poniedziałek, 21 lutego 2022

Z autorskiej biblioteki : 

--------------------------------------------

 Igrzec

Lechosław Herz. Igrzec. Opowieści mocno osobiste
Wydawnictwo Iskry. Wydanie I: 2021. Okładka twarda z obwolutą, 464 stron 12.5 x 19.5 cm
Numer ISBN:    978-83-244-1093-4
Kod paskowy (EAN):    9788324410934


Na obwolucie tej książki jest czarno-białe zdjęcie, sfotografowane w Beskidach, w rejonie Boraczej, gdzieś na początku lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Fotografowałem marniutkim radzieckim aparatem fotograficznym o nazwie Smiena. Całkiem przyzwoite robił zdjęcia. Ten oryginalny strach na wróble utrwalony został przeze mnie na kiepskiej, typowej dla tamtych czasów, błonie fotograficznej polskiego Fotonu. Jakiś czas temu zdecydowałem się część starych zdjęć z lat sześćdziesiątych zdygitalizować. Przeglądając te stare zasoby zoczyłem tego stracha. Okazało się, że bardzo pasuje do  książki i jej autora.

Igrzec – to dziwne słowo z tytułu książki –  wziąłem ze staropolskiego, igrcem zwany był ludowy poeta, muzykant i trefniś, wędrowny ludowy śpiewak, opisujący w dawnych czasach swymi utworami ciekawe i aktualne zdarzenia. 

W tej książce, wydanej starannie przez Wydawnictwo Iskry jesienią roku 2021, na ponad 400 stronach druku, zostały zawarte takiego igrca opowieści mocno osobiste. Jest ich trochę, bo w swoich wędrówkach to i owo przeżyłem i zobaczyłem. Jest ta książka opowieścią o życiu autora, to niewątpliwie, ale i opowieścią o tym, jak świat wokół mnie zmieniał się z latami, jest wiec mowa i o czasach okupacji hitlerowskiej i o czasach Peerelu, czyli w tzw. komunie. Dużo w tej książce wspomnień osobistych, jest sporo krajoznawstwa. Nie Mazowsze gra w tej książce naczelną rolą, ale i dla niego sporo się znalazło miejsca. 

Jest tam też taki fragment, tyczący pewnego turystycznego zdarzenia, które dotknęło moich przyjaciół w okolicach mazowieckiego Czerwińska nad Wisłą. W tamtej okolicy można dotknąć Mazowsza, a przecież leży ono w sercu Polski, jest polskością i to podniesioną do rangi wysokiej. I tam, nad Wisłą, czuje się to sercem i duszą, a najlepiej patrząc na wieżyce czerwińskiego opactwa z drugiego brzegu rzeki. W pogodne, letnie niedziele niesie się po wodzie głos wiernych, śpiewających stare, kościelne pieśni w wiekowej bazylice. Tyle, że niełatwo do niej przepłynąć, bo młodzi do przewozu są dzisiaj nieochotni, a sporo lat już upłynęło, jak umarł ostatni prawdziwy przewoźnik z Czerwińska, pan Kazimierz Lewandowski. Mnie on jeszcze przewoził. Jak go zabrakło, z przewozem już nie było łatwo. Podobno ma być znowu, czas pokaże...

Kiedyś moi przyjaciele z dwójką dzieci pojechali pekaesem na wycieczkę do Czerwińska. Po zwiedzeniu opactwa chcieli przepłynąć rzekę i pójść do autobusu, zatrzymującego się w jednej z wiosek na skraju Puszczy Kampinoskiej, rosnącej na drugim brzegu. To taka klasyczna trasa wycieczkowa w okolicach Warszawy, popularna jeszcze przed wojną.

Jakoś wreszcie udało im się znaleźć chętnego z łódką, popłynął z nimi, a gdy ich wysadził na ląd zażądał ogromnych pieniędzy. Oni trochę naiwni, wcześniej nie zapytali za ile ich wiezie, przy dzieciach, nie chcieli się przy nich wykłócać, nie mieli zresztą wyjścia, przewoźnikowi dali niemal wszystko, na bilety do autobusu już nie starczało. Pomyśleli, że przecież kilkanaście kilometrów stamtąd ja pomieszkuję w swojej leśniczówce, więc pójdą do mnie, a ja ich poratuję.

Okazało się, że to niełatwa będzie sprawa, człowiek wysadził ich albowiem na ogromnej wiślanej wyspie, nijak nie można było stamtąd przeprawić się na stały ląd. Ale na wyspie pasły się krowy, więc pomyśleli inteligentnie, że przecież wieczorem zapewne przypłyną do nich ludzie, aby je udoić. I tak się stało. Dostali się więc na ląd i poszli do mojej leśniczówki, ale już noc nadchodziła i mnie już tam nie było, po weekendzie wróciłem na noc do Warszawy. Przygoda skończyła się szczęśliwie, mieszkali obok sąsiedzi, uwierzyli i pożyczyli pieniądze. Tydzień później zaciągnięty przez przyjaciół dług sąsiadom zwróciłem.

RECENZJE
Izabela Mikrut poleca książkę na stronie: tu-czytam
Adam Kraszewski recenzuje książkę w: Na Temat
Stanisław Bubin o książce w: Lady`s Club
Recenzja na stronie: Sztukater


Chojnów


Lechosław Herz. Chojnowski Park Krajobrazowy. Przewodnik
Oficyna Wydawnicza Rewasz. Wydanie II: 2021.
192 strony formatu B6, 34 zdjęcia barwne, 53 zdjęcia oraz ilustracji czarno-białych w tekście, 7 mapek i planów miejscowości; wewnątrz skrzydełek barwna mapa Lasów Chojnowskich. Broszura szyta nićmi. Oprawa miękka ze skrzydełkami. Rewasz, wyd. II. Pruszków 2021

Dla mieszkańców południowych dzielnic i Warszawy i jej obrzeży hasło Chojnów znaczy tyle, co hasło Kampinos dla tych z północnej części miasta. Oznacza kawał dużego lasu, świetne leśne powietrze i miejsce, dokąd się jeździ na weekend, aby zażywać przyjemności pośród tego lasu i  leśnego powietrza. Chojnowski Park Krajobrazowy obejmuje swoimi granicami nie tylko las, także tereny otwarte, z lasem granicy tam urokliwe Urzecze w dolinie Wisły, także dolina Jeziorki. Co tam warto zobaczyć, o czym dobrze jest wiedzieć opowiada   ten przewodnik. Pod koniec ubiegłego roku pojawiło się w księgarniach drugie, poprawione wydanie mojego przewodnika Chojnowski Park Krajobrazowy.

Tak się złożyło, że ja projektowałem znakowane szlaki turystyczne w tamtych lasach. Tamtejsze szlaki najczęściej prowadzą  leśnymi duktami, a te biegną po linii prostej, czyli duktami leśnymi, a linia prosta to nie jest to, co piesze tygrysy lubią najbardziej. Jest o tym więcej w tym przewodniku:

Do dziś obowiązujący powierzchniowy podział lasu wprowadzili w 1 połowie XVIII wieku  sprowadzeni przez Sasów leśnicy niemieccy. Wtedy poczęto dzielić kompleksy leśne na prostokątne  „oddziały", ograniczone prostymi liniami oddziałowymi, przeciętymi w lesie. Prostokąty te mają dłuższe boki południowe, oddziały są numerowane kolejno, a dla każdego nadleśnictwa lub obrębu jest stosowana odrębna numeracja. Słowo "dukt" pochodzi od łacińskiego wyrazu "ductus" tj. prowadzenie. Często używane jest określenie "przecinka", ale leśnicy używają określenia "linia oddziałowa" w wypadku linii na dłuższych bokach, oraz "linia gospodarcza" na bokach krótszych.  W ostatnich dziesięcioleciach, w związku z powszechnym stosowaniem traktorów i ciężarowych samochodów do zwózki drewna w lesie, wybrane dukty są modernizowane i przystosowywane do współczesnych środków transportu.

Dla prowadzenia szlaków dukt nie jest drogą najbardziej właściwą. Dobrze prowadzony szlak znakowany winien unikać dróg prostych, zbyt mocno antropomorficznych. Winien prowadzić dróżkami i ścieżkami krętymi, o zmiennej perspektywie, najlepiej wąskimi, umożliwiającymi pełne zanurzenie się w przyrodzie.  Tak, jak Krakowskie Przedmieście w Warszawie lub ulica Grodzka w Krakowie są bardziej atrakcyjne z punktu widzenia architektury miejskiego krajobrazu od np. warszawskiej ul.Puławskiej lub ul.Piotrkowskiej w Łodzi, tak kręta dróżka szlaku jest atrakcyjniejszą pejzażowo od szlaku, wiodącego prostą jak strzała linią duktu. W Lasach Chojnowskich -  z małymi tylko wyjątkami  - jest to niemożliwe. 

  Kampinos


Lechosław Herz. Puszcza Kampinoska. Przewodnik Oficyna Wydawnicza Rewasz.Wydanie V: 2022/360 str., wkładka kolorowa 32 str., 105 fotografii czarno-białych, 33 mapki, planiki miejscowości i rysunki. Okładka miękka ze skrzydełkami, pod skrzydełkiem kolorowa mapa Puszczy Kampinoskiej z zaznaczonymi trasami i miejscami opisanymi w przewodniku. ISBN: 978-83-8122-050-7

 To już piąte wydanie przewodnika  Puszcza Kampinoska w tej edycji, a wcześniej były jeszcze   trzy w wydawnictwie Sport i turystyka, pierwsze z nich było w 1971 roku, a więc moje przewodniki na pokuszenie wodzą ludzi od przeszło pół wieku. Nakłady rozchodzą się jak należy, książeczka ma nieustające powodzenie, autor jest szczęśliwy, czegóż chcieć więcej. W międzyczasie czasie, przygotowując i pisząc te przewodniki, obserwowałem ludzi, parzyłem lub pytałem, czy korzystają z drukowanych przewodników, czy szukają w książeczce objaśnień o mijanym terenie. Otóż, niezupełnie. Przewodniki w większości przypadków służą do czytania przy planowaniu wędrówki przed jej podjęciem, a potem już po powrocie do domu. Ten przewodnik z tych wniosków czerpie obficie. 

Korzystając z przewodnikowego, autorskiego tekstu pomieszczonego w książeczce, zapraszam do odwiedzin miejsc nad Wisła, znajdujących się w otulinie puszczy. Tam teraz będzie się działo najwięcej, o zbliżającym się przedwiośniu.  Jak do tych miejsc trafić? O tym można przeczytać w przewodniku.

    Topole nadwiślańskie (str.91). Wspaniałe topole w Kępie Kiełpińskiej pod Łomiankami są wielką przyrodniczą atrakcją okolicy podwarszawskiej. Topola czarna, siostra topoli białej, zwanej białodrzewem, w przeciwieństwie do tamtej ma korę ciemniejszą, choć nie czarną, spękaną głęboko, zgrubiałą u dołu, gdy stara. Dorasta 37 m wysokości i osiąga 8 metrów obwodu. Z czasów rosyjskiego zaboru została jej druga nazwa i jest to oczywisty rusycyzm: sokora. W nazwie tej znajduje się >sok< i nie bez powodu, bowiem sokora lubi puszczać sok i niespodziewanie obdarowuje nim niekiedy pod nią odpoczywających. Liście sokory, jak i innych gatunków topoli tj.białodrzewu i osiki, są bardzo ruchliwe i gdy inne drzewa pogrążone są w milczeniu, sokora "ciągle coś szepcze i szemrze, wtórując ptakom, które na niej gromadzą się chętnie i licznie" (Bronisław Gałczyński, 1932).
        Topola czarna jest coraz mniej liczna, chociaż przed wiekami rosła w lasach łęgowych i słynęły aleje z Puław do Kazimierza oraz z Marymontu na Bielany. Dziś występuje zazwyczaj pojedynczo lub w niewielkich zgrupowaniach, jak nad Wisłą w Kępie Kiełpińskiej i na brzegu przeciwnym koło Jabłonny; te topole dorastają najwyżej 3O m wysokości, co i tak jest wysokością imponującą. O tym drzewie, mocno zrośniętym z krajobrazem okolic podwarszawskich, pisano wiersze, a żyjący w XIX w. Antoni Czajkowski - zda się - jakby tę właśnie okolicę portretował był w swoich poezjach:

             "A nadwiślańska topola wspaniała
        Nad nurtem wielkie konary rozwiała:
        To nie Włoch smukły, co liść swój podkasa,
        Ale brat szlachcic do korda, do pasa
        Pień swój szeroki podnosi zuchwale..."

------------------

 


sobota, 12 lutego 2022

 Stary młyn na Rawce



Właśnie się dowiedziałem, że w Puszczy Bolimowskiej już nie ma tego starego młyna na rzece Rawce. To był fotogeniczny młyn wodny, stał przy szosie ze Skierniewic do Bartnik. Cieszył oko, gdy tamtędy wędrowałem, obok niego wiódł najbardziej popularny szlak turystyczny tej okolicy, zaczynający się na kolejowym przystanku Skierniewice-Rawka i wiodący do Grabskich Bud. Ten młyn został zbudowany najpewniej po zakończeniu działań wojennych w I wojnie światowej, tj. po roku 1915.  

Był jedną z ostatnich tego rodzaju mazowieckich budowli przemysłowych, jakie jeszcze do naszych czasów przetrwały in situ, tj. na miejscu, a nie w skansenie. Niestety, nie był prawnie chronionym zabytkiem architektury. Nie najlepiej to świadczyło o odpowiednich służbach gminy, powiatu, województwa. Z lękiem oczekiwałem chwili, w której skończy się jego czas i jak zupełnie  niepotrzebne  zdarte rękawiczki zostanie rozebrany. Braknie wtedy ważnej części naszego krajobrazu, widomego znaku rodzimej kultury...

Młyn w Rudzie od strony rzeki bardzo romantycznie się prezentował. Warto przypomnieć, iż w wierzeniach ludowych ważną rolę odgrywały młyny zaczarowane. Opowiadano o młynach, których właściciele zawarli pakt z diabłem lub za pomocą tajemnych zaklęć oswajali groźne demony wodne - topielce. Diabeł czy topielec pomagał młynarzom, obracał młyńskie koła, gdy brakowało wody, lub powstrzymywał jej nadmiar. Woda spływająca >wspak< z młyńskiego koła leczyła rozmaite dolegliwości, dodawała urody dziewczynom. Bracia Czesi motyw młyna wykorzystali szczególnie uroczo, a czeskie opowieści o rusałkach i wodnikach nie mają sobie równych w całej Słowiańszczyźnie i znalazły wyjątkowe miejsce w czeskiej sztuce. W polskiej literaturze znaczną popularność zyskała swego czasu baśń dramatyczna Lucjana Rydla „Zaczarowane koło” o tragicznej miłości namiętnej młynarki do pomocnika młynarza Jaśka, a motyw młyna kilkakrotnie pojawiał się w opowiadaniach Jarosława Iwaszkiewicza.

Pierwotni rolnicy polscy nie mieli młynów obracanych wodą ani wiatrem, ale rozcierali ziarna na kamieniu drugim kamieniem. Na pewno istniały już w wieku XII.  Postawione nad rzekami i rzeczkami młyny przez setki lat mełły polskie zboże, aż przyszedł na nie kres i w dniu dzisiejszym są już niemal wyłącznie wspomnieniem, utrwalonym na obrazach i w literaturze, przechowywanym najczęściej już tylko w skansenach.  Nad Rawką niewiele zostało młynów z dawnych czasów. 

Razem z Polską Ludową w całym kraju przyszedł czas pogromu młynów wodnych. Po roku 1950, kiedy wprowadzono obłędny system podatkowy, a młynarzy ogłoszono wrogami klasowymi i zaliczono w poczet tzw. kułaków. Te z młynów, które jakoś przetrwały zmieniły się w elektryczne. Dziś prawdziwe młyny można spotkać tylko w skansenach; w dalekim Sierpcu lub jeszcze dalszym Ciechanowcu.  

Młyny były nie tylko pożyteczne, ale zdobiły też mazowiecki krajobraz. Przez wieki stały nad rzekami, których wody cierpliwie obracały wielkie drewniane koła, a te z kolei wprawiały w ruch kamienie młyńskie – pisał o mazowieckich młynach wybitny  krajoznawca i etnograf, Tomasz Chludziński. Jego też już nie ma, zmarł całkiem niedawno.  Pierwsze młyny wodne, oczywiście drewniane, zaczęto budować nad rzekami Mazowsza być może już w XII, a na pewno w  wieku XIII. Ich liczba wciąż się zwiększała, nawet nad wąskimi strugami stało po kilka, kilkanaście takich konstrukcji, przerabiających zboża na mąkę i kasze. 

Tyle tylko z młyna na Rawce pozostało. Fot. Piotr Antoniak (10 XI 2021)