Błękitna
Anna
Ilekroć
jestem w nieborowskim pałacu, tylekroć jak magnes przyciąga mnie
ten portret. Patrzy zeń piękna kobieta. Pół Francuzka, pół
Niemka. Regularne rysy, doskonałość linii nosa i brwi, uroda
niemal klasyczna. Patrzy na mnie wyniośle, uwodzicielskie i kocie
oczy są przerażająco zimne. Wąskie usta zastygłe w półuśmiechu,
bezlitosne jak bezlitosnym był los dla niej, przedtem, przed
szczęśliwym dniem, który stał się cezurą w jej życiu. Anna z
portretu wie, że jest piękna. Pozwala się kochać, uwielbiać,
adorować. I tylko tyle.
Lewa
ręka zwisa wzdłuż sukni, nieco tylko uniesiona, usztywniona.
Dotyka palcami fałdów sukni dziewczęcym nieco gestem, tutaj jakby
nie na miejscu. Druga ręka trzyma niewielkiego psa. Pies nie wydaje
się być zadowolony, Anna trzyma go mocno, pewnie.
Na
portrecie tym główną rolę gra suknia. Już nie jest to portret
Anny w sukni. To portret sukni, okrywającej Annę. Niebieskiej, jak
niebieskim był dach Błękitnego Pałacu. Nakazała, aby był
niebieski, błękitny jak kolor pogodnego nieba.
„Dramaty
i komedie w XVIII wieku często opowiadały o zagubionych dzieciach,
które wychowywały się w najskromniejszych warunkach, nim odnaleźli
je rodzice” – pisał Mieczysław Smolarski. I takim był los
pięknej królewny.
Otóż,
Henryka Duval była Francuzką, córką kupca handlującego winem.
Przypadła do gustu Augustowi Mocnemu. „Całe moje życie było
jednym nieustającym grzechem” – podobno krótko i zwięźle
wyznał na spowiedzi przed śmiercią. Jednym z owoców tego grzechu
była Anna. Grzeszny ojciec szybko zapomniał o przygodzie. Henryka
niebawem umarła i mała Anna pozostała w zupełnej nędzy.
Szczęściem dowiedział się o tym jej brat przyrodni i ubraną w
oficerski mundur wziął ze sobą na dokonywany przez Sasa przegląd
swego pułku.
Dalej
zaczyna się bajka. August wzruszył się mocno rozpoznając w
dziewczęciu rysy jej matki, wziął na dwór, wychował jak dziecko
najukochańsze, przydając nazwisko hrabiny Orzelskiej. Odbierała
hołdy jak królewna. Król darował jej Pałac Błękitny. Wydał za
mąż za saskiego księcia. A ona nosiła niebieskie suknie, liberię
miała niebieską, pojazdy, uprząż i pomieszkanie ulubione,
wszystko było niebieskie.
Portret
Anny jest ozdobą Czerwonego Salonu nieborowskiego muzeum wnętrz
pałacowych. Nie mogłoby być inaczej. Zawsze musiała Anna
dominować, przyciągać, gromadzić tłum adoratorów. Zalotna,
kapryśna dama w błękicie. Dobrze się czuje w tym rokokowym cacku,
jakim jest salon, pośród tych ścian obitych kwiecistym,
karmazynowym adamaszkiem, który tak świetnie komponuje się z jej
błękitem. Anna z portretu wie o tym.
Pod
ścianami rokokowe mebelki. Trema w rokokowych ramach. Rozkoszne
putta, igrające na malowidłach z supraport i medalionów,
przedstawiających symboliczne sceny miłości i winobrania, polowań
i uczt. Jedno putto trzyma w ręku maskę teatralną. Anna
jawi się w tej dekoracji jak aktorka. Andrzej Banach napisał
kiedyś, że w barokowym teatrze „wszystko jest pozorem, kostiumem,
kłamstwem: biedny jeniec jest księciem, wygnaniec królem,
kopciuszek królewną. I w życiu nie było inaczej: faworyt
królewski ginął nędznie, wtrącony do więzienia, nie koronowana
królowa kończyła życie w klasztorze, na jej miejsce przychodziła
nieznana jeszcze wczoraj panienka. Nie wolno niczemu zawierzyć,
wszystko jest ułudą, świat prawdziwy też był zakryty maską”.
Anna, Anetka, jak ją nazywano, nałożyła maskę, którą jej podał
bezimienny putto z supraporty. I w tej masce pozostała już na
zawsze.
Błękitna Anna w Czerwonym Salonie nieborowskiego pałacu Radziwiłłów. Fot.L.Herz |
Tekst opowieści o Błękitnej Annie został wcześniej pomieszczony w mojej książce „Wardęga”,
wydanej nakładem wydawnictwa Iskry w roku 2010. Przypominam go, bo zapewne nie wszyscy moi czytelnicy z tekstem tym się zetknęli. W Nieborowie staram się
bywać często i właśnie teraz znowu tam się wybieram i być może spotkamy się akurat w Czerwonym Salonie, przed portretem błękitnej Anny...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz