środa, 20 lipca 2022



Letnie wędrówki krajoznawcze: Łęg Probostwo

Niewielka jest wieś Łęg Probostwo na Mazowszu Płockim. Całkiem niedużym literami jest pisana jej nazwa na mapach drogowych. Leży na uboczu głównych traktów, przy lokalnej drodze. Od Warszawy oddalona jest o sto kilometrów, kawał drogi. Na mapach turystycznych wioska bez znaczenia. Jeździ się na wycieczkę do stosunkowo bliskiego od Łegu miasta  Płock. To jest cel godny odwiedzin, ma wspaniałą historię, znaczące zabytki i świetne muzea. A cóż jest do zobaczenia w Łęgu Probostwie?  

Miejscowości ze znaczącymi zabytkami architektury i sztuki nie ma zbyt wielu na Mazowszu. Gdyby nie obfitująca w nie Warszawa, byłoby ich nawet jeszcze mniej, niż nam się wydaje. W powszechnej opinii tak naprawdę to tutaj do zwiedzania niczego nie ma. Oczywiście, jest Żelazowa Wola, bo tam się urodził Fryderyk Chopin. Ale tak naprawdę nie jest to żaden zabytek architektury i sztuki, chociaż do wielkich osiągnięć architektury ogrodowej niewątpliwie należy urodziwy park tamtejszy, otaczający dom urodzenia wielkiego kompozytora. A co jeszcze w naszej świadomości godne jest zobaczenia na naszym Mazowszu?  Zapewne jeszcze  z Zygmuntem Krasińskim związana Opinogóra, ruiny zamków w Czersku i Ciechanowie, związane z mazowieckimi książętami. Jeszcze wielkiej urody romańskie opactwo w Czerwińsku nad Wisłą i wspomniany już powyżej nadwiślański Płock, a także Pułtusk nad Narwią oraz  niezwykły Łowicz. I  jeszcze sławny radziwiłłowski Nieborów.

Ale to nie wszystko. Są albowiem na ziemi mazowieckiej miejscowości (i jest ich niemało) z zabytkami klasy artystycznej na pewno mniejszej od tamtych (chociaż nie byłbym tego tak pewny), a zaskakująco niedoceniane. Zapewniam, że zachwycające. Są po prostu piękne. I wcale nie są tak zwykłe, żeby przejść obok nich obojętnie.  Od lat próbuję  w tym swoim blogu o takich opowiadać. Teraz jest to opowieść o gotyckim kościele Św. Katarzyny Aleksandryjskiej we wsi Łęg Probostwo na Mazowszu Płockim. Zacznę tę opowieść od małej, kamiennej maski...


Tajemnicza maska w Łęgu Probostwie

Ta kamienna maska widnieje na lizenie zachodniej, gotyckiej elewacji tego kościoła. Nie tylko w tym Łęgu jest coś podobnego. Na frontonie kolegiaty w Pułtusku jest  wmurowany w ścianę kamień w kształcie ludzkiej głowy; pochodzenie jego nie jest znane, lecz wedle legendy ma to być jakoby głowa pogańskiego bożka. Przypominające  ludzkie głowy kamienie wmurowano w ściany gotyckiego kościoła w Makowie Mazowieckim. Czym są te kamienne głowy, dlaczego ta dziwna maska znalazła się na frontonie kościoła w Łęgu? Czyżby to był swego rodzaju autorski podpis, jaki nam pozostawił budowniczy? Wydaje się być jak znaczące mrugnięcie do nas oka przez budowniczego. A jeśli tak, co chciał nam przez to powiedzieć budowniczy kościoła w Łęgu Probostwie? Jeśli to on tę maskę tam umieścił. A jeśli nie on, to kto? I po co? 



 


Wyrafinowana prostota mazowieckiego gotyku

Gotyk przywędrował na Mazowsze bardzo późno, lecz „oswojony"  został natychmiast  i uzyskał wyraz bardzo indywidualny, rozpoznawalny na pierwszy rzut oka. Większość mazowieckich budowli gotyckich pochodzi z wieku XVI. Na zachodzie Europy dawno już o tym stylu zapomniano. W tym czasie w Anglii cały dwór Elżbiety I ubierał się w bogate renesansowe stroje i dojrzewał już talent Wiliama Szekspira, we Francji powstały już renesansowe zamki nad Loarą, wielki Vignola pobudował już w Rzymie kościół Il Gesu, będący syntezą baroku i prawzorem setek innych podobnych jemu świątyń na świecie, a pod Madrytem Filip II zbudował w surowym stylu hiszpańskiego baroku ogromny kompleks Eskurialu.  

Takiego gotyku, jaki znamy powszechnie, na Mazowszu nie obaczymy, gotyk mazowiecki  ma w sobie niewiele strzelistości katedr francuskich lub, zbyt daleko nie szukając, świątyń krakowskich. Mazowieckie kościoły gotyckie są na ogół krępej budowy. To, co w nich najładniejsze to ozdobne, lecz bez nadmiernej fantazji realizowane ich szczyty. Na przykład w kościele w Łęgu Probostwie na Mazowszu Płockim.

Arcydziełko mazowieckiego gotyku przodkowie zostawili nam w spadku w tym Łęgu. Miejscowy kościół gotycki z czerwonej cegły o układzie gotyckim i wendyjskim, zbudowano w wieku XV; prezbiterium powstało w roku 1409, nawę dobudowano sześćdziesiąt lat później. Późniejsze przeróbki zostały usunięte w czasie regotycyzacji świątyni w 1987 roku i była to świetna robota, jeden z wielu doskonałych przykładów markowej sztuki konserwatorskiej w Polsce. 






Wewnątrz kościoła w Łęgu znajduje się gotycka belka tęczowa z XVI wieku z wczesnobarokowym krucyfiksem z 1 połowy wieku XVII oraz wiele dzieł sztuki z wieków XVII-XIX, a najbardziej zajmującym jest niezwykle fantazyjnie wykonany manierystyczny ołtarz główny z 1636 roku, o obfitej dekoracji snycerskiej, przeniesiony do Łęgu z kościoła norbertanek w Płocku. Zadziwiające połączenie, skromny, jakby nadto skromny gotyk kościelnej architektury i ten rozpasane bogactwo tego ołtarza, w zasadzie powinny toczyć ze sobą spór, a tak dobrze się ze sobą czują! 

O ołtarzu w Łęgu mówi się, że jest manierystyczny. Z pojęciem gotyku, renesansu, baroku jesteśmy oswojeni, z manieryzmem spotykamy się bardzo rzadko, w Polsce jego gniazdem jest Gdańsk. Manieryzm Najogólniej poprzez to pojęcie rozumie się styl, występujący w okresie od ok. 1520 do końca XVI wieku, usytuować go można więc chronologicznie pomiędzy renesansem, a barokiem. Manieryzm charakteryzował się dążeniem do doskonałości formalnej i technicznej dzieła, a także wysubtelnieniem, wyrafinowaniem, wykwintnością i swobodą form. Nazwa wywodzi się od włoskiego maniera, a to z kolei z łacińskiego manus (ręka) i pierwotnie oznaczała specyficzne cechy, styl twórczości jakiegoś artysty. W przeciwieństwie do dzisiejszego rozumienia maniery i manieryzacji jako zjawisk o zabarwieniu pejoratywnym, w XVI wieku maniera oznaczała pożądaną cechę czy wręcz zaletę.


 

Główny ołtarz przybył do Łęgu z kościoła norbertanek w Płocku. Ten zakon przybył do Płocka w 1185 roku, w dwadzieścia lat po założeniu pierwszego klasztoru na Zwierzyńcu w Krakowie. Był to więc jeden z najstarszych klasztorów żeńskich w Polsce. W 1818 roku zakonnice zostały zmuszone do opuszczenia Płocka, decyzją zaborcy odeszli z Płocka także benedyktyni i norbertanki, a z pobliskiego Czerwińska n. Wisłą kanonicy regularni. Po benedyktynach zostało opactwo przy katedrze, a po kanonikach w Czerwińsku została wspaniała bazylika i klasztor, lecz po norbertankach w Płocku praktycznie nie ma ani śladu... Nie do końca. Ślad, i to nie najgorszy, jest w Łęegu Probostwie.

Manierystyczny ołtarz główny do Łęgu zawędrował z kościoła norbertanek w Płocku. Jest znacznych rozmiarów i  wyjątkowo urodziwy. Zaskakuje swoją skalą – pisały o nim panie Izabelia Galicka i Hanna Sygietyńska w Katalogu zabytków sztuki w Polsce (tom X, zeszyt 15 Okolice Płocka)  – a przede wszystkim niezwykłą strukturą oraz nagromadzeniem i splątaniem ażurowych ornamentów roślinnych, okuciowych i figuralnych, całość o fantazyjnej strukturze architektonicznej i niezwykle obfitej dekoracji snycerskiej.  Nie będę tutaj wymieniał która rzeźba, jaką przedstawia świętą lub święty i gdzie są umieszczeni w ołtarzu, to są detale, ważne oczywiście, ale tylko detale. Najważniejsza jest całość. Robi wrażenie. Dopiero później zaczynamy się przyglądać detalom, są nadzwyczajne, w swojej obfitości rozpustne chciałoby się powiedzieć. Oczywiście, postacie świętych mają swoje atrybuty, zgodne z  tradycją.  Najbardziej urodziwe są w Łęgu rzeźby aniołów i  pyzate putta i bardzo sympatyczny jest ten anielski świat z tego ołtarza.







 
To, co w tej świątynce jest najpiękniejsze, to zapewne one rzeźby, nie tylko z ołtarza, także z zaskakująco urodziwej barokowej chrzcielnicy barokowej, wykonanej przed połową XVII wieku. Czterech aniołów unosi czaszę z rzeźbionymi główkami uskrzydlonych putttów, a w podstawie jest przebogata dekoracja z herbami fundatorów.


 Pietá  z Łegu jest rzeźbą o gotyckich reminiscencjach. Nie należy do najlepszych, jakie znajdują się na Mazowszu,  przecież jednak jest stylowa i ma swoje lata; datowana jest na okres od końca XVI wieku po połowę wieku XVII.



 

Jeszcze o jednej rzeźbie należy powiedzieć choćby kilka słów. To figura Matki Boskiej Skępskiej, patronki trudnych spraw. Figurka w Łęgu  to nic specjalnego, wykonanan w wieku XIX, jedna z wielu jej podobnych, rozpowszechnionych głównie na Mazowszu i Kujawach, powtarzających ikoniczną postać Królowej Ziemi Dobrzyńskiej, Mazowsza i Kujaw,  znajdującej się od 1496 r. w kościele Ojców Bernardynów w Skępem na sąsiadującej z Mazowszem historycznej Ziemi Dobrzyńskiej.

 W Łęgu Probostwie byłem przed kilku laty, lato było gorące, upały jak na Sycylii, świat jeszcze nic nie wiedział o żadnym koronawirusie, wojna w Ukrainie nie zaczęła jeszcze tego naszego, oswojonego świata zmieniać i to w tak dramatyczny sposób. Dzień wcześniej telefonowałem do proboszcza, on sam nie mógł być obecny, ale na jego polecenie otworzył drzwi kościelny, który przyszedł  z kluczami. Nie pospieszał. Miałem czas na wszystko, na zdjęcia także. Było mi dobrze. Warto było jechać. Zachwycająca wizyta. Pierwotnie chciałem jeszcze pojechać dalej, gdzieś indziej, tyle jeszcze jest do zobaczenia w tamtej okolicy. Ale zrezygnowałem z pomysłu. Zdecydowałem się na powrót. Wiedziałem, że oglądać coś następnego jest już tego dnia niemożliwe. Że  drugi raz tak potężnego ładunku emocji chyba nie przeżyję...
…...................................









środa, 13 lipca 2022


Letnie wędrówki krajoznawcze

Okolica jak malowanie

Kilka lat temu w ostatnią sobotę lipcową wybrałem się na pieszą wędrówkę po Mazowszu. W mało znaną część okolicy podwarszawskiej mnie wywiało, na rzadko przez turystów odwiedzaną część Wysoczyzny Rawskiej. Teraz tutaj najlepiej dojeżdżać z Grodziska Mazowieckiego, wtedy do autobusu wsiadaliśmy z przyjaciółmi na warszawskim Okęciu. Nad nami co dwie minuty przelatywały samoloty, startujące z pobliskiego lotniska, dzień zapowiadał się pogodny, letni jak należy, ostatecznie kończył się właśnie lipiec, był sam środek lata.

― Państwo na wycieczkę? ―   zapytała mnie niewiasta, wsiadająca przede mną do autobusu.
―  Ano, na wycieczkę.
―  A jest tam po co jechać? Jest tam coś do zwiedzania?

Autobus jechał niespełna godzinę. Wysiadłem na krańcowym przystanku, tam również wysiadła owa niewiasta. Ona poszła w swoją stronę, ja w swoją. Pętla autobusowa (teraz nosi nazwę Piotrowice, wtenczas Grzegorzewice) znajdowała się koło od lat nieużywanego peronu przystanku kolejowego w Grzegorzewicach, przy torach linii kolejowej.  Jej budowa miała znaczenie strategiczne. Omijając Warszawę stanowiła ważny element w ruchu tranzytowym pomiędzy Moskwą a satelickim przyczółkiem ZSRR, jakim była Niemiecka Republika Demokratyczna. W roku 1954 ukończono budowę 160 kilometrowego szlaku kolejowego. Piętnaście lat później linię zelektryfikowano. 

Kursowały po tej linii pociągi pasażerskie. Razem z upadkiem komunizmu i rozsypce socjalistycznej wspólnoty pod egidą Rosji, linia straciła na znaczeniu. Z osobowych pociągów  i ja korzystałem; jadąc do Warszawy trzeba się było przesiąść w Czachówku na pociągi kursujące linią radomską. Dzisiaj pasażerom starcza autobus, od jakiegoś czasu dociera tu regularna linia autobusowa z Grodziska Mazowieckiego.  

W okolicy pól uprawnych niewiele,  zagród wiejskich mało,  krów żadnych, nieużytków sporo, rozsiewały się na nich malownicze chwasty. Część dawnych upraw rolnych  zajęły sady owocowe i ze sporą dawką przesady poniektórzy nazywali tę okolicę mazowiecką Toskanią. Coś w tym jest, bo od lat kilku znajduje się tam nawet całkiem spora, kilkuhektarowa winnica we wsi Dwórzno, położona w pagórkowatej powierzchni. Przed niszczącymi najbardziej dojrzałe owoce szpakami strzegą plantacji dwa jastrzębie,  sam ich głos budzi popłoch wśród zgłodniałych rabusiów.

Winnica Dwórzno – czytam na jej stronie internetowej  –   to największa winnica na Mazowszu i jedna z większych w kraju. Oddalona zaledwie 40 km od Warszawy zajmuje się produkcją tradycyjnych, wysokogatunkowych win gronowych oraz owocowych. Wina produkowane są naturalnymi, nieprzemysłowymi metodami, przy zastosowaniu nowoczesnej technologii i z ogromną dbałością o najdrobniejsze szczegóły. To młoda winnica, komercyjnie działa od roku 2014. Obecnie plantacja zajmuje 4 hektary, ale planowany rozwój i powiększenie upraw. Odmiany białe: Adalmiina, Aurora, Hibernal, Johanniter, Seyval Blanc, Solaris. Odmiany czerwone: Frontenac, Leon Millot, Marechal Foch, Regent, Heridan, Rondo, Swenson Red. Obecnie winnicę można odwiedzić w celu zwiedzenia, zdegustowania wina i jego nabycia. 

Niezwyczajnym elementem krajobrazu jest ta winnica, otoczona sosnowymi borami i borkami. Lasu w tej okolicy jest sporo, w znacznej części wprowadził się na dawniej uprawiane pola. Pośród lasu są poukrywane wille i rezydencje, w nich kształtowana z gustem zieleń, zadbane trawniki, domostwa gustowne i kosztowne, majętni ludzie je postawili. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W Petrykozach stoi wśród lasu taki drewniany, współczesny dom, jest bardzo pięknym dworkiem o niewielkich oknach. Ma  ogromny, jak należy, krytym dranicami dachu. Bardzo pasuje do tej okolicy. Przed nim głaz, pewnie jeden z tutejszych, to kamienista ziemia, w te okolice przed tysiącami lat przywlókł je z sobą z dalekiej północy lądolód. Na głazie tablica z marmuru, na niej znajduje się napis: Andrzej Sadowski scenograf dom ten postawił wdzięczni – żona i syn. Zmarły przed kilku laty scenograf urodził się we Lwowie, zmarł w Warszawie, w urodziwym krajobrazie prowincjonalnego Mazowsza postawił ten drewniany dworek w polskim stylu. Był żołnierzem Armii Krajowej, walczył w Powstaniu Warszawskim, przede wszystkim był scenografem, bardzo wybitnym twórcą dekoracji i kostiumów do wspaniałych spektakli teatralnych i operowych, w tych drugich czuł się szczególnie dobrze, jego kostiumy były bardzo „operowe”, na deskach Warszawskiej Opery Kameralnej razem z reżyserem Ryszardem Perytem stworzył cykl przedstawień Mozartowskich.  Chodziło się na te spektakle...


Kilka kroków stamtąd stał ziemiański dworek z XIX wieku, cale lata mieszkał w nim Wojciech Siemion. Znakomity aktor był kolekcjonerem, miał w tym dworku świetne zbiory sztuki, tak profesjonalnej, jak i ludowej. Był dumny z tych swoich zbiorów. Pokazywał je z entuzjazmem. A jak przy tym o tych swoich zbiorach opowiadał! Był fenomenalnym gawędziarzem.

Nie ma już tego dworku. Wypadek drogowy w Ruszkach koło Sochaczewa  wiosną roku 2010. Zabrakło gospodarza, wdowa widać nie miała serca do Petrykoz i tak się jakoś nieszczęśliwie stało, że trzy lata później, 4 marca 2013 roku pożar strawił dwór, teraz to ruina bez dachu, pozbawiona duszy, to jest teraz bardzo straszny dwór. Co się stało ze świetnymi zbiorami świetnego malarstwa i sztuki ludowej, tego nie wiem. Był obok dworu skansen. I on  w ruinie. Ruiny dworku kryły się za wysokimi jesionami, drzewa  ogromne, cała ich aleja. Nie bez powodu zostały posadzone obok dworu. Jesion to starożytne drzewo święte, występujące w mitach greckich, germańskich, skandynawskich. Grecy, Germanie i mieszkańcy Italii wierzyli, że człowiek pochodzi od jesionu. Jowisz u Rzymian lubił pomieszkanie w pniu jesionu. Jesion jest drzewem magicznym, drzewem życia.  Sen pod jesionem krzepi i nie jest to żadnym mitem lub zmyśleniem. Zmarły, pochowany w jesionowej trumnie, od razu osiągał wieczny spokój i po śmierci nie straszył żywych.


Pośród uprawnych  malowanych złotem zbóż na południe od Petrykoz, rozścielił się Las Petrykoski, kiedyś własność miejscowych dziedziców, od 1945 roku należący do nas wszystkich, do społeczeństwa, bo to las państwowy.  Jak wszędzie na Mazowszu, tak i w tym lesie dominują w tym lesie drzewostany sosnowe, jak wszędzie tak i tutaj są lasami gospodarczymi, więc zręby i wyręby w tym lesie to rzecz normalna i po to, aby wyrąbane tu drewno łatwo można było wywieźć, pobudowano w tym lesie wygodne drogi, bardzo zdatne do wygodnej wywózki. Nie tylko do tego, gdyby nie one wędrówka piesza po tym lesie byłaby niełatwa, bujność leśnego podszycia jest tutaj ogromna. Teraz przez las wiodą specjalnie budowane drogi żwirowe, są wygodne, dawniej drogi przez las były brukowane kamieniem polnym (tradycyjnie na Mazowszu zwą taki bruk kocimi łbami), tego kamienia w okolicy wcale sporo, to morenowa wysoczyzna. Pozostałości takich brukowanych kocimi łbami , jak taki bruk nazywa się tradycyjnie, są niewątpliwym zabytkiem.  
    
Krajobraz okolicy to niezła mozaika. Jest więc ten wcale spory las, widać że gospodarze dbali o niego, jest uprawianym lasem. Od południa graniczą z tym lasem ogromne sady owocowe, one się ciągną dalej ku południowi przez wiele kilometrów, aż po Pilicę, to już sławne sady grójeckie. 



Ozdobą okolicznego pejzażu jest drewniany kościół we wsi Lutkówka, postawiono go na piaszczystym wzniesieniu, rosną na nim sosny, niektóre bardzo stare i malownicze. Wieś po raz pierwszy wzmiankowano w 1445 roku  i pod tą datą erygowano pierwszy tutejszy kościół, lecz – jak się przypuszcza – kościół stał tutaj już zapewne w XIII wieku. Wiadomo też, że w XVII wieku wieś należała do rodziny Osuchowskich, oraz że w 1905 roku ówczesny proboszcz przyłączył się wraz z parafianami do kościoła mariawickiego i secesja trwała przez rok. Obecny orientowany kościół powstał w 1744 roku staraniem kasztelana ciechanowskiego Władysława Grzegorzewskiego. Późniejsze są murowane kaplice. Obok stoi drewniana dzwonnica, prawdopodobnie z XVIII w. Z tyłu prezbiterium znajduje się na terenie cmentarza kościelnego wystawiona Ś.P. Józ:Wiśniewskiemu Ofic:Gward:Pol.Franc: Majorowi Puł: 2º Uuła: Wojska Pols: Kawal: Hono: Krzyża Wojsko: Znaku niska: służ: za lat XV i znaku Pamiąt: Fran: Sº Heleny. Mężowi pełnemu cnót i prawości Człowiekowi serca i czynu zmarlemu w 67 ͫ R: Życia, w d.24/4 1864 R: Pozostała żona i Syn wdzięczna za najszczęśliwsze 40 ͣ Let: pozycie U Kochanemu Mężowi i Ojcu w dowód czci i dozgonnej pamięci.




W zakonnym domu bezhabitowego Zgromadzenia Sióstr od Aniołów mieszkała kilka lat w Lutkówce Wanda Boniszewska (1907-2003). W lasku opodal kościoła postawiono  upamiętniający ją kamień. Była stygmatyczką, miała niegojące się rany na rękach, stopach, głowie, prawym boku i tułowiu oraz rany po biczowaniu. Rany te pojawiały się nieregularnie. Ukazywały się głównie w czwartki po południu, w piątki, a przede wszystkim w wielkim poście i w Wielkim Tygodniu. Według relacji świadków, miała dar proroctwa oraz uzdrawiania. Doznawała ataków sił nadprzyrodzonych. Do zakonu wstąpiła w Wilnie, gdy Litwa znalazła się w Związku Radzieckim została aresztowana, oskarżona wraz z  innymi siostrami o przynależność do nielegalnego tajnego zakonu, w roku 1950, wyrokiem sądu sowieckiego skazana na 10 lat więzienia, wyrok odbywała w Wierchnie Uralsku. Uwolniona, w roku 1958 jako repatriantka przybyła do Polski.


Niezwykła to okolica i niezwyczajni ludzie są nią związani. A przecież okolica ta jest właściwie zupełnie nieznana, chociaż tak ważna droga ją przecina. Ruchliwa droga krajowa nr 50 pełni od lat rolę tranzytowej obwodnicy aglomeracji warszawskiej. Wkrótce zacznie się budowa obwodnicy autostradowej, będzie nosić numer A 50 i jak ta zwykła, jednopasmowa droga krajowa nr 50., tak i ona będzie prowadzić ze wschodu na zachód. Jeszcze nie wiadomo jaki wariant tej trasy projektanci wybiorą, może wzdłuż obecnej pięćdziesiątki, może wzdłuż linii kolejowej, może jeszcze inaczej, ale prawie na pewno tędy, przez tę okolicę. Jak by jednak ta autostrada nie została poprowadzona, na pewno jest inwestycją potrzebną, dla Polski konieczną, dla Warszawy niezbędną, ale przecież będzie raną w krajobrazie tej okolicy.

…..........................


wtorek, 12 lipca 2022

Letnie wędrówki krajoznawcze. 

 Na Łężnej Drodze wśród nadbużańskich łąk...


Ogromne nadbużańskie łąki ciągną się w  dolinie dolnego Bugu pomiędzy Wywłoką, a okolicami Broku. Dla tego pejzażu tam  przyjeżdżam, a rok w którym mnie tam nie ma, jest dla mnie rokiem straconym.   Bo też są to pejzaże boskie! Rzadko można zobaczyć  krajobrazy, które wyglądają tak naturalnie, chociaż zostały ukształtowane przez człowieka. Zawsze, ilekroć tam się pojawiam, nie wiem, czy jeszcze kiedy Bug da mi szansę, abym się tam  nad nim znalazł. Przecież jednak wiem, że tak może być, więc się upajam i upijam tym krajobrazem. 




Pamiętam te tereny z czasów przed obwałowaniem Bugu, jeszcze wtedy,  zanim zmieniono częściowo jego kryto. Mam nawet pamiątkę z tamtych czasów, drewniana kijankę, znalezioną w Lipieńcu.  Dla przeciętnego miłośnika przyrody i krajobrazów, łąki nadbużańskie ("nadbużne" - powiedzą miejscowi)  prezentują się bardzo przyjemnie, zwłaszcza przed sianokosami, gdy pokrywają się łanami białego, żółtego i fioletowego kwiecia; wtedy można się po nich błąkać godzinami. 

Przyjeżdżam tam autobusem firmy Darbus, który od lat codziennie startuje do Sadownego o tej samej 8-ej godzinie rano z ulicy Wileńskiej w Warszawie. Po kilkudziesięciu minutach jazdy jestem pośrodku lasu, wokół pozostałości historycznej Puszczy Kamienieckiej i ani jednego zabudowania. Są dwa takie przystanki pośród tego lasu, na tym drugim, nieopodal pełnej letniskowych działek wioski Wywłoka, wysiąść jest wygodniej, stamtąd albowiem jest bliżej do początku Łężnej Drogi, prowadzącej przez jeden z najładniejszych krajobrazów mazowieckich.


Od Wywłoki idę przez te łąki śladem Łężnej Drogi ku wschodowi, aby wędrówkę zakończyć we wsi  Brzuza. Jadący od Sadownego  popołudniowy kurs Darbusa  zawiezie mnie stamtąd z powrotem do mojego miasta i gdy wysiądę tam, w samym środku ruchliwej warszawskiej Pragi, trudno mi będzie się przyzwyczaić do tamtych, hałaśliwych krajobrazów. 

Ale to będzie kilka godzin później. Tymczasem jednak jestem wśród łąk na Łężnej Drodze, jest środek dnia, niebo niebieskie jak należy, a łąki pełne zieleni, jak trzeba. Droga prowadzi nadbużnymi łęgami, te dęby to pozostałość  przedwiecznych lasów łęgowych, jest ich wcale sporo, choć od dawna już nie tworzą zwartego drzewostanu. Niektóre z nich mają korony o pokroju egzotycznych baobabów, na jednym z nich było kiedyś  gniazdo bociana białego, już go nie zastałem, a dąb wyraźnie umiera, zapewne bocianie guano mu w rym dopomogło. 



 

Na północ od dębów płynie Ugoszcz, która w kilku miejscach tworzy wąskie jeziora.  W pełni wiosny droga stoi niekiedy pod wodą, nieźle się trzeba nagimnastykować, aby się nie zamoczyć, czasem bez gumiaków się nie obejdzie. Ale teraz tej wody nie ma. Skończyła sie wiosna. Zaczęło się lato. Młodym latem też jest bardzo pięknie.  A gdy pogoda jest taką, jak być powinna, wtedy wędrówka Łężną Drogą staje się modlitwą... Jest tak, jak być powinno. Nad brzegiem Ugoszczy przystanęła sarna, patrzy na mnie i wygląda, że wcale się mnie nie boi. Gdzieś dalej krzyczą coś do mnie żurawie, czasem z łopotem skrzydeł przeleci nade mną łabędź, kumaki kumkają i żaby rechocą, firlukają kuliki, brodźce krwawodziobe wołają coś do mnie głosami pełnymi tęsknoty, i czajki jęczą, derkacze derkają,  świerszcze świerszczą. 


Te nadbużne okolice to jeden z pejzaży jakich niewiele w całej nizinnej Polsce. Okolica jest bardzo piękna i aż trudno w to dzisiaj uwierzyć, że całkiem niedawno było tu jeszcze  piękniej. Przekopanie w 1982 roku nowego koryta dla Bugu odcięło od rzeki duże zakole wraz z przyległymi starorzeczami. Łąki, pomimo niekorzystnych zmian środowiska przyrodniczego wciąż budzą zainteresowanie przyrodników.  Ja też wiem swoje i wciąż mnie tutaj ciągnie, zawsze, kiedy odjeżdżam, wiem że na pewno tutaj powrócę, bo powracać muszę i nie wyobrażam sobie, że mogło by być inaczej. Pięknie bardzo jest tam albowiem. Zwyczajnie i po prostu...



….........................

poniedziałek, 11 lipca 2022

Letnie wędrówki krajoznawcze po Mazowszu. 

Święty Onufry ze wsi Soszyce koło Rawy Mazowieckiej

Znaczna część zachodniego Mazowsza znajduje się na terenie województwa łódzkiego. Tam m.in. znajduje się słynna Ziemia Łowicka i Rawa Mazowiecka. Przez wiele pierwszych lat moich mazowieckich wędrówek korzystałem z pierwszorzędnego przewodnika turystycznego po województwie łódzkim, wydanego przez wydawnictwo Sport i turystyka w1972 roku. Wybierając się w tamte strony wyczytałem w tym przewodniku, że we wsi Soszyce w okolicach Rawy Mazowieckiej znajduje się tu  jedna z najpiękniejszych w kraju drewnianych najpiękniejsza kapliczek z  XVIII wieku. Pod  wspartym na czterech słupach dachem namiotowym umieszczona jest się drewniana figura św. Onufrego. Pojechałem, zobaczyłem, popadłem w zachwyt. Figurę sfotografowałem.  


Rzadki to święty ten Onufry w naszym kraju. A przecież kiedyś imię bardzo popularne. Nosił je sławny pan Zagłoba. Cóż z tego, ze postać literacka, przecież wyjątkowo genialnie przez Henryka Sienkiewicza skreślona postać polskiego szlachetki. Chociaż nie powszechne, przecież skądś się jednak wzięło to zainteresowanie świętym Onufrym w Polsce. Skąd i dlaczego znalazł się tutaj, na Mazowszu Rawskim? To wymaga bliższych badań, niezły temat dla pracy naukowej, jeśli nie doktorskiej, to choćby licencjackiej. Czy może nosił to imię dziedzic, w którego dobrach Soszyce się znajdowały?   A może ów dziedzic miał szczególne do pustelniczego trybu życia zamiłowanie? 

Fascynująca może być dochodzenie do tego skąd, po co i dlaczego ten Onufry znalazł się w tych prowincjonalnych Soszycach. A wcale niedaleko od nich są Węgrzynowice, te same w których w roku 1636 urodził się Jan Chryzostom Pasek Z mazowieckiej szlachty pochodził, wykształcenie wziął w kolegium jezuickim w Rawie Mazowieckiej. Autor sławnych pamiętników przez 10 lat prowadził barwne i burzliwe życie żołnierza,  był pieniaczem i awanturnikiem, procesującym się aż osiemnastokrotnie, pięciokrotnie skazanym na banicję, a w 1700 r. na infamię. Jakoś ten Onufry do polskiej szlachty mi tu nie pasuje. 

W kościele katolickim Św.Onufry jest opiekunem pielgrzymów i bagażowych (Onufry, pakuj kufry – powiada ludowe przysłowie), ale również handlarzy suknem. Tylko kilku miejsc, związanych ze Św.Onufrym doszukałem się w Polsce.  Bardziej znany jest na Wschodzie i w tamtejszych kościołach Onufry do dziś jest szczególnie czczony. Często jest przedstawiany na ikonach. 

Żył w Egipcie w wieku IV (V?), apokryfy podają, że był synem perskiego władcy, tradycja podaje, że studiował prawo i filozofię, a po jakimś czasie spędzonym w klasztorze, przez ponad 60 lat przebywał samotnie na pustyni w pobliżu Tebaidy w Egipcie. Był  przedstawicielem wielkich pustelników pierwszych wieków, naśladujących ideał św. Jana Chrzciciela, zwanych eremitami (tj. samotny, opuszczony z greki) lub anachoretami (wycofać się, uciec, też z greki), którzy całe swoje życie spędził samotnie na pustkowiu. Legenda mówi, że raz na tydzień, w każdą niedzielę Anioł na pustynię przynosił mu Komunię i to był jedyny jego posiłek. 

Przedstawiano Onufrego jako starca o długiej, siwej brodzie, jedynie w tę brodę odzianego, i tylko przepaską z liści osłaniającego swoje cielesne miejsce intymne. Taki też jest Onufry z kapliczki w Soszycach. Jak się zdaje figura nie jest osiemnastowieczna, tak w każdym razie szepcą niepewne źródła. Inne podają, że tę rzeźbę, którą teraz oglądamy w Soszycach, wykonał Julian Brzozowski (1925-2002) ze Sromowa na Ziemi Łowickiej,  wielce zasłużony dla regionu artysta ludowy, twórca uroczej galerii sztuki ludowej w swojej rodzinnej wiosce. Nie znalazłem kapliczki w Soszycach w Atlasie Sztuki Ludowej Folkloru w Polsce (wyd.Arkady 1978), opracowanym przez prof. Mariana Pokropka, a jest to chyba najbardziej miarodajny wykaz zabytków sztuki ludowej w Polsce. Przeuważył profesor kapliczkę z Soszyc, czy też uznał, że nie warta jest ona wzmianki? 

Gdzie się nie ruszę, tam zagadki. No cóż, niełatwe jest życie krajoznawcy, który za wiele chce wiedzieć...   
…................ 

Post scriptum. Wracając jakiś czas temu z penetracji krajoznawczej odwiedziłem na Ziemi Sochaczewskiej wieś Rybno z odnowionym ładnie, na biało otynkowanym klasycystycznym kościołem. Św.Bartłomiej, patron parafii, był jednym z dwunastu apostołów, ogółowi niemal nieznany, ukryty w cieniu innych,  też poniósł śmierć męczeńską, także okrutną. Pod chórem we wnętrzu kościoła zobaczyłem dość prymitywną, ale pełną wyrazu rzeźbioną, osiemnastowieczna figura św.Onufrego, odzianego jedynie w swoje długie, siwe włosy. Może ktoś z czytelników tego bloga wskaże jeszcze jakiegoś Onufrego na Mazowszu?  

.........................................................................................................................................................