czwartek, 10 grudnia 2020

 Wspomnienie z czasów zarazy (3)

wędrowanie jesienne

 

Jesień jest porą roku, w której zbiera się plony nie tylko na polach, o tej porze nam się zbiera na rozliczanie, podliczanie, podsumowywanie. Tegoroczną jesień spędzamy, niestety, w niechcianym towarzystwie. Świadomość, że jest z nami ta przeklęta zaraza, kładzie się cieniem na naszym życiu. I  chociaż - wciąż korzystam z dobrodziejstwa, jakim jest możliwość mojego bytowania pośród przyrody - od ciemnych myśli uwolnić się nie sposób.  Ciemne myśli w kolorowej jesieni? A niech to wciurności, mocium panie, przecież tak nie można! 

Chyba żadna z pór roku nie ma tylu twarzy, co jesień. Zanim nadejdzie jesień właściwa, z kolorami, wieczorną mgłą i dymami ognisk, snującymi się nad rżyskami, będzie przecież jeszcze przedjesień, o której niektórzy mówią, że to raczej takie późne lato. Jest to wyraźnie wyczuwalny okres, w którym przyroda jakby się zatrzymuje w oczekiwaniu. Na polach kończą się pospiesznie żniwa, zwozi się siano z łąk, w sadach owoce dojrzewają, w lasach pod nogi zbieraczom rzucają się grzyby, niektórymi laty ich więcej, innymi mniej, zaczynają ryczeć zakochane jelenie, na wrzosowiskach wrzosy barwią się na wrzosowo, u nas ostatnio bardziej w sierpniu jeszcze, bo wrześniu już jest po wszystkim. A potem zaczyna się szał barw, przychodzi krótkie na ogół babie lato, ostatnimi laty zbyt krótkie, aby się nim nacieszyć, zaraz potem zdarzą się pierwsze nocne przymrozki, a wysoko w niebie szykują się już do ataku zrywające liście z drzew wiatry i jak wrogie armie zbliżają się szarugi jesienne, chłoszczące ziemię deszczem. Ale to już późna jesień. A może nawet już przedzimie. Wciąż trwają spory w narodzie która też pora roku najładniejsza, wiosna, czy jesień. No dobrze, przyjmijmy, że jesień. Ale która?


 Na wrzosowiskach koło Mostówki

 



Zakwitające wrzosy są najczęściej początkiem jesieni. Taki jakiś bardziej adwentową barwę maja, pewnie to dlatego. Od dobrych kilku miesięcy żyliśmy już z pandemią, przyzwyczajaliśmy się do niej, przypominano nam to nieustannie w telewizorze. A ja na początku miesiąca września odwiedziłem wrzosowiska pod Mostówką. Dopiero teraz, w paskudnej pogodzie grudniowej, wrzucam je do blogu, a powód opóźnienia był dość prosty, wysiadł mi komputer. 

Wrzosowiska koło Mostówki w pełni kwitnienia są niewątpliwie  jednym z przyrodniczych cudów podwarszawskiego Mazowsza.  Wrzosy dały nazwę miesiącowi, ale zakwitają bardzo chętnie jeszcze w sierpniu i bywają lata, że z początkiem września jest już w zasadzie po wszystkim. Tak naprawdę, to wrzosy są zapowiedzią jesieni, forpocztą, heroldem, jej trabantem. Kwitnące wrzosy przynależą do przedjesieni, to taka pora roku, której na ogół nie dostrzegamy, a ona jest i to całkiem naprawdę.

Tego roku trafiłem pod Mostówkę w czasie właściwym... Wrzosy kwitły w całej swojej okazałości. Wyglądało na to, że one zupełnie, ale to zupełnie nie przejmują się żadnym wirusem. Jakby zupełnie nie było żadnej zarazy na tym naszym dookolnym świecie. One po prostu kwitły, czyniąc swoją powinność... 

Mazowieckie wrzosowisko na wydmach mostowiecko-lucynowskich jest zupełnie inne, niż wrzosowiska, jakie poznałem przed laty w czasie  wrześniowej bytności w Bretanii. I zupełnie inne, niż wrzosowiska brytyjskie, jakie  sobie wyobrażam po lekturze „Psa Baskervillów” i „Wichrowych wzgórz”. Podwarszawskie wrzosowisko kolo Mostówki powstało na mazowieckich piachach, ale doceniono jego urodę i walory, bo znalazło  na liście najcenniejszych europejskich obszarów chronionej przyrody "Natura 2000". Jest piękne i  cenne. A takie to niby nic te wrzosowiska, bo powstały na pożarzysku, na leśnym śmietniku, bo tam las się spalił, a przez jego środek co jakiś czas pomyka pociąg ze stacji Tłuszcz ku Ostrołęce jadący. Lub z powrotem, bo i tak mu się zdarza.  

Wpierw ciut encyklopedii. Rośnie tam w sumie 384 gatunków roślin, w tym wiele chronionych i rzadkich. Poza wszechobecnym wrzosem także  mącznica lekarska oraz... piasek. Mącznica to wiecznie zielona roślina, która często rośnie pod wrzosem, więc z pozoru nawet jej nie widać. W Europie Zachodniej zanikła kompletnie. Jest wiecznie zielona, pięknie kwitnie  i ma latem czerwone owoce, a liście są lekarstwem na choroby dróg moczowych. To największe stanowisko tej rośliny w Polsce. Rośnie w ogromnych płatach. Nie podpisuję jej fotografii, poznać ją można od razu. A piasek też jest na niemal każdym zdjęciu. Cenny on jest z powodu swojej jakości, bo to jest piasek szklarski. Niemcy w czasie wojny wywozili go stąd do Niemiec, bo jest rzadkiej krystaliczności.

Kto wie, czy nie największą zaletą tego terenu jest  to, że nie jest on  komercyjnym, płatnym obiektem przyrody do podziwiania, oprawionym w parkingi i stragany z pamiątkami. Tam się po prostu przyjeżdża, jeśli pociągiem od od stacji idzie się kilkanaście minut wzdłuż torów ku północy, a jeśli autem, to stawia samochód na skraju tego cudeńka i wchodzi pomiędzy kępy wrzosów, ścielących się pośród sosenek, jałowców i brzóz. Fotografując, to oczywista, lepiej wczesnym rankiem, bo światło jest wtedy lepsze. To i łaziliśmy, ile się da, na ile stare nogi pozwalały.  Przy okazji można  sfocić jakąś młodą parę, która zamówiła sobie wśród wrzosów sesję fotograficzną.  





















--------------------------------------------------------------------

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz