piątek, 23 czerwca 2017


Niezwykły Garnek 


Kilka dni temu  odwiedziłem Garnek. To jedna z moich najbardziej ulubionych wsi, położona pośród lasu koło Ceranowa na mazowieckim Podlasiu w powiecie węgrowskim. Dawno mnie w Garnku nie było, nareszcie zebrałem się w sobie i do niego zajechałem. Pierwszy raz pojawiłem się tam w roku 1994 i od tego czasu ważne miejsce zajął w moich myślach. Nie tylko w myślach. oficyna wydawnicza >Rewasz< wydała w roku 1995 mojego autorstwa "Przewodnik po okolicach Warszawy" ; omawiane w nim były znakowane szlaki turystyczne, przewodnik miał później drugie wydanie, ale większość z opisanych tam szlaków już się zdezaktualizowała, albo w terenie nie ma tych tras w ogóle, albo znakowanie jest tak kiepskie, że praktycznie szlaków tych też nie ma.  Na okładce tego przewodnika widnieje trójka turystów, sfotografowanych w czasie wędrówki piaszczystą drogą we wsi Garnek. To zdjęcie z okładki jest tutaj, poniżej. Dla mnie jest to zdjęcie historyczne: nie ma już tego krytego strzechą domu, nie żyje już także dwójka z wędrujących wtedy ze mną turystów.
 


Daleko jest do Garnka z Warszawy. Niewielki jest ten Garnek i dobrze schowany przed niepożądanymi gośćmi. Trafić tam niełatwo. Za Rytelami Święckimi boczna droga wiedzie przez zagajniki, dojrzewające zboże, wśród łąk tonących w żółtościach i fioletach wiejskiego kwiecia, przez chłopskie laski i piaski. Od Jakubików przez te chłopskie laski dojechać najlepiej, choć piaski okrutne. Albo od Ceranowa, stamtąd najbliżej, niemal cały czas lasem i  znaczna część drogi to w miarę wygodna żwirówka, ale nie do końca taka ona wygodna.
      Garnek odwiedzałem już kilkakrotnie. Zapraszałem znajomych, nie było ich wielu. Widać - za daleko, zbyt kłopotliwie. Publiczna komunikacja tu nie dociera, a dla samochodów droga marna. Nie odwiedzali Garnka malarze i poeci.
Byłem pierwszym, który o niej  wspomniał w druku, w  książce pt. "Klangor i fanfary", w roku 2012 wydanej przez >Iskry<.
     
Garnek w roku 1994.
        To prawda, Garnek nie leży w Toskanii, nie rosną tu winne szczepy, z których można wino wytłaczać. Lecz przecie widoki są tutaj rozkoszne, choć inne. W lasach  niby małe złote słońca zakwitają bardzo rzadkie w naturze pełniki i fioletowieją orliki, na łąkach ścielą się kobierce jaskrów,  torfowiska pokrywają dywany kaczeńców, z głębi bagiennych olsów słychać fanfary żurawie. Towarzyszący mi przyjaciel zaprowadził mnie na skraj wsi, pokazał rozpościerający się tam widok na wilgotną łąkę z kobiercami barwnych kwiatów, pośród których szukał żab bocian. Od wschodu łąkę obramowywały drewniane chałupy. Od zachodu ostańcowe wzgórze. Na horyzoncie widniały wilgotne bory na torfowiska. Był ze mną przyjaciel, Jurek. Popatrzył, zatoczył krąg ręką. Nie musiał nic mówić. I tak miał rację. To było to, właśnie to...
      Kiedyś już to pisałem, ale się powtórzę, bo tak trzeba. Na pejzaż, zwłaszcza nizinny, trzeba być uwrażliwionym. Trzeba  jakby - specjalnego rodzaju "słuchu". Jurek należał do tych, którzy są bardzo czuli na takie krajobrazy. Coraz mniej czynny, wiekiem i chorobą zaczął być  ograniczany do coraz krótszych wypadów za miasto. Za wieloma krajobrazami tęsknił. A łąki w dolinie Bugu, pokryte oceanem kwietnego złota jaskrów, były mu zawsze bardzo bliskie i chętnie nurzał się on w tych żółtościach i jak łódka brodził wśród fali łąk kwitnących i szczawiu powodzi. 

      Ilekroć jestem w Garnku, a na pewno jestem zbyt rzadko, odwiedzam gospodarstwo  pp. Wiesławy i Janusza Kurów. On jest strażnikiem Nadbużańskiego Parku Krajobrazowego i od lat gromadzi zabytki kultury materialnej okolicy. Ona szydełkuje przeróżne koronkowe cudeńka. Ich stary dom  ma oryginalny piec, zwany nogawicowym, To już rzadkość wielka. Taki piec dwoma „nogami” obejmował sień, dzieląca dom na dwie części i w każdej izbie, z każdej strony sieni, w obu „nogach” tego pieca można było palić. A pośrodku, na wysokości stryszka, znajdowała się wędzarnia, pomieszczenie bardzo praktyczne nie tylko w czas pokoju, bo w czasie ostatniej wojny w takich wędzarniach ukrywano przez hitlerowskimi żołnierzami także i ludzi. 

Pan Janusz Kur z Garnka, strażnik Nadbużańskiego Parku Krajobrazowego.

