piątek, 5 października 2018

W jabłonnym krajobrazie.

Na początku października poszedłem między sady jabłonne na Ziemi Grójeckiej, bardzo chciałem sobie je obejrzeć i obfotografować, a przy okazji odwiedzić kilka zabytków, z którymi straciłem kontakt (Nowa Wieś, Gołębiów, Rytomoczydła), a w latach siedemdziesiątych XX wieku prowadziłem do nich opisy nieoznakowanych szlaków w przewodniczku z cyklu „podwarszawskie szlaki piesze”. 
Jeszcze w początkach wieku XX wioski na południu Mazowsza były biedne, tak samo jak i w innych regionach ziemi mazowieckiej. Wszystko zaczęło się już w niepodległej Polsce. Popularyzacja ogrodnictwa włościańskiego szybko wydała owoce. Idea była taka: każdy chłop powinien mieć przy domu sad owocowy, on miał zapewnić rodzinie dostatek, a wykształcenia dzieciom. I tak południowe Mazowsze stało się sadowniczą potęgą. Grójeckie uważano za polską Kalifornię, odwiedzał sadowników spod Grójca prezydent Ignacy Mościcki.
Dzisiaj region grójecki jest największym regionem produkcji sadowniczej w Polsce. Prawie połowa wszystkich zbiorów jabłek w Polsce stąd pochodzi. Dzięki tym sadom mazowieckim Polska należy do czołówki europejskich producentów jabłek i zajmuje czwartą pozycję po Włoszech, Francji i Niemczech. Polska jest największym producentem koncentratu jabłkowego w Europie. Jeśli z czymś chciałoby się porównywać krajobraz sadów południowego Mazowsza, to krajobraz francuskich winnic.








Pojechałem z Warszawy pociągiem, tam i z powrotem  prawie trzy godziny jazdy. Wysiadłem na przystanku w Gośniewicach, ani jednego domostwa w zasięgu wzroku, na południu pola, na północy las. Po 20 kilometrach pieszej wędrówki powracałem z Michalczewa. Dojście do stacji prowadziło mnie asfaltową ulicą wśród eleganckich willi i domów, przed którymi strzyżone trawniki, krasnoludki i domowe zwierzęta z gipsu oraz japońskie sosny na japoński sposób strzyżone, a jeden budynek o ścianach obłożonych w kolorowy wzorek z porcelitowych talerzy,   elegancko, bez dwóch zdań. 



Świeciło słońce, ale wietrznie było i średnio przyjemnie, więc cieszyłem się na poczekalnię w budynku stacyjnym. Niestety, na klucz zamknięta. Za budynkiem zamknięta Toytoyka w kolorze niebieskim, na niej kłódeczka  w kolorze złotym. Na peronie przeciąg, żadnego schronienia, żadnej wiaty, wiało jak wszyscy diabli. Pociąg przyjechał punktualnie.




Post scriptum. Wille michalczewskie są imponujące. A jeszcze niedawno mieszkano w ogaconych, drewnianych chałupach. Kilka takich stoi w okolicy, czekają rozbiórki. Jedną z nich sfotografowałem w Nowej Wsi. Tempora mutantur, proszę państwa... 

 

1 komentarz:

  1. Jeżeli chodzi o przydomowe małe sady,to jest ich coraz mniej. Młodzi wolą przetwory kupić w sklepie,niż samemu je robić. Kilka lat temu zmuszony byłem wyciąć połowę drzew w takim przydomowym sadzie moich rodziców,którzy mieszkają w innej części Mazowsza. Drzewa owocowe wtedy bardzo obrodziły,a moi rodzice są już w podeszłym wieku i nie mają sił,żeby sad pielęgnować. Ja natomiast mieszkam od nich daleko. Rodzice namawiali sąsiadów,żeby zerwali sobie owoce. Ale (to chyba z lenistwa) sąsiedzi stwierdzili,że wolą kupić w sklepie,bo owoce tanie i ładniejsze. Jak ktoś woli konsumować owoce naszpikowane chemią,to jego sprawa...
    W tym roku też drzewa obrodziły i mimo,że drzew w sadzie moich rodziców mniej,to i tak sporo owoców się zmarnowało...mimo,że moja mama wykorzystała wszystkie słoiki na przetwory.

    Na koniec wrzucam link do strony,na której są przepisy na kiszone jabłka. Ponoć nasi przodkowie zajadali się nimi.

    https://www.hajduczeknaturalnie.pl/kiszone-jablka-przysmak-slowian/?utm_campaign=shareaholic&utm_medium=facebook&utm_source=socialnetwork

    OdpowiedzUsuń