piątek, 5 sierpnia 2022

Nad rzeką Świder 

 

W roku 1877  w kierunku Lublina ruszyła z Warszawy linia kolejowa, zwana Drogą Żelazną Nadwiślańską. Rozniosła się wtedy w Warszawie sława wspaniałego  mikroklimatu sąsiadującej z koleją okolicy nad Świdrem. Tam właśnie się zaczęła letniskowa sława podwarszawskich okolic, a to za sprawą znakomitego ilustratora mickiewiczowskiego "Pana Tadeusza". Michał Elwiro Andriolli w roku 1880 w Brzegach nad Świdrem zbudował pierwsze wille dla letników. Andriolli Świdrem się zachwycał. 

"Świder o brzegach olbrzymio wyniosłych, urwistych, wije się wstęgą jak wąż; co pięć kroków krajobraz się zmienia, widok na zarzecze rozległy, uspokajający...  i gdyby nie ów świst lokomotywy, która ci przypomina, że są jakieś koleje i maszyny do jeżdżenia, zdawałoby się, że jesteś wśród puszczy setkami mil od wielkiego miasta oddzielonej."

Jakże to było blisko od Warszawy! zaledwie kilkanaście kilometrów, jechał tam pociąg, a potem jeszcze wybudowano wąskotorówkę. Tutaj się przyjeżdżało i na lato i na majówkę, która jak wiadomo, nie tylko w maju bywała. Ach, co to były za czasy! Umajone zielenią pociągi, od lokomotywy do ostatniego wagonu. Wzdłuż torów, wówczas pustymi, za to zakurzonymi drogami i ulicami, mknęły z zawrotną szybkością tabuny cyklistów. Potem rozłaziło się to bractwo po krzakach i lasach, rozkładało się kocyki, otwierało koszyki z wałówką i było po prostu cudownie. Wiele przyjemności czekało warszawiaka w leśnej okolicy nad Świdrem...

Najpiękniejszy opis Świdra pozostawił znakomity nasz pisarz, Jan Parandowski. "Noszę w sobie bardzo wiele krajobrazów. Na mojej mapie wspomnień są góry i stepy, pustynie i olbrzymie rzeki, są morza i oceany, parki, lasy, puszcze, ustronia, gdzie ruiny odzywają się jak zabłąkane echa rogu po pradawnych łowach, radosne łąki, parowy skalne. W tej orkiestrze ubogi Świder mógłby przepaść jak odpustowa fujarka. Czemuż jednak brzmi tak donośnie, że słychać się daje zza siedmiu gór i zza siedmiu rzek? Przyczyn jest zapewne więcej niż jedna i parę tkwi w oddziaływaniu tego środowiska na mój organizm..."

Często odwiedzam Świder. Idę oczywiście nad rzekę, ona jest dla mnie głównym celem, to akuratna wycieczka w czas upalny.  Świder płynie płytkim, piaszczystym korytem w tunelu zieleni. Nachylają się nad nim gałęzie drzew.  W weekendy tłum zalega brzegi rzeki, raczej tylko w pobliżu mostów, przy moście dawnej kolejki wąskotorowej jest plaża i sezonowy bar, w tamtą najłatwiej dojechać samochodem. Tak bowiem dzisiaj większość niedzielnych wycieczkowiczów w plener dojeżdża, już nie pociągiem. Jak odejdę dalej  od mostów, nie spotykam już prawie nikogo.

Wędrówka z biegiem wzdłuż Świdra jest obowiązkiem rasowego wędrowca. Przynajmniej raz w roku być tutaj należy. Więc jestem. Dojazd nietrudny, wygodny, co pół godziny mam pociąg z Warszawy, jedzie się tylko 40 minut. Wysiadam na stacji Świder. Schodzę nad rzekę, mijam plażę i wędruję wąską ścieżką wśród rzeki wśród dorodnego lasu. Ścieżynka doprowadza mnie do miejsca zwanego Brzegi, tam gdzie Andriolli uwił swoje gniazdo nad Świdrem. Dzisiaj jest tam zupełnie inaczej, niż za jego czasów. Widok na rzekę z wysokiej skarpy wciąż jednak jest piękny. I niemal zawsze widzę tam zimorodka, fruwające cudo przyrody. Ale w Brzegach nie zachował się żaden drewniany dom, żadna willa w stylu, który Konstanty Ildefons Gałczyński określił dowcipnie jako  świdermajer. Rzeka wciąż płynie, taka samo, jak za Andriollego, od 1978 roku Świder jest objęty prawną ochroną jako krajobrazowy rezerwat przyrody.















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz