Wspomnienie z czasów zarazy (2)
Powstańcza Mogiła
Na zdjęciu powyżej widać fragment boru sosnowego w okolicach Zaborowa Leśnego, Na pierwszym planie leżąca na ziemi sosna. Ona umarła w sposób naturalny, w rezerwatach drzewa mogą o sobie decydować i nie muszą o tym przypominać, organizując strajki. Są jak ludzie, jedne zdrowsze, innym coś dolega, niektóre przetrwają ponad możliwości gatunku, inne poddadzą silniejszemu uderzeniu wiatru i legną na ziemi. Pośród takich sosen znajduje się Mogiła. Spoczywają w niej młodzi powstańcy, których życie zostało przerwane przez wiatr historii. Ludzie są bowiem jak drzewa, nie wszystkim jest dane przetrwać ponad możliwości gatunku...
Mogiła ta przez dziesiątki lat była jednym z ważniejszych miejsc, ku którym podążano przez Puszczę Kampinoską. Dopiero ostatnimi laty, już w parku narodowym, zaczęliśmy częściej wędrować ku miejscom wyróżniającym się urodą krajobrazu lub rangą w świecie przyrody. Mogiła znajduje się na szczycie piaszczystej wydmy, jednej z wielu w ogromnym kompleksie wydmowym. Kampinoskie wydmy są zabytkiem, niewątpliwie najstarszym w podwarszawskiej puszczy. Przechodzimy obok nich, depczemy ich grzbiety nawet o tym nie myśląc, a przecież ukształtowały się tutaj przed co najmniej 10 tysiącami lat. Cały ten kompleks wydm kampinoskich uchodzi za najlepiej zachowany z podobnych im w naszej części kontynentu europejskiego.
Otaczają mogiłę bory sosnowe. Poniżej wydmy rosną młodsze, tam przez
dziesiątki lat prowadzono normalną eksploatację, wycinano drzewa stare,
sadzono na ich miejsce młode. Ale i one w najmłodszych fragmentach
sięgnęły już lat pięćdziesięciu. Wciąż w niewielkim stopniu
przypominają coś, co nazywamy puszczą. Wiele jeszcze lat pracy leśników,
zanim tak uda się im ukształtować ten las, aby był godny nazywania się
puszczą. Najstarsze mają o ponad sto lat od nich więcej. Ale i one
zostały zasadzone już po tym, jak się tam wydarzyło to, co nas teraz
sprowadza w to miejsce na północ od Zaborowa Leśnego, tam, gdzie
rozciąga się kraina sosnowych borów, porastających piaszczyste wydmy.
Na tych wydmach, pośród tych borów, 14 kwietnia roku 1863 miała miejsce bitwa. Do historii przeszła jako "Bitwa pod Budą Zaborowską", bo bitewne pola obok wioski tej nazwy się znajdowało, Buda zresztą istnieje nadal, dzisiaj to mała wieś, 25 mieszkańców, ok. 3 km na wsch. od Zaborowa Leśnego. Zaledwie pół godziny ta bitwa trwała, a wstrząsnęła ówczesną Warszawą. Puszcza Kampinoska była wtedy schronieniem dla słabo uzbrojonego oddziału powstańczego "Dzieci Warszawy", dowodzonego przez Walerego Remiszewskiego, a złożonego głównie z warszawskiej młodzieży zbiegłej przed branką „w carskie sołdaty”. Dostał on zadanie udzielenia pomocy Jarosławowi Dąbrowskiemu i towarzyszom, planującym ucieczkę z Cytadeli Warszawskiej. Do ucieczki nie doszło, a Remiszewski otrzymał rozkaz wycofania się w głąb lasów. Władze carskie wysłały za nim wojsko pod wodzą gen. Krüdenera, które tutaj właśnie dopadło powstańców. Mieli w rękach przeważnie tylko kosy, jak mieli walczyć z pięćsetką dobrze uzbrojonych żołnierzy carskich? A ci odarli do naga wszystkich poległych i rannych, "tych ostatnich w okrutny dobijali sposób, ciała ich jedną stanowiły ranę” – pisały konspiracyjne "Wiadomości z pola bitwy".
Niedobitki
uszły w kierunku Górek, gdzie doszło do ponownego starcia; są w
tamtej stronie dwa pamiątkowe drzewa, martwa już sosna i wciąż
żyjący dąb, na których konarach kozacy wieszali ujętych.
„Hucznie, z muzyką i śpiewem wjechał generał Krüdener do
Warszawy. Z tyłu, przytroczeni do koni, szli młodzi chłopcy w
pokrwawionych szarych kurtkach powstańczych. Kozacy powiewali
triumfalnie przyczepionymi do pik krakuskami pomordowanych. Wielki
płacz towarzyszył im na trasie tego triumfalnego przejazdu Alejami
Jerozolimskimi do Krakowskiego Przedmieścia” (Maria Kann, Wierna
Puszcza, 1972).
Wzruszający opis pielgrzymki rodzin poległych na pobojowisko znalazł się w powieści „Dziedzictwo” Zofii Kossak i Zygmunta Szatkowskiego. „Pieszą procesją idą ku tym wzgórkom... O Boże, wieluż ich tu leży! Wszystkie ciała zmasakrowane, zrąbane okropnie. Niektórych nie można poznać. Kobiety czołgają się po tym cmentarzysku. Szukają swoich. Proszą Boga, by nie znaleźć.”
W Mogile spoczywa 72 młodych powstańców. Wznosi się nad nią metalowy krzyż, na nim 72 symboliczne gwoździe. Ku Mogile prowadzi piaszczysta droga, od lat miejscowi zwą ją Grobową Drogą. „W Święta Narodowe – wspominała jedna z mieszkanek okolicy. – całe wsie tam szły, dziewczynki w amarantowych beretach, a chłopcy w granatowych z chorągiewkami w rękach – widok imponujący i czas podniosły dla nas i naszych Rodziców." Trudno się powstrzymać od zadumy nad tym powstańczym grobem.
O osiemset metrów jest ten grób oddalony od Zaborowa Leśnego. Przez dziesiątki lat było to jedno z ważniejszych miejsc, ku którym podążano przez Puszczę Kampinoską. Jest nadal, chociaż ostatnimi laty, już w parku narodowym, zaczęliśmy częściej wędrować ku miejscom wyróżniającym się urodą krajobrazu lub rangą w świecie przyrody. Kampinoski Park Park Narodowy umieścił przy mogile tablicę z informacjami krajoznawczymi, ilekroć przy niej jestem patrzę, jak reagują na nią przechodzący turyści. Większość zatrzymuje się, ale tylko na moment, rzuca okiem na pomieszczony tam tekst, potem idzie dalej, zapewne nie jest tu po raz pierwszy. Staraniem KPN została starannie wydana interesująca książka Jarosława Włodarczyka "Szkice z powstania styczniowego w Pusczy Kampinoskiej", w środku moc dokumentów i ilustracji, każdy kto powiada, że uwielbia Puszczę Kampinoską, znać książkę powinien.
Post scriptum. Rozmyślania na marginesie
W okresie tzw.Polski Ludowej (trzydzieści cztery lata w tamtej Polsce żyłem) był taki czas, że nie turystyka indywidualna, a masowa była preferowana. Najważniejszymi imprezami turystycznymi były masowe rajdy. Władza lubiła nas mieć pod kontrolą, możliwie jak najwięcej, ale we właściwy sposób ukształtowanych politycznie.
W Puszczy Kampinoskiej najważniejszą taką imprezą turystyczną był rajd Palmiry, podobnie Rajd Lenina w Tatrach, były to de facto imprezy polityczne. Ten rodzaj turystycznej kultury masowej, jak takie rajdy, nie przypadł mi do gustu. O wycofaniu się z tego zdecydował jeden epizod. Ten epizod świetnie pamiętam.
Przewodniczyłem wtedy komisji PTTK do spraw Puszczy Kampinoskiej, projektowało się i znakowało szlaki, robiło właściwą propagandę ochroniarską wśród członków organizacji, a miała ona wtedy pół miliona ludzi. Z urzędu niejako zostałem wciągnięty do organizacji rajdu palmirskiego. Ustawialiśmy właśnie stoliki przy palmirskim cmentarzu, nad nimi wieszaliśmy kartony i transparenty z napisami informującymi kto i gdzie powinien się zgłaszać na mecie rajdu, aby na koniec swojej wędrówki odebrać proporczyki, plakietki itp. drobiazgi, które miłośnicy rajdów namiętnie zbierali. Ja z kolegami to wszystko układaliśmy na stolikach.
Rajdowicze jeszcze nie dotarli, godzina była dość wczesna. I wtedy pojawił się obok samotny wędrowiec. Turystycznie ubrany, widać było po nim, że sporo wędruje, o wyglądzie taternika, miał słynną horolezką na plecach, a po takie plecaczki specjalnie wyprawiało się za południową granicę, nasze polskie były beznadziejne. Stanął ten facet kolo mnie, popatrzył na to wszystko, co robimy, przygotowujemy. A potem spytał. Krótko i zwięźle: a konfetti też będzie? I poszedł w swoją drogę. Czułem się, jakby ktoś dal mi w łeb. W jednej chwili zrozumiałem w jakim cyrku biorę udział, jako jeden z jego organizatorów.
W tamtych
peerelowskich czasach, Przemek Burchard, redaktor naczelny rocznika
krajoznawczego „Ziemia 1966” zamówił u mnie obszerny materiał
o Puszczy Kampinoskiej. Pod koniec lat sześćdziesiątych XX wieku Polskie Towarzystwo Turystyczno Krajoznawcze wznowiło wydawanie rocznika krajoznawczego „Ziemia' z podtytułem „prace i materiały krajoznawcze”. Tradycje wydawania „Ziemi” sięgały roku 1910. Wznowienie edycji po wielu, wielu latach, było niewątpliwym sukcesem. PTTK było wówczas, jak wszystko zresztą w Polsce, mocno w pierwszym szeregu na froncie walki ideologicznej.
Prócz tekstów bardzo wartościowych, często omawiających miejsca, obiekty i problemy dotąd nie sygnalizowane w drukowanych publikacjach, znajdowały się tam, niejako z urzędu umieszczone, teksty takie, jakich oczekiwano, np. w artykule „Julian Marchlewski - rewolucjonista, uczony, miłośnik krajoznawstwa” autorstwa Zbigniewa Tomkowskiego, pomieszczonego w roczniku „Ziemia 1966", albo w następnym roczniku, tegoż autora „Włodzimierza Lenina zainteresowania krajoznawcze”. Obok Juliana Marchlewskiego w tym samym numerze znalazłem się również i ja. Nosił ten mój tekst tytuł „Kampinoskie
notatki”.
Omówiłem w nim okolice Zaborowa Leśnego i mogiły powstańczej z 1863 roku. Cenzura się ostro wtrąciła. Powiedziano, że materiał zostanie puszczony do druku, jeśli znajdzie się w nim również tekst o Palmirach. Dla równowagi, bo przecież powstańcy styczniowi zostali zabici przez Rosjan. Carskich bo carskich, ale jednak Rosjan. Dla równowagi należało więc napisać o miejscu, w którym pochowani zostali Polacy zamordowani przez Niemców. Palmiry grały swoją rolę w polityce rządzącej nami partii. Po to wymyślono ten rajd, abyśmy właściwie kształtowali w sobie naszą świadomość historyczną.
Zająłem się
przyrodą, poszedłem w krajoznawstwo, projektowałem szlaki
turystyczne i zacząłem pisać przewodniki, później książki, współudział w
organizowaniu rajdów palmirskich nie jest dla mnie specjalnym
powodem do dumy. Acz nie neguję wcale znaczącej roli w
przyczynianiu się tego rajdu do popularyzacji turystyki pieszej.
Późniejsze lata, wraz z pojawieniem się samochodu, trochę nam
przebudowały rozumienie tej turystyki. Bo i pojawiła się
popularność roweru, jako sposobu przemieszczania się w plenerze. Ale, jak warto przypomnieć: przyjemność poznawania terenu jest odwrotnie proporcjonalna do sposobu się poruszania.
------------------------------------------
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz