piątek, 15 maja 2015


Pośród bagien i moczarów
Prawdziwy turysta przeszkód się nie boi, nawet w padającym deszczu, wśród mazowieckiej dżungli. 

W wysokich górach najbardziej efektowne szlaki turystyczne wiodą skalnym terenem i są zaopatrzone w różne żelazne ułatwienia, drabinki, łańcuchy, klamry. Na nizinach podobną role spełniają bezdroża i szlaki bagienne, te przede wszystkim. W Holandii wędrowałem takimi trasami. Przy wejściu na nie umieszczono tablice z ostrzeżeniem o trudnościach i zalecające wycofanie się ze szlaku, jeśli w pierwszych minutach wędrówki uznamy trasę za zbyt trudną. Również w Polsce przez mokradła i bagna są prowadzone znakowane szlaki, najczęściej pobudowano na nich kładki turystyczne, aby móc wędrować bezpiecznie. Są takie kładki na wielu ścieżkach i szlakach dydaktycznych w różnych polskich lasach, a najbardziej atrakcyjne są w parkach narodowych, w Biebrzańskim, Kampinoskim, Poleskim, Wigierskim. Nie da się ukryć, że prawdziwą przygodę przeżyć można jednak tylko na takich trasach, gdzie kładek nie ma. W Parku Biebrzańskim są takie szlaki. Tak jak szlaki narciarskie w górach, tyczkami z namalowanymi na nich znakami, oznakowane są niektóre szlaki w rejonie nadbiebrzańskich Grzęd.

Na biebrzańskich szlakach wielokrotnie spotykałem fotografujących z marszu Duńczyków, Holendrów, Niemców i Francuzów, niekiedy w wieku już solidnie dojrzałym. Wędrowali po dwadzieścia kilometrów przez bagna, w gumiakach na nogach, objuczeni statywami, aparatami, wymiennymi obiektywami. Pytani, czy są zadowoleni, odpowiadali, że tak, że oczywiście, że wspaniale, lecz że są bardzo bardzo trés fatigue... Aby na takim szlaku móc się znaleźć, trzeba jechać daleko, bo aż nad Biebrzę. Co prawda fragmenty tamtejszych bagien leżą również na Mazowszu, ale na jego peryferiach. Niestety, nie ma takich znakowanych tras, wiodących bagiennymi łąkami i lasami podwarszawskiego Mazowsza.

Są turyści, którzy tego rodzaju turystykę ekstremalną uprawiają wybierając się na trasy nieoznakowane, nawet w okolicy podwarszawskiej można takie szlaki odnaleźć. Z gromadą takich zapaleńców spotykam się od czasu do czasu wśród bagiennego lasu, zapraszam ich na tego rodzaju wędrowanie i to najlepiej wczesną wiosną. Wtedy na bagnach wody jest najwięcej i ta dodatkowa trudność bywa dla wędrowców atutem. Niektórzy ze znanych mi bagiennych turystów ma już swoje lata, a nie straszne im żadne przeszkody. Ba! Wręcz się o nie dopominają. „Zaraziłeś mnie bakcylem bagiennym i tak już zostało, leczyć się nie będę” po ostatniej z organizowanych przeze mnie takich wycieczek napisała mi jedna z takich zarażonych, skądinąd już babcia, ale jakże żwawa jest ona ta babcia. Różni są albowiem ludzie na tym świecie. 
W gumiakach na nogach, z kijem w ręku, miłośnicy bagiennych szlaków wkraczają w przepastne olsy. Fot.L.Herz

Ścieżynką pośród szuwarów, byle do przodu. Fot.L.Herz
Wielką jest przyjemnością wędrowanie, jeszcze większą gdy wędruje się tam, gdzie prócz zwierza nie mamy niemal szansy na spotkanie kogokolwiek. Nie trzeba wcale naruszać spokoju rezerwatów, niech przyroda tam bytuje sobie sama ze sobą i niech jej tam będzie dobrze bez naszego w tym udziału. Są jednak i poza rezerwatami takie łąki i takie lasy na Mazowszu, w które warto się zagłębić, aby móc tam uczestniczyć w życiu przyrody. Znam ich trochę i wiem, że wcale nie muszę jechać do dalekich krajów, aby godzinami wędrować wśród wysokich szuwarów i traw, pośród przepastnych olsów. Aby zatracić się wśród przyrody i zapomnieć o dniu codziennym.

Kilka lat temu taką wytężającą i odludną trasą wędrował ze mną przyjaciel. Nie było łatwo. Na plecy założyliśmy plecaki, na szyjach zawisły lornetki, bo spodziewaliśmy się spotkać po drodze dzikiego zwierza i dobrze by było przyjrzeć się bestii w znacznym zbliżeniu. Na nogi wciągnęliśmy wodery, gumowe buty z cholewkami, okrywającymi i łydki, i uda. Zwykłe gumiaki nie starczyłyby, błota i wody na planowanej trasie było aż nadto.

Ruszyliśmy w głąb bagien. Szło się wolno, Kilometr w ciągu godziny. Szło się wolno. Było pięknie. Po godzinie gałąź jakaś nieproszona rozdarła przyjacielowi gumowy but. Zmyślnym sposobem próbował temu zaradzić, niewiele pomogło, woda w bucie mu chlupotała nieprzyjemnie. Martwię się, że wrócisz zaziębiony – powiedziałem. Miałem prawo tak sądzić. Była połowa kwietnia, rankiem bagienne wody ścięte były jeszcze cieniutką warstwą lodu. No to co z tego – odparował mi Andrzej – do domu wrócę zaziębiony, ale szczęśliwy. 
Bagiennym bezdrożem wśród turzyc pośród olsu. Fot.L.Herz

 

2 komentarze:

  1. Piękna sprawa, bardzo bym kiedyś chciał się z Panem na mazowieckie bagna wybrać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Miłośników klimatów bagiennych jest więcej. Gdyby Pan organizował taką wyprawę - piszę się :)

    OdpowiedzUsuń