niedziela, 8 września 2024

Wydmy i wrzosy, całkiem sporo krajoznawstwa, Morskie oko na deser

Nad Falenicą i Józefowem ciągnie się pas okazałych piaszczystych wydm śródlądowych. Bywam  tam rzadko, albo nawet jeszcze bardziej, mieszkam na Żoliborzu, po drugiej stronie miasta. Ale to nie powód, żeby co jakiś czas tych wydm nie odwiedzić. Chociażby po to, aby zobaczyć, jak tam wrzosy kwitną.  Tam jest najbliższe Warszawy wrzosowisko. Częściowo jest w granicach  miasta, w całości w Mazowieckim Parku Krajobrazowym. W latach okupacji hitlerowskiej na te piaskowe góry przyjeżdżał na wrzosy  mieszkający wtedy w Warszawie słynny Mieczysław Orłowicz, legenda polskiej turystyki i krajoznawstwa, odcięty od ukochanych Karpat. 


Szczególną popularnością cieszy się wrzosowisko na Gorze Lotników nad Józefowem, jest ładne i dość spore, co roku przyciąga wielu spacerowiczów i fotografów. Ma dużą zaletę; ten fioletowy cud natury znajduje się blisko naszego miasta! Chociaż wielkością i urodą ustępuje wrzosowiskom w Mostówce i koło Palmir, tak jak i tamte powstało na miejscu po pożarze. Dawno mnie nie było w tamtej okolicy, ale co kilka lat powracam i za każdym razem widzę zaraz po wyjściu z pociągu, że wchodzę do zupełnie innej dekoracji. 


 

Tamtejsze osiedla są w trakcie ogromnej transformacji; już prawie nie ma budynków z czasów Peerelu, o przedwojennych nie wspominając. Czasem trafiają się perełki.  W Michalinie zobaczyłem willę, której architektura świetnie pożeniła współczesność ze świdermajerem. Ku wydmom i wrzosom dojść można kilkoma szlakami, najbliżej jest od stacji w Michalinie, najlepiej od pociągu w Józefowie, najładniej, prowadzi stamtąd szlak żółty, już od początku dużo sosen, tam wszystko zatopione jest w sosnowym lesie, w upalnie letnie dnie pachnie sosnowym igliwiem, jak potem powrócę do Warszawy nie będę mógł się uwolnić od wspomnienia tego zapachu. 


Lubię te podwarszawskie szlaki, z niektórych jestem dumny, trzon istniejących tu szlaków znakowanych  ja projektowałem, tak gdzieś około połowy lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Większość nieźle się trzyma, choć z konieczności z różnymi wariantami. Trasa znakowanego szlaku, wiodącego granią wydm nad Falenicą, Michalinem, Józefowem,  jest mojego pomysłu.  Ale nazwę „piaszczysta perć” dla głównego, żółtego szlaku tych podwarszawskich wydm wziąłem od poprzedników. Po dobrych kilku latach nieobecności wracałem  teraz na te wydmy i w te charławe co nieco bory i borki na ich stokach. Wrzosy kwitły jak należy, brakowało niestety słońca, a wrzosy je lubią, zwłaszcza gdy pozują do fotografii. Brzozy już traciły iście, na grzbietach wydm, którymi wędrowałem, powoli rozgaszczała się jesień...

Po niespełna godzinie niespiesznej wędrówki znalazłem się obok Pomnika Lotników. Wokół cisza, dzień powszedni, ale pociągi o oddalonej o prawie trzy kilometry linii kolejowej słychać. Jest obok skrzyżowanie szlaków, nie ma drogowskazów turystycznych. Pomnik dość nieładny, nieforemny. Tyczy zdarzeń ważnych. Upamiętnia trzech lotników z 31 Eskadry Południowoafrykańskich Sił Powietrznych. Byli bardzo młodzi; dwóch miało po 21 lat, trzeci 24. Zestrzelono ich w nocy 14/15 VIII 1944 r. Samolot Liberator dokonywał zrzutu zaopatrzenia dla powstańców w Warszawie, gdzie został uszkodzony przez niemiecką artylerię przeciwlotniczą. Pilot skierował płonącą maszynę w stronę pozycji radzieckich i wydał rozkaz opuszczenia samolotu. Pięciu członków załogi uratowało się na spadochronach. Dostali się w ręce Sowietów, ale jako sojusznicy zostali uwolnieni i powrócili do swojej dalekiej ojczyzny. Trzech poległych lotników pochowano przy rozbitym samolocie, a po wojnie ich ciała przeniesiono na cmentarz żołnierzy brytyjskich w krakowskich Rakowicach.

Pomnik stanął w roku 1977, powstał dzięki inicjatywie Bolesława Kowalskiego, miejscowego społecznika. Gdyby nie jego determinacja, nie byłoby pomnika. Czasy były takie. Powojenna narracja była jednoznaczna: Liberator wiózł zaopatrzenie dla  niesłusznego politycznie  Powstania. Pan Kowalski swoje życie poświęcił tej sprawie. Wbrew wszystkiemu i wszystkim. Pomnik  postawił, w swoim mieszkaniu stworzył małe, prywatne muzeum, byłem u niego, pamiętam, czy jest jeszcze, nie wiem, wszystko wiedzący internet o nim milczy.
Teraz w rocznicę zdarzenia odbywają się uroczystości. W  roku 2022 odbyły się pod honorowym patronatem Ambasady Republiki Południowej Afryki i miały wyjątkowy charakter. Dzięki staraniom Muzeum Powstania Warszawskiego do Polski po raz pierwszy przyleciała rodzina poległego w Michalinie pilota SAAF - Roberta Hamiltona. Podczas obchodów świadek katastrofy, pan Bogusław Więckiewicz, przekazał “Łzę Lotnika” – kawałek stopionego aluminium, który jako mały chłopak odnalazł w dniu katastrofy. 14 sierpnia “Łza Lotnika” trafił w ręce potomków poległego pilota, którego zaledwie dwudziestoletnie życie znalazło swój kres na podwarszawskiej ziemi (cytuję to wszystko za internetem). 



Najefektowniejsze płaty wrzosów znajduję na wierzchołkowym grzbiecie Góry Lotnika, pośród brzeziny, rzucający się w oczy znak, że rozwinęły się na miejscu, dotkniętym pożarem, wśród brzóz, które są przedplonem właściwego lasu. Wygląda że brzozy jeszcze trochę sobie tam pobędą. W rejonie Borowej Góry, na jej łagodnych stokach po stronie zachodniej, wrzosowisko zobaczyłem w blisko stuletnim borze sosnowym. Te wielkie wydmy, którymi prowadzi Piaszczysta perć, porośnięte są przez sosnowe bory i borki. Niemal nie ma starodrzewu, ale i tutaj są przyzwoite, a na pewno bardzo malownicze drzewostany.








 

Jest rozstaj szlaków na przełęczy pod Borową Górą, pół wieku temu żółty szlak poprowadziłem stąd przez Aleksandrów do Zbójnej Góry. W międzyczasie Aleksandrow, dotąd wieś w gminie Wiązowna, w roku 1991 został przyłączony do miasta Warszawa, jako  część Falenicy znalazł się w granicach dzielnicy Wawer. I zmieniał się z roku na rok. Jest fascynujące to się zmienianie, przedzierzganie się mazowieckiej wsi pośród lasków, piasków i mokradeł w podmiejskie osiedle, w którym co roku przybywa wypasionych domów i asfaltu. 


Na przełęczy pod Borową Gorą PTTK ustawiło słup z trzema metalowymi drogowskazami, co jakiś czas kolejny je kradziono. Słup ustawiono z trzema drogowskazami, ja  zastałem dwa,  kilka dni później był już tylko jeden dla szlaku do Józefowa (a koło Pomnika Lotnika były kiedyś cztery, skradziono wszystkie, nawet słupek na którym były umieszczone).  Czarny szlak zaczyna się na tej przełęczy, tego drogowskazu )ze zdjęcia) też już nie ma. Warto więc wiedzieć, że na Wydmie Falenickiej  szlak się rozwidla, w jedną stronę do stacji w Falenicy, w drugą do Morskiego Oka w Aleksandrowie. 


