czwartek, 6 kwietnia 2023

Krzywulce

W podwarszawskiej części Kampinoskiego Parku Narodowego, pośród uroczysk Opaleń i Łuża koło Wólki Węglowej, w lesie o aparycji wcale nie puszczańskiej, choć jest częścią Puszczy Kampinoskiej, rosną  zabytkowe, ponad stuletnie krzywulce sosnowe. Tak naprawdę są to  mocno pokręcone   –  Sosny Waleczne.




Wzrastały te sosny na wydmowych piaskach, pozbawionych lasu. Przecz cały niemal XIX wiek i jeszcze trochę w wieku następnym, między Warszawą, a Sierakowem prawie nie było lasu! Co pokazuje zwana popularnie mapą kwatermistrzostwa „Topograficzna Karta Królestwa Polskiego”  z 1843 roku, do dziś uznawana za jedno z najważniejszych osiągnięć polskiej kartografii XIX wieku. Jeszcze w wieku XX znajdowały się tutaj niemałe piachy, na których dominowały jałowce pospolite. Pośród tych piasków  tylko niewielkie laski się znajdowały i tak powstała wśród nich osada Laski, a w niej sławny dziś na cały świat zakład dla ociemniałych dzieci... Wśród tych piachów chciano założyć osiedle mieszkaniowe, coś na kształt podwarszawskiej Radości lub Izabelina, miało się nazywać Pogórze Leśne, sporządzono nawet plany, wytyczano na nich ulice, szczęściem  dla nas, współczesnych, osiedle to nie powstało...

 



Na tutejszych piachach walczyły o przetrwanie sosny, które próbowały je kolonizować. Podobnie jak sosny na  wydmach nadmorskich, jak te znane najbardziej, w sąsiedztwie Łeby. Te nasze, podwarszawskie,  są tamtym podobne. Są pokręcone, to widać. A i są waleczne, bo przetrwały. Są tak mało puszczańskie. Nie tak sobie wyobrażamy prawdziwą puszczę.   Bo i gdzie tym sosnom  do gonnych, śmigłych, wysokich, witających się z niebem sosen masztowych. Poeci o nich nie pisali dytyrambów, a są niewątpliwie zabytkiem. Mają swoje lata, niektóre dosięgnęły już zapewne wieku  lat stu. 



 

 O każdej z nich sporo by się dało opowiedzieć. Zapewne i one same też by coś by rzec chciały o swoim pokręconym życiu, ale my jakoś nie chcemy ich słuchać, choć zapewne chciałyby powiedzieć nam, że walczyć trzeba zawsze, do końca, one są tego przykładem. Tylko nieliczni się obok zatrzymają, jeszcze mniej chętnych do słuchania ich głosu. Jak wieje wiatr nad puszczą, słychać jak wtedy szepcą do nas masztowe sosny i liryczne brzozy. A te niewysokie, dziwnie pokręcone sosny? One po prostu – trwają! Tylko tyle. I aż tyle!

Jedna z tych sosen szczególnie ważną rolę odgrywała w życiu setek tysięcy turystów i spacerowiczów, którzy odwiedzali puszczańskie bory w okolicach Wólki Węglowej. Przez dziesiątki lat cieszyła swoją urodą. To Sosna Kandelabrowa na Łużach, drzewo o trzech konarach, które swój oryginalny kształt zawdzięcza temu, iż po ścięciu głównego pnia rolę wierzchołka wzięły naraz trzy jego boczne gałęzie. Rosła  na Łużach w sąsiedztwie Wólki Węglowej. Pierwszy raz zobaczyłem ją w roku 1963.  Odwiedzałem ją dziesiątki razy w ciągu minionych sześćdziesięciu lat. Nie jestem w stanie zliczyć moich przy niej odwiedzin. W moim życiu była zawsze. I zawsze się cieszyłem na spotkanie z nią.  

Sosna Kandelabrowa

Sosna Kandelabrowa już martwa

 Drzewa umierają stojąc.  Nawet sztukę pod tym tytułem kiedyś napisano, grająca w niej główną rolę, wówczas dobiegająca setki sławna Mieczysława Ćwiklińska, w tej sztuce żegnała się z widzami. Drzewa umierają stojąc.  I to drzewo taki los spotkał.  Sosna kandelabrowa umarła nie doczekawszy swojego stulecia, ale niewiele mu do niego zabrakło, chociaż na swój wiek to drzewo nie wyglądało. Jeszcze możemy tę sosnę oglądać, jeszcze możemy ją fotografować. Jak długo jeszcze? Bo przecież w końcu w proch się obróci. Jak po ludziach, tak i po drzewach niektórych z nich żal jest większy... 

A może – pomyślałem  – zanim  sosna kandelabrowa padnie w końcu na piach Łużowej Góry, na przedpolu której wyrosła,  może jednak warto odpowiednio zabezpieczyć, utrwalić jej truchło w niezmienionym kształcie i już jako artefakt umieścić ją w odpowiednim miejscu parkowego gmachu w Izabelinie.

 

 Każda z rosnących tutaj sosen ma swój wyraz, cechy indywidualne, każda ma inną fizys, inny układ konarów, a większość – gdy się im uważnie przyjrzeć  –  budzi zachwyt.  Na przykład taka „Sosna Rodzinna” , jak jej nazwę zaproponowałem. Wydało mi się albowiem, że każde bardziej charakterystyczne z rosnących w tym lesie drzew mogłoby mieć swoją nazwę. Przyznaję, że ten zabieg „uczłowieczania” poprzez nazwę obiektów przyrodniczych, podkradłem to z udostępnionych do zwiedzania utworów geologicznych, różnych skał i skałek  w Sudetach (np.Końskie Łby, Trzy świnki i Twarożnik w Karkonoszach, Fotel Pielgrzyma, Wahadło i Żółw w Górach Stołowych).   A dlaczego ta sosna zasługuje na nazwanie jej  „rodzinną”? Otóż, jak się zdaje    –  mogę tylko przypuszczać, nie jestem bowiem ani dendrologiem, ani drzewiarzem i o ile wiem fachowcy nie interesowali się jeszcze życiem przeszłym tego właśnie drzewa    –  główny pień (lub raczej jego pozostałość) znajduje się wewnątrz piasku, a nad jego powierzchnię wystają tylko jego konary, które przyjęły formę drzew osobnych. Bardzo wdzięczne to drzewo do obfotografowywania. Com czynił z zapałem. A po cichutku przyglądałem się mijających mnie turystom. Proszę sobie wyobrazić; nie dostrzegali tego drzewa. Po prostu i zwyczajnie. Szli przez las i tyle. Ą detale? Nie miały dla nich znaczenia...


Dr Janusz Bobiński, pierwszy kierownik działu naukowego nowo powstałego parku narodowego w Puszczy Kampinoskiej, jako pierwszy  zwrócił uwagę na nazwy pojedynczych drzew. W jego książeczce „W ostępach podstołecznej puszczy”, napisanej wraz z Leonardem Chociłowskim i wydanej w 1967 r. przez PWRiL czekały na mnie Topola Napoleońska, Pamiątkowa Sosna, Niepożyty Jałowiec, Płacząca Sosna, Sosna Parasolowata, Sosna-figa, Lipa-Jeleń, Rosnąca Brama, Sosny Siodlaste i wiele, wiele innych. Wśród nich także Sosna Kandelabrowa, to dr Bobiński był ojcem tej popularnej wśród turystów nazwy tego charakterystycznego drzewa. Przyciągały mnie ku sobie. Stawały się celem moich wędrówek. Jak w górach szczyty i przełęcze, tak w nizinnym lesie one właśnie. Wciąż tamtędy chodzę, najlepiej żółtym szlakiem od Wólki Węglowej, lubię tę trasę i z sympatią patrzę z niego na boki ku tym wszystkim malowniczym krzywulcom sosnowym, rosnącym w otaczającym szlak lesie uroczyska Łuże ... 

Często wędruję przez łużową okolicę, ten las jest bardzo akuratny dla starszego pana, jakim się stałem w ciągu tych swoich sześćdziesięciu pięciu lat kampinoskiego wędrowania. Chodzę teraz spokojnie, nie za szybko, mam czas, by rozglądać się po otoczeniu. Którejś zimy zobaczyłem stojącą w śniegu niezwykłą grupę sosen. Wiele razy musiałem ją mijać, a przecież dopiero tamtej zimy, w otulającym jej konary śniegu, zawołała do mnie. A gdzie tak biegniesz, gdzie ci tak spieszno? Zatrzymaj się, popatrz na mnie. Czyż nie jestem urodna? Nie chciałbyś mnie sfotografować? Taką ośnieżoną? No i zdjąłem ją, nawet nie musiałem schodzić z udeptanej przez turystów Łużowej Drogi, z  żółtego szlaku. W domu przyjrzałem się zdjęciu. Była to rzeczywiście bardzo piękna kompozycja. Jakby dalekie, mazowieckie echo antycznej rzeźby, sławnej Grupy Laokoona z muzeów watykańskich...

.......................................
 



niedziela, 19 lutego 2023

 Puszcza Bolimowska. Wycieczki z sercem.

Właśnie się ukazał mój nowy przewodnik turystyczno krajoznawczy: "Puszcza Bolimowska. Wycieczki z sercem”. Ukazał się dzięki Oficynie Wydawniczej Rewasz tak jak i dwa inne moje przewodniki,  "Puszcza Kampinoska” oraz „Chojnowski Park Krajobrazowy”. Wszystkie gorąco polecam.  A jeśli w nich do czegoś  szczególniej chciałbym zachęcić, to do wędrówek szlakami wycieczek z sercem. 

Wiele lat temu wymyśliłem "wycieczki z sercem" jako formę  opisu przewodnikowego. Przestało mnie bowiem interesować ograniczanie przewodnikowego opisu do informacji w rodzaju "w prawo” lub „w lewo”,  a informacje krajoznawcze sprowadzać do maksymalnie skrótowych, np. „mijamy kapliczkę z wieku XIX”. Ważniejsze jest chyba poinformowanie turysty o tym, co turysta zobaczy jak skręci w prawo lub w lewo i na co w tej kapliczce zwrócić uwagę, na jej kształt lub związaną z nią historię. 

Wycieczki z sercem w moich przewodnikach to zestaw najbardziej polecanych i bliskich sercu autora tras, głównie pieszych, chociaż nie tylko, prezentujących najbardziej interesujące pejzaże, miejsca i miejscowości. Każdą z wycieczek warto przebyć po kilka razy, gdyż z każdym miesiącem przyroda ma coś zupełnie odmiennego do zaoferowania. Proponowane trasy mogą zadowolić nawet  najbardziej wybrednych. Jest tylko jeden warunek: pamiętać trzeba, iż wędrówka i zwiedzanie tylko wówczas dostarczy pełnej przyjemności, jeśli wybierze się właściwą trasę we właściwej porze roku, we właściwym towarzystwie, a i pogoda właściwą będzie, tak dla trasy, jak i pory roku.

Z przewodnika po Puszczy Bolimowskiej polecam na początek 1.wycieczkę z sercem. Jeśli nawet nie w całości, to przynajmniej jej pierwsze sześć kilometrów, wiodące od pociągu do bobrowego jeziorka wśród lasu.  Stamtąd są te bobrowe żeremia w zimowym krajobrazie, które znajdują się na  towarzyszących temu postowi zdjęciach. Są jedną z przyrodniczych atrakcji tej wycieczki z sercem, zaczynającej się na przystanku kolejowym  Sucha Żyrardowska. Świetnym punktem wyjściowym jest ten przystanek, oddalony o zaledwie godzinę jazdy pociągiem  z centrum Warszawy. Nazwa przystanku pochodzi od rzeczki Sucha,  o której pisał królewski geograf, Karol de  Perthes: 

„Struga Sucha nazywaiąca się, która z boru wypływa tylko na wiosnę i pod czasowo obliwa a latem wysycha ["Geograficzno statystyczne opisanie parafiów Królestwa Polskiego", 1792]. 

Są w okolicy dwie rzeczki tej nazwy. Większą jest ta, która znajduje się na zach. od przystanku Sucha Żyrardowska. Czasem rzeczywiście wysycha i wtedy jest naprawdę Sucha; królewski geograf miał rację, nic sie przez te ponad 250. lat nie zmieniło w tym względzie. 

Opisany w przewodniku nieznakowany szlak 1.wycieczki z sercem prowadzi przez rezerwat "Puszcza Mariańska" i po 5 km przekracza ruchliwą szosę z Żyrardowa do  Skierniewic i po kolejnym kilometrze dociera do przepustu nad wpuszczoną w kanał rzeczkę Suchą, w której sąsiedztwie znajduje się bobrowe jeziorko z imponującymi żeremiami. Już od lat  kilkunastu bobrują tutaj te bobry i widocznie jest im tam wcale nieźle. 

Niewątpliwie ta wycieczka znacznie bardziej interesująca jest wczesną wiosną, gdy w kokoryczkowym grądzie kokorycz kwitnie nad Suchą, albo w pełni zieleni, na przykład w czerwcu, wtedy kwitnie przy tej trasie królewska lilia złotogłów. Nie bez powodu jednak te zimowe zdjęcia tutaj prezentuję. Zaczytywałem się w młodości w książka, ktorych akcja działa się w pachnącej żywicą Kandzie, gdzie w rakietach na nogach raperzy przemierzają ośnieżony krajobraz, w przepastnych lasach mieszkają ogromne niedźwiedzie, a nad rzekami bobry budują swoje tamy i żeremia. A teraz, no proszę... Kanada przyszła do nas. a ten pejzaż nad Suchą pierwszy raz właśnie śnieżną zimą zobaczyłem. I rzeczywiście bardzo był to krajobraz kanadyjski. 

PS. A jakby kto chciał o polskich bobrach dowiedzieć się więcej, polecam świetną książkę Adama Robińskiego "Pałace na wodzie" (wyd.Czarne.2022).

.....................................................

czwartek, 16 lutego 2023


Zima mazowiecka

Takich mazowieckich zim, jak na tym zdjęciu, już od wielu lat się nie spotyka. Sfotografowałem te ośnieżone pola w okolicach wsi Poręba Kocęby w Puszczy Białej. W początkach tegorocznego lutego przyszła w końcu zima na ziemię mazowiecką, a już się wydawało, że wyraźnie odczuwalne zmiany klimatyczne zlikwidowały u nas zimę na zawsze.Sięgnąłem właśnie po zimowe wspomnienia do swojego archiwum. A jest ono pełne zim najprawdziwszych. Pamiętam zimy, w których przez kilka kolejnych niedziel można było wędrować po podwarszawskich lasach na biegówkach. Rozważano nawet wyznakowanie specjalnych tras dla takich wędrowców, nie tylko w Puszczy Kampinoskiej.  

Zima poza miastem nawet na mazowieckiej nizinie umie czarować. Gdy śnieg twarzowo okrywa okiścią drzewa, szreń spowija gałęzie i igiełki sosnowe. Kałuże są ścięte lodem. Krajobraz zasypany śniegiem, nawet niewielkim, lecz konsekwentnie otulającym wszystko swoją bielą. Jeszcze jest ciemno za oknem, gdy wyrusza się z domu na stację kolejową, aby pojechać gdzieś dalej, gdzie krajobraz nie wie, co to jest miasto. A jeśli się nie daje  gdzieś dalej, bo nie można z jakichś tam powodów, to przynajmniej na godzinę do miejskich rezerwatów na Bielanach lub w Kabatach, bo niedaleko. 

Napatrzyłem się krajobrazów polskich pejzażystów, więc teraz, idąc ich tropami, często szukam malarskiego wyrazu w lesie.  Gdy patrzy się pod słońce młodniki sosnowe nabierają wówczas niepospolitego wdzięku. Sporo radości dostarczają miastowemu wędrowcy takie widoczki.   Podpowiedział mi jak patrzeć na krajobraz Julian Fałat, jego rzeczne krajobrazy odnajduję nad zimowym Świdrem, całkiem inna to rzeczka, niż w letniej porze, kiedy to wędrujemy nad nią, aby szukać ochłody przed upałami.

Prowadząc wycieczki w mazowieckie lasy proponuję czasem ich uczestnikom krótki postój, aby patrząc na otaczające ich drzewa móc się w ciszy wsłuchać w ten las, który ich otacza.  Las bywa bowiem jak najwspanialsza muzyka. A któż rozmawia w czasie koncertu, zamiast poddać się słuchaniu symfonii Beethovena lub sonaty Chopina?  

To prawda, wedle powszechnej opinii lasy nizinne o zimowej porze lasom górskim nie dostają w urodzie. Chociaż... czy tak jest do końca? A czemuż to niemal nie ma dobrych płócien wielkich polskich malarzy, które by las górski przedstawiały. A nizinnych lasów pod pędzel artystów malarzy zawędrowały krocie.  Jeździłem ci ja  w mazowieckie lasy szukając ich pejzaży, Chełmońskiego i Rapackiego, Wyczółkowskiego, Masłowskiego  i Stanisławskiego, Podkowińskiego i Weysenhofa...

Jakże nie lubić tych naszych pejzaży mazowieckich ! Więc się ku nim jeździ, jak się już polubiło to wędrowanie. Jeździ się o każdej porze roku, o każdej pogodzie, bo każda jest dobra i w każdej ten sam krajobraz co innego ma nam do opowiedzenia. O  zimowej pogodzie również. Więc jedzie się, bo taki mus, może tęsknota, a może zapamiętanie, mocno bezsensowne dla nieznających tego uczucia...

 





























 Na leśnej drodze koło Sierakowa

Wędrowanie podwarszawskimi drogami to nie tylko widoki, jakie wędrowcy towarzyszą, to także coś więcej. Szczególnie zimą. W zimowym pejzażu jest jakby więcej miejsca na refleksje, nie tylko na oglądanie dekoracji, częstokroć rzeczywiście nadzwyczajnej. 


Ta leśna droga na tym zdjęciu prowadzi przez kampinoskie bory z Sierakowa do Lasek. Na tej drodze śnieżną nocą, a zima była wtedy sroga, w godzinach poprzedzających wprowadzenie stanu wojennego przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego 13 grudnia 1981 roku, ukryta w ciemnościach nocy i podwarszawskiego lasu, oczekiwała na dalsze rozkazy kolumna opancerzonych  pojazdów wojskowych. Zwykli żołnierze nie wiedzieli dokąd przyjechali. Jechali nocami z północy kraju,  kryjąc się przed ludźmi. Mieszkańcy pobliskiego Sierakowa częstowali ich tamtej nocy gorącą strawą.



Droga obecnie służy tylko pieszym, czasem można na niej spotkać turystów, zimą niemal tak samo często jak ich,  można spotkać na tej drodze łosie,  spokojnie sobie leżą i ludzie jakby zupełnie ich nie interesowało. Niedawno łosza z łoszakiem zażerały się iglakami, posadzonymi na samym środku Ronda Łosia w  Izabelina (co zostało zilustrowane, nagrania krążą po internecie). 

Jaki z tego płynie wniosek: naprawdę nie trzeba,  (a nawet wręcz nie należy!) chodzić po lesie za łosiami. Zostawiam je w spokoju. Są u siebie. My przecież również niechętnie raczej witalibyśmy nieproszonych gości u siebie w mieszkaniu. Jak łosie zechcą, same się pokażą! Przyjąłem to do wiadomości i wcale mi z tym dobrze. A jak mi łoś nie wyjdzie na drogę, to sfotografuje przynajmniej ślady łosiowe posiłku na poboczach leśnej drogi...


 

 

 

 

 

 

 

 
Nie zamarzające źródło w Osiecku

We wczesnym średniowieczu, między VII, a X wiekiem, znajdował się w Osiecku   gród obronny strzegący leśnego traktu i ten gród właśnie, wraz z rozwijającym się podgrodziem,  dał początek osadzie. Dla rezydujących w Czersku książąt mazowieckich Osieck był ważną miejscowością. Mieli tu swój dworzec myśliwski, postawiony przy tym nigdy nie zamarzającym źródle.  W tym dworcu w roku 1503 zakończył w nim życie ojciec dwóch ostatnich książąt mazowieckich, Konrad III. Chronił się tu przed zarazą, aż kilkakrotnie, król Zygmunt III Waza. W roku 1634 pisał  Jędrzej Święcicki:, iż istniał w Osiecku zwierzyniec, obwarowany dookoła ostrokołem, a założyli go dla własnej rozrywki dawni książęta mazowieccy, wpuściwszy weń jelenie i kozły. Od tego ostrokołu, tj. osieku czyli zasieków, pochodzi nazwa osady.

Miejscowość znajduje się na południowo wschodnim Mazowszu, dzisiaj Osieck jest wioską, siedzibą urzędu gminy, osadą  o charakterze miasteczka z prostokątnym rynkiem pośrodku, ma też ogromny neogotycki kościół, jakby za duży dla siebie, bo osada niewielka. Niezły architekt go projektował, wieże ozdobił koronami, nieco przypominającymi zwieńczenie wyższej z wież Bazyliki Mariackiej z Krakowa. A obok świątyni stoi zabytkowa, drewniana plebania, o architekturze jako żywo na Mazowsze przeniesionej gdzieś z głębi carskiej Rosji.  



Ma także Osieck - i to chyba najbardziej mnie zawsze ku niemu ciągnęło -  niezamarzające Książęce Źródło. Sprawdzałem to w zimie, mróz był wcale solidny, ogromne sople zwisały z okolicznych dachów, Śniegu było sporo, był zmarznięty należycie,  a ze źródła przy ulicy Źródlanej biła źródlana woda. Na Mazowszu jest ewenementem! I jeszcze do tego z taką historią !  


Źródło jest zadbane, wywierzysko chronione jest daszkiem, obok jest miejsce, gdzie wędrowcy mogą odpocząć, wygodnie usiąść i wyjęte z plecaka kanapki popić wodą źródlaną. I ja tam bylem i tę wodę źródlaną piłem. 

Post scriptum. Chcąc odwiedzić osieckie źródło  i skosztować jego wody, a mieszka się gdzieś dalej, na przykład w Warszawie, powinni wiedzieć, że muszą mieć możliwość dojazdu do Osiecka prywatnym samochodem, jeśli chcą to uczynić w sobotę lub niedzielę. W weekendy albowiem żądnej gminny Osieck nie ma żadnej innej możliwości, publiczna komunikacja tu nie dociera. O dziesięć kilometrów oddalona jest najbliższa stacja kolejowa, znajduje się w Pilawie, zatrzymują się tam nawet pociągi pospieszne i można tam telefonicznie zamówić, ale autobusu do sąsiedniego Osiecka  Ot, od lat normalne już u nas w kraju wykluczenie komunikacyjne. 

........................................................................

 Zima w Ponurzycy

Pojawiam się w Ponurzycy od ponad pięćdziesięciu lat i co najmniej raz w roku, zimą również. Najpiękniej tam miałem pewnej śnieżnej zimy, a była to jedna z ostatnich prawdziwych zim mazowieckich, był luty roku 1995.  Załączone tu fotografie są z zimy tamtego roku...



Ponurzyca jest ozdobą Mazowieckiego Parku Krajobrazowego. Rzucona w mazowiecki krajobraz wioska, za górami, za lasami położona, dotrzeć do niej niełatwo. Ciągnie mnie w tamte strony ogromnie. Niby blisko od miasta, a daleko. Okoliczny krajobraz ma swój charakter. Jest Ponurzyca wioską niewielką, lecz dość rozległą, to kilka kolonii, rzuconych w krajobraz mazowieckiego lasu. Największa jest znajdująca się pośrodku Ponurzyca Rynek, tam wciąż stoi najokazalszy budynek we wsi, który w roku 1931 mieszkańcy wioski własną pracą i z własnego drewna zbudowali na szkołę dla swoich dzieci. Niedaleko stamtąd, po sąsiedzku, pośród najbardziej rolniczego krajobrazu w Ponurzycy znajdują się jeszcze Szkolmaki i Zagórzaki i są niedaleko stamtąd Mętraki, ze wszystkich kolonii najbardziej wciśnięte w lasy. Najbardziej malownicze wydają się być położone na zachodzie Papizy, Galasy i Kresy.










Wioska jest wymarzonym terenem dla badań krajoznawczych, etnograficznych, kulturowych, mogłaby być świetnym tematem niejednej pracy naukowej. Nawet tego, dlaczego wieś Ponurzycą nazwano, nie wiadomo dokładnie. Czy dlatego, ze ten odludny, leśny krajobraz ponuro się przedstawiał tym którzy tu jako pierwsi zamieszkali? A może dlatego, że wieś ukryta jest "po norach", w zagłębieniach terenu ładnie tam ukształtowanej krawędzi polodowcowej równiny, opadającej ku dolinie Wisły. Cała ta pofałdowana okolica obejmowana jest wspólną nazwą Ponurzyckich Gór, a poszczególne wzniesienia noszą jeszcze wdzięczne nazwy indywidualne: jest tam Bycocha i Zawiatrak, są Przydawki, Góra Czyżankowa, Żółwiowa i Żółwikowa, jest Grabinowa Góra oraz Regucka, Biała Góra i Góra Wywiana zwana też Dworską Górą, jest także Góra Ślepota i Podbielna Góra. 


Ponurzyckie Góry są porozcinane dolinkami, płyną nimi wąskie strumyczki o czystej wodzie i piaszczystym lub żwirowym dnie. Najładniejsza struga nosi nazwę Ślepota i malowniczo pośród wzgórz meandruje. Niebrzydkie zdjęcie tam zrobiłem i tytuł dałem taki, jak trzeba: Struga Ślepota we wsi Ponirzyca Papizy. Egzotycznie brzmi, nieprawdaż? 


......................................
 

czwartek, 9 lutego 2023

Opowieść o księciu kotów


Tego dzikiego kota  sfotografowałem w Puszczy Kampinoskiej przed czterdziestu laty. Powoli kończył się wtedy wiek dwudziesty. Pierwszy raz w życiu zobaczyłem rysia kilkanaście lat wcześniej, to było daleko od Mazowsza, w Puszczy Augustowskiej. Tropiłem wtedy głuszca, a zobaczyłem rysia. Doskonale pamiętam to miejsce na skrzyżowaniu dwóch duktów w  uroczysku Starożyn. Byłem tam wtedy na głuszcowych zapadach, z własnej woli zamieniony w nieruchome drzewo czekałem aż o zmroku zaczną się zlatywać koguty na tokowisko. I wtedy z głębin puszczy wyszedł powoli ryś, mimo przedwiosennej pory jeszcze w zimową szatę przyodziany. Przez kilka chwil, krótkich i długich, jednocześnie patrzyliśmy sobie w oczy. Potem ryś zniknął po przeciwnej stronie drogi, bez cienia niepokoju, cicho, godnie i dostojnie, jak tylko koty potrafią. A ja, przez długie jeszcze minuty, nie mogłem ochłonąć z przejęcia. Zdjęcia nie mam, nie miałem zresztą wtedy aparatu fotograficznego przy sobie, ekspozycji do fotografowania też nie było. Ale wrażenie było kolosalne!  

W Polsce rysi żyje zaledwie około dwustu, większość  w Karpatach, część w lasach północno-wschodniej Polski. Na Mazowszu rysi nie było od około dwustu lat. aż w końcu 1992 roku w Kampinoskim Parku Narodowym podjęto udany eksperyment przywrócenia puszczy największych polskich kotów. Sprowadzane z ogrodów zoologicznych rysie żyły zrazu zamknięte w dużych wolierach, w których oswajały się z mazowieckim powietrzem. Później zwierzęta  były sukcesywnie wypuszczane na wolność. A gdy woliery już nie były potrzebne, ogrodzenie rozebrano.

Jest ryś zwierzęciem skrytym, tajemniczym, rzadko widywanym. W ludzie wiejskim  budził zawsze lęk. Dla łowców był efektownym celem łowieckim. Ale dla myśliwych był zawsze konkurentem, który w ich pojęciu zagrażał sarnom i zającom, przeznaczonym do ubijania tylko przez ludzi. Dopiero w wieku XX zaczęto dostrzegać nieocenioną rolę rysia w utrzymywaniu właściwej równowagi w przyrodzie. Bard polskich kniei, Julian Ejsmond zachwycał się rodzinnym życiem rysi: „Igrają ze sobą jak rozbawione kocięta". Bo też i są to koty, największe z europejskich. Niemałe koty. Osiągają 130 cm długości, ponad 30 kg wagi, a wysokość taką, iż wyprostowane nie zawsze zmieściłyby się pod stołem w naszych mieszkaniach.

Są gatunki zwierząt, których obecność wzmacnia  emocjonalną wartość lasu, do którego wchodzi człowiek. Kiedyś były to przede wszystkim tur i żubr, także niedźwiedź.  Od dawna już nie ma tych wspaniałych zwierząt w mazowieckich lasach. Są łosie, jest bardzo dużo, widuje się je wcale często, nie tylko w Kampinoskim Parku Narodowym, którego są gatunkiem herbowym. Łosia zobaczyć wcale nie tak trudno.

Ale zobaczyć dzikiego rysia jest trudno. Musi nam wystarczyć wiadomość, że żyje tuż tuż obok nas. Gdzieś. Może nawet dość blisko.  Bo tak jest bardzo często, że chociaż my ich nie widzimy, one nas obserwują uważnie, zza krzewów, spośród wysokich traw, gdzie czają się i patrzą, czasem tylko czują, bo węch mają i owszem, nadzwyczajny. Trudno się dziwić, że unikają z nami spotkania. Człowiek, homo sapiens, to nie jest łagodne zwierzę, to drapieżca, jakich poza nim na świecie się nie uświadczy…   

Rysie mają wdrukowaną w swoje bytowanie dwustumetrową strefę bezpieczeństwa, sam z siebie na bliższą odległość do człowieka nie podejdzie. Ale gdy robiłem to zdjęcie, ta kotka była ode mnie znacznie bliżej, kilkadziesiąt metrów zaledwie. To było zima, kilka lat potem, jak sprowadzono rysie do Puszczy Kampinoskiej. Podszedłem do woliery i przyglądałem się umieszczonym tam rysiom, były tam dwie samice, pieszczotliwie mówiliśmy na nie: kotki. Dorodne to były kocice.

 W lesie panowała jeszcze zima, śniegu było co niemiara, ale to był już koniec zimy i bardzo dobra pora na rysiowe gody.  Kotki w wolierze znajdowały się za wysokim ogrodzeniem, solidna siatka oddzielała wnętrze woliery od puszczy. Stałem tak sobie w odległości kilku metrów przed tą siatką, było trochę tak, jak w jakimś ogrodzie zoologicznym. Kotkom to zresztą zapewne niespecjalnie przeszkadzało, one urodziły się w takim ogrodzie. W tej wolierze pośród kampinoskiego rezerwatu do życia na wolności miały się przygotowywać, to był pierwszy etap ich drogi ku swobodzie. 

I tak sobie stałem i patrzyłem na kotki, gdy między mną, a siatką ogrodzenia,  pojawił się ogromny kocur. Jeden z tych, które już na wolność zostały wypuszczone i tej wolności się uczyły. Szedł niespiesznie, zupełnie na mnie nie w zwracając uwagi, niemal ocierając się o moje nogi, cały czas wpatrzony w te dwie kotki... Ale to nie jego uwieczniłem na tym zdjęciu.Wcześniej fotografowałem rysie, znajdujące się w wolierze. Gdy kocur pojawił się obok mnie, niemal tuż tuż, stałem jak zamurowany, bojąc się ruszyć udawałem drzewo, byłem tak zszokowany, że nie przyszło mi nawet do głowy, aby sięgnąć po aparat fotograficzny. I jak się już trochę ode mnie oddalił,  na wszelki wypadek i najspieszniej jak mogłem, wycofałem się w głąb lasu, a po niespełna godzinie później byłem już w swojej leśnej sadybie...

Przez kilka następnych lat kilka razy spotykałem rysie w Puszczy Kampinoskiej. Siadywał rudy kocur na stoku wydmy pod starą sosną przy czerwonym szlaku nieopodal Dębu Kobendzy. Lubił widocznie brać turystyczną. Może to było przyzwyczajenie z czasów, gdy żył w ogrodzie zoologicznym i patrzył się codziennie na tłumy gapiów. Kiedyś  zobaczyłem rysia tuż pod swoim leśnym domem. Biegł wzdłuż ogrodzenia w stronę lasu. Zabawne: kot przecież, a biegnąc tupał! Kot przecież cicho chodzi, a ten tupał. Dlatego, że biegł? Czy może z powodu ciężaru, jaki trzymał w pysku? Dorodną kurę w pysku trzymał. U sąsiada albowiem były kury! 

Ileż to taki kot musi się napolować, namęczyć, wyszukać, pogonić, aby złapać coś na obiad, na przykład dzikiego królika lub zająca, albo wiewiórkę, jakąś sarnę niezgułę, która nie była dość uważna. A tu, proszę, jedzenie nie wygląda zbyt inteligentnie i jest blisko, na jeden długi, rysiowy skok. Poza tym, do kur rysie z zoologów były przyzwyczajone, podrzucano im te poczciwe stworzenia, żeby koty miały co łapać, zaspakajając swój instynkt łowcy. Po tym przypadku sąsiadka zagoniła kury do kurnika. A ryś przychodził jeszcze przez kilka dni następnych. Siadał na skraju lasu i czekał. Drapieżce umieją czekać, to część ich zawodu myśliwskiego. Ale już się nie doczekał, ustały więc wizyty rysiowe. Jedno z takich odwiedzin jest na amatorskim zdjęciu, które pomieszczam poniżej. Tuż przed rysiem moja zona i dwójka dzieci. Stoją i patrzą. Ryś bardziej na kury, niż na ludzi.  Całkiem są blisko. I co? I nic. Chwilę to potrwało, potem ryś odszedł w las, a rodzina powróciła do leśnego domu.  


Rysie są drapieżnikami. Życie drapieżców łatwe nie jest, zwłaszcza gdy ma się na wychowaniu dzieci. Ileż to się trzeba naczekać, aż się trafi stosowna okazja na zdobycz. Dziko żyjące rysie najchętniej na swoje ofiary czatują na przesmykach nad wodą, zasadzając się na gałęzi. Od góry  dopadają zdobycz, chaps za kark i po krzyku. Opowiadał mi przed laty pan Pirożnikow, opiekun białowieskich żubrów, że jednego razu przyszedł ryś na jego podwórko w osadzie w Zwierzyńcu i postanowił zasadzić się na kury pana Włodzimierza. Oczywiście, jak to miał w zwyczaju,  nad wodą. Woda była w studni. Skoczył by zasiąść na jej kołowrocie. Drewniany walec się obrócił i ryś spadł wprost do studni. Nie miał żadnej szansy.

Z latami przestałem spotykać rysie. Kampinoskie rysie chyba jednak wreszcie zdziczały. I znów zaczęła u nich działać strefa bezpieczeństwa, unikały ludzi. Bo pojawiły się kolejne ich pokolenia, całkowicie w lesie wychowane. Niektóre wywędrowały w inne lasy, miały założone nadajniki, póki nadawały można było wiedzieć, gdzie się znajdują, rejestrowano ich obecność w lasach włocławsko gostynińskich i jeszcze dalej, pod Toruniem. A potem już nic o kampinoskich rysiach nie było wiadomo. Aż niedawno sfotografowała rysia jedna z fotopułapek, umieszczonych w rezerwatowych ostępach Puszczy Kampinoskiej. 

...................................