niedziela, 10 listopada 2024





 Kolorową jesienią w wilanowskim Morysinie  

Tak ja, jak i moi przyjaciele z turystycznych szlaków, o jesiennej porze, gdy dzień krótki, a pogoda bywa niespecjalnie przyjazna,  najchętniej odwiedzamy to, co mamy niedaleko.  Grzegorz mieszka na Chomiczówce, do okolic Wólki w Puszczy Kampinoskiej ma niespełna pół godziny, więc tam najchętniej jeździ. Albo do niewiele odleglejszego Truskawia. Hania mieszka na Jelonkach, jest zakochana w lesie bemowskim, on jest dla niej najpiękniejszy na świecie i do tego niedaleko, więc tam jeździ. Marysia z Imielina  i Tadeusz z  Kabat mają bliziutko do lasu kabackiego i  to jest dla nich las domowy. Andy zawsze, jak wybierał się „na trochę”, wybierał się w pobliskie jego Gocławiowi okolice Anina. Ja mam pod bokiem  Las Bielański,  dwanaście minut jazdy tramwajem lub autobusem. Do Marysina koło Wilanowa jeżdżą przyjaciele ze Stegien, a dla mnie to naprawdę kawał drogi z Żoliborza, to na przeciwnym krańcu miasta, z pałacem w Wilanowie po sąsiedzku. Przecież jednak powinienem pojechać do Morysina, przyjaciele ze Stegien mówią o nim wyłącznie z zachwytem. A ja tam jeszcze kolorową jesienią nie byłem. To i pojechałem w końcu października. Z mojego Żoliborza komunikacją publiczną w nieco ponad godzinę.  

 

 

 


Jesień już na całego, kolory, kolory, kolory. Wąską ścieżynką kieruję się ku północy. Wzdłuż ścieżki haszcze, wśród nich ogromne topole. Jedna w drugą potężne, sękate, dostojne staruszki, przede wszystkim sokory, topole czarne, siostry topoli białej, zwanej białodrzewem. W przeciwieństwie do swej siostry, ta  ma korę ciemniejszą, choć nie czarną, spękaną głęboko, zgrubiała u dołu, gdy stara. Z czasów rosyjskiego zaboru została jej druga nazwa i jest to oczywisty rusycyzm: sokora. W nazwie tej znajduje się >sok< i nie bez powodu, bowiem sokora lubi puszczać sok i niespodziewanie obdarowuje nim niekiedy pod nią odpoczywających. Sokory z Morysina są jednowiekowe i  jak ludzie, jedne w dobrym zdrowiu, inne chorujące, jeszcze inne już powalone. Rezerwat w Morysinie wygląda jak najprawdziwsza puszcza. Strzeliste jesiony, bajkowe wiązy, przed którymi powinno się klękać z podziwu, czasem trafi się dąb, ale  na ziemi leżą głównie liście klonowe, ze wszystkich najbarwniejsze. 


Rezerwat jest niewielki, około  50. hektarów powierzchni, a przez tę dzikość zdaje się nie mieć końca. Ścieżynka jest słaba, ale widoczna, co jakiś czas przegradza ją zwalone drzewo, co raz trzeba coś przekraczać, jakby nadmiar tych powalonych drzew, będę te gimnastykę odczuwał co najmniej przez dwa dni, zakwasy już się szykują, to zabawa dla młodszych, nie na moje lata. Ale mi się podoba, bo i przygody co nieco i wiele radości, że jeszcze mogę, chociaż pesel kwęka i protestuje co chwilę. Jest dziko i  malowniczo, mocny  wiatr potrząsa konarami drzew, jak płatki śniegu opadają na ziemie kolorowe liście, zapewne pojutrze korony tych drzew będą już bezlistne. Jestem więc we właściwym miejscu o właściwej porze. Na dodatek sam i samojeden, żadnej ludzkiej duszy wokół. O to przecież właśnie mi chodziło. I to wszystko w granicach Warszawy?



Mam przy sobie zezwolenie na poruszaniu się po rezerwatach mazowieckich bez szlaków, ale jest w Morysinie oznakowany szlak dla tych, co stosownego glejtu nie posiadają. Trzeba przyznać, że leśny pejzaż przy tym szlaku efektowny. Ale nie przyroda gra w nim rolę najważniejszą. Tak jakoś układają się drogi i ścieżki w Morysinie, że na tym szlaku najważniejsze są  ruiny,  las jest tylko towarzyszącą dyskretnie dekoracją. 



 Najważniejszym zabytkiem historycznym Morysina jest zachowana część Pałacyku Myśliwskiego, to ruina romantycznej rotundy z 1811 r., nawiązująca do rzymskiej świątyni Westy, opiekunki domowegoogniska. Dla Stanisława Kostki Potockiego postawił ją Piotr Aigner. Podobno w podziemiach była siedziba masońskiej loży, bo fundator był masonem. Jak zresztą większość ówczesnej polskiej elity. W innym miejscu droga w bieszczadzkim stylu doprowadza do rozpadającej się drewnianej leśniczówki z 1846 r. Franciszek Maria Lanci ją projektował, architekt włoski, budynek w stylu trochę germańskim, jakby przeniesiony  żywcem ze scenografii do romantycznej opery Wolny strzelec Webera.

 



Jest jeszcze  tzw.Wieża  Stróża, o której nic  nie wiadomo.  Ale jest ruiną jak należy romantyczną, jak i jeszcze inne budowle o nie do końca znanym przeznaczeniu, romantycznie fotogeniczne, dla innych świetny cel dla zaznaczenia swojej, anonimowej, zupełnie niepotrzebnej, obecności na świecie.Tylko tyle pozostało z Morysina. dzieła Stanisława Kostki i Aleksandry Potockich z pierwszej ćwierci XIX wieku, dzieła nazwanego Morysinem na cześć wnuka Maurycego, zwanego po prostu –  Morysiem.

W internetowej opowieści o wilanowskim Morysinie pisał Jacek Dehnel, że porządki natury i kultury splatają się tutaj ze sobą tak ciasno, iż nie sposób nie pomyśleć o osobliwej historii tego miejsca. Pradawny las, który, przekształcony przez architektów, miał udawać dziki,a teraz  powrócił do swojej naturalniejszej formy. Przez ponad 300 lat kultura zmaga się tu z naturą, a natura z kulturą i nie wiadomo jeszcze, która z nich zwycięży. Wygląda na to, że – przyroda.











 Z przyjemnością gubię się  w tej przyrodzie, w prawdziwie puszczańskim krajobrazie Morysina, chociaż to rezerwat tak maleńki. Z niechęcią wracam do cywilizacji, jest całkiem niedaleko, o rzut kamieniem; droga, którą idę, prowadzi brzegiem wąskiego jeziora, po jego drugiej stronie turyści przechadzają się nadbrzeżną alejką w wilanowskim parku pałacowym. No cóż, czas najwyższy przerwać rozkosz, przyrzekłem w domu, że będę o czasie, a mam przecież przed sobą jeszcze ponad godzinę jazdy miejską komunikacją. Ale zdążam, jestem punktualny,  gdy wysiadam z autobusu przed domem wpadam na wychodzącą ze sklepu moją żonę.  No tak, oczywiście, chłop się szlaja po krzakach, a żona dba o to, aby miał  papu po wycieczce.  

......................................................












1 komentarz:

  1. W wilanowskim Morysinie znajdował się też Oraculum - kamienny krąg wróżebny z 1825 roku (w roku 2006 został przeniesiony do parku wilanowskiego.
    Był to rodzaj wyroczni, za pomocą której dawni właściciele Morysina przepowiadali sobie przyszłość. Oraculum składało się z kamiennej figury pogańskiego bóstwa i dwóch kolumn. Figura jest dziełem Władysława Czerwińskiego, a kolumny wykuł w piaskowcu Jan Hagen.
    Jeszcze w 1962 roku całość kompozycji była nieuszkodzona.
    Taka ciekawostka.

    OdpowiedzUsuń