 

To Morskie Oko jest sporą ciekawostką krajoznawczą (podaję informacje za linkiem https://wck-wawer.pl/aleksandrow/archiwum/archiwum-2021/ciekawostki-o-aleksandrowie),  Przed wojną jeziorko było ogrodzone i należało do Niemca Edmunda Fenckiego. Można było pojeździć na karuzeli, skorzystać ze znajdującego się po stronie południowej bufetu i wypożyczyć kajak lub jedną z trzech budek kąpielowych. Ustawione na palach w wodzie budki były wyposażone w ławeczki, wieszaki i otwór w podłodze, pozwalający na kąpiel. Za atrakcje były pobierane opłaty.  W pobliżu jeziorka, od strony ul. Złotej Jesieni, biło też źródło. Dopiero pięćdziesiąt lat po niej zajęto się jeziorkiem. Teren jest w miarę zadbany, bez karuzeli i bufetu, ale bardzo w sam raz, obecnie teren należy do Nadleśnictwa Celestynów.

Aleksandrowskie Morskie Oko niewątpliwie jest zjawiskiem, naukowcy zapewne sporo by mogli powiedzieć o tym jeziorku. Lato tegoroczne osusza nasze rzeki, na Mazowszu wyschła czterdziestokilometrowa rzeczka Czarna, w warszawskiej Wiśle wody tyle, co kot napłakał, powychodziły ogromne mielizny, a to Morskie Oko wciąż dzielnie się trzyma, wyschnąć nie chce. Skąd się ta woda tutaj bierze? – spytałem dwóch tuziemców, którzy  nad jeziorkiem sączyli wodę ognistą. Jak to skąd, przypłynęła – odpowiedzieli.  –  A jak ona przypłynęła, od Mieni z Wiązowny?  – Kanałem, od tych bagien, co są tam dalej. Ale teraz to ten kanał jest suchy.

 

Na tym zdjęciu utrwaliłem najładniejszy fragment drogi, która prowadzi u podnóża pasma wydm. Coś jakby pozornie pełni rolę zakopiańskiej drogi pod reglami (bardzo pozornie, bo jakież to i Zakopane z tego Aleksandrowa i jakież Tatry z tych wydm piaszczystych). Jest ta droga miejscami żwirowa, na pewnych odcinkach, zwłaszcza w lesie gruntowa i jako taka sąsiaduje z Morskim Okiem. W okolicy skrzyżowania z ulicą Pogodną jest asfaltowa, w falenickim Aleksandrowie nadano jej imię Napoleona Bonaparte i w tamtej okolicy las jest najbujniejszy, bardziej liściasty, nawet solidny dąb, pomnik przyrody, znalazł dla sobie miejsce. To jest dawny Trakt Wołowy. Takich traktów po Polsce jest trochę, woły po nich pędzono,  głównie lasami je gnano do Warszawy. A  może jeszcze dalej, może aż nad morze, na statki może. Do naszych czasów weszła ta droga już jako Trakt Napoleoński, wciąż jest czytelny, w niedalekiej Radości jest ulica tej nazwy, pełna niebrzydki willi. 

Ławeczki nad aleksandrowskim Morskim Okiem są bardzo akuratnym miejscem na kończący wędrówkę odpoczynek pośród przyrody, zanim pójdzie się w kilka minut do autobusu. Skorzystałem i owszem, z zadowoleniem. A potem w kilka minut doszedłem do przystanku miejskiego autobusu  i nim  w kilka minut następnych dojechałem do stacji kolejowej Warszaw-Falenica. Była sobota, 31 sierpnia, ale nie był to ostatni dzień tegorocznego lata. Postanowiło nam jeszcze nie odpuszczać.

…............................

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz