sobota, 20 sierpnia 2022

Na wakacyjnej wędrówce nad Świdrem




W początkach lat siedemdziesiątych nie pojechałem na letnie wakacje tam, gdzie jeździłem zazwyczaj. Nie pojechałem więc ani w góry, ani nad morze lub jeziora. Musiałem pozostać w mieście. Ale co drugi dzień gdzieś jeździłem ze swojego warszawskiego domu. Z każdym kolejnym wyjazdem byłem coraz bardziej zachwycony Mazowszem. To były pyszne wakacje! Przedtem rzadko zwiedzałem okolice podwarszawskie w letniej zieleni, latem jeździło się w góry i na jeziora. Wtedy poznałem ten odcinek doliny Świdra, o którym teraz chcę opowiedzieć.  Wtedy też narodził się pomysł przewodnika Podwarszawskie szlaki piesze,  wydanym w roku 1976 przez wydawnictwo Sport i turystyka. W tomiku 9 Otwock i okolice ten szlak został opisany po raz pierwszy. 

Świder wszyscy znamy. Ale mówiąc o Świdrze, najczęściej pamiętamy  tę rzekę z okolic kolejowego przystanku o nazwie Świder. Podejrzewam, że większość z czytelników tego blogu ie wędrowała doliną Świdra od drewnianego kościółka w Gliniance do  Wólki Mlądzkiej i nie widziała Złotego Kanionu koło Woli Karczewskiej.


Glinianka leży nad Świdrem. Dociera do niej miejski autobus linii 720 od Ronda Wiatraczna na warszawskiej Pradze. W Gliniance nad Świdrem czeka na przyjezdnego zupełnie inny krajobraz. Miasto zdaje się być stamtąd gdzieś bardzo, ale do bardzo daleko. W Gliniance wysiada się  z autobusu pośrodku najprawdziwszej rolniczej wsi. Jak dobrze, że są wciąż jeszcze takie wioski w tak bliskim otoczeniu Warszawy.  

W samym środku wioski wznosi się kościół zrębowej konstrukcji, postawiony z drewna modrzewiowego.  Stareńka jest ta świątynka. Ukończono jej budowę w rok u 1763, a  więc, gdy to piszę, ma ta budowla prawie 260 lat. a jeszcze starszy jest gotycki późnogotycki krucyfiks na belce tęczowej wewnątrz kościoła, datowany jest na połowę XVI wieku.  Gdy krucyfiks powstawał,  w Polsce panował ostatni z Jagiellonów, gdy kościół stawiano, umarł właśnie August II i kończyła się epoka Sadów na naszym tronie, a za kilka miesięcy miał na tron wstąpić Stanisław August Poniatowski i właśnie się urodził jego bratanek, książę Józef Poniatowski. A potem przez podwarszawskie okolice przetoczyło się kilka strasznych wojen. I ten drewniany kościółek stoi nadal. Czyż nie graniczy to z cudem? 

Telewidzowie oglądają go czasem na ekranach telewizorów, występuje w serialach, telewizyjny Ojciec Mateusz odprawia tam nabożeństwa przy ołtarzu w tym kościele, choć wedle scenariusza  wcale nie w Gliniance jest ten ołtarz z telewizora. Ale i tak Glinianka jest z tego bardzo, ale to bardzo dumna i na stronie internetowej tutejszej parafii więcej o tym serialu, niż o samym ołtarzu.

Styl, w jakim w XIX wieku  powstał ten drewniany ołtarz, fachowcy określają jako barokowo ludowy, co oznacza to mniej więcej, że ten barok jest dziełem nie wyuczonego artysty, lecz zwykłego rzemieślnika „z ludu”.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Idę niebieskim szlakiem nad Świder. Tego dnia już pozostanę mu wierny  i to przez dobrych kilka godzin. Jest lato, słońce świeci, niebo niebieskie, chmurki na nim białe i pyzate, bardzo piękne są okoliczności przyrody. Mam czas do wieczora, a droga niedługa, w sam raz dla takiego jak ja.  


Przez pierwsze trzy kilometry nic specjalnego się nie dzieje, rzeka zatacza łagodne meandry, czasem przytrafi się przyjemna plaża na takim zakolu, po sąsiedzku  tu i tam usadowiły się osiedla letniskowych domków. Sympatycznie jest tu po prostu.  To, co najbardziej atrakcyjne, zaczyna się dopiero poniżej Woli Karczewską.  Tak też zaczyna się trasa jednodniowych spływów kajakowych, tutaj biura od wynajmu kajaków wrzucają swoich klientów w czekające na nich kajaki i stąd będą płynąć Świdrem aż po Wólkę Mlądzką, gdzie będzie czekał na nich pozostawiony tam samochód lub autokar.



Poniżej Woli Karczewskiej  –  napisałem w tamtym przewodniku sprzed lat 46. – zaczyna się najpiękniejsza część doliny Świdra, który tworzy tam niezwykle malowniczy przełom: rzeka wije się zakolami, doliną wciętą głęboko w utwory moreny dennej pokrytej grubą warstwą piasku. W korycie głazy, szypoty, miejscami podmyte brzegi, wysokie urwiska, bystry prąd.  –  Szlak wiedzie  z biegiem rzeki do Złotego Kanionu, ostro wciętego w podłoże, wąskiego jaru, którym płynie struga Stok. Dalsza trasa nad Świdrem, cały czas lasem, miejscami wysokim brzegiem. Po przeciwnej stronie rzeki momentami widok na wzgórza w okolicy wsi Kopki. Obok działek letniskowych Adamówki i starego młyna wodnego kołysze się chybotliwa kładka nad rzeką. 


Fascynujące są one Kopki nad Świdrem. Drewniana figura św.Jana Nepomucena patronuje tej przeprawy przez rzekę, łączącej  Kopki z dawną kolonią młynarską Adamówka na drugim brzegu. Zaproponowałem ćwierć wieku temu szlak niebieski przez kładkę, chyba wtedy była zupełnie inna i raczej nie wisząca, zdjęcia oczywiście nie mam, nie robiło się wtedy zdjęć zbyt wiele, fotografowanie było kosztowną zabawą. Lata minęły, szlak jest użytkowany, ścieżynka nadrzeczna wydeptana jest jak trzeba, a kładka jest atrakcją szlaku. Jak i ten Święty Jan Nepomucen, postawiony w tym miejscu pod koniec maja w roku 2010.

Wcale udany jest ten Nepomuk, wyrzeźbiony  wg własnego projektu  przez Mateusza Niwińskiego. Wszystko o tych Kopkach znalazłem w internecie. Dawniej musiałem takich informacji szukać po bibliotekach, dzisiaj otwieram swojego smartfona, wbijam hasło,  klikam Nepomuk w Kopkach nad Świdrem, i zaraz potem lecą wiadomości, niektóre bardzo interesujące dla krajoznawcy. 




 


Szlak jest znakomity, urocza, wąska ścieżynka nad rzeką, po drodze świetne miejsca, widoki pyszne, znakowanie doskonałe, ale jest po drodze do ominięcia jeden wiatrołom, bo  przewrócone drzewa ścieżkę tam przegrodziły, a przez pół kilometra kolo Adamówki ktoś pracowicie pozdzierał znaki, jeden znak za drugim, konsekwentnie, dla obu kierunków marszu. Akurat trwało upalne lato, termometry szalały, ale Świder jakby sobie z tego nic nie robił. 


Rzeką płynęły kajaki, patrzyłem na nie z góry. Było ze mną kilkoro przyjaciół z turystycznych szlaków, byliśmy jedyną grupką spieszonych, za to bardzo się nie spieszących. To się opłacało, co krok inny widoczek, inna niespodzianka ze strony przyrody, było na co patrzeć.  Jakby się kto pytał, jest to przecież krajobrazowy rezerwat przyrody! Fascynująco urodziwy  jest  tam  Świder. Rzeka ma piękny,    wysoki i piaszczysty  brzeg. Wokół mnóstwo drzew, niekiedy bardzo sędziwych, o wystających ponad powierzchnię potężnych korzeniach - to istne dzieła sztuki. 






 

 



Kończyłem swoją wędrówkę nad Świdrem w Wólce Mlądzkiej. Mniej więc kilometr przed końcem wędrówki, przy leśnej drodze nazwanej całkiem sensownie ulicą Wspaniałą,  wyrósł przede mną przesympatyczny bar nad Świdrem. Tam też można wypożyczyć kajak i to jest główne wczasowe zajęcie właścicieli. Piechurów też przyjęli gościnnie, więc u stop wysokich, kłaniających się  niebu sosen, wypiłem czarną kawę z ekspresu, taka podwójną, espresso we włoskim stylu, która mi podano z okienka tej wdzięcznej chatynki w polskim styli, stojącej pośród mazowieckich sosen. Bardzo to był dobry pomysł, bardzo w sam raz na zakończenie letniej wycieczki.



A jeszcze potem, po kilkunastu minutach spacerku, znalazłem się na przystanku, opodal którego młody bocian z tegorocznego lęgu, nie mógł się jeszcze zdecydować czy lecieć już w szeroki świat w ślad za swoimi rodzicami. skąd podmiejski, niebieski autobus  dowiózł mnie do stacji kolejowej w Otwocku, a stamtąd pociąg SKM do centrum Warszawy. Nie była to długa wędrówka, od autobusu do autobusu zaledwie 11 km, ale za to aż w pięć i pół godziny! A gdzie się było spieszyć? Uciekać znad Świdra w takie upalne lato, jakie mieliśmy tego roku? 



.........................................................

piątek, 5 sierpnia 2022

Nad rzeką Świder 

 

W roku 1877  w kierunku Lublina ruszyła z Warszawy linia kolejowa, zwana Drogą Żelazną Nadwiślańską. Rozniosła się wtedy w Warszawie sława wspaniałego  mikroklimatu sąsiadującej z koleją okolicy nad Świdrem. Tam właśnie się zaczęła letniskowa sława podwarszawskich okolic, a to za sprawą znakomitego ilustratora mickiewiczowskiego "Pana Tadeusza". Michał Elwiro Andriolli w roku 1880 w Brzegach nad Świdrem zbudował pierwsze wille dla letników. Andriolli Świdrem się zachwycał. 

"Świder o brzegach olbrzymio wyniosłych, urwistych, wije się wstęgą jak wąż; co pięć kroków krajobraz się zmienia, widok na zarzecze rozległy, uspokajający...  i gdyby nie ów świst lokomotywy, która ci przypomina, że są jakieś koleje i maszyny do jeżdżenia, zdawałoby się, że jesteś wśród puszczy setkami mil od wielkiego miasta oddzielonej."

Jakże to było blisko od Warszawy! zaledwie kilkanaście kilometrów, jechał tam pociąg, a potem jeszcze wybudowano wąskotorówkę. Tutaj się przyjeżdżało i na lato i na majówkę, która jak wiadomo, nie tylko w maju bywała. Ach, co to były za czasy! Umajone zielenią pociągi, od lokomotywy do ostatniego wagonu. Wzdłuż torów, wówczas pustymi, za to zakurzonymi drogami i ulicami, mknęły z zawrotną szybkością tabuny cyklistów. Potem rozłaziło się to bractwo po krzakach i lasach, rozkładało się kocyki, otwierało koszyki z wałówką i było po prostu cudownie. Wiele przyjemności czekało warszawiaka w leśnej okolicy nad Świdrem...

Najpiękniejszy opis Świdra pozostawił znakomity nasz pisarz, Jan Parandowski. "Noszę w sobie bardzo wiele krajobrazów. Na mojej mapie wspomnień są góry i stepy, pustynie i olbrzymie rzeki, są morza i oceany, parki, lasy, puszcze, ustronia, gdzie ruiny odzywają się jak zabłąkane echa rogu po pradawnych łowach, radosne łąki, parowy skalne. W tej orkiestrze ubogi Świder mógłby przepaść jak odpustowa fujarka. Czemuż jednak brzmi tak donośnie, że słychać się daje zza siedmiu gór i zza siedmiu rzek? Przyczyn jest zapewne więcej niż jedna i parę tkwi w oddziaływaniu tego środowiska na mój organizm..."

Często odwiedzam Świder. Idę oczywiście nad rzekę, ona jest dla mnie głównym celem, to akuratna wycieczka w czas upalny.  Świder płynie płytkim, piaszczystym korytem w tunelu zieleni. Nachylają się nad nim gałęzie drzew.  W weekendy tłum zalega brzegi rzeki, raczej tylko w pobliżu mostów, przy moście dawnej kolejki wąskotorowej jest plaża i sezonowy bar, w tamtą najłatwiej dojechać samochodem. Tak bowiem dzisiaj większość niedzielnych wycieczkowiczów w plener dojeżdża, już nie pociągiem. Jak odejdę dalej  od mostów, nie spotykam już prawie nikogo.

Wędrówka z biegiem wzdłuż Świdra jest obowiązkiem rasowego wędrowca. Przynajmniej raz w roku być tutaj należy. Więc jestem. Dojazd nietrudny, wygodny, co pół godziny mam pociąg z Warszawy, jedzie się tylko 40 minut. Wysiadam na stacji Świder. Schodzę nad rzekę, mijam plażę i wędruję wąską ścieżką wśród rzeki wśród dorodnego lasu. Ścieżynka doprowadza mnie do miejsca zwanego Brzegi, tam gdzie Andriolli uwił swoje gniazdo nad Świdrem. Dzisiaj jest tam zupełnie inaczej, niż za jego czasów. Widok na rzekę z wysokiej skarpy wciąż jednak jest piękny. I niemal zawsze widzę tam zimorodka, fruwające cudo przyrody. Ale w Brzegach nie zachował się żaden drewniany dom, żadna willa w stylu, który Konstanty Ildefons Gałczyński określił dowcipnie jako  świdermajer. Rzeka wciąż płynie, taka samo, jak za Andriollego, od 1978 roku Świder jest objęty prawną ochroną jako krajobrazowy rezerwat przyrody.