niedziela, 31 października 2021


 Przy grobie Macieja Boryny we wsi Lipce

    Lekko przymglonym jesiennie dniem październikowym byłem z przyjaciółmi we wsi Lipce na krańcach dawnego Księstwa Łowickiego. Nie często się zdarza, aby można było wycieczkować w plenerze, który posłużył jako miejsce akcji powieści uhonorowanej literacką nagrodą Nobla. Księżacka wioska Lipce to w Polsce takie miejsce jedyne. Zdobyła międzynarodową sławę dzięki nagrodzonej literackim Noblem powieści Władysława Reymonta. Tradycje księżackie i związki z pisarzem są w tej wiosce bardzo mocne i chociaż z dawnych czasów niewiele już pozostało, wieś oddycha Reymontem i jego powieścią, Reymontem karmiąc przybyszy. Jest pomnik Reymonta pośrodku wsi, jest ulica i muzeum jego imienia, we wsi wznosi się drewniana kaplica, pamiętająca noblistę, na wzgórku za wioską, tuż przy torach kolejowych stoi jak relikwia zachowany  dom dróżnika, w którym mieszkał przyszły noblista,. 


    We wsi Lipce, od roku 1983 noszącej oficjalnie nazwę Lipiec Reymontowskich,  Władysław Stanisław Reymont jest patronem miejscowej szkoły, zespołu regionalnego i  muzeum, obchodzony jest doroczny Dzień Reymonta i wciąż są obecni w Lipcach bohaterowie  powieści, z nich wszystkich Maciej Boryna najbardziej.  Ma Boryna swoją ulicę, wiejską karczmę nazwano "Borynianką". Jakoby na miejscu zagrody  Macieja Boryny ten budynek postawiono i na jej bocznej ścianie warszawska plastyczka wymalowała Wesele Boryny.  Karczma, w której Antek ku rozpaczy Hanki zapijał swoją tęsknotę za utraconą Jagną, mieściła się w drewnianym domu, gdzie teraz jest sklep mięsny. Ludzie o tym pamiętają.

    Podobno jednak tak naprawdę to Boryny w Lipcach nigdy nie było. Jak w 1998 roku próbował ustalać Stanisław Manturzewski, dociekliwy dziennikarz „Gazety Wyborczej”, nazwisko Boryny w Lipcach pojawiło się dopiero na kartach powieści. Reymont znalazł je w niedalekim Makowie, gdzie u niejakiego Boryny przyszły pisarz stał na kwaterze, gdy nadzorował robotników konserwujących tory kolejowe. Zastał jeszcze dziennikarz trzech sędziwych bardzo Borynów, dobrze  pamiętających niewysokiego człowieczka w wielkim kapeluszu.  Reymont stał u nich na kwaterze: spał na słomie, latem w stodole, zimą na wyrku w sieni. "To był człowiek biedny. Nakrywał się kapotą, jadł kartofle przeważnie. Do roboty specjalnie się nie przykładał. Ale zapisywał coś bez przerwy ołówkiem w grubym zeszycie. A co pisał - nie opowiadał nikomu".  

Władysław Reymont z pomnika w Lipcach

Dlaczego o tym wszystkim  piszę w tym blogu? Dlaczego akurat teraz, w przededniu listopadowego święta zmarłych wrzucając ten tekst do Internetu. Ano dlatego, że jest na cmentarzu w Lipcach Reymontowskich mogiła, jakiej nie ma nigdzie, mogiła Macieja Boryny z "Chłopów", jedyny chyba w Polsce grób bohatera literackiego, postaci fikcyjnej.  Prawie na pewno nie będziecie mieli szansy, mili Czytelnicy tego bloga, aby odwiedzić Lipce w tych listopadowych dniach. Ale – jeśli macie w domu tę fenomenalnej urody arcypowieść – sięgnijcie, proszę, do rozdziału 11 w „Chłopów” części 3. A jeśli akurat książki nie macie u siebie, macie już przecież komputer i możecie go poprosić, aby dzięki współczesnej technice błyskawicznie zobaczyć tekst tego rozdziału na swoim monitorze. Przeczytajcie... A jak to już zrobicie, będziecie wiedzieli, dlaczego Wam to proponuję...  

.............................................................


środa, 13 października 2021

 

 W magicznej krainie 

pieszo z Zalesia Dolnego do Górnego Zalesia

Takie dni łagodnej jesieni przyszły na początku października, ze grzechem byłoby ich nie wykorzystać. Postanowiłem nie grzeszyć. Więc pojechałem w plener ku magicznej krainie. Pociągiem do Piaseczna, tam z pociągu na peron, z peronu prosto do Zalesia Dolnego i trzy minuty później już szedłem jego uliczkami. Ładne są one. Wysokie przy nich rosną drzewa, ich korony kłaniają się niebu. Bardzo byłem szczęśliwy. Szedłem albowiem  szlakiem, który sam zaprojektowałem pół wieku temu, a który petetekowcy znakarze wyznakowali żółtym kolorem i wciąż starają się utrzymywać szlak przy życiu i wcale nieźle im to wychodzi.
 
Zacząłem w Zalesiu Dolnym, zakończyłem w Zalesiu Górnym. I jedno i drugie osiedle powstało w lesie, nie znajdują się więc „za lasem”, lecz  „zamiast lasu” tam się znalazły. Ale też nie tak zupełnie, las wewnątrz obu tych osiedli jest wciąż obecny, tak więc one „są w lesie”.  Obok Górnego płynie rzeczka Zielona i w jej dolince znajduje się wianuszek stawów, obok Dolnego ta płynąca z południa niewielka rzeczka wpada do Jeziorki. Najważniejsze tam są jednak nie te oba Zalesia i nie te rzeczki, Zielona i Jeziorka, najważniejsze są tam lasy, przez które Zielona płynie. A mnie tak wyszło, że tego dnia najważniejszą role w moim krajobrazie odgrywała woda. Jeziorka była najpierw. Ścieżka wśród drzew wrzuciła  mnie nad Jeziorkę. Jeziorka to czy Jeziorna? 

Jeziorka jest rzeczką raczej, niż rzeką. Spływa z Wysoczyzny Rawskiej, po 66 km uchodzi do Wisły w okolicach Ciszycy koło Konstancina Jeziorny. W tradycji tylko ujścia do niej Tarczynki, rzeka była zwana Jeziorką. Od tego miejsca zmieniała nazwę na Jeziorne i nad rzeką Jeziorna powstała w XV wieku wieś Jeziorna, dzisiaj dzielnica miasta Konstancin-Jeziorna. A ta nazwa – Jeziorna   powstała od rozlewisk wielkich, zwanych jeziorami. W ostatnim czasie dla całego biegu rzeczki upowszechniła się jednak nazwa Jeziorka. Nawet w Konstnacinie-Jeziornie rzeka Jeziorna zwana jest teraz Jeziorką. Przy tej nazwie rzeczka pozostaje aż do swojego ujścia do Wisły.  Czy słusznie? Jakieś ma to znaczenie, czy tak, albo nie. Życie ma niemal zawsze rację. W  tym przypadku na pewno. 
 
Na krańcach Zalesia Dolnego usytuowały się malownicze na północnym brzegu  Jeziorki, rzem z otaczającą je okolicą chronione są jako "Zespół przyrodniczo-krajobrazowy Górki Szymona". To nadzwyczaj sympatyczna okolica. Stawy są okolone przez  wygodne alejki, nad północnym ich brzegu wznoszą się piaszczyste wydmy, bardzo tam ładnie i jest na czym zawiesić wzrok i obiektyw aparatu fotograficznego. Objęcie określonego obszaru ochroną w formie zespołu przyrodniczo-krajobrazowego, skutkuje podobnymi zakazami, jakie obowiązują w stosunku do pomników przyrody, stanowisk dokumentacyjnych czy użytków ekologicznych. Wyjątkowe walory estetyczno-widokowe krajobrazu kulturowego sprawiają, że są one bardzo atrakcyjne dla turystyki i rekreacji. Trzeba przyznać, że miejscowe władze bardzo, ale to bardzo dbają o ten wyjątkowy teren.

A skąd ta nazwa ― Górki Szymona? To dłuższa historia, nie miejsce, aby w tym blogu cała ją opowiadać.  A jednak opowiedzieć należy. Szukając informacji, w internetowym Przeglądzie Piaseczyńskim z 23 września 2015 roku znalazłem tekst p.Marii Szturomskiej.
 
Kim był tajemniczy człowiek, którego imię pozostało w tych żółtych piaskach, sosnach i wzgórzach. Czym się zasłużył, że ten interesujący krajobrazowo teren nazwano Górkami Szymona? Ile emocji, ile miłości musiało być w Szymonie do tego miejsca, że nagrodzono go po wsze czasy tak godnie?  – pyta autorka. Wygląda na to, że to był Szymon Olka, urodzony się w 1874 roku. Po ślubie z Marianną (z domu Skomorowska) zamieszkał w Skolimowie. pracował w piekarni u pana Okrasy, jeździł wozem konnym i rozwoził chleb do okolicznych sklepów i gospodarstw. Pewnego razu w lesie w Magdalence został napadnięty, pobity i obrabowany. Okazało się, że zajęcie jest bardzo niebezpieczne i należało poszukać innego. W tym czasie w nadleśnictwie w Wilanowie poszukiwano na stanowisko gajowego uczciwego człowieka. Szymon przyjął posadę i rodzina przeprowadziła się do osady Borówka koło Piaseczna, dziś to okolice ulicy Granicznej. I dbał odtąd pan Szymon o swoją okolicę, pilnował jak należy, przeszedł wreszcie do historii. W tej okolicy co krok, to jakaś historia, jakaś opowieść w niej się ukrywa. 
 
Na drugim, południowym brzegu Jeziorki rozciąga się  kraina hodowlanych stawów pod Żabieńcem. On sam jest nieco dalej na wschodzie, za torami kolejowymi. dzisiaj już wcale spora wieś, jej nazwa  w formie Zabyniec znajdowała się na mapach już przed laty pięciuset. Wyjątkowo trafna nazwa. Osada powstała na skraju lasów, pełno wokół podmokłości, obok są dwie rzeczki, bo Zielona wpada tam do Jeziorki, no i jest tam sporo stawów. W Żabieńcu znajduje się Rybacki Zakład Doświadczalny, oddział Instytutu Rybactwa Śródlądowego w Olsztynie. Wyasfaltowana droga od Jazgarzewa rozdziela dwa kompleksy żabienieckich stawów. Stawy na południe od tego asfaltu są nie tylko stawami hodowlanymi, są także obiektem przyrodniczym o randze europejskiej objęte granicami obszaru Natura 2000. Na ich  terenie występują typy chronionych siedlisk i fauny, różne traszki i kumaki i nawet bobry i wydry, a stawy są ostoją ptactwa.
 
 



 
Teraz, gdy tam teraz zaszedłem o łagodnej, październikowej jesieni, stawy były opustoszałe, ptaki odleciały, większość do ciepłych krajów, a te, które zazwyczaj pozostają na naszej rodzimej ziemi, wybrały się w sąsiedztwo ludzkich osiedli, tam gdzie zazwyczaj o zimowej porze się udają, bo już bez wsparcia ludzi żyć im się nie daje. Stawy trwały w milczeniu, wiatr lekko ruszał ich fale, patrzyłem na nie z poziomu drogi, wydawały się być niby mazurskie jeziora.
Ale gdy później na Zimnych Dołach wlazłem na pomost ambony widokowej, ustawionej dla ciekawych krajobrazu ptasiej ostoi, z jej wysokości zobaczyłem już nie mazurskie jeziora, a zwyczajne, mazowieckie stawy pośród Lasów Chojnowskich. 


O Lasach Chojnowskich można nieskończenie. Że ładne, wie to każdy, kto tutaj bywał. Że są głównym elementem Chojnowskiego Parku Krajobrazowego, to także wie każdy. Niewielu z odwiedzających Lasy Chojnowskie wie, skąd się ta nazwa wzięła. A wiedzieć warto. W nazwach albowiem przechowywana jest historia i tradycja, również w pojęciu etnograficznym. Warto tutaj wspomnieć, iż najpopularniejszy nasz rodzimy gatunek iglastego drzewa zwano nie "sosną", lecz "choją" i stąd np. wieś Chojnów i Lasy Chojnowskie. W przeszłości najpowszechniejszy gatunek drzewa w Polsce zwany był  „choją”.  Drzewo - sosnę dawniej nazywano "sosną" tylko wtedy, gdy była w nim wydziana barć. 

W przeszłości tutejsze lasy przynależały majątku wilanowskiego. Miały dostarczać drewno na budulec i opał pałaców właścicieli w Warszawie i Wilanowie, na szkoły, szpitale i ochronki dworskie, młyny, kuźnie i karczmy, browar i cegielnie, na potrzeby  chłopów pańszczyźnianych, kolonistów, posesorów i proboszczów,  na deputaty drzewne dla pracowników administracji, na budowę mostów i płotów, na drabiny i zwykle miotły. Że węgla kamiennego nie używano jeszcze, aż 75% drewna zużywano na opał. 

Także i dzisiaj  ― a widzi to każdy ― są tu zręby i poręby, i są szerokie, żwirowe drogi, przystosowane do tego, aby ciężarówkami wywozić skoszone w tych lasach drewno. Dzisiaj to lasy państwowe, także i ten właściciel drewna potrzebuje, bo ma drewno swoją cenę! No cóż, te zręby i nowe zalesienia to również element krajobrazu, to normalna codzienność polskiej przyrody, która musi przecież spełniać także i swoja użytkową rolę. Ale i w tych lasach są rezerwaty przyrody i rosną tam sosny żywiczne, wysokie i strzeliste, smukłe i gonne. Żółty szlak turystyczny o jeden taki rezerwat się ociera, nosi on nazwę „Uroczysko Stephana”  i obejmuje zwarte starodrzewy w wieku 120-200 lat.
Rezerwat w swojej nazwie nosi nazwisko pochodzącego z Węgier Wiktora Stephana, opiekuna tych lasów w czasach Potockich.  Przy niedalekiej odeń szosie z Pilawy do Zalesia Górnego, znajduje się niepozorny głaz, na którym umieszczono napis: Tu czuwa duch mój Wiktor Stephan 1865 – 1923. Według podań duch leśnika krąży o północy nad okolicznym lasem. Pamięć o nim przetrwała nie tylko w nazwie rezerwatu, również w nazwie pobliskiej wsi Stefanów. Rezerwat został utworzony z inicjatywy innego wielce zasłużonego dla mazowieckiej przyrody człowieka, niespożytej energii wojewódzkiego konserwatora przyrody z Warszawy, zmarłego w roku 2000 Czesława Łaszka.  Za jego kadencji utworzono na Mazowszu dwa parki krajobrazowe i 62 rezerwaty, a  około 2000 drzew i głazów objęto ochroną pomnikową. Ten rezerwat też z jego inicjatywy powstał. 
 
Granice rezerwatu poprowadzono duktami i wkraczać w głąb lasu nie  trzeba, albowiem wszystko co najlepsze widać z zewnątrz.  Mam takie miejsce na skraju tego rezerwatu, leśnicy postawili tam nawet ławeczki, na stare moje lata bardzo akuratne.  Trafiłem tam ostatnio w idealną pogodę, był dzień powszedni, ludzi prawie żadnych, więc momentami mi się wydawało, że cały ten las okoliczny rośnie tylko i wyłącznie dla mnie! Posiedziałem tam sobie w milczeniu przez wiele minut, to były bardzo dobre chwile... 
 
A później zszedłem nad rzeczkę Zieloną,  żeby porozkoszować się zupełnie innym krajobrazem.  Bo tak tam jest, proszę pastwa, że przyroda w tamtym zakątku podwarszawskiego Mazowsza, co krok to inne ma oblicze, a każde z nich co innego chcącym to zobaczyć pokazuje. 
 




Sznureczek stawów, ciągnący się od Jeziorki ku południowi, kończy się na poprzecznej szosie, najważniejszej trasie dojazdowej do praktycznej stolicy całego regionu Lasów Chojnowskich, do położonego pośrodku ich kompleksu Zalesia Górnego. Rzeczka jest tam uregulowana, płynie pośród olszyn i przez większą część roku bardzo zielone to otoczenie, tu widać jak słuszną jest nazwanie rzeczki Zieloną. 

Zanim doszedłem do stacji kolejowej  w Zalesiu Górnym, musiałem minąć to, co większość z odwiedzających najbardziej w te okolice przyciąga. Jest tam tego całkiem sporo, sporo gotówki można tam zostawić w pogodną, letnią sobotę lub niedziele. Jest tam przede wszystkim popularny ośrodek wczasów świątecznych o peerelowskim rodowodzie obrósł ostatnio w ożywające w czasie weekendów  najróżniejsze urządzenia do masowej rozrywki. 
 
No cóż, nie z samych ciszy i leśnego spokoju składa się nasza ludzka gromada. Mogłem się tylko cieszyć, że wybrałem się tam nie w dzień weekendowy i już po sezonie. No cóż, taki to przywilej emeryta, że dni robocze ma wolne, bo już nie musi chodzić do roboty.




........................................................................