czwartek, 27 września 2018

Zielona jesień w Górkach nad Łasicą


24 września byłem w Górkach pośród Puszczy Kampinoskiej. Wieś mocno się wyludniła od moich ostatnich tam odwiedzin, a przyroda wypiękniała. Niby zaczęła się jesień, noce już dłuższe, dnie krótsze, a zieloność wokół  jeszcze ogromna. Stanąłem na moście na kanale Łasica, przekopanym po 1864 roku. W latach drugiej wojny światowej naziści wzdłuż kanału ustanowili granicę między tzw.Generalnym Gubernatorstwem, a terenami włączonymi do Rzeszy, znajdującymi się na północ od kanału.  Szły deszczowe chmury.  Wysoko na niebie krzyczały żurawie. Słyszałem je, ale nie mogłem dostrzec ich gołym okiem, a lornetki ze sobą nie miałem. Bardzo wysoko leciały.  Pejzaż zrobił się bardzo fotogeniczny. Sfotografowałem ten pejzaż.  Niebo na zdjęciu się znalazło. Żurawi się na nim nie wypatrzy.


poniedziałek, 10 września 2018

Długie sioło w Puszczy Białej


Dawno mnie tam nie było. Włóczyłem się u stóp Gorców i Pienin, po Puszczy Augustowskiej, na Suwalszczyźnie, trochę zaniedbałem lubiane Mazowsze. Ale wróciłem pod koniec sierpnia i przy pierwszej okazji pojechałem tam, gdzie bywać lubię. Do Puszczy Białej. Do Długosiodła. A bez samochodu dojechać tam niełatwo. A bez internetu nie można się dowiedzieć jak dojechać. Skąd odchodzą autobusy w Warszawie. Kiedy jest powrót, o tym informacji nie znalazłem nawet na przystanku w Długosiodle. Interweniowałem w tej sprawie w gminie, może juz jest informacja, oby była, bo wstyd.
Długosiodło znajduje się na północnych krańcach Puszczy Białej, otoczone jest lasem. Blisko 40. lat temu zaprojektowałem szlaki, wiodące z Długosiodla w te lasy. Zobaczyłem je odnowione. Szedłem teraz nimi, są w dobrym stanie. I to cieszy. 
Skąd taka nazwa - Długosiodło? Stanisław Kącki z Kornacisk, zwany w Długosiodle „Dziadkiem”, opowiadał mi przed ćwierćwieczem taką oto opowieść. Było to bardzo dawno i wtedy z Broku, gdzie mieli letnią rezydencję, wyruszyli biskupi na łowy w puszczy. No i zabłądzili. Gdy wreszcie znaleźli się nad czystą wodą śródleśnej strugi, postanowili zatrzymać się na odpoczynek, a miejsce to na pamiątkę swojego błądzenia nazwali „Długie nie zdejmowanie siodeł”. Później pobudowali w lesie kaplicę, żeby w czasie łowów mieli gdzie msze odprawiać. Potem przy wpisywaniu w kronice miejsca ustawienia kaplicy, skrócono nazwę na Długie siodło, a jeszcze potem na Długosiodło.
Leśnik Jan Suder z Długosiodła, którego przed blisko 40. laty odwiedziłem,  nazwę wiązał w swojej opowieści również z rycerzami (lecz już nie z biskupami z Broku), którzy miejsce popasu nazwali tak dlatego, iż długo w siodłach siedzieli. Opowiadał też, że w głębi lasu spotkali owi rycerze chłopca. Zdziwieni tym spotkaniem, jako że wiele godzin jeżdżąc po puszczy nie widzieli żadnej osady, spytali go skąd on jest? Chłopak nie umiał odpowiedzieć. – No dobrze, rzekli rycerze. – W takim razie powiedz, jak długo szedłeś tutaj od swego domu. Od kiedy kur piał – odpowiedział chłopak. Na to roześmieli się rycerze i ziemię nazwali Kurpiami.
To było naprawdę bardzo dawno, a przecież odległe echa tego wydarzenia wciąż jeszcze słychać w okolicy. Opowieści o rycerzach łączą się w tych legendach z opowieściami o biskupach płockich, do których przez wieki należała Puszcza Biała. 
Prasłowiańskie słowo „sedlo” i staropolskie „siodło” znaczyło tyle, co osiedle lub wieś. Że zaś wieś rozciągała się wzdłuż dolinki strugi i była długą, więc i takie też Długosiodło zapisano w dokumentach na początku XIII w. W 1262 roku ruszyła na Mazowsze kolejna wyprawa litewska i bardzo mocno dała się księstwu we znaki. W Jazdowie wzięto do niewoli i ścięto księcia Siemowita, najstarszy syn Konrad dostał się do niewoli. Rozwój Mazowsza został zahamowany na długie lata. Mimo tej klęski jednak Mazowszanie się nie poddali. Pod wodzą wojewody Niemierzy zaatakowali wojska litewsko-ruskie właśnie pod Długosiodłem.
Długosiodło niejeden raz było świadkiem walk ciężkich i krwawych. Te starsze pozostały w legendach, jak choćby w tej o Dziewczych Górach, jak zwane są piaszczyste wydmy paraboliczne, porośnięte sosnowym borem i ciągnące się na blisko trzy kilometry na wschód od osady. Powiadają, że góry te stąd się tak nazywają, iż tutaj właśnie zapadły się pod ziemię dziewczęta kurpiowskie, uciekające przed napastującymi je żołnierzami szwedzkimi, w ten sposób ratując swój honor i swoje dziewictwo.

Co kilka lat jestem w Długosiodle, przyjemna to wieś, ale jakiś czas temu wydała mi się jeszcze przyjemniejsza. Było to wtedy, gdy zobaczyłem malowane w kwiaty domy i bardzo ładnie wyglądały takie domy, których ściany obite były drewnianymi deskami, a na nich namalowano malwy.
Niewiele już pozostało kwiatów, w jakie malowane były domy w Długosiodle. Czas zatarł farbę. Szkoda. Malunki na nich wyrastały z ducha malarstwa Chagalla. Jeden z domów był pomalowany na niebiesko, na szczycie piętrowej kamienicy, tuż nad zawieszonym na balkonie szyldem z napisem "zakład pogrzebowy", unosił się anioł w błękitnej szacie, z rozwianymi jasnymi,słowiańskimi włosami. W reku trzymał wianek z polnych kwiatów. Na wysokości parteru wymalowano słoneczniki, duże i uśmiechnięte.
Tylko te domy, drewniane w większości, pozostały po tutejszych Żydach. Kiedy pierwsi z nich pojawili się w Długosiodle, tego nie wiadomo, na pewno mieszkali już we wsi pod koniec wieku XVIII. Ale pod koniec lat siedemdziesiątych XIX wieku z handlu czerpało zyski jedynie 15 Żydów, natomiast dla 653 osób pochodzenia żydowskiego podstawą utrzymania była praca na roli. Długosiodło wyróżniało się pod tym względem z pośród innych osad na ziemiach polskich. 

Malowidła na długosiodlańskich domach były dziełem malarki, Małgorzaty Ewy Czernik. Wyczytałem w jednej z recenzji, pomieszczonych w internecie, że dla tej artystki jakby za ciasna jest rama czy płaszczyzna obrazu, więc wychodzi często poza nie. Czasem tworzy instalacje przestrzenne, wielkoformatowe freski, projekty scenograficzne, jest także performerką. To co robi, robi nie na pokaz, nie dla artystycznej prowokacji, lecz na żywo dla ludzi i z ludźmi! Inni epatują widza rozprutymi brzuchami lalek, czy rozpiętymi na krzyżu męskimi genitaliami, ona namalowała na ścianach długosiodlańskich domów wielkie anioły.
Rozmawiałem z nią. Opowiadała o swojej przygodzie z Długosiodłem. Zaproszona tu do przygotowania wystawy, poświęconej powieści "Chłopi", poprosiła mieszkańców wsi o zebranie starych, autentycznych przedmiotów codziennego użytku, które posłużyły jej do wykreowania wystawy. Ludzie przynosili przeróżne rzeczy, były np. maselnice, cebrzyki, dawny stół i taboreciki, ona z beczki do kiszenia zrobiła rzeźbę, w której siedziało licho lipieckie i grzeszne dusze, wykorzystałam też stary, drewniany płot, na którym wyrosły malowane przez nią malwy. Młody człowiek zrobił jej najprawdziwsze duże, dwuskrzydłowe wrota z desek i belek, na żelaznych zawiasach, ona te odrzwia pomalowała, zmieniając je w "Niebiańskie Wrota". Wokół stanęło jeszcze 40 złocistych snopów prawdziwego zboża i tak utworzył się słoneczny, żywy krąg, wysypany jeszcze kwieciem zebranym przez miejscowe dzieci. Tak to w Długosiodle połączony został Reymont ze świętem dziękczynienia za plony, czyli tradycyjnymi dożynkami.
W akcji artystycznej pani Małgorzaty uczestniczyli niemal wszyscy mieszkańcy Długosiodła, od dzieci po dziadków i babcie, każdy z wiankiem na głowie, a ona była ubrana w suknię długą do ziemi, w kolorach tęczowych, uszytą przez tamtejszą krawcową. Przed "Niebiańskimi Wrotami" stał cebrzyk z wodą i dużą chruścianą miotłą, którą wszystkich kropiono. Kto się poczuł czysty mógł wejść do świętego kręgu. I nagle, zupełnie spontanicznie utworzył się łańcuch splecionych rąk wokół wielkiego złocistego kręgu i wszyscy zaczęli się kręcić delikatnie w rytm żywej muzyki.
Opowiadała artystka: co poniektórzy bardzo się wzruszyli kiedy mówiłam - poczujmy tę chwilę tu i teraz, jesteśmy razem, połączeni trzymamy się za ręce, osoby przypadkowe i nieprzypadkowe, ta chwila ma znaczenie - i widać było emocje, wzruszenie, co już się działo jakby poza mną, co przekroczyło moje oczekiwania.
Niestety, czas zatarł kolorowe malunki na długosiodlańskich domach. Jeszcze tu i tam trwają, ale to już nie to, co kiedyś. Sfotografowałem je w roku 2012. Czyż nie były cudowne?