piątek, 30 października 2015

Na cmentarzu pod Konstancinem 

    Pogoda była pochmurna, lecz przyjazna, późnojesienna, nostalgicznie melancholijna. Rok temu, 1 listopada odwiedziliśmy z przyjacielem położony pośród pól pomiędzy Konstancinem, a Oborami, ukryty w krzewach, oryginalnie uformowany w dwa okręgi, cmentarz wojenny z I wojny światowej z grobami 37 żołnierzy rosyjskiej i 18 niemieckich, poległych 18 października 1914 roku.

Cmentarz koło Konstancina.Fot.L.Herz

    Odwiedzała ten cmentarz ze swoim ojcem Monika Żeromska: ...ścieżki i groby owinięte były powojami, chmielem i dzikim głogiem i porośnięte dziewanną, wrotyczem i ślazem. Na słońcu, na kamieniach leżały zaskrońce i taki śpiewały wysoko w gałęziach czterech topól. Odwiedziny tego cmentarza zainspirowały Stefana Żeromskiego do napisania opowiadania „Pomyłki”. Opowiadanie jest pełne podziwu dla mazowieckich pól i zarośli w okolicy, lecz głównym jego tematem jest wspomnienie bitwy, w której zwarły się wręcz oddziały rosyjskie i niemieckie, i gdzie po obu stronach ofiarami byli Polacy, wcieleni do wrogich armii.
    To nie jest zwykły cmentarz, lecz rodzaj mauzoleum, którego nieznany nam z nazwiska projektant sięgnął do tradycji grobowców starożytnych Greków i ziemnych kurhanów nagrobnych kultury Wschodu. Ale nie tylko, niektórzy dopatrują się ech sztuki celtyckiej, te pionowe głazy-menhiry, te kamienne kręgi okręgu w jaki uformowany jest cmentarz, te ustawione w tych okręgach skromne stalle nagrobków z nazwiskami poległych, ta wciąż widoczna kamienna brama od południa. Jeden z pasjonatów historii okolic Konstancina zwrócił uwagę, iż do idei mauzoleum, będącego miejscem pochówku bohaterów odwołuje się zresztą użyte określenie – nie „soldaten” czyli żołnierze, lecz „krieger” czyli wojownicy. 


Cmentarz koło Konstancina.Fot.L.Herz

     Długie minuty spędziłem na tym cmentarzu. Chodziłem po nim, wiele fotografowałem, bo bardzo to wszystko było fotogeniczne, jak każda ruina, myśli nie dawały spokoju. Tyle tych cmentarzy naokoło naszej Warszawy, tak wiele z tej wielkiej wojny, pierwszej, a już zapomnianej, jak ten cichy cmentarzyk na uboczy, sądząc po śladach niemal nie odwiedzany. Druga wojna, jeszcze straszliwsza, przesłoniła tamtą. Był dzień Wszystkich Świętych, zaczynał się listopad, nieco ponad sto lat temu była tutaj bitwa, w której polegli ci, co spoczęli w tym miejscu, na tym skrawku mazowieckiej ziemi. Na ich wspólnym grobie nie płonął żaden znicz...
      Stefan Żeromski rozmawiał tu z napotkanym wieśniakiem, w swoim opowiadaniu tę rozmowę opisał. — To teraz tak tu cicho. Ale było tu gwarno jak na jarmarku, może i lepiej jak na placu we Warszawie. Kiedy? A jak się tu goniły Moskale z Niemcami. Tu właśnie bitwa była nad bitwami. Tu się dopadły. Z tamtej strony okopały się Moskale, a z tej szły Niemce. Bili się dniami, nocami. Aże jednej nocy wyleciały z rowów i tu się w najkrwawszej bitwie sczepiły. Przyślimy patrzeć. Sanitariusze z doktorami pędziły przodem. Zbierali ich tu, między tymi starymi topolami. Nas to samo zagnali do roboty. To, mówię, leżeli jedni na drugich, Moskal na Niemcu, Niemiec na Moskalu — pokotem. A rżnęli się nie tylko bagnetem, ale i długimi nożami. Tak ta pogaśli, skłuci wraz, trzymając się za gardła jeden drugiego, z powbijanymi w piersi nożami. Tu właśnie, w tym "cichym" miejscu, w tym "kościele".
       Jeszcze dziesięciu lat od tej bitwy nie minęło, gdy odwiedzał ten cmentarz wielki pisarz. Odczytywał nazwiska niemieckich żołnierzy  wyryte w twardym kamieniu nagrobków: Moczyński, Rogoziński, Fabiński, Kornowski, Krajewski, Rekowski, Zakrzewski... I rosyjskich „którzy wbiwszy noże po rękojeść w piersi wrogów śpią tu na wieki u pogranicza ich boju”: Wąsowicz, Zabielski, Galewski, Wiktor, Szczerbiński... Teraz już tylko jedno nazwisko było czytelne, czas
nie oszczędził nawet wyrytych w kamieniu liter .
    Powędrowałem później po sąsiadujących z Konstancinem lasach, było tam bardzo jesiennie, bardzo ładny las tam rośnie, dywan liści zaścielał jego podłogę, przyjemnie się szło po tym dywanie, szur szur szurały liście pod stopami.


Pochmurnym dniem jesiennym w lesie koło Konstancina. Fot.L.Herz


środa, 21 października 2015

Skarby mazowieckiej przyrody: 
tajemniczy świat mszarów
   
Zaproszenie w głąb mazowieckiego mszaru koło Celestynowa. Fot.L.Herz

    Wielu mieszkańców Mazowsza nawet nie wie o nich, a są wielkim krajobrazowym  bogactwem mazowieckiej ziemi: torfowiska. Te, które są zwane niskimi, powstają w dolinach rzek, na terenach okresowo zalewanych, wszędzie tam, gdzie ruch wody jest - ogólnie biorąc - poziomy. Rzadsze od nich są torfowiska wysokie i o nich chciałbym teraz opowiedzieć, a jest to wielki ewenement mazowieckiego krajobrazu. Ten rodzaj torfowisk to dla większości z nas świat zupełnie nieznany.  



Mszar na torfowisku wysokim koło Celestynowa. Fot.L.Herz

Torfowiska wysokie są cennymi magazynami wody. Fot.L.Herz
Torfowiska wysokie powstają w bezodpływowych zagłębieniach i wodę czerpią wyłącznie z opadów. Swoją urodą pociągają ku sobie nie tylko  przyrodnika, lecz również "zwykłego" obserwatora. Gdy się je zobaczy nie tylko oczami, lecz i sercem, wówczas już zapomnieć ich nie sposób.  Wkraczając na nie  staje się wobec nieznanej najczęściej roślinności, dalekiej od tego, co zwykło się oglądać w parkach, ogrodach i podmiejskich laskach.  Jesienią tam najpiękniej.
Torfowisko wysokie kolorową jesienią, sama radość, nic tylko bić brawo matce naturze. Fot.L.Herz


  Krajobrazem tego rodzaju torfowisk jestem zauroczony od wielu lat. Fascynuje mnie ich niezwykła atmosfera, wdzięk nie podrobienia. Poznałem je dawno temu. Zakochałem się wtedy w Szerokim Bagnie. Tam rośnie taki mszar, jak nigdzie indziej na Mazowszu. Zobaczyłem to torfowisko, ukryte pomiędzy wydmami w okolicach  Zabieżek i oszalałem od pierwszego wejrzenia.     
    W okolicach Celestynowa jest wśród lasów Mazowieckiego Parku Krajobrazowego kilka rezerwatów, chroniących najlepiej zachowane torfowiska wysokie. Wszystkie zostały również objęte  granicami jednego z europejskich obszarów ochronnych w sieci Natura 2000.  
    Do niektórych dotrzeć można stosunkowo łatwo. Rezerwat Czarci Dół granicami opiera się o leśną drogę,  która biegnie niebiesko znakowany szlak od stacji w Zabieżkach.  Na wschód od Celestynowa, , po północnej stronie szosy łączącej Dąbrówkę z Kołbielą, znajduje się rezerwat Bocianowskie Bagno o atrakcyjnej prezencji, o każdej porze roku inne i w inne strojne barwy. A  nieopodal, po  południowej stronie tej szosy  jest niewielkie Goździkowe Bagno, do którego można dojechać samochodem, bo jest obok parking. Pieszo za zn.zielonymi dojść tam można w 45 minut ze stacji w Celestynowie. Przez to torfowisko leśnicy poprowadzili atrakcyjne i wygodne  drewniane kładki, dzięki czemu nawet suchą nogą można wejść w głąb takiego zaczarowanego krajobrazu. 

Kładki turystyczne umożliwiają wejście suchą stopą na torfowisko. Fot.L.Herz



Goździkowe Bagno kolo Celestynowa.  Fot.L.Herz

 Główny rys krajobrazowi torfowisk wysokich nadaje mszar, utworzony przez  torfowce, niewielkie rośliny, mające po kilkanaście centymetrów wysokości. Miliony tych drobnych i delikatnych roślinek układają się w olbrzymi, puszysty kobierzec.  W wielu miejscach rośnie tam bór bagienny, to rzadki w Polsce zespół leśny. Panuje w nim sosna pospolita, której towarzyszy brzoza omszona, rzadszy gatunek powszechnie rosnącej w naszych lasach brzozy brodawkowatej. Ma nieco inny pokrój korony i jej listki są od spodu omszone i stąd nazwa. Pośród takiego boru, przez który rzadko można przejść suchą nogą, a bardzo często nawet wysokie gumowe buty z cholewką do kolan nie wystarczą, rosną charakterystyczne dla niego rośliny: bagno zwyczajne i borówka bagienna, zwana łochynią.       Odurzający zapach bagna (znanego w naszych domach "odstraszacza" moli, zżerających garderobę po szafach) szczególnie jest wyczuwalny w porze kwitnienia w maju i w czerwcu. 
 
Bagno zwyczajne. Fot.L.Herz

Żurawina błotna. Fot.L.Herz

   Tam również rośnie żurawina, ulubiony przysmak żurawi ("łykał żuraw żurawinę i miał bardzo kwaśną minę"). W czerwcu i lipcu na torfowiskach wysokich pełno oryginalnie kwitnącej na biało wełnianki. Rośnie tam również owadożerna rosiczka okrągłolistna, polująca na owady, płożąca się pośród torfowców.
       Na torfowiskach wysokich między Chrosną, a Ponurzycą, wiosną
żurawie wyprowadzają lęgi. Niegdyś czuszykały tam przedwiośniem cietrzewie, ale od lat ich już nie ma, bo z cietrzewiami w ogóle jest w Polsce nie najlepiej. A żurawi z roku na rok więcej. Niezbadane są kaprysy matki przyrody, w zadziwiająco nieprzewidywalny sposób rozdaje ona swoje karty. 



Dwa oblicza rezerwatu Bocianowskie Bagno w Mazowieckim Parku Krajobrazowym. Fot.L.Herz

Ten tekst jest fragmentem mojej książki "Podróże po Mazowszu", którą zechciało przygotować do druku Wydawnictwo "Iskry", a której premiera przewidziana jest w październiku 2016 roku .

piątek, 16 października 2015

Jesień w krainie Chopina

Żelazowa Wola, tutaj się urodził Fryderyk Chopin w roku 1810. Fot.L.Herz
     Nie doceniamy często naszego Mazowsza. Bo takie ono mało atrakcyjne, nizinne i równinne, nic się tutaj nie dzieje. Ale przecież w mazowieckiej Warszawie rozkwitł wielki talent Fryderyka Chopina. W Żelazowej Woli się urodził, w mazowieckiej maciupciej wioszczynie nad niedużą Utratą. Oddychał mazowieckim krajobrazem, pośród tego krajobrazu narodziła się  jego muzyka,  tak pięknie zadomowiona w jego mazurkach, nokturnach i preludiach. Zadziwiające, przecież on w tej Żelazowej Woli niemal nie mieszkał zupełnie.  Dzieciństwo tam  spędził, potem przyjeżdżał na wakacje,  ostatni raz był niedługo przed opuszczeniem kraju na zawsze w 1830 roku. 
    Każdy prawie człowiek wraca wspomnieniami do miejsc swego dzieciństwa. A jednak o małym Frycku w Żelazowej Woli niczego od Fryderyka się nie dowiadujemy. Czy lubił ten uroczy zakątek? Czy wędrował z rodzicami po okolicy? Czy wiedział o tym, że gdzieś obok szumi Puszcza Kampinoska? Podczas gdy jego listy z innych letnisk pełne są uniesień nad ich ślicznością, o Żelazowej Woli ani słówka, żadnej impresji, żadnego wspomnienia - rozważał Józef Nyka w wydanym w roku 1960  jednym z pierwszych powojennych przewodników po Żelazowej Woli.  Trudno to sobie inaczej wytłumaczyć, jak tylko tym, że była ona dla niego czymś zbyt bliskim, zbyt powszednim.     
   Nie jest łatwo oswoić się z tym tęsknym pejzażem i odnaleźć całe jego piękno – pisał Jarosław Iwaszkiewicz. Są kraje, gdzie cały wdzięk, całe piękno okolicy leży jak na dłoni,  urodę mazowieckiego krajobrazu odkrywa się powoli i niekiedy wiele czasu musi upłynąć, zanim się pojmie jego muzykalną melancholię...
    Szukam tego chopinowskiego pejzażu od lat, lecz on coraz dalej od Żelazowej Woli, widocznie tak już musi być. Ale są i tam takie krajobrazy, a jesień ze swoimi kolorami jest stosowną porą, aby poszukiwać w nich chopinowskiej nuty. Na mazowieckich drogach, wśród mazowieckich pól, pośród łąk, wśród leśnych krajobrazów Puszczy Kampinoskiej, sąsiadującej z Żelazową Wolą...










Jesień w krainie Chopina, na Mazowszu w okolicy Żelazowej Woli. Fot.L.Herz


O tym, jak mały Szopen ładnie grał na fujarce
      
    W roku 1913 swoje wrażenia z wycieczki w okolicę Żelazowej Woli i do pobliskiej Puszczy Kampinoskiej opisał w krajoznawczym czasopiśmie "Ziemia" Stanisław Czepieliński i jest to jeden z najpierwszych reportaży krajoznawczych o tym terenie. 
     "W poszukiwaniu wrażeń i pięknych widoków zwiedzamy zazwyczaj miejscowości bardziej oddalone, bez zaprzeczenia piękne i ciekawe, ale też nie staramy się tak dalece poznawać tego, co mamy pod bokiem, w tem przekonaniu, że nie znajdziemy nic, co by mogło wzbogacić nasze wiadomości, dostarczyć jakichkolwiek wrażeń, rozbudzić wspomnienia."    Czepieliński po drodze nocował przygodnie u miejscowych gospodarzy. Jeden z nich, niejaki Pyrak, w jednej ze wsi okolicznych tak mu opowiadał. 
     "Z tym artystom z Żelazowej Woli -  to, panie, mój ojciec świnie pasał, bo tego Szopena ociec parobkiem był we dworze, a jego chłopak czytać i pisać nie umiał. ABC nie znał, ale tak pięknie na fujarce grał, że z całuśkiego świata, panie, ludzie do Zielazoskiej karczmy przyjeżdżali, żeby tej anielskiej muzyki słuchać; i dlatego, panie, pomnik mu po śmierci postawili. Widzą panowie, jak to ciemny człowiek, niby ten Szopen, wielkim artystom się zrobił, bo tak ładnie na fujarce grał"...



Ps. Zapraszam gorąco do lektury innego posta w tym blogu, przedstawiającego urodę jesieni na Mazowszu: 
Tajemniczy świat mazowieckich mszarów.

sobota, 10 października 2015

Chopinowskie Sanniki

     W Warszawie trwa kolejny konkurs chopinowski. Z całego niemal świata przyjechali młodzi pianiści na Mazowsze, rodzinną ziemię Fryderyka Chopina. Urodził się w Żelazowej Woli nad Utratą, w kościele w Brochowie nad Bzurą został ochrzczony, w Warszawie nad Wisłą mieszkał. Najmniej znaną miejscowością, jaka związana jest z wielkim kompozytorem na Mazowszu, są Sanniki na Ziemi Płockiej. 
Atrakcyjna willa włoska pośrodku Mazowsza, zabytkowy pałac w Sannikach. Fot.L.Herz
   Sannicki pałac jest dzisiaj pięknie odnowiony, otynkowany na biało, przyjemnie patrzeć. Gospodaruje w nim obecnie Europejskie Centrum Artystyczne im. Fryderyka Chopina. Sanniki są miejscem kultu wielkiego kompozytora, będąc jedną z kilku miejscowości na tej naszej polskiej prowincji, szczególniej z nim związanych. Młody Fryderyk w roku 1828 część swoich wakacji spędził w sannickim dworze u swojego kolegi, Kazimierza Pruszaka. Rodzina Pruszaków przyjaźniła się w Warszawie z Chopinami, młodzieńcy się kolegowali, Fryderyk udzielał lekcji siostrze Kazimierza, Aleksandrze. 
Fryderyk Chopin z sannickiego parku. Fot.L.Herz

      Jest w siennickim parku krajobrazowym pomnik, na nim oparta o fortepian młoda dziewczyna w długiej sukni,  wpatrzona jest we Fryderyka, on  wyciągnął jedną dłoń ku klawiaturze. Ale ta dziewczyna to nie Olesia Pruszakówna, lecz guwernantka z miejscowego dworu, z którą młody kompozytor spędzał w Sannikach sporo czasu. Wzięto Fryderyka na ploteczki, ojcostwem dziecięcia dziewczęcia go obdarzano, a on był rzeczywiście ojcem jej dziecka, tyle że tylko chrzestnym.  Pomnik jest z roku 2014, projektował go młody artysta rzeźbiarz, Bartłomieja Kurzeja z Nowego Targu. Dzieło jest urocze, jednak fakt jest jednak faktem, że znacznie lepszej klasy jest inny pomnik Chopina, znajdujący się w Sannikach od roku 1985, zaprojektowany przez Ludwikę Nitschową, tę samą, której dziełem jest Pomnik Syrenki nad Wisłą w Warszawie.

       W czasie, gdy młody Chopin w 1928 roku tutaj przebywał, nie było jeszcze tego pałacu, stał tutaj dwór, a pannę Aleksandrę uczył Fryderyk najpewniej nie tu, lecz w Warszawie, gdzie Pruszakowie mieli skromny dwór na Marszałkowskiej. Tam też najprawdopodobniej stał fortepian, na którym grywał Chopin, który to instrument jest teraz w Sannikach największą ozdobą pałacu i jego najcenniejszą pamiątką. 
 
Fortepian Chopina w Sannikach. Fot.L.Herz
      Pałac sannicki powstał na miejscu dworu, dwór był dziewiętnastowieczny, niektóre źródła podają nawet koniec osiemnastego wieku. Na pewno dwór w Sannikach był od dawna, bo miejscowość ma długą historię, ale nie o niej tu mowa, więc aby opowieści nie zaciemniać i nie komplikować, pomińmy tamte dawniejsze czasy.

         Pałac stanął na miejscu dworu pod koniec wieku XIX, lub dopiero w roku 1910, co do daty trwają spory. Jest budowlą eklektyczną, neoklasycystyczną, ukształtowaną na wzór willi włoskiej. Jej autorem jest Władysław Marconi z uzdolnionej rodziny spolszczonych artystów, przybyłych z Włoch. Ale nie Pruszakowie zamówili u Marconiego tę pałacową włoską willę wśród mazowieckich piasków postawiona, lecz kolejni właściciele Sannik, wpierw Natansonowie, a potem Dziewulscy, którzy mieszkali tutaj aż do roku 1945, gdy komuniści ich stąd wyrugowali. Oglądałem ten pałac tegorocznym latem, przy błękitnym niebie, temperatura powietrza przekroczyła tego dnia 30 stopni, było zupełnie jak we Włoszech, i tak się naprawdę czułem. Jak w słonecznej, upalnej Italii.

        W czasie odwiedzin w Sannikach przeglądałem folder, anonsujący imprezy kulturalne tutaj organizowane w tym roku. Program jest imponujący. Z koncertami występują laureaci konkursów chopinowskich, ale nie tylko i nie wyłącznie fortepianowe to koncerty, bo i portugalskich pieśni fado, i polskich kolęd i pastorałek. Towarzyszą często koncertom recytacje w wykonaniu najwybitniejszych aktorów polskich oraz wystawy plastyczne, np. występowi pianistki japońskiej towarzyszy wystawa fotogramów japońskiego fotografika „Polska oczami Japończyka”. Oglądałem inną wystawę, przedstawiająca portrety wielkiego kompozytora, przez współczesną sannicką młodzież namalowane w czasie zajęć plastycznych w pałacu. Czyż nie są te malunki urocze? 



wtorek, 6 października 2015


O mazowieckim gotyku część druga:
o krągłych wieżach i basztach 
gotyckich świątyń
 
    Jak powszechnie wiadomo, każdy szanujący się zamek powinien mieć wieże. Także i mazowieckie zamki miały swoje wieże. W tym blogu opowiadałem o zamkach mazowieckich i ich basztach wieżowych już dwukrotnie (28 maja,11 września 2015 r.). Teraz chciałbym opowiedzieć o innych wieżach,
pobudowanych na podobieństwo baszt zamkowych: o basztach mazowieckich kościołów gotyckich. Zacząć tę opowieść wypada od kościoła w Brochowie nad Bzurą, pobudowanego na kształt zamku.
Wspaniały, niezwykły, jedyny taki kościół obronny na świecie - kościół  w Brochowie. Fot.L.Herz

      Ceglane baszty wieżyc brochowskiej bazyliki wzniesiono w połowie XVI wieku. Nad płaską równiną dominują jak zamkowe. Nadają świątyni rys tak indywidualny, iż drugiej takiej w Europie nie spotkasz. Kościół brochowski jest ostatnim ogniwem w łańcuchu mazowieckich gniazd obronnych, zaczynającym się tysiąc lat wcześniej drewnianymi gródkami i stołpami. To echo dawnych potrzeb, budowla piękna, lecz spóźniona, bo wieże nigdy obronie nie posłużyły. Tak jak wewnętrzne galerie dla obrońców i jak kominek, na którym miano gotować strawę oblężonym. Kościół brochowski jest budowlą piękną, ale spóźnioną, gdy powstawał, zaczynały się bowiem zupełnie inne czasy. Inaczej poczęto wojować, przy pomocy innej broni  ktoś inny począł napadać.          W wielu gotyckich budowlach kościelnych na Mazowszu (17 lipca 2015 pisałem już w tym blogu o gotyku mazowieckich budowli kościelnych) powstawały  wieże, nadające budowli kościelnej charakter obronny, wszystkie cylindryczne, mniej lub bardziej przypominające baszty obronne. Te wieże - baszty, po części bardzo mazowiecka odmiana gotyckich skarp, miały znaczenie wyłącznie  symboliczne, podkreślając obronną rolę kościołów na tej wielkiej, środkowopolskiej równinie,  na której tylko one wyróżniały się jako praktycznie jedyne budowle murowane w morzu powszechności architektury drewnianej. 
       
    W zdecydowanej większości gotyckich kościołów mazowieckich występują typowo gotyckie, schodkowane przypory, bo takie skarpy były niezbędne, chociaż kościoły na Mazowszu były na ogół krępej budowy, a ich ściany nie były wysokie. Ale uwagę patrzących zwracają owe koliste, cylindryczne skarpy–baszty,  udające zamkowe wieże. Jak się zdaje, nigdzie indziej w Europie nie są spotykane. Zobaczyć je można w wielu świątyniach, czasem osiągają nadzwyczajną smukłość, niekiedy zaś są niewysokie i krępej budowy. Warto się niektórym z nich przyjrzeć. 
Urocze połączenie gotyku z renesansem, na kształt fortalicji zbudowana fara w Zakroczymiu. Fot.L.Herz
     

     Czołowym przykładem obronnego charakteru świątyń Księstwa Mazowieckiego jest fara zakroczymska, wznoszoną od początków XVI w. Przysadzista, o grubych ceglanych murach, oflankowana przez krągłe, niskie wieże, wieńcząca stromiznę nadwiślańskiego brzegu. Wciąż przypomina ten kościół bezpieczne zamczysko, mogące udzielić schronienia na wypadek najazdu.
    Na zakroczymską farę historycy sztuki kręcą nieco nosem, zarzucając budowniczym nieudolność warsztatu budowlanego, a popełnieniem kilku dalszych błędów obarczając autorów powojennej odbudowy kościoła, przeprowadzonej w latach 1945-49. Zapewne swoje racje mają, lecz przecież fara zakroczymska jest budowlą fascynującą i bardzo atrakcyjną dla oka, zwłaszcza gdy spoglądać na nią z zewnątrz. Jest szesnastowieczną gotycko-renesansową budowlą z cegły, orientowaną, o prezbiterium zwróconym ku wschodowi. Wznosi się na samej krawędzi wysokiej skarpy, ograniczającej od północy dolinę Wisły.
     Wznoszono ten kościół etapami od początku wieku XVI. W farze zakroczymskiej jedna szczególnie kolista skarpa-baszta budzi zachwyt autora tych słów, chociaż jest najmniej zabytkową: umieszczona przy południowej kaplicy od strony Wisły wieżyczka najmniejsza, będąca wyłącznie ozdobą, bo przecież nie konstrukcyjnym elementem, jak to powinno mieć miejsce w gotyku. Znakomicie wpisuje się w charakter całości.
Udająca obronną baszta - skarpa z Zakroczymia. Fot.L.Herz

    Świątynia zakroczymska jest krępej budowy, przysadzista, inaczej jest w Serocku. O kilka kroków od rynku wznosi się tam późnogotycki kościół parafialny, postawiony na miejscu najpierwszej budowli sakralnej Serocka, grodowej kaplicy, fundowanej w wieku XI lub XII. To nie pierwszy kościół w tym miejscu. Tę świątynię zaczęto budować między 1512, a 1526 rokiem, z fundacji dwóch ostatnich książąt mazowieckich, Janusza i Stanisława. Budowano go długo, być może dopiero około roku 1600 prace zostały zakończone. 
Fasada zachodnia gotyckiego kościoła w Serocku. Fot.L.Herz

  Ma świątynia serocka bardzo charakterystyczną, indywidualną sylwetkę. Kilkakrotne restauracje i niewielkie zmiany, jakie przy okazji wprowadzono, nie zatarły urody jej sylwetki. Jest świątynią murowaną z czerwonej cegły o typowo gotyckim układzie. Fasada frontowa jest równocześnie wieżą.  Zbudowano ją  na planie kwadratu i jest szersza od nawy, smukła, wspinająca się ku niebu, co podkreślają dwie flankujące ją cylindryczne wieże. W Serocku   osiągają smukłość nadzwyczajną. Są przy bocznych ścianach nawy tego kościoła i skarpy inne, bardziej tradycyjne. 
Wschodnia fasada kościoła św.Anny w Piasecznie. Fot.L.Herz
    Podobnie, jak ma to miejsce w Serocku, ma się sprawa w  ceglanym kościele św.Anny w Piasecznie. I on należy on do grupy mazowieckich kościołów późnogotyckich z XVI wieku, których nawy są z zewnątrz obudowane kolistymi skarpami.  W Piasecznie są i smukłe wieżyce, oflakowywujące wschodnią fasadę, i niskie, przysadziste baszty – skarpy. 
Pseudoobronne baszty - skarpy z Piaseczna. Fot.L.Herz