środa, 15 marca 2017


O kilka kroków od Warszawy: 
w marcu na Stawisku

Dom na Stawisku.

Do Stawiska jeżdżę co jakiś czas. Właśnie znów tam byłem. Dzień był chmurny, zima już się skończyła, ale wiosna jeszcze nie nadeszła. Podwarszawskie Mazowsze zasłane było śmieciami, a w takim dniu, gdy nie wiadomo czy to zima, czy wiosna, te śmieci kolą oczy jeszcze brutalniej niż zazwyczaj i uświadamiają boleśnie, że z kulturą dnia codziennego coś nie za bardzo my Polacy mamy po drodze.
Stawisko jest inne. Jest enklawą tej inności. Jak i sąsiadująca z nim Podkowa Leśna. Lubię atmosferę tamtych stron. Dlatego też tam jeżdżę co jakiś czas. Po to, aby odetchnąć tą innością. Stawisko jest położone na granicy Brwinowa i Podkowy Leśnej, bardziej związane z tym drugim miastem, ale najbardziej z Jarosławem Iwaszkiewiczem, on zaś z miastami oboma, w Podkowie mieszkał, w Brwinowie jest na cmentarzu jego mogiła. Po raz pierwszy pojawił się w Podkowie Leśnej w  roku 1922. Zamieszkał wtedy w „Aidzie", ta stara,  drewniana willa stoi do dzisiaj,  ostatnio odnowiona, w samym centrum miasta, a jakby na uboczu, z oknami otwierającymi się z jednej strony na ulicę Lilpopa, z drugiej na ulicę Iwaszkiewicza. Jest niemłodą budowlą, i wciąż
na szczęście jeszcze trwa owa drewniana „Aida", więcej zabytek polskiej kultury, niż architektury. W tej willi młody pisarz zamieszkiwał w pierwszych latach swego małżeństwa z Anną Lilpopówną.
    
Aida w Podkowie Leśnej.
Dzisiejsza Podkowa Leśna, tak urocza i urodziwa, że aż uwierzyć trudno, iż mogła być jeszcze piękniejszą, swoje powstanie zawdzięcza, w pewnym sensie, niechęci księżnej Radziwiłłowej do pociągów. Księżna, będąc właścicielką lasów majątku Młochów, na skraju których to lasów leży Podkowa, nie wyraziła zgody na prowadzenie linii kolejowej z Warszawy przez Komorów do Nadarzyna i dalej do Żyrardowa. Zgodził się natomiast Stanisław Lilpop, teść Jarosława Iwaszkiewicza, poszukujący środków na swoje mocno kosztowne hobby: polowania. Wytyczono działki, zaczęto parcelację, poczęto budowę kolejki. Świadkiem tych wszystkich zmian byt Iwaszkiewicz: „pojmowaliśmy korzyści takiego przedsięwzięcia i wszystkie pożytki materialne" — pisał, nie bez goryczy konstatując: „Cywilizacyjne zniszczenie zabierało nam nasz najukochańszy zakątek." „Aida" towarzyszyła Podkowie od początku. W tej drewnianej willi, prostej i niewymyślnej architektury, zaczął pisarz szkicować swoje opowiadania, a wśród nich tę cudownie nostalgiczną i tak cudownie polską „Brzezinę", która wiele lat potem, sfilmowana przez Andrzeja Wajdę, podbiła Paryż.
Anna i Jarosław Iwaszkiewiczowie.
Z „Aidy" Iwaszkiewiczowie przeprowadzili się na Stawisko, do domu, w którym dzisiaj mieści się muzeum noszące imiona pisarza i jego żony, Anny. Dom na Stawisku  wcale często można dostrzec w licznych filmach i telewizyjnych przedstawieniach często bowiem zarabia na siebie jako naturalna plenerowa dekoracja. Opowiadał mi pierwszy kustosz muzeum, Oskar Koszutski,  że zachowały się niemal wszystkie szkice i robocze notatki pisarza, plany domów, pokojów, rozmieszczenia mebli, na których siadali bohaterowie jego opowiadań, z których każde było osadzone w konkretnych miejscach. 




W Stawisku. Na przedostatnim zdjęciu portret podwójny Iwaszkiewiczów, namalowany przez Witkacego, na zdjęciu najniższym młodziutki Jarosław w gimnazjalnym mundurku, siostry i kuzynki w kapeluszach.

W Stawisku  powstała znaczna część  jego pisarskiego dorobku, m.in. wiele ze znakomitych opowiadań. W czasie powstania warszawskiego i w ostatnich miesiącach II wojny światowej dom był schronieniem uciekinierów z Warszawy, pośród  których byli wielcy ludzie polskiej kultury. Wnętrza wciąż zachowują atmosferę czasów, gdy mieszkali tu Iwaszkiewiczowie. Znajdują się w nich trofea myśliwskie Lilpopów, cenne meble i obrazy, fortepian na którym grywali Karol Szymanowski i Artur Rubinstein, jest znakomita biblioteka. Co najważniejsze, chociaż to jest dzisiaj muzeum, to nie jest muzeum.
Jarosław Iwaszkiewicz nauczył mnie melancholijnie nostalgicznego spojrzenia na to, co odchodzi. Jego „Ogrody” są przejmującym obrazem odchodzącego świata.
„Dom stoi pośród nieco podszarganego lasu, który rośnie z każdym rokiem i zaczyna przepuszczać coraz bardziej między swymi pniami powoli okrążające dom światła, znaki zagęszczających się osiedli.
Na polu przed domem stoją samotne sosny. Każda ma przeszło dwieście lat, powinny być pod ochroną, ale nikt o tym nie myśli. Przeciwnie, chętnie by je każdy ściął: to taka przyjemność dla Polaka zniszczyć stare drzewo. Było takich sosen na początku dziewięć, nazwano je Muzami, ale śmigła jak maszt Urania znalazła się na wprost domu, w wytyczonej lipowej alei, i musiała być ścięta. Czy musiała?
Potem się Muzy liczyło i było już ich tylko siedem (...) Czasem podchodzę do tych sosen i głaszczę je po korze. Kora ta jest jak skóra słonia, chropowata, gruba i serdeczna w dotknięciu."
Ostatnia z dziewięciu Muz w ogrodzie na Stawisku.



Iwaszkiewicz w „Książce moich wspomnień” pisał, iż gdy zamieszkał w Podkowie Leśnej pierwszy raz, „był to głęboki las, daleki od osiedli ludzkich, i można było tu dojechać tylko koleją z Dworca Wiedeńskiego, później z prowizorycznego Głównego do Brwinowa, a przestrzeń pomiędzy Brwinowem i Podkową trzeba było przemierzyć piechotą; czasami tylko jeździło się końmi. Droga między Brwinowem i Podkową była jeszcze dziewicza, a właściwie dzika, i wzbudzała podziw Karola Szymanowskiego, któremu przypominała ukraińskie wertepy.” 

Na biurku pisarza, pośród dziesiątków najróżniejszych przedmiotów i bibelotów, niekoniecznie jakiejkolwiek rangi artystycznej, ale takich zwykłych, które pisarzowi miały przypominać ludzi i miejsca z jakimi się spotykał, w czasie ostatniej swojej bytności dostrzegłem album o Palermo, stolicy Sycylii, której klimat i historia zauroczyła pisarza. Dzięki tej pisarskiej fascynacji mamy dzisiaj "Króla Rogera", święcącą światowe sukcesy operę Karola Szymanowskiego, której pomysł i libretto dostarczył kompozytorowi Jarosław Iwaszkiewicz.   
Tylko raz byłem na Sycylii, letni upał był wtedy porażający, wiał gorący wiatr, Sycylijczycy mówili mi, że to wiatr od Afryki. Przynosił ze sobą zapach saharyjskich piasków. 

Teraz przez okno Iwaszkiewiczowego domu patrzyłem na ogród. Zima już się skończyła, ale ziemia jeszcze wiosną pachnieć nie poczęła, drzewa  bezlistne, niebo jednolicie zachmurzone, zza szyb lipowa aleja dojazdowa jawiła mi się jakby została tam przeniesiona żywcem z chińskiej grafiki. 


Wyszedłem do ogrodu. Wśród młodych sosen wznosiła się, wciąż żywa i wciąż imponująca swoją koroną, wzrostem i tężyzną ostatnia z iwaszkiewiczowskich wiekowych sosen. Na grubym jej pniu umieszczono tabliczkę oznajmiającą patrzącym, że to jest pomnik przyrody. Podszedłem do drzewa. Wokół ścieliły się łany zimozielonego barwinka. Barwinek symbolizuje wierność, życie wieczne, sadzona na cmentarzach szybko się rozrasta i z roku na rok zajmuje większa przestrzeń. Podszedłem do sosny. Dotknąłem kory. Miał rację Jarosław Iwaszkiewicz. Była chropowata, gruba i serdeczna w dotknięciu.

Uranio, sosno, siostro – tak ciebie nazywam
Bo palcem pnia swojego ukazujesz niebo
Wiatr co się w twojej czarnej grzywie zrywa
Zacicha dołem. Siostro, wzywam ciebie.

Jak niegdyś wróże w koronach z jemioły
Abyś wytrwała w progu mego domu
I strzegła kwiatu, owocu i pszczoły
I serc co tutaj gasną po kryjomu.

Uranio, muzo dnia ostatecznego
Bogini końca, bogini trwałości
Zniszczeń bogini i wszystkiego złego
Stójże na straży domu i nicości.

Weźmij mnie w swoje grzywy, ty szalona
Wyszarp mi ręce co już nie wyrosną
Pogrzeb mnie, ratuj, daj swoje korony,
Bym także był Uranią, nicością i sosną.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz