środa, 31 lipca 2019

Lipcowe lato
albo
moje krajobrazy podwarszawskie

 
Jak to na Mazowszu.

Czerwiec tegoroczny był piekielnie upalny. Lipiec okazał się być kapryśnym, wpierw rzucił w nas chłodem, potem dołożył upałami, burzowych nawałnic nie oszczędzając. Nad Starym Kontynentem szalało gorące powietrze znad Sahary. We Francji i Hiszpanii termometry wskazywały ponad 40 stopni Celsjusza w wielu miejscach. W Carpentras na południu (region Prowansja-Alpy-Lazurowe Wybrzeże) termometry wskazały 44,3 st.. Zaledwie francuskie media poinformowały o rekordzie z Carpentras, a w niecałą godzinę później w Gallargues-le-Montueux na południu termometry wskazały 45,8 st. Celsjusza - bijąc kolejny rekord.  Nad Loarą z upałów zmarły trzy osoby. Jeden z etapów sławnego Tour de France został przerwany z powodu katastrofalnych opadów śniegu. 
    Nie wyjeżdżałem tegorocznym lipcem  z Warszawy, Mazowsza nie opuściłem, a narzekać nie mogę. Lipiec zaczął się dla mnie w ostatni weekend czerwcowy. Umówiłem się z przyjaciółmi na pieszą włóczęgę. Wstrzeliłem się w nadzwyczajne okno pogodowe; niebo było pogodne, nadal było więcej, niż ciepło, ale nie upalnie, jak dzień przedtem, jak dzień później. W pierwszej części dnia pogoda trwała  wręcz idealna, z lekkim powiewem wiatru w tle. Ale ziemia spalona słońcem. Jeszcze nie hiszpańska meseta, ale wszystko się może zdarzyć.  



Od miesiąca mazowiecka ziemia woła o deszcz.

     Ze stacji Modlin powędrowałem ku zachodowi u stóp twierdzy modlińskiej.   Jednym z miejsc, gdzie moje Mazowsze nabiera barw szczególniejszych, znajduje się właśnie w okolicach Modlina.  Niemal na wyciągnięcie ręki z dużego miasta, o kilka kroków od  międzynarodowego portu lotniczego, tuż obok bardzo ruchliwej trasy, znajduje się  tam jeden z najcenniejszych przyrodniczo terenów w okolicach Warszawy, położony wokół ujścia Narwi do Wisły. To, co znajduje się w tamtej okolicy nieźle jest chronione prawnie, a to Warszawskiego Obszaru Chronionego Krajobrazu, to  Rezerwatu Biosfery „Puszcza Kampinoska” oraz otuliny Kampinoskiego Parku Narodowego,  albo objęte jest granicami europejskich obszarów chronionych siedlisk i ochrony ptaków lub znajduje się na terenach wiślanych rezerwatów przyrody. 

Ujście Narwi do Wisły, a na horyzoncie Puszcza Kampinoska.


    Zdaniem naukowców cała ta okolica jest  ekosystemem, który można w Polsce porównać tylko z obiektami uznawanymi jako bezcenne w skali ogólnoeuropejskiej, z Puszczą Białowieską i Bagnami Biebrzańskimi.  W tych okolicach znajduje się węzeł korytarzy ekologicznych o znaczeniu paneuropejskim, skrzyżowaniem najważniejszych w skali całej Europy tras migracji wielu gatunków roślin i zwierząt. Tutaj jest ważnym węzłem komunikacyjnym: od prawieków szlaków zwierzęcych, od wieków europejskich szlaków handlowych, dawniej wodnych i nadrzecznych, teraz drogowych.  Tak się złożyło, że i dla naszego gatunku to ważny węzeł komunikacyjny.
     
Neorenesansowy spichlerz zbożowy w widłach Narwi i Wisły.

    U stóp modlińskiej twierdzy rzeka Narew wpada do Wisły. Nigdzie chyba nie łączą się z sobą dwie rzeki o tak zupełnie odmiennych dwóch barwach wody jak Wisła i Narew – pisał Zygmunt Gloger.  – Wobec białawej Wisły, Narew można nazwać z Klonowiczem „czarnymi wirami”. Właściwie nie ma w wodzie Narwi nic czarnego, a tylko największa przeźroczystość z lekkim odcieniem siności fal na dnie czarnym. Wisła zaś ma kolor białawy z tego powodu, że zarówno jak San, przy znacznie większej bystrości swoich nurtów, unosi cząstki miałkiej jasnej gliny, po której pokładach w wielu miejscach przepływa. Sienkiewicz powiada, że w Ameryce jest dużo rzek z taką barwą jak narwiana, które tam krajowcy czarnymi wodami nazywają. Woda wiślana jak to mleko, przez czas długi przy zetknięciu z narwianą, faluje w głębi oddzielnie, zanim wreszcie nie zmoże tej ostatniej w dalszym wspólnym z nią biegu.




    Widać to na tym zdjęciu, jakie zrobiłem  z modlińskiej Wieży Czerwonej.
Taras widokowy na jej szczycie wznosi się na wysokość 45 metrów nad poziom rzeki. Fotografia  przedstawia ujście Narwi do Wisły. Narew jest u dołu, poniżej widocznej na zdjęciu malej łódki wędkarskiej. Ma ciemną wodę. Jak w wierszu zapomnianego poety, Władysława Sebyły: „O czarne wody Narwi wiatr szerokim skrzydłem bije / I księżyc – siwy koń – na płytkim brzegu wodę pije”.
    Ba zachód od modlińskiej twierdzy znajduje się  wioska Utrata, tuż obok ruchliwego mostu ma krajowej siódemce. Wioska  powstała jako osada przy karczmie tej nazwy, usytuowanej obok przeprawy przez Wisłę. Całe wieki przez tę przeprawę wiódł szlak z Warszawy do Gdańska. Przeprawiano się łodziami, później promem, piesi, konni, czasem i wozy w konie zaprzężone. Zatrzymywano się w karczmie, pili w niej woźnice i jeźdźcy, tracili w Utracie zarobek flisacy i oryle. Przeprawa straciła znaczenie dopiero w roku 1877, gdy powstał kolejowo-drogowy na Narwi, którym ku północy Polski jeżdżono z Warszawy przez Jabłonnę. Po sąsiedzku powstał most na w roku. W roku 1990 oddano do użytku most drogowy obok Utraty, nazwano go mostem imienia Obrońców Modlina 1939 roku, tym mostem wiedzie najkrótsza przeprawa dla jadących z Warszawy na północ Polski.
     Obok domostw Utraty zaczyna się gruntowa droga, jedyna, którą można wkroczyć na ogromną Kępę Gałaską. Wkroczyłem tą drogą w krajobraz bajeczny. Nie zawsze daje się wejść na tę kępę suchą nogą, jak przy tegorocznej suszy. Kępa Gałaska jest jedną z wielu wiślanych kęp, znajdujących się w okolicach Warszawy. Na północ od Stolicy jest niewątpliwie najbardziej interesującą. Jest przede wszystkim ogromna. I znajduje się w granicach rezerwatu przyrody.
    Piaszczyste kępy na Wiśle są ozdobą krajobrazów podwarszawskich. Współcześni warszawiacy często zwą je piaszczystymi łachami, a to błąd, kępa jest po prostu ławicą z mułów, piasków i żwiru naniesionego przez wodę, natomiast łachą nazywano od bardzo dawna boczne koryto rzeki lub starorzecze, czyli jej dawne koryto, tworzące płytkie jezioro, ale i niekiedy będące już tylko mokradłem. Bywa, i to wcale często, że na ławicach pojawiają się trawy, wiklinowe krzewy, później także drzewa, głównie wierzby i topole, rodzi się wiślany łęg, okresowo zalewany wodą, o charakterze nadrzecznej dżungli, obraz  niezwykle podniecający miłośnika krajobrazu.
  

Wisła w rezerwacie 'Zakole Zakroczymskie
      Ławice zwyczajowo nazywa się na Wiśle - kępami. Niektóre są niemal przyrośnięte do brzegu, najczęściej oddzielone od niego wąskim korytem łachy z okresowo płynąca nimi wodą.  Taką kępą były niegdyś Saska Kępa i Kępa Potocka w Warszawie. Taka też ławicą jest Kępa Gałaska koło Zakroczymia, biorąca nazwę od sąsiadującej z miasteczkiem wsi Gałachy i będąca ozdobą wiślanego rezerwatu przyrody „Zakole Zakroczymskie”.  Ta kępa istnieje już od kilku co najmniej wieków, wspominał ją  Sebastian Fabian Klonowic w wydanym w roku 1595  poemacie „Flis, to jest Spuszczanie statków Wisłą i inszymi rzekami do niej przypadającymi”. Pisał tam, że obok tej kępy „bzdzielów ujzrzysz długą procesyją”. Bździelami zwano młyny łodne, stawiane na nurcie (bełchu) rzeki. W lustracji królewszczyzn z roku 1617 odnotowano przy Zakroczymiu dwanaście młynów łodnych, a każdy z nich miał młynarza dziedzicznego. 




     Jak wyglądały takie bździele,  można zobaczyć na namalowanym w 1770 r. obrazie Bernarda Bellotto, zwanego Canalettem. "Widok ogólny Warszawy od strony Pragi" (powyżej reprodukcja fragmentu z tymi młynami na łodziach)  znajduje się w galerii malarstwa polskiego warszawskiego Muzeum Narodowego.
     Skąd się wzięła nazwa "kępa"? Od osadników niemieckich się wzięła, oni właśnie albo zasiedlali takie wyspy, albo tylko je użytkowali, całkiem jeszcze niedawno na wiślanych wyspach istniały zagrody w okolicach podwarszawskich. Z czasem niemieckie Kampe zostało polską Kępą. Bo my tak w Polsce mamy, że co rusz to albo rusycyzm, albo germanizm. Acz w przypadku Wilanowa, Marymontu i Żoliborza, także francuskie tony dźwięczą w naszym słowiańskim nazewnictwie.
    Niezwykły jest pejzaż Kępy Gałaskiej. O bździelach dawno już Wisła zapomniała. Po osadnikach niemieckich z okolicy pozostały resztki sadów, pojedyncze, stare drzewa owocowe, najczęściej są to grusze. Byłem na tej kępie ostatniego dnia czerwcowego, od miesiąca Mazowsze nie zaznało łaski deszczu, dręczące Europę niespotykane upały nie ominęły i naszych okolic. Krajobraz Kępy Gałaskiej  zdawał się mi przypominać prerię lub sawannę. 


Krajobrazy Kępy Gałaskiej

    Od strony Zakroczymia na Kępie nad Łachą rośnie dżungla splątanej roślinności, topole czarne i białe, wiązy, jesiony, łozy, wiosną zewsząd słychać głosy godowe kumaków, żab i ropuch, w krzewach kląskają słowiki i jest tu krajobraz zupełnie nieznany mieszkańcom wielkiego miasta. Gdy w tych ostępach się zagłębić i błądzić pośród jej krajobrazu, można doznać uczucia oddalenia w czas tak daleki, że aż niewyobrażalny. O bździelach już dawno okolica zapomniała, nie płyną już Wisłą tratwy, komięgi i dubasy. Ale krajobraz, tak się w każdym razie  wydaje, jakby się nie zmienił od czasów pierwszych Piastów. Gdyby nie
startujące z modlińskiego lotniska samoloty, pojawiające się na niebie. .
     Kępa Gałaska usadowiła się jest u stóp Zakroczymia na wysokiej skarpie. Miasteczko jest niewielkie, w jednej ze swoich książek pisałem o nim - a teraz się przekonałem, że miałem rację - że miasteczko takie to ni to, ni sio, ni to dalekie, jakby zapomniane przez Warszawę jej przedmieście, ni to stolica regionu rolniczego, a ma on czym się pochwalić, bo ziemie wokół żyzne, zboża rosną na nich wysokie, zaś pola truskawkowe w okolicy takie, że aż hej.Wiele starych podań miasto rozciągało się kiedyś niżej, zapewne tuż nad wodą, być może na Kępie. Zwać się miało to miasto Kroczym i dopiero po zupełnym jego zniszczeniu mieszkańcy zaczęli się budować powyżej dawnego miasta i wtedy  powstała nowa osada Zakroczymem zwana.



Rezerwat 'Wyspy Świderskie'  na Wiśle.
     Kilka dni później zawędrowałem na południe od Warszawy, na Urzecze, aby obfotografować piaszczyste ławice w wiślanym rezerwacie niedaleko Konstancina na południe od Warszawy, na Urzeczu.  Powiadają niektórzy, że to jest miejsce, które bardziej przypomina karaibskie plaże niż wiślane widoki, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Fotografowałem te pejzaże jak najęty. Niby każde ujęcie jest prawie takie same, i na tym piasek, i na tamtym, na tym koryto rzeki, i na tamtym, ale przecież wystarczy dobrze spojrzeć, aby się przekonać, że jedno drugiemu niezupełnie podobne. To my zatraciliśmy umiejętność widzenia świata, który nas otacza. Fotografie zatrzymują go w kadrze, pomagają w odzyskaniu naszej uważności.
  Potem poszedłem w kierunku Obór i Konstancina. Ciemne chmury czaiły się na niebie, tylko czekać, jak powinno zacząć padać, ruszyłem w drogę przez taras zalewowy, pośród pól uprawnych (słoneczniki, cebula biała i czerwona, kapusta i koper koło Ciszycy, kukurydza pod Oborami). 





Słoneczniki, koper, kapusta, żyto. Krajobrazy urodzajnej doliny Wisły na Urzeczu



    Kilka dni później, dzień powszedni. Zaprzyjaźniony teatrolog zaproponował: ja wchodzę w to swoim samochodem, ty wymyślasz trasę. Gdzie jedziemy? Pojechaliśmy blisko. W Modlinie dopadł nas  deszcz, ale potem, gdy dojechaliśmy nad Wkrę, pogoda wypiękniała nadzwyczajnie. Akurat znalazłem się tam, gdzie chciałem, a przy tej cudnej pogodzie przeżyłem jedną z lepszych chwil w swoim krajoznawczym życiu. 
    Bardzo chciałem znaleźć się pośród mazowieckich pól w czasie, gdy w lipcu dojrzewają zboża, tuż przed żniwami. No i  to właśnie mi się przytrafiło. Przyjaciel chciał, abym go pilotował  możliwie bocznymi drogami, wyjechaliśmy na takie z Zakroczymia, w Goławicach przejechaliśmy wiszący most nad Wkrą, a potem było to, wokół polnej drogi, jak okiem sięgnąć, rozpościerało się złoto mazowieckich zbóż. 



Swego czasu, a dawno to było, Rzeczpospolita swoim zbożem karmiła połowę Europy...
    Teofila Lenartowicza nie darmo nazywano lirnikiem, dziś z lirenką by się do świata nie przebił, przez literackich krytyków mocno jest dzisiaj obśmiewany. A ja szedłem sobie wśród pól zbożem malowanych koło Goławic i tak sobie Lenartowiczem myślałem, że „…jak z ciepłą wiosną / Pszenice porosną, / A zboże kłosieje, / A wiater powieje, / To zda się w tym zbożu, Że płyniesz po morzu”. Po prostu, najzwyczajniej w świecie, proste to strofy, jak i ten okrzyk pana Teofila: „Mazowieckie zboże, Ach, Bożeż mój, Boże!” I jeszcze to: „A każdziuchne pole / Równe jak po stole”. Ot, niby nic, a poezja najczystsza.
    Zastanawia mnie: dlaczego takimi pejzażami zachwycać się umieli tylko poeci z drugiej, albo i trzeciej linii polskiego panteonu wielkich nazwisk naszej literatury. Tacy, jak Władysław Bełza: „Jakże się oko nasze zachwyca, / Jakże się pieści łanów obszarem! / Tu jęczmień, żyto, a tam pszenica, / Złociste kłosy gną pod ciężarem. / O! dobry Boże! dziękiż Ci, dzięki!”
    Może to i śmieszne, może rzeczywiście démodée, tak bardzo niedzisiejsze, ale ja rzeczywiście miałem ochotę klękać przed tym złocistym krajobrazem. Pytał Wiktor Zin: czy znacie dotyk dojrzałych kłosów zboża pęczniejącego chlebem?  Zanurzyć dłonie w zbożu, zapatrzeć się w łany złota, posłuchać świerszczy, poczuć muśnięcie …    Pogoda przytrafiła mi się teraz wyjątkowa. Ostrość powietrza nadzwyczajna, na niebieskim niebie swoją historię opowiadały chmury bardzo malownicze, były jak te ze słynnego obrazu Józefa Brandta z oraczem. "U nas dość głowę podnieść: ileż to widoków! Ileż scen i obrazów z samej gry obłoków! Bo każda chmura inna" - sławił słowiańskie, polskie niebo Tadeusz Soplica w arcypoemacie mistrza Adama. 

    Droga była piaszczysta, pośród dojrzałego zboża o barwie złota, zakręcała łagodnie ku niewielkim wzniesieniom na horyzoncie,  ustawiono na nich białe maszty wiatraków, Stanisław Lem przydał takim nazwę  wiatropędni. 


Zbożowe pola w okolicach Goławic koło Nasielska

    Trzaskałem zdjęcie za zdjęciem. Zdarzyła się rzecz prawie zupełnie niespotykana, tego dnia trafiłem we właściwe miejsce przy właściwej i wprost idealnej pogodzie. Zazwyczaj po powrocie do domu siadam przed komputerem, wprowadzam wykonane dopiero co zdjęcia do jego pamięci i zabieram  do obróbki fotografii. Teraz to wszystko okazało się być zbędnym.
    Sięgnąłem potem po jedną ze swoich książek ulubionych. Ze wszystkich tekstów, wierszy, opisów, najbardziej mi serce głaskały i duszę poruszały właśnie słowa tego znakomitego rysownika i gawędziarza. Książkę Wiktora Zina, zatytułowaną „Piękno nie dostrzegane”, wydały Arkady w roku 1970, zaraz potem ją nabyłem,  a ja dopiero co zaczynałem zaprzyjaźniać się z mazowiecką ziemią nizinną i coraz mocniej przemawiać poczęły do mnie detale otaczającego mnie krajobrazu, Zin w tej nauce bardzo mi dopomógł. Lata upłynęły od tamtego czasu, a ja co jakiś czas po tę książkę sięgam.   Są w niej takie oto zdania.   
    „Kiedyś, gdy będziecie pośród żniwnych łanów, zwróćcie, proszę, uwagę na koloryt pejzażu: gorący, płomienny i złoty. Zboże oczekujące żniwiarzy ma kolor trudny do określenia, można porównać je do starego złota, które błyśnie czasem w zakurzonym, starym ołtarzu, ujawniając czerwony podkład, na którym zostało położone. Ścierniska są też złote, ale już inaczej. Mienią się i wibrują błękitami nieuchwytnych cieni i refleksów nieba, które w czasie żniw jest rozgrzane, niekiedy herbaciane, jakby zestrojone z kolorytem ziemi.”
    Kilka dni później, w dzień świąteczny, wywiozłem rodzinę autem w plener, do Serocka. Na rynku parkować się nie dało, trwał jarmark, na auto znalazłem jakieś miejsce koło plaży, do wody blisko, a bardzo było tam przyjemnie, bo urządzone jest wszystko z pomysłem i starannie. Pobyliśmy tam trochę, ludzi oglądaliśmy na plaży, po wodzie pływały łódki przeróżne, statek z Warszawy dopłynął i pasażerowie wysypali się z niego i poszli w miasteczko.  Zadziwiające, chociaż to tylko podwarszawskie Mazowsze - człowiek czuje się jak na Mazurach, bo te żaglówki na wodzie, te pełne jachtów mariny i wiatr wiejący od wody, i jej zapach... 
Podwarszawskie jezioro

    Jezioro powstało w roku 1963, oficjalnie na 22 lipca, to było święto narodowe ludowej ojczyzny, z tej okazji zawsze coś powstawało, a to jakiś most, albo dworzec kolejowy w Stolicy, albo sztuczne jezioro.  Jak to w tamtych czasach peerelowskich bywało, spieszono się z terminem, uroczystość oficjalnego oddania inwestycji miała się odbyć 22 lipca. Pod wodą zostały resztki domów, płoty, kikuty drzew, po protu zalano łąki, ledwo co krowy z nich spędzono. Ludzie pomstowali, odwoływali się, ale prawo własności miano wtedy za nic. Warto o tym pamiętać nad tym naszym pięknym, podwarszawskim jeziorem.




 
Nad mazowieckim jeziorem obok miasteczku Serock

    Fotografowałem wodę i żaglówki, zdejmowałem przybrzeżną roślinność i kaczory  krzyżówek. Już pozbawione swoich piór godowych tylko nieco większym formatem odróżniały się od swoich samic. Pasażerowie z Warszawy wrócili na statek o nazwie Zefir, statek dał głos i ruszył w drogę powrotną. Poszedłem na obiadek w serockiej restauracji, rybę miała w nazwie, obiadek też rybny, jak to nad jeziorem być powinno.
    Kilka dni później notuję: wakacyjnie jest bardzo, ale gorąco nad normalną, letnią miarę, ale bardziej niż u nas, goręcej jest wciąż w zachodniej Europie. W Paryżu zanotowano 41 stopni, to rekord gorąca dla stolicy Francji,  w Rzymie tylko 38 stopni, bagatelka, u nas 26, powinno się dać żyć. Przyjaciel zaprosił mnie do swojego auta, pojechaliśmy do Puszczy Kampinoskiej, chciałem przejść się nad Wisłą koło Secymina, tam są moje ulubione nadwiślańskie dróżki, ale nie na tegoroczny lipiec one, obaj zresztą mieliśmy na wędrowanie na nogach wyjątkowy napad nieochoty. Ale na Wisłę napatrzeć się nie mogę. To i patrzę...


Wisła koło Secymina

    A Wisła jest piękna niewyobrażalnie. Taka właśnie, jaka jest, dzika, nieuregulowana. Walory przyrodnicze tej rzeki, to absolutny skarb.  Najpiękniejsza rzeka naszej ojczyzny, jej kręgosłup, rzeka o królewskiej urodzie. Była natchnieniem poetów epoki romantyzmu. „Nad twoim brzegiem marzę uczuć tysiącem i długim szeregiem dziwaczne myśli plączę” zwierzał się rzece poeta tamtej epoki, Seweryn Filleborn.  Od tysięcy lat trwa ten wiślany pejzaż przepełniony ciszą.   
       Jakże wspaniała jest ta rzeka ! Przed laty przyjeżdżaliśmy tam dość często z naszego leśnego domu, razem z naszymi siostrzeńcami, oni mieli po kilkanaście lat. Auto stawiało się pod dającą cień kępą topoli, D. siadała na foteliku i czytała sobie, a ja z dzieciakami wędrowałem po okolicy. Jednego lata woda była też tak niska, jak teraz. To było chyba w roku 1997. Na boso wędrowaliśmy piaszczyskami, jakie utworzyły się pośrodku koryta rzeki. Było wielką sztuką odnajdywanie podwodnych przykos, którymi dawało się przechodzić z wyspy na wyspę. Ależ to była przygoda ! Gdy ja byłem dzieckiem nie miałem takich przygód jak te dzieciaki w czasie pobytów u nas, pośród dzikiej puszczy, rosnącej nad fenomenalnej urody wielka rzeką, na dodatek królową rzek polskich. Chyba im zazdroszczę. Teraz całe to towarzystwo ma już swoje dzieci. Czy będą mogły brodzić w nurcie wielkiej, dzikiej rzeki europejskiej i czy w kominie ich domu będzie mieszkać puszczyk i czy tak, jak rodzice gdy byli mali, będą wyczekiwać tej godziny wieczornej, gdy wielka sowa wyrusza na nocne łowy?
    Polska Akademia Nauk w swoim oficjalnym stanowisku wskazuje człowieka jako główną przyczynę globalnego ocieplenia. Ostrzega też, że jeżeli nie uda się zahamować zmian klimatu, rozwój ludzkości zostanie zatrzymany. Lodowce w Alpach o Himalajach topnieją, okres wegetacji roślin wydłużył się w Polsce o ponad 25 dni, licząc od 1970 roku, w ślad za tym wydłużyło się także zagrożenie alergiami. W 2019 roku pylenie roślin dało o sobie znać już w styczniu. Wiem to, odczułem na sobie, bardzo mi moja astma alergiczna dała znać o sobie i nieźle mnie wymęczyła. Nauka dysponuje dzisiaj niezbitymi dowodami na szybki wzrost temperatury, który występuje na Ziemi (obecnie średnia temperatura jest o jeden stopień Celsjusza wyższa niż w czasach poprzedzających gwałtowny rozwój przemysłu) oraz fakt, że emisja gazów cieplarnianych powstałych w wyniku działalności człowieka jest głównym czynnikiem wywołującym zmiany klimatu. Zmiany te już dziś mają negatywny wpływ na społeczeństwo. Między innymi ciągną za sobą ogromne konsekwencje dla naszego zdrowia. Europa odnotowuje setki tysięcy zgonów przez zanieczyszczone powietrze. Skutkiem spalania paliw kopalnych jest nie tylko emisja gazów cieplarnianych, ale też zanieczyszczenie powietrza. W krajach Unii Europejskiej odpowiada ono za około 350 000 zgonów rocznie.
     Tegorocznym latem Wisła niesie bardzo mało wody, widać to gołym okiem w Warszawie. Ze swojego mieszkania na Żoliborzu mam do rzeki  tylko kilka kroków. Na tyłach Centrum Olimpijskiego przy Wisłostradzie królowa rzek polskich przybiera charakter przełomowy, tworzy niewielkie szypoty, głównie bliżej brzegu praskiego w jej korycie ścielą się liczne głazy narzutowe, miejscami tworząc niewielkie ławice. Poszedłem tam w tych dniach lipcowych, fotografowałem pejzaż niecodzienny. Taki widok bardzo jest  egzotyczny, rzeka jest pełna głazów i głazowisk, prezentuje urodę dunajcową raczej, nie wiślaną.  


 
Na żoliborskim brzegu Wisły.

   Nadzwyczajnie świetnym pomysłem była budowa przechadzkowych ścieżek, wiodących nadwiślańskimi łęgami w Warszawie. Jeden z najlepszych pomysłów stołecznego ratusza z czasów, gdy prezydentem miasta była pani Hanna Gronkiewicz-Waltz. Jej prezydenturze zawdzięczamy także eleganckie bulwary nad Wisła i przyłączenie kilku podwarszawskich miejscowości do strefy, objętej miejską, warszawską  komunikacją. Dzięki temu z warszawską kartą miejską można teraz dojeżdżać m.in. do Kampinoskiego Parku Narodowego. Ale, niestety, wszystko co dobre, przesłoniła afera reprywatyzacyjna. I z tym piętnem zostanie pani Hania zapamiętana. 

Mazowiecki Bug w Nadbużańskim Parku Krajobrazowym

         W ostatnią lipcową sobotę z gronem przyjaciół  byłem nad Bug około Kamieńczyka, w Nadbużańskim Parku Krajobrazowym. W trzystopniowej skali ocen ta moja wycieczka lipcowa niewątpliwie zasługiwała na piątkę. Okolica jest albowiem nadzwyczajna, a widoki są tam najbardziej naj, na polskim niżu się nie spotyka się podobnych zbyt często. Bugowi wody ubyło, wyłoniły się piaszczyska, nad którymi przeszłymi laty pływałem kajakiem, ale tak w ogóle rzeka nie wyglądała najgorzej. Przez pięć godzin wędrowałem jedną z najładniejszych tras, jakie zostały  mi dane na podwarszawskim Mazowszu. Z biegiem rzeki wędrowałem wolno od Szumina ku Kamieńczykowi, zatrzymując się co chwilę, fotografując. Nigdzie nie było mi spieszno, pogoda była w sam raz, letnia i lipcowa, białe obłoki płynęły po niebieskim niebie, zieleń była zielona, a Bug nieprawdopodobnie urodny. Takich widoków się nie zapomina, takie  panoramy zapisuje się głęboko w pamięci i jak już nie ma ich w naturze pod bokiem, zaczyna się marzyć, aby zobaczyć je raz jeszcze.


Bug w okolicach Szumina

        „O Bugu! O czysty wód świętych krysztale!”  zachwycał się rzeką  poeta polskiego baroku, Maciej Kazimierz Sarbiewski, najznakomitszy ze wszystkich poetów polskich, piszących po łacinie.  Zadziwiające, rzeka tak urodziwa, duża, a jakoś się uchowała przez literatami. Tak się bowiem złożyło, iż z trzech dużych rzek, płynących przez ziemię mazowiecką, wiele wierszy poświęcono Wiśle i niemało Narwi, a prawie nie ma poezji, poświęconych urodzie Bugu. Może dlatego, iż niewiele znaczących grodów pobudowano na niskich brzegach tej rzeki, że przez setki lat płynęła przez peryferie państwa polskiego, że nigdy nie należała do głównych jego arterii. W literaturze tak naprawdę pozostały tylko te strofy łaciną piszącego przed wiekami Sarbiewskiego. Zadziwiające, prawda? 
       Wróciłem na swój Żoliborz przed wieczorem. Dwie godziny później zaczęła się burza i to taka na 24 fajerki. Była gwałtowna, której towarzyszył jej porywisty wiatr. Najwięcej szkód burza wyrządziła na Bielanach i na Żoliborzu. Wiatr wyrywał drzewa z korzeniami.  Takie to lipcowe lato latoś mamy...

    

1 komentarz:

  1. Panie Lechosławie!

    Będąc w Secymine, o mały włos rozminął się Pan z uroczystością jaką była wodowanie łodzi - wiślańskiego Bat-a o nazwie "Nadwiślanin". Będzie on obsługiwał ruch turystyczny przez Wisłę pomiędzy Wychodziciem i Secyminem. Informacja na ten temat jest w " Kurierze kampinoskim". Ponieważ na blogu wspominał Pan wycieczkę przed laty, która zaczęła się na północnym brzegu Wisły, potem była przeprawa przez Wisłe i koniec w Kampinosie, śpieszę z informacją. Wygląda na to, że dzięki inicjatywie mieszkańców Leoncina i okolic, przeprawa wraca.
    Z pozdrowieniami

    Michał Pietrzak

    OdpowiedzUsuń