W
upalny dzień tegorocznego mazowieckiego lata zawędrowałem na
miniaturową pustynię pośród słynnego Całowania. Niezwykłe to jest
torfowisko i nazwę ma niezwykłą, a o jego przyrodniczych walorach można nieskończenie, lecz ja nie o tym. Chcę teraz opowiedzieć o niewielkiej wyspie piachu, którą teraz odwiedziłem. Ponad równinną powierzchnię bagien Całowania wyrasta kilka niewysokich wydm, koło niewielkiej wioski o nazwie Pękatka jest wydma najważniejsza. Obok niej powstały rybne stawy, są popularnym łowiskiem wędkarskim i zawsze sporo tam ludzi, moczących kije w wodzie. Na piaszczystą wydmę mało kto zachodzi. Może to i dobrze.
Te nieco zapomniane wydmy Pękatki są wpisanym do rejestru zabytków stanowiskiem archeologicznym na skalę światową. Archeolodzy odnaleźli tam krzemienne narzędzia, ślady chat, szałasów i jam gospodarczych sprzed około 13 tysięcy lat. Pod koniec epoki lodowcowej przed kilkunastoma tysiącami lat, obozowali na tej wydmie łowcy reniferów. Lądolód, zalegający wówczas ten fragment ojczystej ziemi, który dzisiaj nazywamy Mazowszem, właśnie począł był ustępować ku północy. Krajobraz Mazowsza tamtych czasów przypominał tundrę, a na pastwiskach tej tundry, wśród traw i krzewów pasły się dzikie renifery. Przez kilka stuleci od połowy X tysiąclecia p.n.e. do schyłku IX tysiąclecia p.n.e., Mazowsze było krainą zamieszkaną okresowo przez koczownicze grupy łowców reniferów. Gdy lądolód począł się wycofywać na północ, klimat się tutaj wyraźnie ocieplił, na północ Europy podążyły również renifery, a w ślad za nimi koczownicze plemiona myśliwych.
W swojej pysznej książeczce „Mazowsze nieznane” Zdzisław Skrok pisał pięknie o tych łowcach reniferów z Całowania. Że istnieją przesłanki, pisał, iż nasi przodkowie tę ziemię z żalem opuszczali. Oto nad jeziorem Onega odkryto cmentarzyska tych łowców, przybyłych tam z tych terenów. Że to te same plemiona, zaświadczały odkryte tam przedmioty, identyczne tylko tam i tutaj. Wszystkie ciała zostały złożone w ziemi głowami w jednym kierunku. Nie ku wschodowi, ku północy, lecz w kierunku Mazowsza, krainy szczęśliwej, którą opuścić musieli, a za którą – jak widać – tęsknili. Dla nas dzisiejszych świadomość tego jest niezwykle podniecająca.
Wydmy Pękatki znajdują się dokładnie o 40 km od centrum mojego miasta, po prostu rzut kamieniem, ale komunikacją publiczną w tamte okolice dojechać niełatwo, do kolei daleko, a autobusów z Warszawy nią ma żadnych. Przyjaciel zaoferował się ze swoim samochodem, ochoczo więc skorzystałem z jego oferty tegorocznego, upalnego lata. Więc łaziłem po tych piaskach. I to było to, proszę państwa. Właśnie to! Temperatura powietrza przekroczyła 30 stopni na plusie, czułem się jakbym był w Afryce, ale byłem na Mazowszu, zaledwie 45 km od mojego warszawskiego domu na Sadach Żoliborskich. A przecież, jak oni tu obozowali w tych swoich namiotach ze skór reniferów, wokół rozciągała się tundra, przez większą część roku leżał śnieg, mrozy bywały siarczyste.
Co niemiara nafociłem się tego lipcowego lata na piaskach Pękatki. W gruncie rzeczy każde następne zdjęcie jest podobne do poprzedniego, tylko na pierwszym z tych poniżej, widać zielone morze roślinności na Całowaniu. Na fotografiach pozostałych już są wydmy Pękatki, na każdym trochę sosenek i bardzo dużo piasku, a na niemal każdym kępki szczotlichy sinej, najpowszechniejszej wizytówki muraw napiaskowych. Lud
okoliczny całymi latami przyjeżdżał na te wydmy, aby załadowywać swoje furmanki
pozyskiwanym tu piachem. Jak się zdaje – proceder został już
zaniechany. Ludzie zachodzą tu rzadko. Wydmie wychodzi to tylko na korzyść. Niewysoka to wydma, taka trochę tyci tyci, ale przecież jednak jest wyraźnym wzniesieniem i tak sobie myślę, że może nazwa Pękatka z tym ma coś wspólnego....
W Internecie znalazłem opinie różnych internautów o tych wydmach, większości komentarzy: wydma jak wydma, nie ma szału, po prostu dużo piasku. Można i tak, i ja tak bym na to popatrzył, moje zdjęcia opinię tamtego zwiedzacza całkowicie potwierdzają, te wydmy to po prostu otoczona morzem zieleni kupa piachu. Ale ja nie dla tej malowniczej kupy piasku tam przyszedłem. Oczami wyobraźni dotknąć chciałem czasu, który minął przed zaledwie dwunastu tysiącami lat. Wtedy były tutaj te same piaski, co dzisiaj. Z tych piasków archeolodzy wykopywali różne artefakty, dzieła rąk owych łowców reniferów, przez nich używane do codziennego życia, do polowania. To było wcale nie tak dawno, w historii świata tyle co nic, a klimat tak bardzo się zmienił. Najgorsze, że zmienia się nadal. Te potworne upały, które nam towarzyszą kolejny rok z rzędu, w tym roku jakby jeszcze dokuczliwsze. To już nie jest nasze zwykłe, polskie lato. To już zaczyna wyglądać naprawdę groźnie...
Powolutku zmieniamy się w tropione przez klimat zwierzęta, nie wiadomo kiedy akurat cios zostanie wymierzony tam, gdzie akurat się znajdujemy. W tym czasie, gdy fotografowałem piaski na Pękatce, przyroda zabierała się akurat do wymierzenia ciosu w niemiecką Nadrenię, a przecież mogła mieć kaprys, aby spaść na nas tutaj, gdzieś obok, może akurat na tę małą Pękatkę, a może na pobliskie miasteczka, na Karczew lub Górę Kalwarię?