czwartek, 24 grudnia 2020

 Wesołych Świąt !

I drzewa mają swą wigilię… Gdy błękitnieje śnieg o zmroku: W okiściach, jak olbrzymie lilie, Białe smereczki, sosny, jodły, Z zapartym tchem wsłuchane w ciszę,
Snują zadumy jakieś mnisze... Las niemy jest jak tajemnica, Milczący jak oczekiwanie, Bo coś się dzieje, coś się stanie...

Wraz z tym fotogramem, który przyjaciel z Powiśla wykoncypował oraz z fragmentem wiersza Leopolda Staffa
życzenia przesyłam Czytelnikom bloga "Mazowsze z sercem" 

spokojnych, zdrowych, szczęśliwych Świąt i Nowego 2021 roku koniecznie już bez wirusa, a zimy pięknie śnieżnej i pogodnej, jak to dawnymi laty bywało.




 

poniedziałek, 14 grudnia 2020

Wspomnienie z czasów zarazy (4)

 Puszczańską jesienią w końcu listopada


Kończyła się jesień i gasły już światła w teatrze barw, który jak co roku  ofiarowywała nam natura. Opadały ostatnie liście z drzew. Na zegarku trzeba było zmienić czas letni na zimowy. Zima pewnie znowu będzie bezśnieżna, jak w roku ubiegłym, gdy na naszym Mazowszu tylko jednego dnia spadł śnieg, jeszcze tego samego dnia nas opuszczając. Wędrowałem teraz niespiesznie, krajobrazy pełne nastroju pozdrawiały mnie na poboczach, szlaki były niemal bezludne, a pogoda sympatyczna, taka jaka jest zawsze w dniu słonecznym przy końcu jesieni. Samojeden wybrałem się do Puszczy Kampinoskiej. Pięknie było i jesiennie. Wędrowałem więc sobie niespiesznie i tak sobie oto myślałem.

Fascynuje mnie przyroda jako element dziedzictwa kulturowego. Niewątpliwie jest przyroda  częścią kultury. W Polsce jest tego kilka przykładów sztandarowych,  Puszcza Białowieska, Pieniny, Tatry są na miejscach medalowych. A Puszcza Kampinoska?

Od ponad sześćdziesięciu lat jest  nobilitującym ją parkiem narodowym. Położona jest na Mazowszu, ziemi wielkich polskich romantyków: Fryderyka Chopina, Cypriana Norwida i Zygmunta Krasińskiego. Chopin i Norwid się na tej ziemi urodzili, Krasiński został pochowany. Pisał tu swoje poezje "lirnik mazowiecki", Teofil Lenartowicz. Odkryli mazowiecki pejzaż artyści malarze, a najsłynniejsze obrazy zostawił po sobie Józef Chełmoński. Najwybitniejsi z polskich literatów w realiach mazowieckiej ziemi osadzali swoje poezje, nowele i powieści: Maria Konopnicka, Henryk Sienkiewicz, Władysław Reymont, Stefan Żeromski, a później Władysław Broniewski i Jarosław Iwaszkiewicz.  Warszawa od dziesięcioleci jest największym w kraju ośrodkiem kultury, mieszkali w niej i nadal w niej żyją znakomici artyści wszelkiej maści i rodzajów, zapewne wielu z nich wędrowało tym lasem raz nie jeden. 

A w ich twórczości żadnego śladu Puszczy Kampinoskiej nie ma.  Pojawiają się tu i tam puszczańskie miejscowości, tylko jako dekoracja do jakichś opowieści, czasem puszczańskie plenery wykorzystują filmowcy do fabularnych obrazów. I to wszystko? Proszę sobie wyobrazić, również Fryderyk Chopin nie pozostawił po sobie ani jednego opisu Żelazowej Woli. Żadnego! Chociaż, przecież zawarł opisy krajobrazów nad Utratą w swojej muzyce. Japończycy dobrze o tym wiedzą, bo masowo przyjeżdżają do Żelazowej Woli.  Ale pejzażu z chopinowskich ballad, nokturnów i mazurków już nie znajdą w okolicy. A tak na marginesie. Jestem przekonany, że mały Frycek nawet nie miał pojęcia, że gdzieś, obok, niedaleko, znajduje się jakaś puszcza.

