Pan Wojciech Urmanowski w swoim skansenie w Kuligowie. Fot. L.Herz |
Pośrodku
położonej nad Bugiem wsi Kuligów w radzymińskim powiecie, na niewielkim skrawku
ziemi, stłoczone jakby ponad miarę, stoją
drewniane budynki, większość kryta słomianymi strzechami, wśród nich
dworek drobnoszlachecki i wiejska chata, obora, stodoła i spichlerz, wozownia i
przydrożna kuźnia, a wewnątrz budynków i obok nich. setki przedmiotów,
poodnajdywanych po wsiach, kupowanych i uzyskiwanych za darmo, bo to przecież
już całkiem nikomu niepotrzebne te wszystkie stare garnki i drewniane łóżka, bo
kto to będzie ich teraz używał i po co komu te zydle, na których nikt już nie
usiądzie i te cepy, do niczego już niepotrzebne, i ten rozlatujący się żelazny
rower listonosza z pobliskiego miasteczka, zupełnie nie nadający się już do
jazdy, i ta dziurawa łódź, którą tyle razy wypływało się na Bug, aby zarzucić w
nim sieci o świcie, wtedy gdy mgły ścielą się nad rzeką i czas na ryby jest
najlepszy... W skansenie w Kuligowie nad
Bugiem jest tego tak wiele, że ogarnąć tego nie sposób.
Ten
skansen powstał za sprawą jednego
człowieka. Nazywa się Wojciech Urmanowski. Jest mężczyzną o silnej budowie, jak
na syna kowala przystało, zdrowy już nie jest, bo ma swoje lata, siwy zarost
przysłania mu cień słomkowego kapelusza, spod którego dobrze mu z oczu patrzy.
Pan Wojciech wszystko to, co w Kuligowie się znajduje, sam zebrał i przywiózł.
Czeka go jeszcze moc roboty, bo trzeba to jeszcze utrzymać, zabrać się do
naprawy, do konserwacji, roboty czeka tyle, że pod człowiekiem łydki same się
trzęsą ze strachu, gdy myśli się o czekającym ogromie pracy. Skąd się to wzięło
u niego, skąd się wzięła ta pasja, skąd ten pomysł na ten skansen, na to całe
imponujące kolekcjonerstwo?
Ja urodziłem się i wychowałem w Jadowie
– opowiada - na granicy Mazowsza i
Podlasia, tam wpływy tych dwóch regionów mieszały się i przenikały, gdzie obok
siebie w zgodzie mieszkali katolicy, prawosławni, ewangelicy i żydzi, gdzie na
jarmark przyjeżdżał zarówno rodowity Mazowszanin, jak i śpiewnie mówiący
Podlasiak. Ten pejzaż kulturowy, te drewniane chaty kryte naturalnym
materiałem, ręcznie wykonane narzędzia, język, jakim kiedyś mówiono, jak i
pejzaż przyrodniczy – płaski, monotonny krajobraz nieszczególnie bogaty w
kolory, wciąż przechowuję w swojej pamięci.
Ale ten świat z wolna odchodzi.
Wnętrze jednej z chałup w kuligowskim skansenie. Fot. L.Herz |
Polska wieś
nieuchronnie się zmienia, a tradycja zanika. Ludzie chcą żyć wygodniej,
szybciej i wydajniej pracować, używać trwalszych i bardziej produktywnych
narzędzi. To i znikają drewniane chaty i
słomiane pokrycia dachów można zobaczyć jedynie w opuszczonych
domostwach, a zachowany przydomowy warsztat rzemieślniczy to prawdziwy unikat.
No więc, podjąłem się gromadzenia i dokumentacji dawnej architektury wiejskiej
i szlacheckiej, jaka powstawała na Mazowszu i Podlasiu. Mam świadomość – mówi
pan Wojciech - że są to ostatnie chwile,
aby opisać, udokumentować i utrwalić w pamięci te nieliczne zachowane elementy
dawnego budownictwa i rzemiosła...
Wielką było dla
mnie radością spotkanie z twórcą kuligowskiego skansenu i jego dziełem. Pana
Wojciecha, jego skansen i całą okoliczną okolicę opisałem ze szczegółami w
swojej nowej książce, którą właśnie przygotowałem do druku. Nadałem tej książce
tytuł: „Niezwykła prowincja. Podróże po Mazowszu”. Bo i rzeczywiście niezwykłe
rzeczy ukrywa przed nami mazowiecka prowincja, warto je odwiedzać w swoich
podróżach.
Do Kuligowa samochodem lub rowerem
łatwo można trafić, do skansenu w tej nadbużańskiej wiosce zapraszają
rozstawione przy szosach drogowskazy, m.in. przy sosie wiodącej od Nieporętu
przez Białobrzegi i Załubice na jeziorem Zegrzyńskim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz