Piaszczysta droga polna na Mazowszu
w upalny dzień przy końcu lata
To zdjęcie zrobiłem pod koniec tegorocznego lata w okolicach Podebłocia w powiecie ryckim na południowo-wschodnim krańcu Mazowsza. Pierwszy raz tamtędy szedłem do pociągu ponad czterdzieści lat temu, później już mnie nie było na tej polnej drodze, wiodącej w stronę stacji w Życzynie.
Wiele różnych dróg wówczas poznałem, zachłannie poznając Mazowsze. Ku stacjom kolejowym bardzo często prowadziły dróżki, zwane rowerówkami. To był najkrótszy dojazd do stacji od wiosek. Niemal nie było wtedy prywatnych samochodów, na wsi zupełnie ich nie było, asfaltu do tych wsi też jeszcze nie doprowadzono, rower był powszechnym środkiem lokomocji, zostawiało się rower przy stacji i jechało pociągiem do miasta do pracy.
Lubiłem te rowerówki. Teraz to już przeszłość, lud wiejski na ogół ma swoje auta, do większości wiosek wiedzie droga asfaltem i choć jest dłuższa od rowerówkowej drożyny, ale jest wygodniejsza, więc rowerówek praktycznie się już nie spotyka. Dawniejszymi laty takie rowerowe dróżki były bardziej pewne od najpewniejszej mapy, pomagały znaleźć najkrótszą trasę do stacji. Przerzucały się z drogi na drogę, czasem wiodły na skos przez zaorane pole, przed żniwami szło się wtedy taką dróżką wśród łanów zboża i to było bardzo sympatyczne wędrowanie. I taką zapamiętałem wtedy, gdy od Podzamcza szedłem do stacji w Życzynie. Te zboża z kłosami na wysokości ramion wciąż mam przed oczami.
Tego roku szedłem tamtędy, gdy zboże już zwieziono z pól, otaczały mnie ścierniska, z nieba lał się żar, a droga była niewygodna, okrutnie piaszczysta. Powinno mi być źle, ale nic z tego, źle mi nie było. Dobrze się czułem wśród tego krajobrazu.
Wiele różnych dróg wówczas poznałem, zachłannie poznając Mazowsze. Ku stacjom kolejowym bardzo często prowadziły dróżki, zwane rowerówkami. To był najkrótszy dojazd do stacji od wiosek. Niemal nie było wtedy prywatnych samochodów, na wsi zupełnie ich nie było, asfaltu do tych wsi też jeszcze nie doprowadzono, rower był powszechnym środkiem lokomocji, zostawiało się rower przy stacji i jechało pociągiem do miasta do pracy.
Lubiłem te rowerówki. Teraz to już przeszłość, lud wiejski na ogół ma swoje auta, do większości wiosek wiedzie droga asfaltem i choć jest dłuższa od rowerówkowej drożyny, ale jest wygodniejsza, więc rowerówek praktycznie się już nie spotyka. Dawniejszymi laty takie rowerowe dróżki były bardziej pewne od najpewniejszej mapy, pomagały znaleźć najkrótszą trasę do stacji. Przerzucały się z drogi na drogę, czasem wiodły na skos przez zaorane pole, przed żniwami szło się wtedy taką dróżką wśród łanów zboża i to było bardzo sympatyczne wędrowanie. I taką zapamiętałem wtedy, gdy od Podzamcza szedłem do stacji w Życzynie. Te zboża z kłosami na wysokości ramion wciąż mam przed oczami.
Tego roku szedłem tamtędy, gdy zboże już zwieziono z pól, otaczały mnie ścierniska, z nieba lał się żar, a droga była niewygodna, okrutnie piaszczysta. Powinno mi być źle, ale nic z tego, źle mi nie było. Dobrze się czułem wśród tego krajobrazu.
Pośród mazowieckich pól przy końcu upalnego lata. Fot.L.Herz |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz