niedziela, 7 kwietnia 2024

Zamczysko w Puszczy Kampinoskiej


Tegorocznym przedwiośniem  zawędrowałem tam znowu. Jak zawsze   z radością. Nie da się zaprzeczyć, miejsce jest fascynujące. Jedno z tych najbardziej. Nie liczyłem  swoich odwiedzin w Zamczysku, było wiele, każde było inne, najbardziej zapamiętałem ten raz pierwszy. To było w początku lat sześćdziesiątych XX wieku, łatwo obliczyć, że przed sześćdziesięciu mniej więcej laty. W tamtych czasach wycieczka do Zamczyska  była prawdziwą wyprawą. Jechało się pekaesem, podmiejskim autobusem PKS, czyli  Polskiej Komunikacji  Samochodowej. 
 
Pekaesy po II wojnie światowej obsługiwały setki linii autobusowych w Polsce, kilkoma można było dojechać do miejscowości wokół Puszczy Kampinoskiej, np. do Leoncina, Truskawia i Leszna, do Brochowa także. Z tamtych czasów  pamiętam jeden szczególnie model, w którego wnętrzu, po prawej stronie od kierowcy znajdował się silnik, a po prawej stronie od niego był fotel dla konduktora, który sprzedawał bilety. Czy to był jeszcze jugosłowiański Sanos, czy sanocki San, tego nie pamiętam, ale wiem teraz, jak wielkim było z mojej strony zaniedbaniem, że ja tego wszystkiego nie sfotografowałem. Bardzo  pouczającą pamiątką byłyby teraz te zdjęcia.. 
 
W tamtych, dawnych czasach, autobusowa jazda ku Zamczysku zaczynała się na dworcu autobusowym na Żytniej w Warszawie, podmiejskie kursy miały  część osobną, nosiła nazwę Dworzec Wola. Jak wyjeżdżało się z Warszawy, kończył się asfalt, a zaczynała szosa wybrukowana kamieniami polnymi, które nazywano pieszczotliwie kocimi łbami, trzęsło na nich niemożebnie. Nie pamiętam gdzie dokładnie zaczynał się ten bruk w Warszawie, na pewno po nim właśnie dojeżdżało się do Leszna. Dalej, w stronę Kampinosu, prowadziła  już tylko zwykła żwirówka, po której, jak zawiało, wiatr nosił tumany kurzu.

W Lesznie zaczynał się szlak niebieski. Od przedwojny się zaczynał, wyznakowano go w latach dwudziestych XX wieku i jak się zdaje od tamtych czasów do Zamczyska niezmiennie prowadził tak samo, jak teraz.  Stamtąd więc się chodziło. Od Kampinosu dojść też było można, ale już nie za bardzo, dojazd był trudniejszy, bo autobusy do Kampinosu chodziły i owszem, były chyba nawet dwa dziennie o ile mnie pamięć nie myli,  ale jechały nie z Warszawy, a z Żyrardowa. Po drodze miały stację kolejową w Teresinie, do którego trzeba było z Warszawy dojechać pociągiem sochaczewskim bardzo wcześnie rano. Co tu mówić: dla warszawiaków to była wyprawa. Jak z Krakowa w Beskidy.  

Swoje pierwsze odwiedziny Zamczyska świetnie pamiętam, choć nie pamiętam dokładnej daty; w swojej młodości nie zdajemy sobie sprawy z tego, że kiedyś, wiele lat później, może to mieć jakieś znaczenie. Ale doskonale pamiętam, że była wtedy pełnia młodego  lata, upał ogromny, a komary dziabały  nieprawdopodobnie. Jakby specjalnie przez tajemnicze siły zostały nasłane na mnie, aby bronić przed przybyszem ukryte pośród puszczy jedno z najbardziej tajemniczych miejsc Kampinoskiego Parku Narodowego –   wczesnośredniowieczne grodzisko, zwane Zamczyskiem. 
 
O przedwiośniu, gdy jeszcze nie ma zieleni, zarysy gródka widać najlepiej.


Grodzisko to jest najstarszym zabytkiem podwarszawskiej puszczy. Wspaniały zabytek czasów minionych. Dla wyobraźni znakomite ćwiczenie. Dla profana nic tylko kupa ziemi.   Dwa wały i dwie fosy strzegą grodziszcza. Archeolodzy datują gródek na wiek XIII, mówi się też o stuleciu wcześniejszym. Żywe jeszcze były wówczas tradycje fortyfikacji plemiennych. W tym grodzie o niewielkich rozmiarach była prawdopodobnie osada ludzka. 
 
Tablica, umieszczona na Zamczysku przez służby parku narodowego.

Od lat opowiadano, a wszyscy piszący o Puszczy Kampinoskiej o tym wspominali, że na Zamczysku  królowa Bona miała swój zamek, że od dworu w Kampinosie płynęła do niego w łodzi, a zamek ten był dobrze przed innymi zakryty, bo sprytna Włoszka trzymała w nim swoje skarby. Jak wyjechała potem do swojej Apulii, to tych skarbów z zamku pod Kampinosem nie wzięła. One były dobrze zakopane, żeby nikt ich nie znalazł. Po ostatniej wonie światowej, tuż po roku 1945, wciąż ludzie wciąż tam chodzili i kopali nieustannie, żeby tych ukrytych skarbów się dostać. Co się tutaj znajdowało? Tego nie wiadomo. Może to był gródek myśliwski? Może miał służyć jako refugium, schronienie na wypadek wojny dla mieszkańców kasztelańskiego gródka, który znajdował się nad Utratą koło Błonia i to jeszcze jeszcze zanim powstał gród nad Wisłą w Warszawie?   

Przed wielu laty to było, właśnie na Zamczysku zobaczyłem  małżeńską parę, siedzącą na zwalonym drzewie, jedno z nich na głos sobie i współmałżonkowi czytało opis okolicy, trzymając w ręku  mój przewodnik po Puszczy Kampinoskiej. W swoim życiu wyszło już  kilka wydań przewodnika po tej puszczy, w roku 1971  ukazało się  pierwsze. Ale tylko raz jeden spotkałem w terenie kogoś, kto korzystałby z mojego pisania. I to był ten jeden raz. Nie mogłem się powstrzymać od przyznania się, że to ja jestem autorem tej książeczki i że oni są pierwszymi w moim życiu turystami, jakich z moim przewodnikiem w ręku spotykam w plenerze w swoim życiu.

Jakiś czas później miałem spotkanie autorskie w bibliotece w Grodzisku Mazowieckim. Podeszli tam do mnie oboje, spotkani na Zamczysku i się przypomnieli. I poprosili o autograf. Bo – jak powiedzieli mi teraz – tak ich tam wtedy to spotkanie z autorem na Zamczysku zaskoczyło, ze zapomnieli o prośbie o autograf. Upłynęło od tego czasu znowu dobrych lat kilka. Wciąż chodzę po Puszczy Kampinoskiej. I nadal nie spotykam nikogo w moim przewodnikiem w ręku. A przecież wiem, że dociera do ludzi, że nakłady się sprzedają. Na różnych spotkaniach autorskich przychodzą ludzie z tymi moimi przewodnikami, niektórzy przynoszą nawet bardzo stare wydania, dawno już nieaktualne. Żeby mi zrobić przyjemność, że taką się u nich cieszą estymą. 
Bezśnieżna zima, 27 lutego. Pomost widokowy na Zamczysku.
 
Ładny pomost dla zwiedzających wybudował tam park narodowy, dzięki niemu na zarys grodziska lepszy mają widok zwiedzający rezerwat turyści, a i przyroda ma lepiej, bo nikt nie  zadeptuje otoczenia. A ważną ono odgrywa rolę. O przedwiośniu, zanim rozwinie się bujność zieleni otaczającego grodzisko rezerwatu, najlepiej widać zarys wałów i fos puszczańskiego gródka. Wczesną wiosną dno rezerwatu zamienia się w zawilcowy kobierzec. Najładniej jest kolorową jesienią,  dno lasu zaścielają wtedy opadłe, barwne liście. Towarzyszące temu tekstów zdjęcia są z pór roku w których jeszcze nie ma zieleni, ale to zdjęcia kolorowe, tak zareagował na barwy przedwiośnia i bezśnieżnej zimy komputerek mojego smartfona. Po kolory to ja przyjeżdżam tu o innej porze roku. A gdy chcę sfotografować jeden z rosnących wokół grodziszcza dębów szypułkowych, aby pokazać ogrom drzewa, proszę kogoś ze zwiedzających rezerwat bliźnich w turystyce, aby stanął gdzieś obok fotografowanego olbrzyma.I jest on wtedy naprawdę olbrzymi...
 
Przedjesień. Dąb ma około trzystu lat. Olbrzymowi towarzysząca pani jest młodsza o lat 260...

Wyjątkowo urodziwe to miejsce. Ma jeszcze jedną zaletę: nie da się do niego dojechać samochodem. I bardzo dobrze! Dojść trzeba. Wielu zwiedzających dojeżdża tu na rowerach. Tak, wiem, że to wygodniej, że szybciej, sprawniej. Ale... wydaje się, że odwiedziny Zamczyska powinny byś swego rodzaju pielgrzymką. Bo jest ono czymś  w rodzaju sanktuarium. Szlaki, którymi się tam dociera, urodne są wcale bardzo. I warto czasem  na czymś po drodze oko zawiesić z baczniejszą uwagą i radością. Bo jest na czym. A jak wiadomo, stara prawda głosi, że przyjemność ze zwiedzania jest odwrotnie proporcjonalna do szybkości z jaką się zwiedza. Ot co...

2 komentarze:

  1. A propos Pana przewodników po Puszczy Kampinoskiej: Pana najnowszy przewodnik czytam równolegle z tym pierwszym. To zadziwiająca lektura. Między tymi książkami rozpina się szczególna metaprzestrzeń historii i Pana upodobań, które choć w rdzeniu swym stałe, z lekka ewoluują wraz z doświadczeniem zdobywanym przez intelekt i "czucie". W Parku Narodowym nie można zejść ze szlaku. Sam Pan to podkreśla. Z bijącym radośnie sercem czytam więc zawsze Pana dawne opisy tras nieoznakowanych z czarownymi wskazówkami skrętu przy jakiejś sośnie czy przecięcia jakiejś łączki, których już pewnie od dawna nie ma. Spoza przewodnikowego schematu, spomiędzy tłumu praktycznych porad przesącza się opowiadanie o Puszczy pełne emocji i żaru, niesłychanie oddziałujące na wyobraźnię czytającego. No i Pana zdjęcia - niby wizerunki Puszczy, ale ujęcia tak osobiste, jakby fotograf, po leśmianowsku, odbijał się w lesie, który wie o nim coś więcej niż on sam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rety, myślałem, aby o tym samym napisać. :) Niedawno w antykwariacie dorwałem wydanie przewodnika z 1980 i niesamowite jest porównywanie, co się zmieniło - no i śledzenie tych nieznakowanych szlaków, po których dzisiaj już pewnie według dyrekcji KPN wędrować nie wolno...

      A Pana przewodnik czasami noszę po Puszczy, choć korzystam z niego raczej w autobusie w drodze na miejsce i z powrotem... No i doczytuję w domu w ramach planowania wycieczki.

      Usuń