznawcy ten wysoki gród nad Wisłą jest bardzo smakowitym kąskiem.  W Wyszogrodzie można się przekonać jak ta prowincja bywa niezwykłą... Opowiem o tym w swojej książce, taki właśnie nosi tytuł „Niezwykła prowincja”, właśnie ją ukończyłem i szukam dla niej wydawcy.
     Dla pełnego obrazu Wisły w Wyszogrodzie, po odwiedzeniu muzeum,  należy przejść do przystani nad Wisłą, gdzie czeka na chętnych niewielki stateczek, którym można popłynąć rzeką, a przy dobrej, letniej pogodzie, rejs ten można zaliczyć do tzw. przeżyć niezapomnianych.  W sezonie rejsy są w każdy weekend  co godzinę, w  pozostałe dni tygodnia tylko  rejs wcześniej rezerwując telefonem (tel.794.600.501). Ceny są umiarkowane. Statek jest niewielki,  szyper jest bardzo sympatyczny i ma co opowiadać w czasie niemal godzinnego rejsu, a on tutejszy, z nad Wisły. To ten pan przy kierownicy na fotografii poniżej.

Fot.L.Herz


niedziela, 16 sierpnia 2015

Ulewa

    Sierpień mamy upalny nadzwyczaj tego roku i tak naprawdę żyć się nie daje w tym upale, bośmy tutaj  na Mazowszu
niezwyczajni takiej pogody afrykańskiej.  Zapowiadają się kiepskie plony, a to nie jest dobra wiadomość. W wiejskich kościołach rolnicy zanoszą modlitwy o deszcz. A u nas deszczu jak nie ma, tak nie ma. W asyście wichur i trąb bywa na Dolnym Śląsku i to w dramatycznym dla ludzi nadmiarze, w Krakowie zalał ulice, w Poznaniu trzy szpitale. Na Mazowszu od wielu dni nie pada. Ale w lipcu deszcz bywał często, wpadał do nas wraz z błyskawicami i grzmotami burz, burzowe wichury łamały drzewa i zrywały linie energetyczne, całe wioski pozbawiając prądu.
    Chciałbym teraz powrócić do jednej takiej burzy z ulewą, z którą spotkałem się ostatniej soboty lipcowej. W gronie przyjaciół z turystycznych szlaków odwiedziłem wówczas Nieborów. Mężczyźni byli w mniejszości. Kobiety ładniejsze. Humory znakomite. Nieborów jak zawsze wspaniały. Pogoda natomiast nieszczególna, słoneczna, a parna. Wszystko zwiastowało burzę. Jakoż i nadeszła. Szybka, raptowna burza z nawałnicą. Wyglądało okropnie, było okropnie. Znalazł się jakiś daszek przy drodze, ścieśniliśmy się pod nim, burza trwała, błyskawice błyskały, grzmoty grzmiały. Jedna z moich towarzyszek pstryknęła zdjęcie  nadciągających pod ten daszek maruderów. Pół godziny potem było po wszystkim, nawałnica pognała dalej w kierunku Warszawy.
W deszczowej nawałnicy na wycieczce pod Nieborowem. Fot.Ula Kaczyńska

    Nawałnica, jaką przeżyłem teraz w Nieborowie i kompletne przemoknięcie wędrujących ze mną osób, przypomniało mi moją wędrówkę po Bieszczadach z roku 1957. Młody byłem wówczas nieprzyzwoicie,  połoniny pachniały jeszcze wojną, wioski wyludnione, to co z nich zostało ogarnęła już dzika przyroda
. W mozolnej wędrówce przez tę przyrodę dziką dotarłem do Ustrzyk Górnych. Stały tam drewniane baraki powojskowe, niektóre bez dachów, niemal wszystkie bez szyb okiennych, z zerwanymi podłogami. Na jednym z budynków była umieszczona tablica, że to jest schronisko turystyczne PTTK. Lał deszcz i jak to w górach bywa, był to bardzo ulewny deszcz. W drzwiach stało kilku nieco od nas starszych młodych ludzi.
     -Gdzie jest kierownik?
    -Ha, ha, jaki tam kierownik, kierownik tydzień temu poszedł pieszo do Sanoka po baterie do latarek elektrycznych, a do Sanoka przez góry idzie się kilka dni.
    -A gdzie możemy spać?
    -Śpijcie sobie, gdzie chcecie.
  Poszliśmy w deszczu nad potok, nałamaliśmy mokrych gałęzi liściastych krzewów, przynieśliśmy  je  z mokrymi liśćmi, rozścielili to na klepisku w którejś z izb, na to położyło się płótno naszego namiotu, spanko było przygotowane, wygodnie nie było, byliśmy wszakoż młodzi, więc specjalnie to nie przeszkadzało.
   Deszcz padał i padał. Przed wieczorem przyszło dwóch kompletnie przemoczonych turystów. Dla nas byli starcami, mieli pewnie po czterdzieści lat. Zrzucili z siebie plecaki, rozebrali, ciało dokładnie do sucha wytarli wydobytym z plecaka ręcznikiem, potem wzięli się za wyżymanie swojej odzieży. Obok stał jeden z nas, Ślązak z dziada pradziada,  miał Eugeniusz na imię, wołało się na niego Gienek lub po śląsku Gynel. Przypatrywał się temu wyżymaniu, a wreszcie powiedział odpowiednio po śląsku lekko grasejując.
    -Ja to panom ale nie zazdroszczę tak zmoknąć.
  Jeden z nich przerwał na chwile wyżymanie, popatrzył na naszego kolegę ze Śląska i odpowiedział.
   -Co ty mówisz chłopie, przecież to jest dopiero prawdziwa przygoda. Ja ten dzień będę pamiętać do końca życia!
   Na na całe życie to zdarzenie zapamiętałem. To były bardzo mądre słowa. Wziąłem je sobie do serca. I ta lipcowa, tegoroczna ulewa spod Nieborowa wszystko tamto mi przypomniała...

piątek, 14 sierpnia 2015

Na Zapilczu


Sielsko, wiejsko, anielsko. Bardzo pięknie. Fot.L.Herz
    Na południowym brzegu rzeki Pilicy znajduje się Zapilcze. Ciągnie ku sobie to Zapilcze za Pilicą. Jadę. Stacja nazywa się Grabów nad Pilicą, jest stacyjką zagubioną wśród lasów. Całe trzy kilometry trzeba stąd iść  do  wsi Grabów. To w jedną stronę. W drugą idzie się nad rzekę Pilicę,  od stacji jeszcze dalej, niż do wsi. Jest środek lata, gorąco, wędruję ku rzece pieszo jak Pan Bóg przykazał, nie żadnym tam autem lub choćby rowerem. Dopiero wtedy, gdy po takiej wędrówce rozbolą wymęczone marszem stopy, człowiek wie, że było warto. Pieszo więc wędruję od pociągu ku Pilicy. Wokół mozaika krajobrazów.  

Droga ku Pilicy.Wpierw łąki i wierzby rosochate, potem na jałowych piaskach rosnący bór sosnowy. Fot.L.Herz
   Pejzaż dokładnie taki, jaki opisywali poeci i malowali najlepsi polscy pejzażyści. Wpierw łąki i orne pola. Przy drodze wierzby rosochate. Potem na jałowych piaskach rosnący bór sosnowy, drzewa w nim kostropate, niezgrabne, powykręcane, rozpaczliwie walczące o życie na tym jałowym gruncie. Wreszcie Biała Góra, piaszczysty wysoki brzeg, a poniżej niego płynąca Pilica, rzeka jak marzenie. Za Białą Górą poukrywane w gęsto  podszytym sosnowym lesie domki letniskowe.
     Wąska ścieżynka wprowadza mnie przez las na łączki nadrzeczne, pośród nich zagajniki liściaste, zwalona brzoza, na której można przysiąść, dalej nadrzeczne szuwary, krowy na pastwisku, trzy rogate kozy, które na mój widok podchodzą bliżej, zaciekawione. Potem zaczyna się cudo. Las dochodzi do rzeki po obu jej stronach. Na południowym starodrzew sosnowy tuż nad wodą. Nie widziałem nigdzie indziej tak dorodnego lasu tuż nad  dużą rzeką nizinną. Nad różnymi Krutyniami, Hańczami, Brdami i Drawami tak, ale tu, na Mazowszu nigdy. Wodą płyną kajaki. Ludzie na nich w zachwyceniu milczący.



Obrazy z nad Pilicy na Zapilczu. Fot.L.Herz
     Nad wodą fioletowe krwawnice. Na niebieskim niebie białe żaglowce cumulusów. Potem obraz, jak zdjęty z płócien Ruisdaela. Holenderskie krowy na pastwisku, pośród mazowieckich wierzb i topoli o malarskich kształtach. Rzeka zaprasza do kąpieli, wchodzę do wody, jakoś jej mało tego lata,  dno jest lekko muliste, wcale przyjemne, woda jest ciepła.
     O kilka kilometrów od stacji Grabów nad Pilicą znajduje się pośród sielskiego krajobrazu hotel o nazwie "Sielanka", reklamujący się jako oaza spokoju i komfortu,  idealne miejsce dla wszystkich, którym bliska jest filozofia bliskiego kontaktu z naturą, wyciszenia, swobodnej elegancji oraz niespiesznego delektowania się urokami życia. Jedna noc w sielankowym, standardowym apartamencie kosztuje mniej więcej tyle, ile wynosi najniższa w kraju emerytura.

czwartek, 6 sierpnia 2015

O dziwnych znakach w Rokiciu nad Wisłą

Kościółek w Rokiciu, najstarsza ceglana świątynia mazowiecka. Fot.L.Herz
     Co jakiś czas publikuję w tym blogu krótką opowieść o czymś nieznanym, a bardzo cennym, o czymś co jest więcej, niż tylko ciekawostką krajoznawczą. Teraz zapraszam na kolejną taką wyprawę,  do wioski Rokicie na zachód od Płocka i  malowniczej doliny Skrwy. Na pograniczu z Ziemią Dobrzyńską wznosi się tam ceglany kościół późnoromański z około połowy wieku XIII. Jest uważany za najstarszą ceglaną świątynię mazowiecką. Chociaż był wielokrotnie przebudowywany, zachował charakter z czasu swojej budowy. Według legend został postawiony za pieniądze ze sprzedaży dzikich koni, których stada gromadziły się na okolicznych wzgórzach.   
    Ładną ma bryłę ta świątynka. To, co w niej najbardziej interesujące, znajduje się w cegłach jej zewnętrznych ścian. Szczególniej od strony południowej, Tam widnieją w cegłach liczne wgłębienia, jakby ktoś wyrobił je palcem. Ale nie od palca powstały, lecz od świdra ogniowego. A powstały dawno temu, w czasie wielkosobotnich liturgii w wiekach XVI - XVIII. Na wsi polskiej symbolizujące nowe życie światło rozpalano na zewnątrz, przy pomocy tego świdra, zwanego także świdrem łukowym. To było praktyczne urządzenie, korzystała z niego większość ludów neolitycznych w Europie i to od blisko 9 tysięcy lat. 

     Urządzenie było proste, technika jego używania  polegała na obracaniu drewnianego „wrzeciona”, opartego jedną stroną o kamień, a drugą o kawałek miękkiego drewna.  Już po kilkudziesięciu sekundach tej pracy uzyskiwało się ogień. Pozostawione na ścianach znaki w Rokiciu świadczą, że ogień wielkanocny niecono od ściany kościoła. Dlaczego tylko po południowej stronie? Bo to  strona jasna, a więc  dobra, bo dobro jest jasnością, ciemnością jest zło.  
Dziwne znaki w Rokiciu nad Wisłą. Fot.L.Herz

   Na cegłach rokiciańskiej świątynki są także wydrapane imiona i nazwiska, najstarsze pochodzą z 1647 roku, i są tam wydrapane różne znaki, czasem  krzyż albo jodełka, ryba bądź pług, znaczenie niektórych nie jest dla nas czytelne, a wszystkie one to zapewne chłopskie znaki tożsamości i prymitywne epitafia z czasów, gdy wokół kościoła istniał cmentarz, na którym zmarłych przestano chować w 1790 roku. Nowy, ładnie położony cmentarz jest nieopodal i w czas letni, przy bezchmurnym, błękitnym niebie, wygląda jakby został tu przeniesiony ze Śródziemnomorza, a wysokie, smukłe topole niby cyprysy zdobią tę wiejską nekropolię.
    Co kilka lat tam jadę do tego Rokicia, dobrze jest albowiem nie raz jeden odwiedzać miejsca o takim uroku. Może kiedyś się tam spotkamy?
Kościółek w Rokiciu na Ziemi Płockiej. Fot.L.Herz