piątek, 30 czerwca 2023

Próżność próżności

W końcu tegorocznego czerwca tak mnie naszło, żeby  znowu pojechać na Ziemię Grójecką. Bywałem tam w porze kwitnących jabłoni, bywałem jesienią, gdy jabłonki uginają się od owoców, czemuż by nie zajechać tam w pełni mazowieckiego lata? Zajechałem  do Lewiczyna. Jest wioską przyjemnie położoną  i do tego w pagórkowatym terenie, co nie jest na Mazowszu powszechnym. Wokół wioski, jak i w całym regionie, pełno sadów jabłczanych, jak to pod Grójcem. Kilkanaście lat nie było mnie w tym Lewiczynie. Miło było znów go zobaczyć.


Ładny, drewniany, modrzewiowy kościół z 1608 roku wznosi się w Lewiczynie. Czterysta lat minęło –  bagatela!  –   a on trwa i oko nasze cieszy. Przybywający do Lewiczyna  niezapowiedziany turysta nie ma na ogól szans, aby zajrzeć do wnętrza, a warto jak najbardziej, bardzo jest bowiem interesujące. Najważniejsza jest oczywiście  duma świątyni, obraz Matki Boskiej Lewiczyńskiej, zwanej Panią Ziemi Grójeckiej (poniżej reprodukcja, jest z domeny publicznej). Według tradycji jest to jeden z trzynastu obrazów na świecie, namalowanych własnoręcznie przez św.Łukasza Ewangelistę na deskach cedrowych. 


Najbardziej urodziwym dziełem z tego wnętrza jest znajdujący się na bocznej ścianie obraz św.Izydora Oracza z datą 1668, namalowany  przez księdza Erazma Wąsowskiego, późniejszego kanclerza lwowskiego i artystycznego doradcy króla Jana III Sobieskiego. Święty ten, pochodzący z Hiszpanii, prawie całe życie pracował jako robotnik rolny, w pracy miał wizje i mówiono, iż pomagali mu w niej aniołowie. Święty na obrazie ma twarz, sylwetkę i ubiór polskiego chłopa, w tle polski pejzaż rolniczy, ten obraz sama radość. Byłem, podziwiałem. Ale nie teraz. Nie mam więc jego  zdjęcia  i nie znalazłem reprodukcji w publicznej domenie, pewnie więc będę musiał tam raz jeszcze przyjechać i za zgodą proboszcza Oracza zdjąć z tej ściany przy pomocy swojego obiektywu.

A więc, nie mogąc wejść do środka (co niestety zdarza się  niemal we wszystkich polskich kościołach, nie tylko na głębokiej prowincj), pozostaje turyście to, co widzi na zewnątrz świątyni. Czekał jednak na mnie smukły obelisk o klasycystycznej urodzie. Więc  o tym obelisku będzie teraz opowieść. A tak naprawdę to o tym, którego ten nagrobny obelisk nam przypomina. Nietuzinkowy to był człowiek!

 


Na nagrobku Antonio Crutty obelisk ten postawiono. W Lewiczynie na mazowieckiej ziemi spoczął albowiem ten w Wenecji urodzony Albańczyk z pochodzenia,  były  kanclerz dostojnej Serenissimy  na Cyprze i tłumacz języków wschodnich w kancelarii króla Stanisława Augusta Poniatowskiego.  Skąd i jakim sposobem tutaj akurat się znalazł? W Warszawie po to, aby polskiej Rzeczpospolitej służyć swoimi umiejętnościami, niezbędnymi w kontaktach Polski z krajami Orientu. A na swoje lata stare osiadł tutaj, przyjęła go tutaj jego córka, została małżonką właściciela miejscowego majątku.   Na starość zamieszkał więc Albańczyk z Wenecji na mazowieckiej ziemi w przyjemnym pejzażu Lewiczyna. 

Na nagrobku nazwisko Crutta podane jest w polskiej wersji językowej: Krutta. Nie on jeden został na tym obelisku uwieczniony. Również jego  córka Eliza z Kruttów  Bedlińska, generałowa, którą ojciec przeżył o lat czternaście. Oraz jej mąż, Wojciech Piotr Bedliński, generał – adiutant Komisji Wojskowej Koronnej i radca województwa mazowieckiego, zmarły dziesięć lat po swoim teściu. To dzięki nim ten Albańczyk znalazł się w Lewiczynie. W pięknej okolicy dożywał swoich dni! Zmarł tutaj w roku 1812. Przeżył lat 85. Na tamte czasy to naprawdę wiele.  

Pamiętam jakie wrażenie na mnie ta wiadomość uczyniła, gdym pierwszy raz o nim się dowiedział odwiedzając Lewiczyn  przed pięćdziesięciu laty. Zastanawiałem się wtedy, jak też wyglądał ów  Crutta.  Zobaczyłem go na eksponowanej na Zamku Królewskim w w Warszawie wystawie skarbów sztuki tureckiej. Na namalowanym (we Francji?) przez Jean-Francois Duchateau portret Antoniego Crutty. 

 
Na portretowym wizerunku Crutta nie ma nic z Albańczyka, nic z Wenecjanina. Polak on, jak trzeba, na schwał. Wąsaty szlachciura, w ubiorze jednak nie do końca sarmackim, Orientem on pachnie.  Zobaczyłem też portret jego żony. By la Włoszką, miała urodę dojrzałej, czarnowłosej Greczynki. Dała się sportretować w typowo polskim, babskim stroju, typowa szlachcianka, jakaś pani miecznikowa ze "Strasznego dworu" pana Moniuszki.

Crutta znał imponującą ilość języków, w tym ormiański, turecki, tatarski, perski i arabski. Biegle posługiwał się łaciną i greką, francuskim i włoskim. Choć Albańczyk, o albańskim wzmianki nigdzie nie znalazłem.   A nawet we wszechwiedzącej Wikipedii nie znalazłem informacji, że mówił także językiem polskim. Ale przecież chyba jednak tak. Bo i po jakiemu miał rozmawiać ze swoim zięciem? On? Taki poliglota?  I zapewne nie bez jego zgody na nagrobku włoskie nazwisko Crutta napisano już w polskiej wersji językowej – Krutta.  

W Lewiczynie na ziemi grójeckiej signor Antonio Crutta z Wenecji zmienił się w imć Antoniego Krutta. Nad epitafijnym napisem widnieje precyzyjnie rzeźbiony jego herb własny i herb „Wieniawa” Bedlińskich.  Na wieńczącej obelisk urnie jest wypisana sentencja: „Próżność próżności”. Zastanawiające słowa, nieprawdaż? 

Poddanie się próżności to rodzaj duchowej infantylizacji – czytam na jednej z internetowych stron monastycznych.  – I dalej przypominają autorzy tej strony[ https://cspb.pl/prozna-chwala/  ],  że dzisiaj jednak (w takich bowiem żyjemy czasach) bezkrytycznie goni się za tym, co może nam schlebić, próżność albowiem w praktyce wydaje się być  cnotą, sposobem funkcjonowania w społeczeństwie. Tracąc wyczucie własnego miejsca, chcemy być w centrum. I  –  czyż bowiem nie jest tak, że każdy pamięta tylko o swoim interesie? Że jeśli sami nie zatroszczymy się o swój wizerunek u innych, zginiemy. 

Jeden z najsłynniejszych ojców pustyni, żyjący w IV wieku  Ewagriusz z Pontu zauważał, że „myśl o próżnej chwale jest bardzo subtelna i łatwo powstaje u ludzi prawych. Chce rozgłaszać ich zmagania i ugania się za sławą u ludzi”. A więc: to normalne, że chcemy, by nasze wysiłki były zauważone i docenione. Tak, tak, proszę państwa. Nie liczy się to, co i jak robimy, ale jaki efekt to przyniesie dla naszej pozycji. Świetnie to widać w mediach społecznościowych, gdzie wartość wypowiedzi (postów) – także reklamowa – mierzona jest liczbą polubień. Można na tym nawet zarobić.

Ten mechanizm ma u podstaw opisywana przez Ewagriusza próżność, sprawiająca, że głównym motywem naszego działania jest podobanie się i docenienie przez innych. Jest to bardzo zgubne dla naszych intencji, które przecież są miarą moralnej wartości naszych czynów.
Zacytujmy tu raz jeszcze Ewagriusza: „Powój pnie się wokół drzewa, a kiedy dojdzie do góry, wysusza korzeń. Próżność zaś wzrasta razem z cnotami i nie odstępuje, aż zniszczy ich siłę.” Błędnie ukierunkowana intencja nawet najbardziej szlachetnych czynów odbiera im wartość, choć pozornie może dodawać skrzydeł.

Patrząc na misternie wyrzeźbiony powój, znajdujący się na wieńczącej obelisk urnie, trudno się nie zamyślić. Czy Krutta aby nie znał rozważań tego Ojca Pustymi z tureckiego Pontu? Znał Orient, znał jego języki, znał grekę. Więc, może to nie on za życia  zadecydował jak ma jego nagrobek wyglądać. Jego wnuk, Antoni Bedliński (po dziadku wziął imię) rzeźbił ten obelisk, urnę i powój. Wygląda na to, że dokładnie wedle dziadkowych wskazań. 

Ale: czy te wszystkie rozważania wyjaśniają intencję tej sentencji ? Próżność próżności. Czyja próżność, i próżności czyjej ? Ot, co...
Oto jest pytanie.

…..............................................

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz