piątek, 13 września 2024

Na zwyczajnej, mazowieckiej prowincji
Dębina w Ostrówku koło Klembowa.


 
Był marzec, drzewa nie były jeszcze odziane w zieleń. Czas zimy pozostawił po sobie liczne rozlewiska śród lasu, bardzo puszczańskim jawił mi się  ten niewielki w gruncie rzeczy las  o prezencji białowieskiej. Imponujące wielkością dęby wznosiły ku niebu swoje gonne kłody, jeden w drugi jest potężny, królewski. Przedwiośnie jest zresztą najlepszym czasem do oglądania takich drzewostanów, liście nie przesłaniają jeszcze koron dębowych. A dęby w Dębinie swoje korony niosły bardzo wysoko. Niby dworzanie kryły się po ich osłoną cieniolubne graby, u ich stóp leżały na ziemi inne, powalone już starością dęby umarłe, służące teraz najrozmaitszym roślinom i robalom, ku pożytkowi tego puszczańskiego świata żywiących się ich truchłami. Bardzo to wszystko malownicze i niezwykle fotogeniczne. Taką właśnie ją zobaczyłem po raz pierwszy, ten niezwyczajny las  koło Klembowa.

 



 
Dowiedziałem się o tej Dębinie z pomnikowej księgi znakomitego polskiego geografa i przyrodnika, prof. Stefana Jarosza. „Krajobrazy Polski i ich pierwotne fragmenty”, wydane w roku 1954. Dla zauroczonego ojczystą przyrodą młodego człowieka był to skarb prawdziwy. Wszystko, co najważniej, wszystko co zobaczyć się w kraju powinno, wszystko w jednym miejscu. Zachwyciwszy się tą księgą w jakiejś bibliotece, odnalazłem ją dla siebie i nabyłem w jednym z warszawskich antykwariatów. Wciągnięty w przyrodę miłością nie do odrzucenia, po wszystko, co mogło mi ją przybliżyć, sięgałem bez opamiętania. A wrastając właśnie w  Mazowsze i  tropami takich, jak prof.Jarosz podążając, odkrywałem to, co z krajobrazów przyrodniczych ziemi mazowieckiej powinienem zobaczyć przede wszystkim. 
 



Znakomity nasz botanik, prof. Roman Kobendza, inicjator powołania parku narodowego w Puszczy Kampinoskiej, opisywał bogactwo flory tego rezerwatu jeszcze w roku 1934, miał o czym pisać. Robią wrażenia rosnące tutaj  ponad 200-letnie dęby szypułkowe sięgające  ok. 30 metrów wysokości. Wiele z nich to okazy o grubości w obwodzie pnia 400-500 cm, a zatem dorównujące olbrzymom z Puszczy Białowieskiej! Świetny ornitolog, Bolesław Jabłoński w roku 1964 opublikował obszerną pracę na temat ptaków tej okolicy. I on miał o czym pisać. Jak mogę, czasem tu wpadam, najchętniej przedwiośniem, to dla lasów dębowych najlepsza, najbardziej widowiskowa pora. Gdy  zawilce i przylaszczki się czają w runie, a tysiące  małych łepków czeka na ten właściwy moment, gdy będą mogły się rozwinąć w promieniach słońca, aby zmienić dno rezerwatu w ogromny, kwietny dywan. I wtedy dopiero oko i serce ma używanie. 

 

 
Z drzewostanem rezerwatowym sąsiaduje najważniejszy dzisiaj obiekt Ostrówka, drewniany dom Aldony i Samuela Lipszyców, miejsce związane z Heleną Kowalską, późniejszą świętą Faustyną, wielką mistyczką i orędowniczką nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego, kanonizowaną w roku 2000 przez Jana Pawła II w Rzymie. Na rok przed wstąpieniem do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w roku 1924  która w latach 1924-25, mieszkała w tym domu pośród okolicznych lasów, w nim w roku 1924 podjęła pracę jako pomoc domowa w domu. Ten nad wyraz pięknie zadbany drewniany dom letniskowy o zjawiskowej architekturze powstał ok.1905 roku i  szczęśliwie przetrwał czas wojenny. Jest  zbudowaną z modrzewiowego drewna typową podwarszawską willą z dużymi, oszklonymi tarasami. Pomalowany na biało ładnie wygląda w tamtej okolicy, otoczony sporym ogrodem. Dzisiaj służy pielgrzymom jako Dom Faustyny, opiekują się nim siostry zakonne ze Zgromadzenia  Jezusa Miłosiernego.
 

Niedawno stanęła w Ostrówku udana rzeźba, przedstawiająca przyszłą świętą; młoda, uśmiechnięta dziewczyna, przy niej trójka dzieci...  Udane to dzieło Krystyny Antoniakowej. Taką ją sobie tutaj wyobrażałem. Helenka Kowalska tutaj mieszkała przez  rok przed wstąpieniem do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej, opiekując się dziećmi państwa Lipszyców, nikt nie spodziewał się, że w przyszłości świętą kościoła katolickiego. Że odegra arcyważną rolę dla Kościoła powszechnego. Bo dzięki niej, inaczej będziemy patrzeć na Boga. To już nie będzie srogi Bóg Ojciec, rózgą żelazną każący swoje owieczki a ich grzechy. Dzięki Faustynie w myśleniu katolickim pojawił się Bóg prawdziwy, Bóg Miłosierny. 

Czesław Miłosz się zastanawiał jakie postaci z kart polskiej historii zasługuje na to, aby uznać je jako postacie dla Polski – wielkie. Więc kilku władców: Mieszka I, Bolesława Chrobrego, Władysława Łokietka i Kazimierza Wielkiego, Jadwigę i Jagiełłę, Kazimierza Jagiellończyka, obu jagiellońskich Zygmuntów, Batorego… O politykach Miłosz nie chce w ogóle wspominać, nawet o Piłsudskim. Ale o  ludziach literatury bezwzględnie tak, bo nie da się nie wspomnieć absolutnie posągowej wielkości Kochanowskiego, Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, Norwida, Prusa, Wyspiańskiego i Żeromskiego… Z ludzi Kościoła oczywiście Jana Pawła II i prócz niego (dodając: chyba tylko) kardynała Stefana Wyszyńskiego, ale także paru doprawdy niezwykłych świętych, jak Wojciech Sławnikowic albo Brat Albert, może Faustyna… Zwykła, prosta polska dziewczyna, Helenka Kowalska, późniejsza święta Faustyna. Niezwykła postać. W godnym znalazła się towarzystwie!  
 

Jest w Ostrówku drugi zabytkowy dom, zadziwiająco niepozorny jest ten dwór "Zacisze" z 1914 roku wzniesiony dla Jana Kasprzyckiego, znanego Polskiego fotografa, mającego swój zakład fotograficzny w Warszawie przy ul.Nowy Świat 45. Kasprzyccy nie pozostali długo właścicielami dworu i w 1918 roku sprzedali posiadłość. Nowym właścicielem został Józef Aleksander Gozdawa Gołębiowski - fabrykant, społecznik, działacz rządowy i dziedzic wsi Ostrówek. Cztery lata później dwór został rezydencją  Józefa Aleksandra Gozdawa Gołębiowskiego, fabrykanta i społecznika oraz dziedzica Ostrówka, bywała w tym dworze elita polityczna, kulturalna i naukowa przedwojennej Polski z prezydentem Mościckim na czele, a w czasie drugiej wojny światowej pełnił funkcję szpitala polowego polskiego wojska, potem zajmowała go kolejno podziemna Armia Krajowa, hitlerowski  Wermacht i radziecka Armię Czerwoną. Takie to bywają  budynki na mazowieckiej prowincji, z taką historią!
 
Starodrzew Dębiny było widać z dworskich okien. Niewiele okien w naszym kraju dostąpiło takiego zaszczytu. Dwór został zresztą usytuowany tak właśnie, aby z werandowego okna Dębina była najlepiej widoczna. Do kategorii cudów należy, że ocalał ten dębowy las, że przetrwał ten fragment starego liściastego lasu, utopiony w otaczającym go morzu sosnowym. 
 

Na początku tegorocznego września znowu odwiedziłem rezerwat. Jesieni jeszcze się tam nie czuło, las kipiał zielenią. I tylko zasłana opadłymi liśćmi rezerwatowa podłoga o niej przypominała. Wszedłem do rezerwatu tam, gdzie ostrówkowa ulica Leśna zakręca pod ostrym katem. Minąłem tablicę z informacjami o walorach chronionego lasu i poszedłem prosto. Do najbardziej efektownego fragmentu całego rezerwatu. Tam, gdzie czuje się prawdziwą, dębową puszczę.
 
Najstarsze fragmenty dębowego drzewostanu mają dzisiaj ok.230 lat; nie są więc szczególnie wiekowe, teoretycznie nasze polskie dęby mogą żyć lat nawet tysiąc. Ostatnimi laty ten rezerwat przeżywa jednak  dramat, czemu w miarę ludzkich możliwości starają się zapobiec opiekunowie rezerwatu. Zmiany klimatyczne wydają się być nieubłagane, i my w miastach i rolnicy na wsi też to odczuwamy;  na skutek obniżania się poziomu wód gruntowych, drzewostan dębowy praktycznie się nie odnawia,  nie  pojawiają się młode dębczaki u stóp dostojnych dębowych starców, z wolna zaczęło się ich umieranie, co roku więcej drzew jest martwych, poruszający jest to widok...
 
 
 
Obszar uroczyska był chroniony już od 1934 r. w formie rezerwatu ścisłego „Lipki”. Od niego później dopiero powołano do życia pierwsze rezerwaty w Puszczy Kampinoskiej: "Granica" w 1936, a "Sieraków" w 1937.  W roku 1952 rezerwat w Ostrówku uchwała Ministra Leśnictwa został reaktywował ochronę rezerwatową tego obiektu pod nową nazwą „Dębina”. Ochroną objęto obszar 51,21 ha w celu zachowania ze względów naukowych i dydaktycznych fragmentu liściastego lasu mieszanego o charakterze zespołu naturalnego dębowo –grabowego z udziałem jesionu, wiązu i lipy. Wyczytałem w jednym z internetowych blogów (pozdrawiam autora!) trafną ocenę rezerwatu: że panuje tam niepokojąco wciągający klimat mroku i cienia. Że, jeśli ktoś lubi takie światy, warto, aby go samemu poczuł. Dołączam się do tej oceny.

No i tak tu jest, proszę państwa, w tym niewielkim Ostrówku, położonym pośród lasów koło Klembowa. Dla większości warszawiaków miejscowość właściwie nieznana. Takie to jednak bywają na zwyczajnej mazowieckiej prowincji, nie tylko tutaj, gdzieś na wschodniej stronie od Warszawy, pomiędzy Wołominem, a Tłuszczem...
 
 …...................................

niedziela, 8 września 2024

Wydmy i wrzosy, całkiem sporo krajoznawstwa, Morskie oko na deser

Nad Falenicą i Józefowem ciągnie się pas okazałych piaszczystych wydm śródlądowych. Bywam  tam rzadko, albo nawet jeszcze bardziej, mieszkam na Żoliborzu, po drugiej stronie miasta. Ale to nie powód, żeby co jakiś czas tych wydm nie odwiedzić. Chociażby po to, aby zobaczyć, jak tam wrzosy kwitną.  Tam jest najbliższe Warszawy wrzosowisko. Częściowo jest w granicach  miasta, w całości w Mazowieckim Parku Krajobrazowym. W latach okupacji hitlerowskiej na te piaskowe góry przyjeżdżał na wrzosy  mieszkający wtedy w Warszawie słynny Mieczysław Orłowicz, legenda polskiej turystyki i krajoznawstwa, odcięty od ukochanych Karpat. 


Szczególną popularnością cieszy się wrzosowisko na Gorze Lotników nad Józefowem, jest ładne i dość spore, co roku przyciąga wielu spacerowiczów i fotografów. Ma dużą zaletę; ten fioletowy cud natury znajduje się blisko naszego miasta! Chociaż wielkością i urodą ustępuje wrzosowiskom w Mostówce i koło Palmir, tak jak i tamte powstało na miejscu po pożarze. Dawno mnie nie było w tamtej okolicy, ale co kilka lat powracam i za każdym razem widzę zaraz po wyjściu z pociągu, że wchodzę do zupełnie innej dekoracji. 


 

Tamtejsze osiedla są w trakcie ogromnej transformacji; już prawie nie ma budynków z czasów Peerelu, o przedwojennych nie wspominając. Czasem trafiają się perełki.  W Michalinie zobaczyłem willę, której architektura świetnie pożeniła współczesność ze świdermajerem. Ku wydmom i wrzosom dojść można kilkoma szlakami, najbliżej jest od stacji w Michalinie, najlepiej od pociągu w Józefowie, najładniej, prowadzi stamtąd szlak żółty, już od początku dużo sosen, tam wszystko zatopione jest w sosnowym lesie, w upalnie letnie dnie pachnie sosnowym igliwiem, jak potem powrócę do Warszawy nie będę mógł się uwolnić od wspomnienia tego zapachu. 


Lubię te podwarszawskie szlaki, z niektórych jestem dumny, trzon istniejących tu szlaków znakowanych  ja projektowałem, tak gdzieś około połowy lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Większość nieźle się trzyma, choć z konieczności z różnymi wariantami. Trasa znakowanego szlaku, wiodącego granią wydm nad Falenicą, Michalinem, Józefowem,  jest mojego pomysłu.  Ale nazwę „piaszczysta perć” dla głównego, żółtego szlaku tych podwarszawskich wydm wziąłem od poprzedników. Po dobrych kilku latach nieobecności wracałem  teraz na te wydmy i w te charławe co nieco bory i borki na ich stokach. Wrzosy kwitły jak należy, brakowało niestety słońca, a wrzosy je lubią, zwłaszcza gdy pozują do fotografii. Brzozy już traciły iście, na grzbietach wydm, którymi wędrowałem, powoli rozgaszczała się jesień...

Po niespełna godzinie niespiesznej wędrówki znalazłem się obok Pomnika Lotników. Wokół cisza, dzień powszedni, ale pociągi o oddalonej o prawie trzy kilometry linii kolejowej słychać. Jest obok skrzyżowanie szlaków, nie ma drogowskazów turystycznych. Pomnik dość nieładny, nieforemny. Tyczy zdarzeń ważnych. Upamiętnia trzech lotników z 31 Eskadry Południowoafrykańskich Sił Powietrznych. Byli bardzo młodzi; dwóch miało po 21 lat, trzeci 24. Zestrzelono ich w nocy 14/15 VIII 1944 r. Samolot Liberator dokonywał zrzutu zaopatrzenia dla powstańców w Warszawie, gdzie został uszkodzony przez niemiecką artylerię przeciwlotniczą. Pilot skierował płonącą maszynę w stronę pozycji radzieckich i wydał rozkaz opuszczenia samolotu. Pięciu członków załogi uratowało się na spadochronach. Dostali się w ręce Sowietów, ale jako sojusznicy zostali uwolnieni i powrócili do swojej dalekiej ojczyzny. Trzech poległych lotników pochowano przy rozbitym samolocie, a po wojnie ich ciała przeniesiono na cmentarz żołnierzy brytyjskich w krakowskich Rakowicach.

Pomnik stanął w roku 1977, powstał dzięki inicjatywie Bolesława Kowalskiego, miejscowego społecznika. Gdyby nie jego determinacja, nie byłoby pomnika. Czasy były takie. Powojenna narracja była jednoznaczna: Liberator wiózł zaopatrzenie dla  niesłusznego politycznie  Powstania. Pan Kowalski swoje życie poświęcił tej sprawie. Wbrew wszystkiemu i wszystkim. Pomnik  postawił, w swoim mieszkaniu stworzył małe, prywatne muzeum, byłem u niego, pamiętam, czy jest jeszcze, nie wiem, wszystko wiedzący internet o nim milczy.
Teraz w rocznicę zdarzenia odbywają się uroczystości. W  roku 2022 odbyły się pod honorowym patronatem Ambasady Republiki Południowej Afryki i miały wyjątkowy charakter. Dzięki staraniom Muzeum Powstania Warszawskiego do Polski po raz pierwszy przyleciała rodzina poległego w Michalinie pilota SAAF - Roberta Hamiltona. Podczas obchodów świadek katastrofy, pan Bogusław Więckiewicz, przekazał “Łzę Lotnika” – kawałek stopionego aluminium, który jako mały chłopak odnalazł w dniu katastrofy. 14 sierpnia “Łza Lotnika” trafił w ręce potomków poległego pilota, którego zaledwie dwudziestoletnie życie znalazło swój kres na podwarszawskiej ziemi (cytuję to wszystko za internetem). 



Najefektowniejsze płaty wrzosów znajduję na wierzchołkowym grzbiecie Góry Lotnika, pośród brzeziny, rzucający się w oczy znak, że rozwinęły się na miejscu, dotkniętym pożarem, wśród brzóz, które są przedplonem właściwego lasu. Wygląda że brzozy jeszcze trochę sobie tam pobędą. W rejonie Borowej Góry, na jej łagodnych stokach po stronie zachodniej, wrzosowisko zobaczyłem w blisko stuletnim borze sosnowym. Te wielkie wydmy, którymi prowadzi Piaszczysta perć, porośnięte są przez sosnowe bory i borki. Niemal nie ma starodrzewu, ale i tutaj są przyzwoite, a na pewno bardzo malownicze drzewostany.








 

Jest rozstaj szlaków na przełęczy pod Borową Górą, pół wieku temu żółty szlak poprowadziłem stąd przez Aleksandrów do Zbójnej Góry. W międzyczasie Aleksandrow, dotąd wieś w gminie Wiązowna, w roku 1991 został przyłączony do miasta Warszawa, jako  część Falenicy znalazł się w granicach dzielnicy Wawer. I zmieniał się z roku na rok. Jest fascynujące to się zmienianie, przedzierzganie się mazowieckiej wsi pośród lasków, piasków i mokradeł w podmiejskie osiedle, w którym co roku przybywa wypasionych domów i asfaltu. 


Na przełęczy pod Borową Gorą PTTK ustawiło słup z trzema metalowymi drogowskazami, co jakiś czas kolejny je kradziono. Słup ustawiono z trzema drogowskazami, ja  zastałem dwa,  kilka dni później był już tylko jeden dla szlaku do Józefowa (a koło Pomnika Lotnika były kiedyś cztery, skradziono wszystkie, nawet słupek na którym były umieszczone).  Czarny szlak zaczyna się na tej przełęczy, tego drogowskazu )ze zdjęcia) też już nie ma. Warto więc wiedzieć, że na Wydmie Falenickiej  szlak się rozwidla, w jedną stronę do stacji w Falenicy, w drugą do Morskiego Oka w Aleksandrowie. 


 

To Morskie Oko jest sporą ciekawostką krajoznawczą (podaję informacje za linkiem https://wck-wawer.pl/aleksandrow/archiwum/archiwum-2021/ciekawostki-o-aleksandrowie),  Przed wojną jeziorko było ogrodzone i należało do Niemca Edmunda Fenckiego. Można było pojeździć na karuzeli, skorzystać ze znajdującego się po stronie południowej bufetu i wypożyczyć kajak lub jedną z trzech budek kąpielowych. Ustawione na palach w wodzie budki były wyposażone w ławeczki, wieszaki i otwór w podłodze, pozwalający na kąpiel. Za atrakcje były pobierane opłaty.  W pobliżu jeziorka, od strony ul. Złotej Jesieni, biło też źródło. Dopiero pięćdziesiąt lat po niej zajęto się jeziorkiem. Teren jest w miarę zadbany, bez karuzeli i bufetu, ale bardzo w sam raz, obecnie teren należy do Nadleśnictwa Celestynów.

Aleksandrowskie Morskie Oko niewątpliwie jest zjawiskiem, naukowcy zapewne sporo by mogli powiedzieć o tym jeziorku. Lato tegoroczne osusza nasze rzeki, na Mazowszu wyschła czterdziestokilometrowa rzeczka Czarna, w warszawskiej Wiśle wody tyle, co kot napłakał, powychodziły ogromne mielizny, a to Morskie Oko wciąż dzielnie się trzyma, wyschnąć nie chce. Skąd się ta woda tutaj bierze? – spytałem dwóch tuziemców, którzy  nad jeziorkiem sączyli wodę ognistą. Jak to skąd, przypłynęła – odpowiedzieli.  –  A jak ona przypłynęła, od Mieni z Wiązowny?  – Kanałem, od tych bagien, co są tam dalej. Ale teraz to ten kanał jest suchy.

 

Na tym zdjęciu utrwaliłem najładniejszy fragment drogi, która prowadzi u podnóża pasma wydm. Coś jakby pozornie pełni rolę zakopiańskiej drogi pod reglami (bardzo pozornie, bo jakież to i Zakopane z tego Aleksandrowa i jakież Tatry z tych wydm piaszczystych). Jest ta droga miejscami żwirowa, na pewnych odcinkach, zwłaszcza w lesie gruntowa i jako taka sąsiaduje z Morskim Okiem. W okolicy skrzyżowania z ulicą Pogodną jest asfaltowa, w falenickim Aleksandrowie nadano jej imię Napoleona Bonaparte i w tamtej okolicy las jest najbujniejszy, bardziej liściasty, nawet solidny dąb, pomnik przyrody, znalazł dla sobie miejsce. To jest dawny Trakt Wołowy. Takich traktów po Polsce jest trochę, woły po nich pędzono,  głównie lasami je gnano do Warszawy. A  może jeszcze dalej, może aż nad morze, na statki może. Do naszych czasów weszła ta droga już jako Trakt Napoleoński, wciąż jest czytelny, w niedalekiej Radości jest ulica tej nazwy, pełna niebrzydki willi. 

Ławeczki nad aleksandrowskim Morskim Okiem są bardzo akuratnym miejscem na kończący wędrówkę odpoczynek pośród przyrody, zanim pójdzie się w kilka minut do autobusu. Skorzystałem i owszem, z zadowoleniem. A potem w kilka minut doszedłem do przystanku miejskiego autobusu  i nim  w kilka minut następnych dojechałem do stacji kolejowej Warszaw-Falenica. Była sobota, 31 sierpnia, ale nie był to ostatni dzień tegorocznego lata. Postanowiło nam jeszcze nie odpuszczać.

…............................

czwartek, 5 września 2024

Upalny sierpień: nad rzeką Wkrą

Na początku tegorocznego sierpnia, zaproponował mi przyjaciel wycieczkę. Pogoda była upalna niemożebnie, w lesie i nad rzeką tego się nie czuło, ale w terenie otwartym jednak tak, w mieście stawało się katorgą. Zaciągnęło nas nad Wkrę, do Kosewka pośrodku Lasów Pomiechowskich. Miejsce dobre, sprawdzone, znane od lat.


Przed czterdziestu laty projektowałem szlaki w tych  lasach. Atrakcyjne i  malownicze, różnorodne w charakterze, zbiegały się w Kosewku właśnie. Były  tam wtedy domki kempingowe, w których można się było przespać, była niewielka restauracja „Młynarka” do której się zachodziło na herbatę, jak do schroniska.  Za „moich” czasów, wtedy gdy tam zachodziłem w latach siedemdziesiątych XX wieku, młyna już nie było.  A "Młynarki" nie sfotografowałem, niestety. W tamtych czasach prawie w ogóle się nie fotografowało. Nie to, co teraz.

Ten młyn był drewniany, stał na kamiennej podmurówce i miał  osobliwe, drewniane młyńskie koło, umieszczone na pionowej osi. Na taki układ być może miał wpływ niezbyt wysoki poziom spiętrzenia wody. Zapora była dość prymitywna, na tej pocztowce widać to bardzo dobrze; przy takiej konstrukcji wymagała częstych napraw. Ale ja tego już nie widziałem, ten opis zawdzięczam innym. Pamiętam natomiast  ośrodki wypoczynkowe koło "Młynarki", jeden należał do ministerstwa spraw wewnętrznych. Wciąż nie mogę się nadziwić, że tego wszystkiego już nie ma. Jak i ośrodka wypoczynkowego Fabryki Samochodów Osobowych na Żeraniu, był poniżej młyna. Jego też już nie ma. I fabryki też nie ma. Niemal nic już z tego wszystkiego nie zostało, ta część naszej, polskiej cywilizacji odeszła już w przeszłość, tylko jakieś nędzne jej pozostałości kryją się wśród ogarniającej je roślinności, tylko czekać jak pojawią się tutaj archeolodzy, aby rozpocząć wykopaliska z głębokiej epoki Peerelu.




Szlaki w całej okolicy są nadal, jedne w lepszym, inne w gorszym stanie, nieźle się trzyma szlak żółty, świetnie najważniejszy ze wszystkich szlak niebieski, wiodący wzdłuż rzeki  turystyczny kręgosłup okolicy, kto nigdy w życiu go nie przeszedł, nie wie jak ładne potrafią być mazowieckie szlaki piesze. Odcinek tego szlaku między Kosewkiem, a Goławicami jest rewelacyjnym, wielkiej urody szlakiem leśnym, ścisła mazowiecka czołówka, sama radość dla wytrawnego piechura. 



Warszawa obchodziła osiemdziesiątą rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego, na kładce nad Wkrą  przypominały o tym biało-czerwone flagi. Zanim kładkę w Kosewku postawiono, saperzy w ramach ćwiczeń stawiali niemal co rok kładkę drewnianą, która niemal co rok była niszczona przez krę i wielką wodę. Niedawno kładkę przebudowano kosztem ponad  2. milionów złotych, z czego 90 proc. ze środków unijnych (w ramach projektu o uroczej nazwie:  „Rozwój zrównoważonej multimodalnej mobilności w gminie Pomiechówek i obszarze funkcjonalnym Warszawy”).  

Dzień był powszedni,  a że roboczy, turystów tyle co na lekarstwo  i  na rzece tylko jeden kajak wypływał z gardzieli leśnego rezerwatu przyrody „Dolina Wkry".  W 1991 roku został utworzony dla ochrony wyjątkowego, naturalnego krajobrazu doliny Wkry. Nie byle jaki to krajobraz, chroniony nie tylko prawem polskim, także europejskim.

 



Jak kładka w Kosewku ogranicza najefektowniejszy odcinek doliny Wkry od południa, tak od północy ogranicza go wiszący most między Śniadówkiem, a Goławicami, ten najstarszy pylonowy most w Polsce powstał w roku 1985, jego pylon ma 26 m wysokości.  Wielekroć go fotografowałem, najbliższe sercu jest to poniższe zdjęcie z roku 1996, krajobraz okoliczny prezentował mi się wtedy jakoś tak najbardziej serdecznie, a prócz tego to zdjęcie przypomina mi że byłem kiedyś młodszy, mobilniejszy – było, nie było, to zdjęcie robiłem 28. lat temu,  pod tym mostem sporo wody Wkrą upłynęło od tego czasu. 



Ten most jest zmniejszoną, niezrealizowaną wersją Mostu Grota Roweckiego w Warszawie; most warszawski w tej wersji nie mógł powstać, zdecydowano się na mniej kosztowną wersję tradycyjną. Dla tej okolicy nad Wkrą jest ten most dobrodziejstwem. Również wizualnym, bo jest po prostu – ładny. 

 


Na moście w Goławicach pomiary prowadzili inżynierowie budujący Most Świętokrzyski w Warszawie. Jak wyczytałem, most goławicki był w swoim czasie  bohaterem wszystkich podręczników do nauki jazdy dla kierowców na kategorie A i B.




 O kilka minut od wiszącego mostu jest oddalony  klimatyczny Bar Koza. widać go na zdjęciu powyżej. Dowiedziałem się o nim  po raz pierwszy z majla od znajomego: „Panie Leszku, spieszę donieść o wyjątkowym miejscu, w które trafiliśmy z rodziną właściwie przypadkiem, choć trochę z polecenia. Miejsce znajduje się w Śniadówku koło Pomiechówka i nazywa się Chata nad Wkrą i Bar Koza - jest czymś na kształt knajpki pod gołym niebem, ukrytej wśród sosen, o klimacie trochę jak kemping sprzed lat, z dostępem do Wkry, żeby można było też z kajaka, ale przede wszystkim z pysznym jedzeniem, piwem, kawą, lodami i wszystkim innym co potrzeba . Działa to od majówki aż do października i to już od iluś tam lat.  Może się Panu przyda kiedyś jako przystanek w trakcie wycieczki?”




Przydało się i to kilkakrotnie. Tego roku nie raz jeden i nie tylko w sierpniu. Tego upalnego lata spotkałem się tam także z gronem przyjaciół z turystycznych szlaków. Przywędrowaliśmy z różnych stron, różnymi trasami i na różny sposób, przywitali się jak należy z tamtejszymi kozami,  a potem siedzieliśmy sobie wygodnie z widokiem na rzekę. Niektórzy smakowali pstrąga, inni ograniczali się do jakiegoś napitku, sporym wzięciem cieszył się chłodnik,a cośmy sobie pogadali o tym i owym, to było nasze. Przed nami płynęły rzeką tabuny kajaków, nieprawdopodobnie ukajaczona jest ta rzeka.



Lato przecież w końcu odejdzie, nadejdzie w końcu jesień, znikną z wody kajaki, w lasach pojawią się kolory. A są ne w Lasach Pomiechowskich nadzwyczajne. Siedliska są tu lepsze, niż w Kotlinie Warszawskie, więc i lasy bogatsze; jak i gdzie indziej w drzewostanach dominuje sosna, ale towarzyszy jej sporo gatunków liściastych drzew i krzewów.  W październiku, w barwach pogodnej jesieni jest najlepiej. Zapewne więc znowu tam będę. Może się nawet spotkamy ? Może na żółtym szlaku, może akurat na tej drodze z tego zdjęcia, niespełna dwa kilometry od stacji w Pomiechówku ?


 

.....................................................