poniedziałek, 16 marca 2020

Jak żyć w czasach zarazy


Niełatwo, po prostu niełatwo. Zaraza aktualna  nosi nazwę: koronawirus,  ma też swoją inną nazwę: COVID-19. Zaczęła się  w Chinach, dla nas egzotycznie, no i daleko. Aż przyszło do nas i zrobiło się wyjątkowo stresująco. Atakują nas ze wszystkich stron wiadomości złe lub tylko niedobre. W gazetach, radio, telewizji, w rozmowach. Na ekranie telewizora pokazują się mapy, na nich czerwone plamy ogarniają coraz to nowe kraje. Zamknięte szkoły, przedszkola i żłobki, zawieszone zajęcia na uczelniach, Odwołane imprezy masowe, zawody sportowe i koncerty, nieczynne kina, teatry i muzea. Odwołane połączenia lotnicze. Katolikom księża radzą uczestniczyć w mszach radiowych, a eucharystię przyjmować "duchowo", w domu, przed radioodbiornikiem. Papież odwołał audiencje generalne, liturgie wielkanocne odbędą się bez udziału wiernych.  Ludziom wiekowym wszyscy przypominają, że to  oni właśnie są w grupie szczególnego ryzyka. Należy często myć ręce, unikać unikać skupisk, komunikacją publiczną lepiej nie jeździć. Za granicę nas nie puszczą.
    W ostatnią niedzielę, 15 marca,  warszawska Starówka wyludniona totalnie. Ani knajp, ani turystów, ani warszawiaków na spacerze. Tramwaje  wożą powietrze.Przyjaciele  radzą:Wszyscy radzą: odpuśćcie sobie telewizję, po kilku godzinach dziennie oglądania ludzie zaczynają świrować. Pojedźcie codziennie chociaż na krótki spacer za miasto, mówią mądrzy ludzie. Oddychajcie świeżym powietrzem, nie siedźcie zamknięci. Co inteligentniejsi tak robią i uciekają w plener, w przyrodę. Kumpel z Grochowa pojechał w lasy koło Międzylesia.  Przyjaciel, który mieszka na Bielanach, najbliżej ma do Puszczy Kampinoskiej, tam pojechał, rzut kamieniem z Chomiczówki, gdzie mieszka. Parking w Truskawiu był przepełniony. Mieszkający na Ursynowie znajomy pojechał z rodziną do Podbieli na Całowanie. Pogoda fantastyczna, słoneczna, sporo wody, a raczej lodu, bo noc była mroźna. Na ich oczach odpuszczał. Bobry mają się na Całowaniu świetnie, żeremia są ogromne. Ptaków mało, para błotniaków i czyżyki. Spotkał za to kolegów, który godzinę wcześniej nagrali sześć bielików. „Za to, proszę sobie wyobrazić, tłumy ludzi! Nigdy nie widziałem tylu osób na Całowaniu. Co chwila dojeżdżały nowe samochody. Wszyscy elegancko zachowywali wobec siebie dystans, więc stresu nie było, budujące widzieć tylu ludzi w przyrodzie.”  

Wotywna kapliczka z Wawrzyszewa

Kapliczka z warszawskiego Wawrzyszewa
 
     Kilka dni temu, już było źle, ale jeszcze nie tak, robiliśmy z żoną zakupy na zapas, na wszelki wypadek. W czas wojenny tak robić albowiem należy. Przeżyliśmy wojnę światową, kryzysy w peerelu, reglamentowaną żywność na kartki, pewne doświadczenie mamy. Spanikowaliśmy nie tylko my, kolejki do kas były monstrualne, kilkudziesięciometrowe. Czekając na parkingu, aż żona zapłaci rachunek, fotografowałem stojącą obok kapliczkę. Wiele razy ją mijałem, teraz mogłem zobaczyć z bliska. Jest murowana, wysoka i piękna,wewnątrz jest figura Matki Boskiej, a poniżej napis: „na podziękowanie Bogu że nas przy życiu zachował wśród grasującej cholery w miesiącu sierpniu 1852.”. Jest to najstarsza zachowana kapliczka z Matki Boskiej w warszawskiej dzielnicy Bielany, ma 168 lat! Ciekawe, czy ktoś teraz postawi taką kapliczkę w naszej dzielnicy, dziękując za zachowanie przy życiu w czasie epidemii koronawirusa w roku 2020. W mieście? Kiedy tamtą stawiano, wokół trwała wieś. Normalna, wiejska wieś....

       Ta cholera zostawiła moc śladów w ludzkiej świadomości. Słowa “cholera” używano jako przezwiska w rodzinnych kłótniach. Pamiętam taki dowcip rysunkowy, który zobaczyłem w jednym z przedwojennych pisemek, jakie – już po wojnie – znalazłem w mieszkaniu, do którego rzucił nas wojenny los. Pismo było organem wojskowym dla sierżantów, nosiło tytuł >Wiarus<. Dowcip zaś był taki: – Najdroższa – powiedział mąż do swojej żony – na twoją cześć postanowiłem nazwać twoim imieniem nowo odkryty przeze mnie bakcyl cholery... Dla nas, dzisiejszych, śmieszne średnio, ale jakieś świadectwo obyczajowości epoki to jest.

     Wyrosłem w tej epoce. Jak coś mi się nie udało, kląłem: a niech to cholera jasna. Dlaczego akurat jasna? Tego nie wiem. A niech to cholera, raz jeden zakląłem w domu u stryjostwa. I wtedy odezwała się mała ich córeczka, ile ona mogła mieć lat? Usłyszałem jej dziecięcy głosik: bzytko cholela. A jej mama powiedziała wtedy: nie mówi się takich słów przy dziecku. Czułem, że mam bardzo czerwone uszy ze wstydu...

      Z tego wszystkiego została tylko nazwa tej choroby, utrwalona w przekleństwie. Dzisiaj to przekleństwo straciło swoją moc, współcześnie zostało zastąpione obrzydliwymi wulgaryzmami, używanymi na prawo i lewo, a w tym używaniu - o tempora, o mores! - biorą aktywny udział także kobiety, a literatura, powszechnie uchodząca za piękną, ani rusz nie chce się obejść bez tego niepięknego słownictwa. 
      Ta cholera, z powodu której postawiono tę kapliczkę w Wawrzyszewie, do Polski dotarła za sprawą wojsk rosyjskich podczas powstania listopadowego. Powracała do nas  jeszcze potem. Widocznie tak już jest pisane ludzkości, że co jakiś czas muszą ją epidemie przetrzebiać.

 Morowa kapliczka w Czerwonej Niwie

Kapliczka  w Czerwonej Nowie koło Guzowa.
  
 W okolicach Guzowa na Ziemi Sochaczewskiej, przy skrzyżowaniu lokalnej drogi z Guzowa do Nowej Suchej z szosą Bolimów – Aleksandrów – Szymanów – Paprotnia wznosi się niewielka przydrożna kapliczka na kształt miniaturowego kościółka o trzech wieżyczkach, zwieńczonych trzema krzyżami, jak na Golgocie. Postawiona została w XVIII wieku, po tym jak Bolimów i okolice nawiedził mór w 1713 roku. Zmarła wtedy większość mieszkańców, a ci co przeżyli, opuścili swoje zapowietrzone domostwa.
     Ta kapliczka to ważny zabytek, nie tylko architektury, lecz przede wszystkim polskiej obyczajowości i tradycji. Z tych trzech krzyży najważniejszy jest ten pośrodku, który jest karawaką, krzyżem „cholerycznym”. Jest to podwójnie przekreślony krzyż, w którym poprzeczka górna jest trochę krótsza od środkowej. Taki krzyż chroni przed wypadkami i nagłymi zgonami, klątwami, kradzieżami, burzami, piorunami. Leczy bezsenność. Dzisiaj karawak się już nie stawia, kiedyś stawiano ich wiele. W przeszłości bowiem zbierały obfite żniwo ospa, cholera i wszelkie inne zarazy. Były spowodowane głównie brakiem higieny i fatalnym stanem ówczesnej wiedzy medycznej. Zabobonna wiara w magię i czary również miały niemały udział.
     Na granicach wsi, aby rozprzestrzenianiu się zarazy zaradzić, stawiano przy  drogach drewniane krzyże karawak. Pisał o nich Zygmunt Gloger w „Encyklopedii staropolskiej". „Gdy w miasteczku hiszpańskim Caravaca zasłynął krzyż o dwóch poprzecznicach jako cudowny przeciwko morowemu powietrzu i stał się głośnym zwłaszcza r.1545 we Włoszech podczas zarazy morowej w mieście ówczesnego soboru Trydencie (uważany za skuteczny, kto się przed takim modlił lub go nosił) - wówczas pielgrzymi zaczęli przynosić do polski relikwiarzyki w kształcie małych krzyżyków tej samej formy i tak samo nazywanych. Pobożni w czasie morowego powietrza stawiali „karawaki" przy wsiach i miasteczkach, aby zaraza je mijała, i modlili się na książkach tak samo nazywanych.
     Niewiele jest już takich krzyży po drogach mazowieckich postało,  jednak nigdzie indziej na Mazowszu  nie ma takiej jak ta kapliczki, mającej chronić rozległą okolicę przez morowym powietrzem. postawiona została w XVIII wieku, po tym jak Bolimów i okolice nawiedził mór w 1713 roku. zmarła wtedy większość mieszkańców, a ci co przeżyli, opuścili swoje zapowietrzone domostwa.

 
Kapliczka choleryczna z Drążdżewa nad Orzycem
Kapliczka z Drążdżewa nad Orzycem.



Wciąż stoją po mazowieckiej prowincji kapliczki choleryczne. Jest ich trochę i są świadectwem tego, jak powszechną bywała w przeszłości  zaraza na mazowieckiej ziemi. „Ty zarazo!”, „Ty cholero!” Przed laty dosyć powszechne były to przekleństwa, rzucane wobec kogoś, kto mocno dopiekł rzucającemu. Ze wyrazy zaraza i cholera są rodzaju żeńskiego, częściej epitetem obdarzano kobietę. Groźne epidemie nawiedzały dawniej kraj bardzo często. Zakaźne choroby nazywane były wówczas powietrzem lub morem, najgroźniejsze były dżuma i ospa, jedna i druga były też zwane czarną śmiercią. Lęgły się zazwyczaj w czasie wojen. A tych w Polsce nie brakowało
    W Drążdżewie nad Orzycem jest kapliczka pomorowa. Żelazny krzyż kowalskiej roboty wieńczy kolumnę z tablicą. Na niej napis: „Offiara Naywyższemu na ubłaganie Maiestatu za zwolnienie plagi grasuiącey cholery w roku 1831”.

Złe powietrze, mór, czarna śmierć. Okropne słowa. Nie słyszymy ich przerażającego brzmienia, my, ludzie dzisiejszego świata. A przecież zbierały obfite żniwo w przeszłości ospa, cholera oraz wszelkie inne zarazy. Były spowodowane głównie brakiem higieny i fatalnym stanem ówczesnej wiedzy medycznej. Zabobonna wiara w magię i czary również miały niemały udział. Cholerę mógł sprowadzić tzw. cholernik. Bywało - jak opowiadano w XIX w. pod Czerskiem - że cholera przybierała postać kobiecą i podwieziona przez chłopa na wozie, przekraczała bezkarnie rzeki i granice wiosek.
    Na morowe powietrze nie było rady. Przychodziło często. Za często.  Książęta i królowie opuszczali wtedy swoje miejskie zamki i chronili się w swoich wiejskich rezydencjach. Mieszkańcom wsi i miasteczek pozostawała tylko modlitwa. Za opiekunów i obrońców ludności przed chorobami zakaźnymi uchodzili liczni święci, najbardziej św. Roch i wystawienie mu kaplicy zabezpieczało okolicę przed niebezpieczeństwem. Jeśli więc we wsi grasowała zakaźna choroba, a kapliczki blisko nie było, odbywano pielgrzymki nawet do dalszych okolic, gdzie znajdował się kościół pod wezwaniem św. Rocha. 


Kościół pod wezwaniem św.Rocha 
w Brochowie nad Bzurą 

Święty Roch w Polsce nigdy nie był, a jest jednym z ważniejszych świętych patronów polskiej wsi. Około trzech tysięcy kościołów i kaplic na świecie nosi jego imię. W Polsce są 63 kościoły pod wezwaniem św. Rocha, a ilość kaplic i kapliczek niepomiernie jest większa. Najlepszy dowlod, że zarazy hasały po naszej, polskiej ziemi, że potrzeba wznoszenia modłów o ochronę przed nimi była niezbędną potrzebą. 


      Perłą mazowieckiej architektury jest kościół obronny w Brochowie nad Bzurą. Jest pod w
ezwaniem św.Rocha (dokładnie: współwezwaniem, jeszcze św.Jan Chrzciciel patronuje tej świątyni). Przed świątynią czuwa figura świętego w kapliczce pośród brzóz, a we wnętrzu znajduje się obraz z jego przedstawieniem, oczywiście z torbą, z kosturem i w szacie  pielgrzyma
     Obecna budowla powstała w połowie XVI wieku, jest całkowicie oryginalna,  niepowtarzalna i to nie tylko w Polsce, w całej Europie również. Przez wiele lat wielu teoretyków architektury nie bardzo wiedziało, jak zakwalifikować kościół w Brochowie. Gotycki on, gotycko-renesansowy, czy tylko renesansowy, ewentualnie renesansowy. ale ze szczyptą gotyku w tle?  Wnętrze ma na pewno renesansowe, z zewnątrz wydaje się być gotycki i co do tego sporów być nie powinno. Ceglane baszty trzech wieżyc brochowskiej bazyliki jak zamkowe dominują nad płaską równiną okolicy. 


     
    Św.Roch urodził się we Francji w wieku XIV, a jego imię pochodzi od francuskiego >roche<, oznaczającego skałę. Rozdał swój majątek ubogim i sam, w ubogiej szacie, z pielgrzymim kosturem w ręce, jak najczęściej bywa przedstawiany, ruszył do Rzymu. Po drodze spieszył z pomocą zarażonym dżumą i wkrótce jego sława stała się tak wielką, iż musiał uciekać przed tłumem wielbicieli. Potem sam zaraził się dżumą. Życiorys świętego i jego relikwii są fascynujące. Nie wiem dlaczego tego patrona świątyni przydano i czy dopiero ta budowla go uzyskała, bo przed nią stały tu inne; pierwszy kościół w Brochowie powstał najprawdopodobniej przed 1113 rokiem, jeszcze za czasów Władysława Hermana. 

1 komentarz:

  1. Też napisałem podobny wpis..

    http://www.muzeumsochaczew.pl/blog-historyczny/sladem-zarazy-po-powiecie-sochaczewskim/

    OdpowiedzUsuń