poniedziałek, 29 sierpnia 2016


Opowieść o dłużewskim dworze


Dwór w Dłużewie. Fot.L.Herz


Lubię tam jeździć, albowiem dolina Świdra na  wschód od Kołbieli jest na podwarszawskim Mazowszu jednym z tych miejsc, które rasowego krajoznawcę szczególniej mocno przyciągają ku sobie. Nieopodal Radachówki, Majdanu, Dłużewa łąki wypełniają jej przestrzeń, płaską, rozległą i ginącą na horyzoncie. Są to dzisiaj zmeliorowane tereny mokradeł, zwane Bagnem Powstańców, a nazwa ta upamiętnia polskich powstańców, ukrywających się w wieku XIX pośród wtedy rosnących na tych mokradłach lasów. W takim to krajobrazie za szykownym ogrodzeniem, otoczona zabytkowym parkiem, bieleje sylweta eleganckiego, murowanego dłużewskiego dworu, w którym dzisiaj gospodaruje Akademia Sztuk Pięknych z Warszawy. Chociaż jest to dwór wybudowany stosunkowo niedawno, należy do najcenniejszych zabytków dworskiej architektury i to nie tylko na Mazowszu.

Dłużew był rodową siedzibą Dłużewskich herbu Pobóg, do których należało też pobliskie miasteczko Siennica. Zanim zbudowano obecny murowany dwór w Dłużewie, znajdował się tam dwór drewniany. Zamiar pobudowania nowej, okazalszej budowli, podjął Stanisław Dłużewski. Gospodarz chciał, aby jego nowa siedziba odpowiadała duchowi neoromantyzmu narodowego, więc aby była polską w charakterze, a zarazem nowoczesną i modną. Modna była bowiem w tym czasie wiara w odrodzenie przez lud, a literatura i plastyka obficie korzystały z tematyki folklorystycznej i wszyscy niemal liczący się twórcy wykorzystywali elementy ludowo narodowe, co w epoce rozbiorowej na ziemiach polskich, gdy nie istniało samodzielne polskie państwo, miało jeszcze dodatkowy posmak niemalże rewolucyjnej prowokacji politycznej.

Idący tym tropem Stanisław Dłużewski pomyślał o Stanisławie Witkiewiczu, twórcy najbardziej wtedy modnego stylu, zwanego zakopiańskim. Witkiewcz w roku 1899 propozycję przyjął i sporządził projekt znakomity. Dłużewski w międzyczasie zgromadził drewno na budowę. Przyszło jednak nieszczęście i pożar strawił zabudowania gospodarcze w Dłużewie oraz zgromadzony na budowę materiał. Projekt Witkiewicza pozostał tylko na papierze. Trudno osądzić, czy pomysł przeniesienia in extenso zakopiańszczyzny w dolinę Świdra był pomysłem najbardziej szczęśliwym. Niewątpliwie praca Witkiewicza byłaby tutaj oryginalnym akcentem w krajobrazie. Oglądane dzisiaj ryciny projektowe przedstawiają budowlę na pewno bardzo piękną. Kto wie, czy nie ładniejszą i efektowniejszą, niż witkiewiczowska "Koliba" przy ulicy Kościeliskiej w dolnym Zakopanem.

Kolejny projekt, tym razem dworu murowanego, wykonał Jan Heurich junior. I ten właśnie projekt, równie jak tamten świetny, chociaż zupełnie od tamtego odmienny, został zrealizowany i dzisiaj cieszy nasze oczy. Dwór, zaprojektowany przez Heuricha, nawiązuje  do klasycyzmu przełomu wieków XVIII i XIX i przypomina polskie dwory powstające u schyłku panowania Stanisława Augusta. Historycy sztuki zajmujący się architekturą początku XX wieku utrzymują, że to właśnie dwór w Dłużewie rozpoczyna w architekturze polskiej tzw. styl dworkowy, będący bodaj najpopularniejszą propozycją stylu narodowego, jaką wysunięto u nas na przełomie XIX i XX stulecia. Czapki z głów, drodzy Czytelnicy. Dłużewski dwór nie jest budowlą tuzinkową...

Jesienią roku 1939 ten dwór stał się miejscem, w którym gromadzili się najprzeróżniejsi uciekinierzy z Warszawy. Wśród uciekinierów była też pisarka Zofia Nałkowska, błąkająca się po podwarszawskich okolicach i przerażona tym, co się wokół działo i której zdawało się, że na wsi odnajdzie spokój i bezpieczeństwo. Nie odnalazła. Dwór jej się też nie podobał. „Duży dom, niestary, brzydki" zanotowała 1 października w swoich „Dziennikach czasu wojny".

Architektoniczne realizacje w polskim stylu narodowym niekoniecznie ograniczały się do powielania form tradycyjnych i w dwudziestoleciu międzywojennym XX wieku, w epoce w której królować począł modernizm, niekiedy wcale udanie go łączyły z formami tradycyjnymi. Większość tyczyła budowli sakralnych. Dwór w Dłużewie był jednym z najdoskonalszych przykładów dworkowej architektury w narodowym stylu polskim.

Teraz, na prawo i lewo, niemal wszędzie widać współczesne wille w dworkowym stylu. Jest to modne odwołanie się do polskiego sarmatyzmu. Proszę się jednakowoż przyjrzeć tym, realizacjom i porównać je z tym, co wzniesiono w Dłużewie. Kto ma oko, ten zobaczy co należy, a więc, że to, to już nie to.






środa, 17 sierpnia 2016


Najwspanialsze krajobrazy Mazowsza:
nad Radomką w Puszczy Stromieckiej  
koło Ryczywołu

Nad Radomką koło Ryczywołu. Fot H.T.Tomaszewscy

Na południowych krańcach historycznego Mazowsza płynie Radomka, a na jej północnym brzegu jest Puszcza Stromiecka. Na skraju tej puszczy, w pobliżu  ujścia Radomki do Wisły, znajduje się Ryczywół. Osada została założona na dawnym szlaku  handlowym, wiodącym  z  Rusi  Halickiej  na  Śląsk. Tym szlakiem przepędzano wielkie masy bydła i innych zwierząt hodowlanych, a  w Ryczywole przeprawiano się na drugą stronę rzeki i zatrzymywano  na popas. Stąd   prawdopodobnie  Ryczywół wziął swoją nazwę. Początki osady datowane są na wiek XIII, była tam już wtedy parafia. Wiek potem, w roku 1388 Ryczywół był już miastem królewskim, znajdował się w nim dwór królewski i komora  celna,  która pobierała cła na moście od przejeżdżających traktem i przepływających Radomką. Od dawna nie jest już miastem ten Ryczywół, a z czasów lokacji miasta pozostał tylko średniowieczny zarys rynku, na którym dzisiaj jest zieleniec. Zabudowa wokół parterowa, przypadkowa. Przy tym placu jest murowany kościół i przystanek autobusowy, dwa najważniejsze miejsca osady. |Ten przystanek jest bardzo akuratny na rozpoczęcie na nim wycieczki do pobliskiej puszczy. 
Radomka z Puszczy Stromieckiej. Fot.H.T.Tomaszewscy
        Płynąca obok Ryczywołu rzeka Radomka  (zwana dawniej Radomierzą)  jest długim na około sto kilometrów lewobrzeżnym dopływem Wisły. Wypływa z urodziwych lasów w okolicy Przysuchy na wysokości ok. 310 m n.p.m. Ujście do Wisły znajduje się na wysokości ok. 160 m n.p.m. nieopodal Ryczywołu. Na południowym brzegu rzeki jest Puszcza Kozienicka, na północnym brzegu Puszcza  Stromiecka  (albo: Stromecka. Tak też piszą tę nazwę). Okalają  puszczę  trzy doliny rzeczne, prócz doliny Radomki także  dolina  Wisły i dolina  Pilicy. W puszczy przeważają  drzewostany w średnim wieku, dominują bory sosnowe  i  mieszane, sporo w nich   dębów, runo mają urozmaicone, sporo tam jeżyn. Nie ma w tej puszczy nadzwyczajnych osobliwości przyrodniczych, występują jednak rośliny cenne i chronione, np. kilka gatunków widłaków i storczyków, wawrzynek wilczełyko, lilia złotogłów, orlik pospolity, sasanki, konwalia majowa. Starodrzewów niewiele, tylko około 2,5% powierzchni leśnej,  to drzewostany najstarsze. Są jednak w tej puszczy fragmenty leśne wielce dorodne, chociaż nie są wiekowe. Wiodące prostymi jak strzała leśnymi duktami linie oddziałowe ciągną się kilometrami. Wiele  z tych duktów wędrowcom dają zaznać smaku leśnej przygody, są nie przejeżdżone, zarośnięte trawą, z wchodzącymi na nie krzewami podszycia. Innymi z duktów wiodą wygodne, żwirowe drogi, ułatwiające zwózkę drewna. Teraz po wyrąbane dłużyce nie przyjeżdża się sprzężajem konnym, teraz przyjeżdżają po nie potężne samochody z przyczepami, na które ścięte pnie ładuje się dźwigami. Taki jest teraz las, tak się w lesie tym gospodaruje.  


Starodrzew dębowy w rezerwacie nad Radomką. Fot.L.Herz
        Stosunkowo blisko Ryczywołu znajduje się w tej puszczy rezerwat „Dęby Biesiadne nad Radomką” o powierzchni ok.17 ha, dość niedawno utworzony dla ochrony  naturalnych grądów typowych, a głównym przedmiotem ochrony jest 220-letni starodrzew dębowy z dużym udziałem grabu oraz przyległe zbiorowiska grądów i łęgów. Dominującym siedliskiem leśnym jest w rezerwacie las świeży. Pojęcia nie mam skąd ta nazwa i kim był patron rezerwatu, bo jest to rezerwat imienia Mariana Pulkowskiego. W internecie odpowiedzi na te pytania nie znalazłem. Zwiedzanie rezerwatu dostępne jest tylko dla upartych i pod warunkiem, że mają przyzwoitą mapę w dobrej skali i odnajdą właściwą drogę, która do rezerwatu doprowadzi. Kierunkowskazu żadnego nie ma. Jak już się tę drogę odnajdzie, wtedy już wiadomo, że było warto, takich lasów nie widuje się zbyt często, ten jest wyjątkowo. Najpiękniejsze miejsce w rezerwacie znajduje się tuż nad Radomką, o która rezerwat się opiera. Śladowe ślady ścieżek tam doprowadzają, a miejsce jest wspaniałe, to prawdziwe sanktuarium naturalnej przyrody. Wiele imponujących miejsc przyrody na Mazowszu widziałem, to tutaj znajduje się w ścisłej czołówce. A zobaczyłem go dopiero teraz, po pięćdziesięciu latach łażenia drogami i bezdrożami mazowieckimi, dopiero w sierpniu roku 2016.Ile jeszcze miejsc podobnych ukrywa się przede mną. Fantastyczne jest to Mazowsze, na którym  wciąż coś nowego daje się odkryć. Po prostu - rewelacja.
Takich, prawdziwie puszczańskich lasów, nie widuje się zbyt wiele. A tutaj taki jest! Fot.L.Herz

     Najstarszą wzmiankę o Puszczy Stromieckiej spotyka się u Jana Długosza. Pisze on o Tatarach, przebywających w okolicach Sieciechowa, którzy napadli na Polskę w roku 1241 „zatrzymali się w wielkim lesie, który u Polaków zowią Stremech”. Jest to zniekształcona nazwa Stromca; w tej wsi znajdowała się siedziba administracji tej puszczy. Stanisław Rospond nazwę Stromca wywodzi od wyrazu >strom<, czyli miejsce strome, urwisko, ale zwraca też uwagę, że wyraz >strom< tyczył też drzewa, zarówno u Polaków, jak i u Czechów, ale u nich taka nazwa drzewa przetrwała i wciąż jest używaną. 
     Podczas walk dzielnicowych za Leszka Białego w 1250 roku  obszar między Pilicą a Radomką został odłączony od Korony na rzecz Księstwa Mazowieckiego i odtąd możemy uważać tę puszcżę za mazowiecką. W końcu XV wieku puszcza stała się dobrami królewskimi, które podczas zaborów zostały lasami skarbowymi. Po Kongresie Wiedeńskim lich część rozdano rosyjskim oficerom za uśmierzenie Powstania Listopadowego. W czasie hitlerowskiej okupacji lasy kryły partyzantów, pośród pól na skraju lasu na spadochronach lądowali cichociemni. Te okolice sporo przeżyły, warto o tym wiedzieć.

Mgły poranne nad Radomką. Po zimnej nocy woda w rzece paruje. Fot.H.T.Tomaszewscy

     Nad Radomką leży niewielki Chodków. Tylko połowa zabudowań należy do miejscowych, można je rozpoznać po tym, że dachy mają kryte eternitem. Tylko starzy i niebogaci mają dzisiaj eternit na dachach. Z dachami eternitowymi sąsiadują w Chodkowie eleganckie, wyzywająco czerwone dachówki na dachach willi, wybudowanych przez przybyszy, zwabionych urodą tutejszych "okoliczności przyrody". Wieś ma swoje lata, notowana już była we wczesnym średniowieczu. Nazwa pochodzi zapewne od staropolskiego imienia Chot (Kot), w niektórych dokumentach pisana jako Kotków. 1 października 1939 roku po przeprawie przez Wisłę zatrzymał się tu na popas oddział mjr. Henryka Dobrzańskiego - "Hubala". Szedł lasami z Puszczy Augustowskiej ku lasom świętokrzyskim, wioska Chodków jest otoczony lasami  i znakomicie nadała się na postój zmęczonych marszem koni i żołnierzy. Ale i tu dopadł Hubala nieprzyjaciel. Jeszcze tego samego dnia stoczył on potyczkę z wojskami niemieckimi w położonej po drugiej stronie Radomki wsi Wola Chodkowska.   
Pomnik w Chodkowie. Fot.L.Herz

      Najbardziej znaną miejscowością tej okolicy są Studzianki Pancerne. Późnym latem roku 1944 na terenach pomiędzy Pilicą, a Puszczą Stromiecką, został utworzony przyczółek, nazwany później warecko - magnuszewskim.  1 sierpnia radzieckie wojska przekroczyły Wisłę, w Warszawie gorzało już powstanie, tutaj o utrzymanie przyczółka toczyły się ciężkie walki. Mieszkańcy  masowo opuszczali swoje domostwa, dobytek pakowano na wozy, kto wozu nie miał, brał wory na własne plecy, a czego się nie dało zabrać, to zakopywano w ziemi. W czasie walk  Studzianki  przechodziły z rąk do rak rąk aż siedem razy!
   Biografem walk na przyczółku, szczególnie polskich pancerniaków z brygady im. Bohaterów Westerplatte, był Janusz Przymanowski, autor popularnej swego czasu powieści i wciąż popularnego serialu telewizyjnego.  Pod  Studziankami narodziła się legenda czterech pancernych i psa Szarika. Tam jest pomnik - mauzoleum, zwieńczony najprawdziwszym czołgiem T-34, który  brał udział w bitwie. Na przyjeżdżających do Studzianek wycieczkowiczów niekiedy czeka tam przyodziany w mundur czołgisty młody mieszkaniec wsi z psem przy boku, na podobieństwo białego niedźwiedzia z zakopiańskich Krupówek gotowy do pozowania fotografującym turystom.  
Czołg T-34  z pomnika w Studziankach na skraju Puszczy Stromieckiej. Fot.L.Herz




      Nazwa wsi Studzianki wywodzi się od potocznego określenia „studzone”, czyli chłodne miejsce, chłodna  woda,  „studzić  –  chłodzić  oziębiać.  Historia  osadnictwa  na  terenie  wsi  Studzianki sięga XIV w., pierwsze zaś wzmianki pisane pochodzą dzieła  Jana  Długosza  „Liber  Beneficiorum”.  Zagubiona w lesie osada zdawała się być uodporniona swoim położeniem przed potyczkami, bitwami i wojną. Niezupełnie tak było. Podczas potopu szwedzkiego w  1656  roku  pod karczmą w Studziankach  hetman Czarniecki wziął  do  niewoli  30  rajtarów  wroga.  Jednak  to za sprawą wydarzeń z końca II wojny światowej wieś Studzianki przeszła do historii.  Pancernymi zostały Studzianki w czasach peerelowskich.  
Krajobraz pól koło Studzianek. To na nich walczyły ze sobą czołgi w 1944 roku. Fot.L.Herz

      W Studziankach zbiegają się trzy szlaki znakowane dla pieszych, wszystkie są długie, wytyczano je i znakowano w czasach, gdy bardzo na czasie były rajdy zbiorowe na gwiaździstych trasach z zakończeniem w ważnym politycznie miejscu, a tutaj takie właśnie było. Radomka przypomniała o sobie turystom dopiero ostatnimi laty, radykalne zmniejszenie zanieczyszczenia nastąpiło po roku 1994, a to dzięki uruchomieniu biologicznej części oczyszczalni ścieków dla miasta Radomia, który zrzucał swoje nieczystości do rzeczki Mlecznej, dopływu Radomki. Kajakowy szlak Radomki stał się dość popularny. 

Hani  i Tadeuszowi Tomaszewskim z Woli Chodakowskiej dziękuję za udostępnienie zdjęć Radomki do tego postu
  Post scriptum. Po dwunastu dniach, w czasie których ten post "wisiał" w internecie, obejrzało go zaledwie osiem osób. Podczas, gdy zeszłorocznym postem o Lesie Młochowskim pod Warszawą zainteresowało się w tym czasie blisko sto osób, a postem o Nieporęcie jeszcze więcej, tylko w niespełna dwa tygodnie. Oto, co znaczy popularność! 
......................................

czwartek, 11 sierpnia 2016


Podróże po Mazowszu:na dworcu w Wyszkowie
    

Nowoczesna droga szybkiego ruchu z Warszawy do Białegostoku  omija miasto Wyszków, forsując Bug po nowym, autostradowym moście. Kiedyś jeździło się przez miasto. teraz cały ruch tranzytowy Wyszków omija. Od dawna już nie ma też dworca autobusowego przy wyszkowskim przyczółku starego mostu drogowego. Tam przez wiele lat powojennych koncentrowało się życie miasta, tam była poczekalnia  i bar w którym czasem coś zjeść się dało, pasażerowie dalekobieżnych autobusów do Suwałk, Białegostoku, Giżycka wyskakiwali tam na moment, aby na dalszą drogę nabyć u sprzedawców pyszne, wyszkowskie drożdżówki. Teraz autobusy dalekobieżnych linii pospiesznych zatrzymują się w środku miasta obok kościoła, ale większość wjeżdża w miasto, gdzie stają obok dworca kolejowego. Pociągi kursują teraz rzadko,  wyręczają je najczęściej busy linii prywatnych,  do Warszawy są często. Za jagodziankami trzeba się nachodzić. Baru sensownego brak. Czynnej toalety odnaleźć się nie daje.
     Którejś jesieni, gdzieś tak na początku wieku dwudziestego pierwszego, późnym wieczorem wracałem do Warszawy z wędrówki pieszej po Puszczy Białej. Przesiadkę miałem w Wyszkowie. Wyszkowski dworzec autobusowy wyglądał ponuro, zapadał już zmrok, było pusto. Przyjeżdżały i odjeżdżały jakieś autobusy. Rozkłady jazdy się nie zgadzały, inne godziny odjazdów wypisano na dworcowej tablicy rozkładów, inne widniały na tabliczkach przy stanowiskach odjazdowych, zajeżdżały też pozarozkładowe autobusy-widma. Na jednym z peronów stało dwóch bełkocących pijaczków. Nagle pojawił się trzeci. Ni stąd ni zowąd, zaczęła się bójka. Ci pierwsi dwaj powalili tego trzeciego, potem leżeli wszyscy, tłukli się nawzajem, a pasażerowie oczekujący na swoje autobusy patrzyli na to obojętnie. Ja także. Jak inni. Nie ruszyłem się ze swojej ławeczki. Patrzyłem.
     Wtedy pojawiła się grupa młodzieży. Kilku wygolonych osiłków i chmara dziewczyn. Dziewczyny na widok bójki zaczęły podskakiwać i piszczeć, ogoleni niespiesznie zbliżali się do bijących się. Obserwowali. Powoli zajmowali stanowiska. Jak stado wilków, zbliżające się do ofiary. Wreszcie przystąpili do akcji. Owi  pierwsi dwaj pijaczkowie, którzy zaczęli bójkę, rychło zorientowali się w niebezpieczeństwie. Zaczęli uciekać. Ogoleni dopadali ich kolejno. Wpierw jednego. Potem drugiego. Powalali swoje ofiary na ziemię. Leżących kopali. Gdzie popadnie. Potem zadowoleni, z podniesionym wyraźnie poziomem adrenaliny w organizmach, powrócili  do tabunu swoich dziewcząt, obłapili poniektóre i wspólną gromadą znikli, zagłębiając się w swoje miasto.
    Podjechał wreszcie mój autobus. Śmierdział piwem i papierosami. W całkowitej ciemności  przywiózł mnie na istniejący jeszcze wówczas brudny warszawski dworzec, utopiony w  chaosie kramów największego bazaru w Europie.  
    Ot, zebrało mi się na takie wspomnienie... 

wtorek, 2 sierpnia 2016

Podróże po Mazowszu: Przygoda w Wildze
    

   Jednym z najbardziej barwnych ptaków krajowych jest wilga. Nie łatwo ją zobaczyć, mimo iż w ciągu dnia jest bardzo ruchliwa, ale niemal zawsze - jakby na złość obserwatorowi - kryje się w gęstwinie listowia. Znacznie częściej można usłyszeć jej bardzo charakterystyczny głos, słynne melodyjne i fletowe nawoływanie "zofija zofija". Gdy zwiększa się wilgotność, wilgi zaczynają śpiewać, a na tej podstawie na wsi przepowiadany jest deszcz. Nie zawsze się sprawdza, ale to już zupełnie inna historia.
        Na Mazowszu wilgi bywają, wcale są liczne. Jest także  rzeka Wilga, a nad tą rzeką powstała w średniowieczu wieś Wilga, w położeniu, które rzece i wsi dało nazwę; jest ono albowiem wilgie, czyli "wilgotne".  Ale: w starych dokumentach nazwa występuje jako Wilka, Vilka lub Wilcza, albo Vylka. Więc może - jak w przypadku strugi Wilączy koło Sadownego - pochodzenie nazwy należy tłumaczyć tak: staropolskie wilać  znaczyło tyle, co kręcić się i mówiło się na przykład, że pies wila ogonem, czyli macha. Stąd  wniosek prosty: rzeczka się kręci, wije, macha ogonem. Lecz: czy to właściwe przypuszczenie etymologiczne? Czy nie powinno się poszukiwać początków tej nazwy w zagubionym w słownictwie ogólnym prasłowiańskim wjel, które w Polsce odnaleźć można w wielu nazwach obszarów podmokłych lub podmokłymi otoczonych, a taki jest również i tutaj. Dodajmy dla porządku, że w okolicach Garwolina, obok którego płynie, rzekę Wilgę zwano Garwółką. 

     Z miejscowością Wilga pierwszy raz zetknąłem się przed wielu laty. Na początku ostatniego ćwierćwiecza ubiegłego wieku, w roku 1976 wydawnictwo "Sport i turystyka" wydało drukiem kilkanaście tomików mojego przewodnika po podwarszawskich szlakach pieszych. Sporo wędrowałem przygotowując ten przewodnik, nie najgorzej wtedy poznałem podwarszawskie okolice. Jak wiadomo  „żaden sposób podróżowania nie nadaje się tak do szczegółowego poznawania zwiedzanej okolicy, jak wędrówka piesza - pisano w poradniku krajoznawstwa z roku 1919. - Piechur albowiem - pisano dalej - może wejść w daleko bliższą styczność i z ludnością, i z przyrodą, niż odbywający podróż jakim bądź innym sposobem, albowiem styczność ze zwiedzanym terenem jest odwrotnie proporcjonalna do szybkości ruchu.
    Wchodząc wówczas w tę bliższą styczność z Mazowszem, któregoś letniego wieczoru powracałem z penetracji okolicy do przystanku autobusowego w Wildze. Usłyszałem kościelny dzwon. Bił długo i nie było to zwoływanie wiernych na wieczorne nabożeństwo. Pośrodku wsi płonęły domy. Straż pożarna lała na nie strumienie wody z sikawki. Na słomianych dachach sąsiednich domów i stodół siedzieli okrakiem mężczyźni z wiadrami wody. Inni stali u ich stóp z kolejnymi wiadrami. Z płomieni wylatywały iskry i leciały nad wsią. Mężczyźni raz po raz  krzyczeli: idzie, idzie, idzie, przeszła... A jak nie przeszła, lecz zatrzymała się na  jeszcze się nie palącej strzesze, wtedy lano na nią wodę. Ulicą od kościoła szła gromada kobiet, niosły przed  sobą święty obraz,  błagalny śpiew kobiet mieszał się z nawoływaniami mężczyzn. Przystanek autobusowy był na przeciwnym krańcu wioski przed znajdującym się tam barem, bar był zamknięty.
    Spojrzałem na rozkład jazdy, do przyjazdu autobusu miałem jeszcze trochę czasu, usiadłem na ławeczce przed zamkniętym barem. Wtedy pojawił się koło mnie człowiek. Młody był, ręce miał pocięte świeżymi sznytami, śmierdział alkoholem. Objął mnie przyjacielsko ramieniem i zaczął opowiadać, widocznie miał taką potrzebę, na mnie ta jego potrzeba padła, więc nawijał do mnie jak do starego kumpla. Opowiadał, że jest z Karczewa, że właśnie wyszedł z więzienia, że przed dwoma laty pobił  się na weselu w Wildze i kilku weselnikom wsadził kosę pod żebra, bo on przyjechał tu do jednej dziewczyny, a oni go nie chcieli, bo dla nich to on był obcy. I cały czas w tym więzieniu to o jednym tylko marzył, że jak już wyjdzie, to przyjedzie tutaj do Wilgi, i tym tutejszym pokaże kto on naprawdę jest. Więc przyjechał dzisiaj i podpalił im dom. 

       W końcu nadjechał mój pekaes, ja wskoczyłem do autobusu, on stał na przystanku i kiwał mi przyjaźnie ręką, wieś wciąż się paliła...
   

Już w październiku na rynku księgarskim ukaże się kolejna moja książka, której edycję przygotowuje Wydawnictwo "Iskry". Książka nosi tytuł "Podróże po Mazowszu". Opowieść z Wilgi tam się znajduje. I jeszcze trochę innych opowieści. Zapraszam.