      Jechałem teraz do Garnka i zastanawiałem się: jakim go zobaczę. Nie było mnie tam ponad dziesięć lat, to kawał czasu. Gdy odwiedzałem wioskę  razem ostatnim, w Garnku było tylko osiem siedlisk. Ile jest teraz? Wieś umierała. Nikt już nie utrzymywał się z rolnictwa. Co najmniej połowa mieszkańców to emeryci, dożywający swoich dni. Dzieci rodzinną wioskę opuściły, pracę dostały w miastach, w Mińsku Mazowieckim, Siedlcach, Warszawie. Tam mieszkają wygodniej, tuta do najbliższego sklepu cztery kilometry, do kościoła sześć, drogi są leśne, piaszczyste lub błotniste, wiosną zaczyna się sezon komarów, a bywają tu wielkie jak czereśnie, zimą dojechać się nie da, bo śniegi ogromne. No i komuż z młodych chciałoby się tu mieszkać na takim odludziu. Co za sens tutaj mieszkać, bo i co tu jest do roboty? 

 


Garnek w roku 2017
     A jednak  ojcowizna zawsze pachnie najmocniej, najserdeczniej. Dzieci mieszkają teraz po miastach, tam wychowują swoje dzieci, ale na ojcowe siedliska wracają, poprzerabiali je,  dostosowali do swoich potrzeb, w każdej wolnej chwili ze swoich miejskich mieszkań uciekają do Garnka, tutaj mają swój drugi dom. Czy drugi? W gruncie rzeczy przecież on pierwszy, pierwej ten malutki Garnek był w ich życiu, niż te całe Warszawy i inne miasta. Ale z rolnictwa tutaj się nie żyje, pól ornych już prawie nie ma zupełnie, słomianych strzech też już nie ma, choć paskudny eternit wciąż na niektórych budynkach jeszcze się trzyma. Pojawiły się talerze anten telewizji satelitarnej i na przydrożnym krzyżu umieszczono wiersz, Stefan Pawlak z Garnka  napisał go w roku 1940. A wiersz nosi tytuł >Ziemia rodzinna<. Wielką poezją ten wiersz nie jest, przecież jednak chwyta za serce...

 My tu tacy szczęśliwi, że się każdy nam dziwi
 Bo lubimy swobodę, ptaszki, kwiaty i wodę.
 Słońce, drzewa i zboże, za co dzięki Ci Boże.
 My tę wioskę kochamy, za nią wszystko oddamy.
 Bo rodzinna to ziemia, bo tu radość, uciecha,
 Bo tu  Ojców mozoły, te obory, stodoły.
 I te strzechy słomiane. Wszystko mile, kochane
 Są nam piękne jak zorze. Za to dzięki Ci Boże.
 Tu jest miły spoczynek. Zawsze dobry uczynek
 Zawsze miłość i zgoda i beztroska swoboda.
 Niemniej pięknie jak w parku w naszej wiosce, tu w Garnku
 Więc powiedzmy kto może dzięki, dzięki Ci Boże.
  


     Sąsiadujące z Garnkiem lasy mają swój wyraz, urodę niepoślednią. Ostatnimi laty rąbią je leśnicy niemiłosiernie, dzielnie realizując idee ministra Szyszki. Ale pani Wiesława widziała dwa wilki, jak szły drogą, wiec może tak całkiem źle nie jest z tutejszą przyrodą. Mieszka gdzieś  po sąsiedzku największa z polskich sów, puchacz. Ale na gniazdo jeszcze nie trafiono. 



Puchacz (ale zdjęcie  nie z okolic Garnka)
     Tuż obok wsi, wśród lasu ostańcowego wzgórza, w drugiej połowie czerwca pysznią się swoją urodą królewskie kwiaty złotogłowu, przyjechałem aby go fotografować, za wcześnie, pąki się jeszcze nie rozwinęły, tym razem zdjęcia musiałem sobie odpuścić. Na łąkach w dolinie Bugu  gnieździ się rzadki kulik wielki, ptak z czerwonej listy zwierząt zagrożonych. Zwłaszcza w cichy wieczór lub w nocy  rozlegają się ich melodyjne, fletowe głosy. Nie ma u nas ptaka o głosie bardziej nastrojowym i smętnym – twierdził znakomity ornitolog, prof. Jan Sokołowski. Jesienią, kiedy kuliki wędrują, słyszymy ich głosy niekiedy w nocy z ciemnego nieba, najczęściej przeciągłe >kulik kulik kulik<. Dodajmy do tych poetyckich zdań naszego wybitnego ornitologa, że głos kulika często wykorzystują filmowcy w ścieżce dźwiękowej swoich filmów i niekiedy go nadużywają dla uzyskania odpowiedniego nastroju, a wtedy głos kulika biegnie z głośników poza ekranem, na którym ukazuje się zupełnie inny biotop, niż ten, który jest dla tego ptaka właściwym.

Kulik wielki (zdjęcie skradzione z plamk imazurka; to pyszny blog ptasi, polecam)
      Trzeba więc będzie znów tutaj przyjechać. Dla tego złotogłowiu. Dla fletowych  pieśni kulika. Może nawet o wrześniowym zmroku, jeśli nie zagłuszą go ryki zakochanych jeleni,  uda mi się usłyszeć głos puchacza, słyszalne podobno nawet z odległości pięciu kilometrów ponure pohukiwanie „pu-hu”, od którego się wzięła  nazwa tej największej sowy świata... 


Łan kwitnącego pełnika europejskiego osobiście przez autora sfotografowany w pobliżu Garnka.

1 komentarz: