piątek, 23 kwietnia 2021

Krajobraz z bobrem w tle.


Krajobraz ze zdjęcia, które rozpoczyna to opowiadanie, jest dziełem bobra. Bóbr albowiem, prócz wielu różnych umiejętności, posiadł jeszcze jedną: jest znakomitym architektem krajobrazu. W czasach mojej wczesnej młodości do  ulubionych moich książek o zwierzętach należały  "Sejdżio i jej bobry" oraz "Pielgrzymi puszczy",  które napisał Grey Owl, traper z dalekiej Kanady, albo „Kanada pachnąca żywicą” Arkadego Fiedlera, a jeszcze później „Nad rzeką bobrów” Erica Colliera.  Och, jakże chciało się wtedy pojechać tam, na północ Ameryki, do tej pachnącej żywicą Kanady, gdzie bobry budują swoje tamy i żeremia. Wydoroślałem, postarzałem się, a wędrując po współczesnych księgarniach nie natykam się już na  tytuły książek, które kształtowały wyobraźnię mojego pokolenia. W międzyczasie Kanada przyszła do mnie. Dzięki bobrom. 

Wędruję po Mazowszu już od pół wieku i coraz częściej natykam się na krajobrazy dotąd znane mi tylko z książek mojej młodości. Zaledwie kilkanaście lat temu bobry poczęły zmieniać krajobraz w Puszczy Białej. Jest ona puszczą sosnową o bardzo mazowieckim wyrazie, aż tu nagle, nie wiadomo jak i kiedy, pojawiły się w niej bobry i odkryły jakieś małe strumyczki i kanałki melioracyjne, przez przeważającą część roku suche, bezwodne. Bobry doszły zapewne do wniosku, że to da się urządzić po swojemu. No i zaczęły  swoje gospodarowanie. Niemal tuż obok drogi szybkiego ruchu, słychać stamtąd szum mknących po niej samochodów, w uroczysku Prochowo zaczął cieszyć moje oczy niemal kanadyjski pejzaż bobrowych rozlewisk. I to tuż obok szerokiej leśnej drogi gospodarczej, bardzo akuratnej dla złośliwych harwesterów. W środku krajobrazu pojawiło się okazałe żeremie, przed nim tama, w okalającym rozlewisko lesie leżały powalone przez zwierzątka brzozy, wszystko wielce fotogeniczne, aż odchodzić się nie chciało. Zachodziłem więc o różnych porach roku.


Oprócz człowieka tylko jedno jeszcze stworzenie potrafi kształtować krajobraz. Jest nim bóbr, zwierzę niewielkie, bardzo pracowite, dla przeciętnego człowieka praktycznie niewidzialne. Mieszkają bobry  w norach, wydrążonych w stromych brzegach rzek,  kanałów i jezior. Rzadziej spotykane są  żeremia, jak nazywane są domki bobrowe, budowane przede wszystkim tam, gdzie jest na tyle wystarczająca baza paszowa, iż bobry  zamierzają tam pozostać na dłużej. I do nor, i do żeremi, wejście znajduje się pod wodą. W środku dnia zobaczyć bobra niemal nie sposób, swoje mieszkania zwierzęta opuszczają najchętniej dopiero o zmroku, a razem z brzaskiem dnia umykają przed ludzkim okiem i pewnie wiedzą, co czynią, bo to mądre zwierzątka. Najczęściej pozostają nam do oglądania powalone przez bobry drzewa, ogryzione z kory pnie, jak nożem ścięte gałązki krzewów.   

Środowisko ma z obecności bobra korzyści więcej, niż szkód, aczkolwiek trzeba przyznać, iż w tej chwili bobry w wielu miejscach stały się już problemem, podtapiając wiejskie zagrody, pola uprawne i drogi jezdne. Tworząc rozlewiska i jeziorka, urozmaicają nasz pejzaż, woda bowiem bardzo „ubiera” środowisko, przy okazji odtwarzają korzystne  warunki bytowania dla wielu cennych gatunków fauny i flory. Wymieniając listę pożytków, płynących z obecności bobra, należy wspomnieć, że fachowcy obliczyli skrupulatnie, iż ogólny przyrost biomasy roślinnej wywołany gospodarką bobrów jest większy, aniżeli ubytek masy drewna wywołany zgryzieniami.  

To nie jest zwykła sterta gałęzi, przy której stoję. To jest bobrowe żeremie, pałac po prostu, a nie zwykły rodzinny dom niewielkiego, poczciwego w gruncie rzeczy ssaka.  Zdjęcie zrobione przed kilku  laty –  czasem mi się wydaje, że  dopiero co –  wtedy, gdy jeszcze nie wiedzieliśmy wszyscy, że przyjdzie to nas pandemiczna zaraza i mocno pozmienia nam codzienne życie. Nieco teraz unieruchomiony, coraz częściej sięgam do swoich wspomnień. Mam ich trochę. Pośród nich sporo takich, o których najczęściej mówi się krotko: niezapomniane. 

Właśnie teraz, gdy wczesna wiosna zakotwicza się za oknem mojego mieszkania,   powróciły do mnie wspomnienia z kwietniowej wyprawy do bobrowego królestwa nad Lubiczą koło Stoczka w Lasach Miedzyńskich. Dopiero co  minęła już czwarta rocznica moich tam ostatnich odwiedzin. Tamte lasy rosną na wschodnich kresach Mazowsza, tuż obok jego historycznej granicy z Wielkim Księstwem Litewskim, istniejącej przez kilka wieków, aż do roku 1569!  Wchodząc na te tereny powinno się to wiedzieć. Ta wiedza wzmacnia wartość emocjonalną terenu, to nie ulega wątpliwości.  Oczywiście, są w tych lasach zręby i wyręby, nowiny i młodniki, są to albowiem lasy gospodarcze, z których wycięte drewno ma przynosić państwu dochód, ale  jest kilka miejsc nadzwyczajnych. 

Do królestwa bobrów nad Lubiczą niełatwo trafić, o wczesnej wiośnie przede wszystkim. Woda broni dostępu. Wszystko zdaje się być tam  nasiąknięte wodą. Głównie za sprawą bobrów, one bowiem na Lubiczy gospodarują, woda jest ich domowym środowiskiem, w swoim własnym interesie budują więc tamy, aby tej wody było jak najwięcej i żeby żaden niepożądany gość nie miał dostępu do bobrowego domu, do żeremia. 

Był kwiecień, w nadrzecznych łęgach ścieliły się zawilce, a wokół trwały ogromne rozlewiska. Przy pomocy lornetek wypatrywaliśmy z przyjaciółmi żeremi, poukrywanych wśród tych rozlewisk bobrowych. Doliczyliśmy się aż sześciu  na kilometrowym odcinku rzeczki. Dla mieszczuchów, wychowanych na wędrowaniu  pośród podwarszawskich wydm, wędrówka przez taki łęgowy las była niewątpliwą egzotyką. Nie było mnie tam czas jakiś. Ciekawe, czy żeremia są tam nadal? I czy nadal jest ich  tam tak wiele. 

Wtedy, gdy zaczynałem zaprzyjaźniać się z przyrodą, na Mazowszu bobrów nie było. Od dwustu lat zresztą. Pierwsze bobrowe żeremie oglądałem na rzeczce Hwoźna w Puszczy Białowieskiej, znajdowało się tuż przy granicy. Aby być przy nim o świcie, w ciemnościach nocy szedłem ku niemu kilka kilometrów przez puszczę. Długimi minutami stałem później w pobliżu żeremia, zdawało mi się, że bardziej przypominałem roślinę, niż człowieka, ale bobry pokazać się nie chciały. Pierwszego bobra zobaczyłem w Osowcu nad Biebrzą. O świcie, oczywiście. Pokazowo się pokazał. Płynął cichutko z gałązką w zębach. Prezentował się uroczo.

Bobry pracują na ogół tylko nocami, jak wytrwali drwale umieją położyć pokotem znaczne powierzchnie zagajników, sąsiadujących z ich wodnym terytorium. Czasem można zobaczyć ogromne nieraz drzewa, które zwierzątka usiłują ściąć, potężne topole i nawet dęby. Już na pierwszy rzut oka widać, że to zabieg daremny, że za żadne skarby tych olbrzymów bobrom nie uda się powalić. Po co to one robią? To, co najsmaczniejsze, znajduje się na górze drzewa, ta młoda kora, te młode gałązki, świeże listki. Co się da, ze zrębu zostanie chybko sprzątnięte, zaciągnięte dla umocnienia tamy, jesienią zmyślnie przytwierdzone do dna rzeki, aby w zimie  bóbr mógł korzystać z takiej spiżarni bez konieczności przebijania lodu i wypływania na zmrożony, zimowy świat. 


Te trzy potężne topole nadwiślańskie ze zdjęcia powyżej, sfotografowałem nad Wisłą kolo Jabłonny. O ich ogromie zaświadcza ludzka sylwetka tuż obok. Wygląda na to, że robotę zaplanowały bobry ma długo, czy aby nie na zmarnowanie ten ich wysiłek. Ale one mogą naprawdę dać radę takiemu drzewu? Ale  niedaleko od tych trzech sokor była czwarta, już powalona. Ciekawe, czy pracował przy tym jeden osobnik, czy też większy zespół rodzinny. Ile też czasu zabrała im ta robota?

Na Mazowsze bobry zaczęły powracać od lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Ich powrót należy do największych osiągnięć człowieka w dziedzinie ochrony przyrody w naszym regionie. W roku 1980 wpuszczono bobry na bagna Puszczy Kampinoskiej, wkrótce potem znalazły się nad Wilgą i nad Rawką. Tych pierwszych nad Rawką koło Kamiona wypatrywaliśmy o nocnej porze z pewnym nastolatkiem, mnie się zobaczyć bobra nie udało, a on zobaczył płynącego. Uzdolniony z niego był obserwator przyrody i zostało mu to do dzisiaj. Swoimi umiejętnościami podglądania dzikiego zwierza dzieli się teraz z innymi w swoich artykułach, książkach i filmach. Nazywa się Adam Wajrak. Świetnie także fotografuje. Od niego pożyczyłem do tego blogu zdjęcie bobra. Mam nadzieję, że mi tę nieuzgodnioną pożyczkę wybaczy.



Rojno się teraz porobiło od bobrów nad mazowieckimi  wodami. Nie tylko rzeki bobry zasiedliły, spotykane są także  nad kanałami melioracyjnymi, a ślady ich żerowania nie są niczym nadzwyczajnym na Wiśle w granicach Warszawy, okazałe żeremie wybudowały w Lesie Bemowskim.  Dzisiaj  bóbr wydaje się być uratowanym dla naszej przyrody, acz nadal jest gatunkiem zagrożonym.

Nieźle mają się na Mazowszu bobry.  Ich obecność w przyrodzie znacznie podnosi wartość emocjonalną terenu. Przede wszystkim jednak są to zwierzęta nadzwyczaj dla człowieka pożyteczne! Budując tamy hamuje spływ wód roztopowych i opadowych tworząc naturalny system retencyjny. Bardzo to w naszym kraju potrzebne, jak bowiem wiadomo powszechnie, Polska cierpi na poważny niedobór wody. I jeszcze teraz, gdy o letniej porze klimat coraz bardziej zatrąca o tropik.

Nad Lubiczą byłem  zawsze przy dziennym świetle, widok bobrzych tam, rozlewisk i żeremi musiał mi wystarczać. Nie jestem fotografikiem od zwierząt, jak wielu, wystarczy mi, że mogę patrzeć, podziwiać i kontemplować. Nie mam specjalnej ochoty, aby bobrom przeszkadzać w ich conocnych staraniach o utrzymanie, ostatecznie byłem wszak nieproszonym gościem. Idę więc zajrzeć do Moczydła.

Są dwa  rezerwaty w Lasach Miedzyńskich. Niedawno powstał Turzyciec, starszym od niego rezerwatem jest Moczydło, jest też łatwiej dostępnym,  zbudowano nawet  wygodną ambonę obserwacyjną, widać z niej wszystko jak należy.  Na stosunkowo niewielkim obszarze rezerwatu znajduje się i śródleśne bagno, i jeziorko o zarastających brzegach (z żeremiem pośrodku), jest tam  również  torfowisko wysokie w pionierskiej fazie, a także roślinne zbiorowiska szuwarowe oraz sięgające wieku 130 lat bory sosnowe ma obrzeżach. 

To jedno z kilku znajdujących się w okolicy jeziorek dystroficznych. Mają one bardzo charakterystyczny rys indywidualny, pejzaż takich jeziorek tchnie spokojem tak wielkim, że jest w stanie ukoić nawet największe zdenerwowanie. Turyści docierają tu rzadko. Są jednak warszawiacy, którzy prawie co roku tutaj przyjeżdżają specjalnie, aby napaść oczy widokiem jeziorek. Najchętniej bywam tutaj w pojedynkę, a jeszcze do tego w ciszy pogodnego przedwieczoru. Odnajduję wówczas to wszystko, co zabiera z życia hałaśliwa cywilizacja miejska.  

Post scriptum znad rzeczki Małej


Okazuje się, że czasem nie trzeba się już wyprawiać daleko od Warszawy, aby móc zobaczyć i przeżyć krajobraz wyjątkowy. Który zawdzięczamy przede wszystkim bobrom. Oto ich dom z nad podwarszawskiej rzeczki.

„Zrobiłem dziś 20 km wzdłuż Małej – tydzień temu otrzymałem wiadomość na whatsapie  –  od ujścia w Konstancinie do Jeziorki po źródła pod Górą Kalwarią. Z tego jedna trzecia przez bagna. Niesamowite przeżycie na mazowieckim niżu.” Wiadomości towarzyszyły zdjęcia. A na nich krajobraz jak z bagien biebrzańskich. Pośrodku tego pejzażu na jednym zdjęciu nadawca wiadomości, a na drugim potężne żeremie.  Kilka dni po tej lapidarnej wiadomości, przyszedł obszerniejszy list od jej autora, Adama Robińskiego, zaprzyjaźnionego ze mną młodego dziennikarza, który specjalizuje się w pisaniu o przyrodzie. Właśnie zbiera materiały do kolejnej swojej książki, będzie ona o bobrach, a wydaje książkę Wydawnictwo Czarne. Wypatrujcie tej książki, mili Czytelnicy, autor wie o czym pisze i umie o tym opowiadać! 

 „Nad Małą jestem często, ale zwykle ograniczam się do odcinka koło Solca. A teraz z kolegą, który tam mieszka, postanowiliśmy przejść całą rzekę, tak jak trzeba, od ujścia aż do źródła. Jakby to była Amazonka. Po tych kilku dniach deszczu z ubiegłego tygodnia wysoki poziom był na całej długości, nawet w parku zdrojowym w Konstancinie. A od Solca to już było szaleństwo. Jeszcze w Solcu wpadłem zresztą po pierś do wody, próbując przejść przez jeden z kanałów. Potem to się powtarzało, kombinowaliśmy jak się tylko dało. A już prawdziwe bagno zaczęło się w olsie za stawami w Baniosze i ciągnęło się aż do Ługówki. Olsy, łąki, torfowiska, wszędzie woda. Przypuszczam, że nieczęsto tak tam jest. Kolega mocniej siedzi w temacie tej Małej i twierdzi, że jest plan utworzenia tam użytku ekologicznego, ale jak dla mnie spokojnie można by zrobić większy rezerwat.

Ostatnio już całkiem porzuciłem łażenie z aparatem, zwykle biorę tylko lornetkę, a fotki robię telefonem. Aparat jakoś mnie za bardzo odciąga przeżywania tu i teraz. Dlatego zdjęcia nie są wybitne.”  Może i nie są, rzecz do dyskusji, natomiast pejzaż wybitnie jest piękny, to nie ulega wątpliwości. No i proszę sobie wyobrazić, to wszystko jest pośrodku Lasów Chojnowskich, popularnego terenu spacerowego mieszkańców Warszawy. Na zwykłej rzeczce o nazwie Mała...

Nie tylko kanadyjskie krajobrazy  zawdzięczamy bobrom na naszym Mazowszu. Jest już także Amazonia i to bardzo blisko od stolicy średniej wielkości kraju w środku Europy... 

    ......................................................................................


środa, 7 kwietnia 2021

 


Wawrzynek w Wymiękliźnie albo piękna trucicielka, czyli kilka opowieści o pewnej roślinie.

    Takie sobie, bardzo przeciętnej urody drzewostany sosnowe otaczają rezerwat Wymięklizna, znajdujący się w pozostałościach Puszczy Osieckiej koło Sobieni Jezior. A w rezerwacie obok fragmentów lasu stosunkowo młodego, co naturalne, są również  starodrzewy w godnym szacunku wieku, dochodzące lat 120. Gdyby nie ten rezerwat, zostałyby przerąbane lub nawet  wycięte w pień, bo taka jest rola wiekowych drzew w ich wieku.  A w rezerwacie las jest podniecająco interesujący. Drzewostany są wielogatunkowe, liściaste, iglaste i mieszane, wszystkie o znacznym stopniu naturalności. Największą powierzchnię zajmują las mieszany wilgotny, bór mieszany wilgotny, bór trzęślicowy, bór mieszany świeży i ols jesionowy, prawie wszystko to przedwiośniem bywa podtopione, bez gumiaków na nogach wędrowców nie przepuści, przerabiałem to i wiem, co piszę.
      Nie wdając się w szczegółowy opis przyrody rezerwatu, wypada jednak wspomnieć o tym, iż zwłaszcza w środkowej jego części, rosną łęgi, a w nich, wśród starych olszy można zobaczy ponad stuletnie, wysokie jesiony. Tak dobrze zachowane jesionowe lasy łęgowe to duża rzadkość i niewiele jest tak imponujących zgrupowań starych jesionów leśnych, bowiem ze względu na dużą wartość gospodarczą tego gatunku drzewa, został on bardzo wytrzebiony w polskich lasach i stare jego drzewostany są dziś dość dużym ewenementem.


    Wszędzie niemal, nawet na leśnych duktach, można spotkać roślinę, dla której rezerwat został utworzony. Ona jest tutaj bohaterką i jej o przedwiośniu przypadło grać główną rolę. Jest tutaj jej zapewne najbogatsze na Mazowszu stanowisko i jedno z najcenniejszych w środkowej Polsce. Prawdziwie atrakcyjny okres w życiu tej rośliny zaczyna się niekiedy już przy końcu zimy, gdy przedwiośniem pojawia się na jeszcze bezlistnych krzewach jej fiołkowe, mocno pachnące kwiecie, ale trwa również jesienią, gdy na krzewinkach dojrzewają czerwone, lśniące owoce.
     Wawrzynek wilczełyko to bardzo urodziwa i dość rzadka roślina, wspaniały zabytek przyrody, jeden z pierwszych zwiastunów wiosny, ubogacający nam ziemię. W średniowiecznej Europie uważano go za niezwykle groźną truciznę. Tadeusz Traczyk w popularnym atlasie roślin lasu liściastego przestrzega z naciskiem: "Uwaga. Wszystkie części tej rośliny są trujące. 10-12 zjedzonych owoców może spowodować śmierć człowieka!"
         Na Słowiańszczyźnie w przeszłości wawrzynek był używany jako środek kosmetyczny. Wywołuje bowiem zaczerwienienie skóry, dzięki oddziaływaniu drażniącemu lub pobudzającemu. Słowaczki myły sobie twarz wywarem z wilczegołyka, aby za pomocą tego wywaru, sporządzanego z gałązek krzewu, uzyskać "pięknie czerwone" policzki. Na wschodnich krańcach Słowiańszczyzny spowodowana takim myciem opuchlizna miała wywoływać efekt pełnej i krągłej twarzy. 
     W Rosji nazywają tę roślinę "pożujłyczkiem". Dla zabawy dzieciaki wręczają nieświadomemu gałązkę, ciesząc się, gdy potem pluje on z niesmakiem. W Polsce wawrzynek bywa niszczony dla urody swojego kwiecia, stając się rośliną rzadką lub w pewnych regionach nawet bardzo rzadką. Jest rośliną chronioną, lecz któż o tym wie naprawdę? Piękny i groźny dla człowieka, jest lubiany przez ptaki, które - o dziwo! - bez szkody dla siebie zjadają jego czerwone owoce.  

  Boski Apollo ściga piękną Dafne. Obraz z paryskiego Luwru.


    Łacińska nazwa wawrzynka wilczełyko brzmi: Daphne mezererum. Nazwa ta ma swój rodowód w starych, greckich mitach. Dafne była nimfą górską, kapłanką Matki Ziemi, zalecał się do niej Apollo. Gdy wreszcie udało mu się spotkać ją samą i już miał nastąpić finalny efekt uwiedzenia, wtedy nimfa wezwała na pomoc Matkę Ziemię, która porwała ją na Kretę. Zamiast niej Ziemia postawiła przed Apollonem drzewo laurowe, a ten z liści tego drzewa uplótł sobie wianek, aby się pocieszyć. Nosi go na wszystkich niemal rzeźbach starożytnych. 

      Imię nimfy, jak napisał Robert Graves, "jest skrótem słowa daphoene - >krwawa< bogini w nastroju orgiastycznym, której kapłanki, menady, żuły liście lauru jako środek podniecający i od czasu do czasu biegały przy pełni księżyca, napadały na nieostrożnych podróżników i rozszarpywały dzieci i młode zwierzęta" [Robert Graves: "Mity greckie".1955].
    Drzewa laurowe z wawrzynem szlachetnym na czele, występują w krajach śródziemnomorskich; bardzo często w zwartej gęstwinie krzewów wiecznie zielonej makii. Są ładne, lecz gdzie im do urody naszego wawrzynka. Jego ciemnoróżowe kwiaty silnie pachną, a ten zapach niekiedy wcześniej się odczuwa, niż zobaczy samo kwiecie. Kwiaty są skupione w niewielkich pękach tuż przy samej gałązce. Mocny zapach zwabia liczne gatunki owadów, które od rośliny w nagrodę otrzymują w darze smakowity nektar. 





        Niewiele jest krzewów wawrzynka na Mazowszu i gdyby je wszystkie zinwentaryzować być może nie byłoby nawet tysiąca. Z tego jednak około stu pięćdziesięciu krzewów doliczyłem się w Wymiekliźnie, jeszcze zanim utworzono tam w 1996 roku leśnym rezerwat przyrody. Gdy prawie pół wieku temu  pierwszy raz ujrzałem tak masowo występujący tutaj wawrzynek, natychmiast zgłosiłem to bogate stanowisko konserwatorowi przyrody, wówczas uroczysko  znajdowało się w woj.siedleckim. Dzięki zabiegom ówczesnego konserwatora siedleckiego, pana Zbigniewa Kaszuby, powstał ten rezerwat na powierzchni ok.68 ha.  


         Doskonale pamiętam swoje pierwsze odwiedziny tego lasu, gdy rezerwatem jeszcze nie był. Trafiłem w porze, gdy wawrzynek pachniał odurzająco pięknie. Szedłem duktem przez ten las, a wawrzynek zdawał się być wszędzie. To on spowodował, że począłem starania o utworzenia rezerwatu w tym lesie.
          Ćwierć wieku nie było mnie w Wymiękliźnie, nie wiem jak się tam żyje wawrzynkowi, powinienem to sprawdzić, bardzo hciałbym znowu odwiedzić ten las. Ale... już od kilku lat się wybieram i jakoś nie mogę, jak nie to, to tamto przeszkadzało, a teraz ta pandemia zupełnie mi to uniemożliwiła. W tym roku już się raczej na kwitnienie wawrzynkowe nie załapię. Ale może o przedwiośniu roku przyszłego?  Kto wie, może się tam zobaczymy?    
    Wawrzynek zakwita o przedwiośniu, często jeszcze u krańca zimy. Czasem już 1  marca pękają pąki kwiatowe wawrzynków. Czasem  wawrzynki kwitną jak szalone
1 kwietnia. Jak się nie ma kogoś w terenie, kto podrzuci aktualną informację co tam słychać u pięknej trucicielki w Wymiękliźnie, trzeba ryzykować. A czyż nie warto? Bo, czyż nie graniczy to z cudem, iż przetrwały jeszcze tu i ówdzie takie przyrodnicze wspaniałości na naszym Mazowszu?