Przyroda i człowiek związani są ze sobą od tysięcy lat. Przyroda nabiera soczystszych barw wtedy szczególniej, gdy człowiek jest z nią związany bliższymi więzami. Często jest tak nawet, że obecność człowieka przyrodę nobilituje. No dobrze, a jak to jest w przypadku naszej podwarszawskiej Puszczy Kampinoskiej? 

 



























--------------------------------------------------------------------

 

czwartek, 10 grudnia 2020

 Wspomnienie z czasów zarazy (3)

wędrowanie jesienne

 

Jesień jest porą roku, w której zbiera się plony nie tylko na polach, o tej porze nam się zbiera na rozliczanie, podliczanie, podsumowywanie. Tegoroczną jesień spędzamy, niestety, w niechcianym towarzystwie. Świadomość, że jest z nami ta przeklęta zaraza, kładzie się cieniem na naszym życiu. I  chociaż - wciąż korzystam z dobrodziejstwa, jakim jest możliwość mojego bytowania pośród przyrody - od ciemnych myśli uwolnić się nie sposób.  Ciemne myśli w kolorowej jesieni? A niech to wciurności, mocium panie, przecież tak nie można! 

Chyba żadna z pór roku nie ma tylu twarzy, co jesień. Zanim nadejdzie jesień właściwa, z kolorami, wieczorną mgłą i dymami ognisk, snującymi się nad rżyskami, będzie przecież jeszcze przedjesień, o której niektórzy mówią, że to raczej takie późne lato. Jest to wyraźnie wyczuwalny okres, w którym przyroda jakby się zatrzymuje w oczekiwaniu. Na polach kończą się pospiesznie żniwa, zwozi się siano z łąk, w sadach owoce dojrzewają, w lasach pod nogi zbieraczom rzucają się grzyby, niektórymi laty ich więcej, innymi mniej, zaczynają ryczeć zakochane jelenie, na wrzosowiskach wrzosy barwią się na wrzosowo, u nas ostatnio bardziej w sierpniu jeszcze, bo wrześniu już jest po wszystkim. A potem zaczyna się szał barw, przychodzi krótkie na ogół babie lato, ostatnimi laty zbyt krótkie, aby się nim nacieszyć, zaraz potem zdarzą się pierwsze nocne przymrozki, a wysoko w niebie szykują się już do ataku zrywające liście z drzew wiatry i jak wrogie armie zbliżają się szarugi jesienne, chłoszczące ziemię deszczem. Ale to już późna jesień. A może nawet już przedzimie. Wciąż trwają spory w narodzie która też pora roku najładniejsza, wiosna, czy jesień. No dobrze, przyjmijmy, że jesień. Ale która?


 Na wrzosowiskach koło Mostówki

 



Zakwitające wrzosy są najczęściej początkiem jesieni. Taki jakiś bardziej adwentową barwę maja, pewnie to dlatego. Od dobrych kilku miesięcy żyliśmy już z pandemią, przyzwyczajaliśmy się do niej, przypominano nam to nieustannie w telewizorze. A ja na początku miesiąca września odwiedziłem wrzosowiska pod Mostówką. Dopiero teraz, w paskudnej pogodzie grudniowej, wrzucam je do blogu, a powód opóźnienia był dość prosty, wysiadł mi komputer. 

Wrzosowiska koło Mostówki w pełni kwitnienia są niewątpliwie  jednym z przyrodniczych cudów podwarszawskiego Mazowsza.  Wrzosy dały nazwę miesiącowi, ale zakwitają bardzo chętnie jeszcze w sierpniu i bywają lata, że z początkiem września jest już w zasadzie po wszystkim. Tak naprawdę, to wrzosy są zapowiedzią jesieni, forpocztą, heroldem, jej trabantem. Kwitnące wrzosy przynależą do przedjesieni, to taka pora roku, której na ogół nie dostrzegamy, a ona jest i to całkiem naprawdę.

Tego roku trafiłem pod Mostówkę w czasie właściwym... Wrzosy kwitły w całej swojej okazałości. Wyglądało na to, że one zupełnie, ale to zupełnie nie przejmują się żadnym wirusem. Jakby zupełnie nie było żadnej zarazy na tym naszym dookolnym świecie. One po prostu kwitły, czyniąc swoją powinność... 

Mazowieckie wrzosowisko na wydmach mostowiecko-lucynowskich jest zupełnie inne, niż wrzosowiska, jakie poznałem przed laty w czasie  wrześniowej bytności w Bretanii. I zupełnie inne, niż wrzosowiska brytyjskie, jakie  sobie wyobrażam po lekturze „Psa Baskervillów” i „Wichrowych wzgórz”. Podwarszawskie wrzosowisko kolo Mostówki powstało na mazowieckich piachach, ale doceniono jego urodę i walory, bo znalazło  na liście najcenniejszych europejskich obszarów chronionej przyrody "Natura 2000". Jest piękne i  cenne. A takie to niby nic te wrzosowiska, bo powstały na pożarzysku, na leśnym śmietniku, bo tam las się spalił, a przez jego środek co jakiś czas pomyka pociąg ze stacji Tłuszcz ku Ostrołęce jadący. Lub z powrotem, bo i tak mu się zdarza.  

Wpierw ciut encyklopedii. Rośnie tam w sumie 384 gatunków roślin, w tym wiele chronionych i rzadkich. Poza wszechobecnym wrzosem także  mącznica lekarska oraz... piasek. Mącznica to wiecznie zielona roślina, która często rośnie pod wrzosem, więc z pozoru nawet jej nie widać. W Europie Zachodniej zanikła kompletnie. Jest wiecznie zielona, pięknie kwitnie  i ma latem czerwone owoce, a liście są lekarstwem na choroby dróg moczowych. To największe stanowisko tej rośliny w Polsce. Rośnie w ogromnych płatach. Nie podpisuję jej fotografii, poznać ją można od razu. A piasek też jest na niemal każdym zdjęciu. Cenny on jest z powodu swojej jakości, bo to jest piasek szklarski. Niemcy w czasie wojny wywozili go stąd do Niemiec, bo jest rzadkiej krystaliczności.

Kto wie, czy nie największą zaletą tego terenu jest  to, że nie jest on  komercyjnym, płatnym obiektem przyrody do podziwiania, oprawionym w parkingi i stragany z pamiątkami. Tam się po prostu przyjeżdża, jeśli pociągiem od od stacji idzie się kilkanaście minut wzdłuż torów ku północy, a jeśli autem, to stawia samochód na skraju tego cudeńka i wchodzi pomiędzy kępy wrzosów, ścielących się pośród sosenek, jałowców i brzóz. Fotografując, to oczywista, lepiej wczesnym rankiem, bo światło jest wtedy lepsze. To i łaziliśmy, ile się da, na ile stare nogi pozwalały.  Przy okazji można  sfocić jakąś młodą parę, która zamówiła sobie wśród wrzosów sesję fotograficzną.  





















--------------------------------------------------------------------

niedziela, 6 grudnia 2020

 

Wspomnienie z czasów zarazy (2)

Powstańcza Mogiła

 

Na zdjęciu powyżej widać fragment boru sosnowego w okolicach  Zaborowa Leśnego, Na pierwszym planie leżąca na ziemi sosna. Ona umarła w sposób naturalny, w rezerwatach drzewa mogą o  sobie decydować i nie muszą o tym przypominać, organizując strajki. Są jak ludzie, jedne zdrowsze, innym coś dolega, niektóre przetrwają ponad możliwości gatunku, inne poddadzą  silniejszemu uderzeniu wiatru i legną na ziemi. Pośród takich sosen znajduje się Mogiła. Spoczywają w niej młodzi powstańcy, których życie zostało przerwane przez wiatr historii. Ludzie są bowiem jak drzewa,  nie wszystkim jest dane przetrwać ponad możliwości gatunku... 

Mogiła ta przez dziesiątki lat była jednym z ważniejszych miejsc, ku którym podążano przez Puszczę Kampinoską. Dopiero ostatnimi laty, już w parku narodowym, zaczęliśmy częściej wędrować ku miejscom wyróżniającym się urodą krajobrazu lub rangą w świecie przyrody. Mogiła znajduje się na szczycie piaszczystej wydmy, jednej z wielu w ogromnym kompleksie wydmowym.  Kampinoskie wydmy są zabytkiem, niewątpliwie najstarszym w podwarszawskiej puszczy. Przechodzimy obok nich, depczemy ich grzbiety nawet o tym nie myśląc, a przecież ukształtowały się tutaj przed co najmniej 10 tysiącami lat. Cały ten kompleks wydm kampinoskich uchodzi za najlepiej zachowany z podobnych im w naszej części kontynentu europejskiego. 


Otaczają mogiłę bory sosnowe. Poniżej wydmy rosną młodsze, tam przez dziesiątki lat prowadzono normalną eksploatację, wycinano drzewa stare, sadzono na ich miejsce młode. Ale i one  w najmłodszych fragmentach sięgnęły już lat pięćdziesięciu. Wciąż  w niewielkim stopniu przypominają coś, co nazywamy puszczą. Wiele jeszcze lat pracy leśników, zanim tak uda się im ukształtować ten las, aby był godny nazywania się puszczą. Najstarsze mają o ponad sto lat od nich więcej. Ale i one zostały zasadzone  już po tym, jak się tam wydarzyło to, co nas teraz sprowadza w to miejsce na północ od Zaborowa Leśnego, tam, gdzie rozciąga się kraina sosnowych borów, porastających piaszczyste wydmy.

 Na tych wydmach, pośród tych borów, 14 kwietnia roku 1863 miała miejsce bitwa. Do historii przeszła jako "Bitwa pod Budą Zaborowską", bo bitewne pola obok wioski tej nazwy się znajdowało, Buda zresztą istnieje nadal, dzisiaj to mała wieś, 25 mieszkańców,  ok. 3 km na wsch. od Zaborowa Leśnego. Zaledwie pół godziny ta bitwa trwała, a wstrząsnęła ówczesną Warszawą. Puszcza Kampinoska była wtedy schronieniem dla słabo uzbrojonego oddziału powstańczego "Dzieci Warszawy", dowodzonego przez Walerego Remiszewskiego, a złożonego głównie z warszawskiej młodzieży zbiegłej przed branką „w carskie sołdaty”. Dostał on zadanie udzielenia pomocy Jarosławowi Dąbrowskiemu i towarzyszom, planującym ucieczkę z Cytadeli Warszawskiej. Do ucieczki nie doszło, a Remiszewski otrzymał rozkaz wycofania się w głąb lasów. Władze carskie wysłały za nim wojsko pod wodzą gen. Krüdenera, które tutaj właśnie dopadło powstańców. Mieli w rękach przeważnie tylko kosy, jak mieli walczyć z pięćsetką dobrze uzbrojonych żołnierzy carskich? A ci odarli do naga wszystkich poległych i rannych, "tych ostatnich w okrutny dobijali sposób, ciała ich jedną stanowiły ranę” – pisały konspiracyjne "Wiadomości z pola bitwy".

Niedobitki uszły w kierunku Górek, gdzie doszło do ponownego starcia; są w tamtej stronie dwa pamiątkowe drzewa, martwa już sosna i wciąż żyjący dąb, na których konarach kozacy wieszali ujętych. „Hucznie, z muzyką i śpiewem wjechał generał Krüdener do Warszawy. Z tyłu, przytroczeni do koni, szli młodzi chłopcy w pokrwawionych szarych kurtkach powstańczych. Kozacy powiewali triumfalnie przyczepionymi do pik krakuskami pomordowanych. Wielki płacz towarzyszył im na trasie tego triumfalnego przejazdu Alejami Jerozolimskimi do Krakowskiego Przedmieścia” (Maria Kann, Wierna Puszcza, 1972).

Wzruszający opis pielgrzymki rodzin poległych na pobojowisko znalazł się w powieści „Dziedzictwo” Zofii Kossak i Zygmunta Szatkowskiego. „Pieszą procesją idą ku tym wzgórkom...  O Boże, wieluż ich tu leży! Wszystkie ciała zmasakrowane, zrąbane okropnie. Niektórych nie można poznać. Kobiety czołgają się po tym cmentarzysku. Szukają swoich. Proszą Boga, by nie znaleźć.” 

W Mogile  spoczywa 72 młodych powstańców. Wznosi się nad nią metalowy krzyż, na nim 72 symboliczne gwoździe. Ku Mogile prowadzi piaszczysta droga, od lat miejscowi zwą ją Grobową Drogą. „W Święta Narodowe  – wspominała jedna z mieszkanek okolicy.  –  całe wsie tam szły, dziewczynki w amarantowych beretach, a chłopcy w granatowych z chorągiewkami w rękach – widok imponujący i czas podniosły dla nas i naszych Rodziców." Trudno się powstrzymać od zadumy nad tym powstańczym grobem. 


O osiemset metrów jest ten grób oddalony  od Zaborowa Leśnego. Przez dziesiątki lat było to jedno z ważniejszych miejsc, ku którym podążano przez Puszczę Kampinoską. Jest nadal, chociaż  ostatnimi laty, już w parku narodowym, zaczęliśmy częściej wędrować ku miejscom wyróżniającym się urodą krajobrazu lub rangą w świecie przyrody. Kampinoski Park Park Narodowy umieścił przy mogile  tablicę z informacjami krajoznawczymi, ilekroć przy niej jestem patrzę, jak reagują na nią przechodzący turyści. Większość zatrzymuje się, ale tylko na moment, rzuca okiem na pomieszczony tam tekst, potem idzie dalej, zapewne  nie jest tu po raz pierwszy. Staraniem KPN została starannie wydana  interesująca książka Jarosława Włodarczyka "Szkice z powstania styczniowego w Pusczy Kampinoskiej", w środku moc dokumentów i ilustracji, każdy kto powiada, że uwielbia Puszczę Kampinoską, znać książkę powinien.

 Szkice z powstania Styczniowego WłodarczyK BDB!

 --------------------------------------------

  Post scriptum. Rozmyślania na marginesie

W okresie tzw.Polski Ludowej (trzydzieści cztery lata w tamtej Polsce żyłem) był taki czas, że nie turystyka indywidualna, a masowa była preferowana. Najważniejszymi imprezami turystycznymi były masowe rajdy. Władza lubiła nas mieć pod kontrolą, możliwie jak najwięcej, ale  we właściwy sposób ukształtowanych politycznie. 

W Puszczy Kampinoskiej najważniejszą taką imprezą turystyczną był rajd Palmiry, podobnie  Rajd Lenina w Tatrach, były to de facto imprezy polityczne. Ten rodzaj turystycznej kultury masowej, jak takie rajdy, nie przypadł mi do gustu. O wycofaniu się z tego zdecydował jeden epizod. Ten epizod świetnie pamiętam.

Przewodniczyłem wtedy komisji PTTK do spraw Puszczy Kampinoskiej, projektowało się i znakowało szlaki, robiło właściwą propagandę ochroniarską wśród członków organizacji, a miała ona wtedy pół miliona ludzi. Z urzędu niejako zostałem wciągnięty do organizacji rajdu palmirskiego. Ustawialiśmy właśnie stoliki przy palmirskim cmentarzu, nad nimi wieszaliśmy kartony i transparenty z napisami informującymi kto i gdzie powinien się zgłaszać na mecie rajdu, aby na koniec swojej wędrówki odebrać proporczyki, plakietki itp. drobiazgi, które miłośnicy rajdów namiętnie zbierali. Ja z kolegami to wszystko układaliśmy na stolikach.

Rajdowicze jeszcze nie dotarli, godzina była dość wczesna. I wtedy pojawił się obok samotny wędrowiec. Turystycznie ubrany, widać było po nim, że sporo wędruje, o wyglądzie taternika, miał  słynną horolezką na plecach, a po takie plecaczki specjalnie wyprawiało się za południową granicę, nasze polskie były beznadziejne. Stanął ten facet kolo mnie, popatrzył na to wszystko, co robimy, przygotowujemy. A potem spytał. Krótko i zwięźle: a konfetti też będzie? I poszedł w swoją drogę. Czułem się, jakby ktoś dal mi w łeb. W jednej chwili zrozumiałem w jakim cyrku biorę udział, jako jeden z jego organizatorów.

W tamtych peerelowskich czasach, Przemek Burchard, redaktor naczelny rocznika krajoznawczego „Ziemia 1966” zamówił u mnie obszerny materiał o Puszczy Kampinoskiej. Pod koniec lat sześćdziesiątych XX wieku Polskie Towarzystwo Turystyczno Krajoznawcze wznowiło wydawanie rocznika krajoznawczego „Ziemia' z podtytułem „prace i materiały krajoznawcze”. Tradycje wydawania „Ziemi” sięgały roku 1910. Wznowienie edycji po wielu, wielu latach,  było niewątpliwym  sukcesem. PTTK było wówczas, jak wszystko zresztą w Polsce, mocno w pierwszym szeregu na froncie walki ideologicznej.

Prócz tekstów bardzo wartościowych, często omawiających miejsca, obiekty i problemy dotąd nie sygnalizowane w drukowanych publikacjach, znajdowały się tam, niejako z urzędu umieszczone, teksty takie, jakich oczekiwano, np. w artykule „Julian Marchlewski - rewolucjonista, uczony, miłośnik krajoznawstwa” autorstwa Zbigniewa Tomkowskiego, pomieszczonego w roczniku „Ziemia 1966", albo w następnym roczniku, tegoż autora „Włodzimierza Lenina zainteresowania krajoznawcze”. Obok Juliana Marchlewskiego w tym samym numerze znalazłem się również i ja. Nosił ten mój tekst tytuł „Kampinoskie notatki”.

Omówiłem w nim okolice Zaborowa Leśnego i mogiły powstańczej z 1863 roku. Cenzura się ostro wtrąciła. Powiedziano, że materiał zostanie puszczony do druku, jeśli znajdzie się w nim również tekst o Palmirach. Dla równowagi, bo przecież powstańcy styczniowi zostali zabici przez Rosjan. Carskich bo carskich, ale jednak Rosjan. Dla równowagi należało więc napisać o miejscu, w którym pochowani zostali Polacy zamordowani przez Niemców. Palmiry grały swoją rolę w polityce rządzącej nami partii. Po to wymyślono ten rajd, abyśmy właściwie kształtowali w sobie naszą świadomość historyczną.

Zająłem się przyrodą, poszedłem w krajoznawstwo, projektowałem szlaki turystyczne i zacząłem pisać przewodniki, później książki, współudział w organizowaniu rajdów palmirskich nie jest dla mnie specjalnym powodem do dumy. Acz nie neguję wcale znaczącej roli w przyczynianiu się tego rajdu do popularyzacji turystyki pieszej. Późniejsze lata, wraz z pojawieniem się samochodu, trochę nam przebudowały rozumienie tej turystyki. Bo i pojawiła się popularność roweru, jako sposobu przemieszczania się w plenerze. Ale, jak warto przypomnieć: przyjemność poznawania terenu jest odwrotnie proporcjonalna do sposobu się poruszania.

------------------------------------------ 

 


 

 




 


 

 


 

 

 

 

 

 

 


sobota, 5 grudnia 2020


Wspomnienie z czasów zarazy (1)

wiosną w Zaborowie Leśnym

Puszcza Kampinoska. Zabytkowa lipa drobnolistna w Zaborowie Leśnym

Tegorocznym przedwiośniem zaraza opanowała świat. Także nasz świat dookolny. I zaczęło być ciężko, radio i telewizory były pełne niedobrych wiadomości, ludzie chorowali i umierali, wpierw tylko w tych telewizorach, gdzieś poza nami, daleko, ale potem także i bliżej... A wiosna przyszła wyjątkowo piękna. Dawno takiej nie było. Zimą niemal zupełnie nie było na Mazowszu śniegu, suche przedwiośnie zdawało się zapowiadać katastrofalną suszę w naszym kraju. A potem przyszedł deszcz. I dużo wody pojawiło się w Puszczy Kampinoskiej. I zaczęła mnie do siebie wołać. Pojechałem więc do swojej  ulubionej, opisywanej przeze mnie, serdecznym uczuciem darzonej  okolicy. 

Zaborów Leśny położenie  ma niezwyczajne, bardzo zróżnicowany jest jego przyrodniczy krajobraz. Dobrze się w jego otoczeniu czuję, nie da się ukryć, że to jest mój biotop, moje środowisko naturalne. Uwiodła mnie tamta okolica dawno temu i wciąż jestem nią uwiedziony. Niezwykłe: tego maja zieloność była tak zielona, że bardziej zielona być nie mogła. 

Gdy zajechałem na miejsce, zaczął padać niewielki deszczyk, na Kalisku krzyczały żurawie, wyraźnie się z tego deszczu ciesząc. Poszedłem kładką w głąb bagien, wokół burza zieleni i zadziwiająco sporo wody. Stawy w zaborowskim Parku  dokumentnie zdziczały, pełne zwalonych do wody drzew, puszczańskość krajobrazu imponująca, trudno uwierzyć, że te stawy poiły kiedyś folwarczne bydło z Gaci Zaborowskiej, pasące się na łąkach zdziczałego dzisiaj Kaliska. A tam, gdzie staraniem parku narodowego powstały  wspaniałe kładki przez bagno, kiedyś była  Droga do Gaci, tak ją zwano,  błotnista zazwyczaj, utwardzana przez lud okoliczny wrzucanymi w to błoto śmieciami, chodziłem często po tym błocie, przejście tego szlaku o przedwiośniu   było nie lada wyzwaniem.  

Od ponad pół wieku przyjaźnię się z Puszczą Kampinoską. Co jakiś czas odwiedzam miejsca, w których najlepiej można zobaczyć, jak po kilku wiekach rabunkowej gospodarki leśnej puszcza staje się na powrót Puszczą. Gdy w roku 1959 został utworzony Kampinoski Park Narodowy,  zaczął się żmudny proces odbudowy puszczy. Z roku na rok pięknieje i coraz bardziej staje się puszczą nie tylko z nazwy. Jednym z takich miejsc, gdzie widać to szczególniej,  jest Zaborów Leśny. Tam w wyjątkowo atrakcyjny sposób spotykają się ze sobą dwa główne elementy krajobrazu podwarszawskiej puszczy: po jednej stronie jest to kompleks piaszczystych wydm z mogiłą powstańców z 1963 roku pośród sosnowych borów, a po drugiej torfowiskowa kotlina uroczyska Kalisko,  mokradła o urodzie nadzwyczajnej. 

Były wioski na południowym obrzeżu Kaliska i ich mieszkańcy próbowali torfowisko obłaskawić, wtedy znaczną jego część zajmowały  wilgotne łąki, na nich pasły się  krowy, a skoszoną trawę gromadzono w malowniczych stogach. Wiosek już nie ma, nie pasą się na łąkach krowy, trawy się nie kosi, na Kalisko imponująco powraca dzika natura. Łąki ustąpiły turzycowiskom, wkroczyły na nie szuwary, na podbój torfowiska wyruszyły forpoczty lasu, torfowisko wygląda tak, jak prawdziwe bagno wyglądać powinno.  Dzięki ochronie przyrody czas na Kalisku cofnął się o kilkaset lat, jest tutaj teraz tak, jak było tam za Jagiellonów.  

Mokradła Kaliska są dzisiaj niemal całkowicie niedostępne,  takie opisywali autorzy powieści o akcji osadzonej w zamierzchłych, słowiańskich czasach: Józef Ignacy Kraszewski w „Starej baśni”, Karol Bunsch w „Dzikowym skarbie”, Antoni Gołubiew w „Bolesławie Chrobrym”. To były lektury młodości mojego pokolenia, nie sądziłem, ze podobne plenery jeszcze kiedyś zobaczę i to tak blisko Warszawy. 

Okolice Zaborowa Leśnego są ogromnym matecznikiem dziko żyjących zwierząt. Kalisko znajduje się pośrodku tego matecznika. jest Łosie są, to oczywiste, to ich naturalny biotop, w takiej przyrodniczej rzeczywistości czuja się najlepiej, tam gdzie są takie mokradła, jak tutaj i młode drzewostany sosnowe na piaskach, gdzie przenoszą się na sezon zimowy. Sarny i dziki były tu od zawsze, także lisy i borsuki,  ostatnimi laty pojawiły się także jelenie.  Od kilku lat jest tu matecznik jednej z dwóch watah kampinoskich wilków. Aż dziw, że to wszystko tutaj żyje i jak donoszą parkowi leśnicy, ma się wcale dobrze.  

    Ostatnimi laty władzę nad Kaliskiem przejęły żurawie. Kilka par bytuje w okolicy. Nawet, jeśli nie mam szczęścia zobaczyć ich królewskie sylwetek, niemal ze wszystkich stron mogę usłyszeć ich donośne fanfary. najczęściej wczesnym rankiem lub przed zachodem słońca, wtedy, gdy żurawie witają i żegnają dzień. Albo wtedy, gdy ich donośny głos zapowiada zmianę pogody, gdy wieszczą, że następnego dnia już tak ładnej nie będzie. Ale o przedwiośniu ich głosy słychać z każdej niemal strony, wtedy od Zaborowa Leśnego i  niespiesznym krokiem podążam niebieskim szlakiem w stronę Zaborowa, dla tych żurawi właśnie...

Tego żurawia o przedwiośniu, towarzyszka moich wędrówek, Ula ze Słodowca,  sfotografowała teleobiektywem z niebieskiego szlaku koło Zaborowa Leśnego. 

 

Przebiegający przez Zaborów Leśny niebieski szlak turystyczny zaprojektowałem w roku 1965, szmat czasu temu. Do wytropionego przez siebie żurawiego gniazda wśród turzyc, już potem, jak rodzice wyprowadzili z niego swoje młode, zaprowadziłem panią profesor Jadwigę Kobendzinę, współinicjatorkę utworzenia parku narodowego w tej puszczy. bardzo chciała zobaczyć takie gniazdo. Znajdowało się wśród wysokich turzyc na ziemi. Tamtymi czasy był to ewenement, bo tylko cztery pary żurawi gniazdowały wtedy w całej puszczy. Dziś ponad około pięćdziesiąt.  

Był czas, gdy często gęsto po Kalisku łaziłem. Jeszcze się dało, chociaż łatwo nie było. Wtedy tam  teren nie był zarośnięty krzami i to był raj ptasi. Czego tam nie było!  Fruwały nad głowami ptasie rarytasy. Szlamiki i czajki, kszyki i słonki, Oglądam teraz inny krajobraz. Zmieniła się szata roślinna, a i ptasie towarzystwo już na Kalisku inne. W bagiennych olsach nad Kaliskiem bielik wyprowadza lęgi, to polski ptak herbowy. Aby przez to torfowisko wędrować, udający się na jego penetrację przyrodnicy zakładają wodery, zwykłe wiejskie gumiaki po kolana to za mało.  

Zanim powstały kładki, przejście szlaku o przedwiośniu było nadzwyczajną przygodą.

 

         W Zaborowie Leśnym zaczyna się jedna z tras najbardziej malowniczych w Parku Kampinoskim. Znakowany szlak wiedzie w głąb Kaliska śladami Drogi do Gaci, tak nazwanej, bo od majątku w Zaborowie do folwarku w Gaci doprowadzała.  Gdy wody na torfowiskach Kaliska jest sporo, a to się często przytrafia, zwłaszcza przedwiośniem,  nie dawało się iść tym szlakiem,  przez obniżenia terenu z jednej na drugą stronę drogi przelewał się wtedy nadmiar wody pokrywającej torfowisko i zwykły szlak zamieniał się w szlak wielkiej przygody. Jesienią 2015 roku Kampinoski Park Narodowy zbudował na tej drodze kilkusetmetrowej długości kładkę turystyczną, dzięki niej wygodnie można teraz wejść w głąb bagna, to robi wrażenie, ale tej przygody, co to na wędrowca czekała, brakuje.

Długie na 700 metrów kładki turystyczne na Drodze do Gaci przez Kalisko

Kładkę inaugurują gospodarze z Kampinoskiego Parku Narodowego: konserwator obwodu ochronnego Laski, nadleśniczy Tomasz Hryniewiecki i dyrektor Parku Mirosław Markowski.


 

Zaborów Leśny ma niezwyczajne, bardzo zróżnicowany jest jego przyrodniczy krajobraz. Dobrze się w jego toczeniu czuję, nie da się ukryć, że to jest mój biotop, moje środowisko naturalne. Uwiodła mnie tamta okolica dawno temu i wciąż jestem nią uwiedziony. Tu, gdzie jest dzisiaj węzeł turystyczny w Zaborowie Leśnym, znajdowało się centrum folwarku, jaki powstał w wieku XIX. Przynależał do majątku w oddalonym o kilka kilometrów  Zaborowie, nazywał się Gać Zaborowska, a nazwę Gać wziął od gaci, czyli okładziny ocieplającej ściany drewnianych chałup, wykonywanej dawniej ze słomy, z liści, ściółki sosnowej i chrustu. A co ociepla ludzkie pośladki?  Gacie...

Również drogi na mokradłach były gacone. Jak sądzę , akurat w tym przypadku chyba o taki źródłosłów chodzi. Gać to także określenie łąki, np. znana kaszubska miejscowość Swornigacie (lub Swornegacie, jak chcą niektórzy) bierze nazwę od mokrych łąk na przesmyku między jeziorami. Puszczańska Gać została posadowiona w miejscu podobnym,  tyle że nie nad jeziorami, a  na wyniesieniu na pograniczu wydm, w otoczeniu dorodnego lasu na przesmyku pomiędzy dwiema kotlinami torfowiskowymi i po części wykorzystującym koryto strugi o sięgającej jeszcze średniowiecza nazwie Rgilewnicy. 

 W Zaborowie Leśnym zaczyna się Kanał Zaborowski,  przekopany po 1868 roku i przecinający całe Kalisko. W 1967 roku z gromadą przyjaciół tu zaczynałem wiosenny spływ kajakowy. Po dwóch dniach kończyliśmy go na Bzurze pod Wyszogrodem. Trudno w to uwierzyć dzisiaj, teraz dzicz ogromna, a nieco dalej jeszcze bardziej. 

Torfowiska Kaliska są przecięte przez zbudowany w 2 poł.XIX wieku Kanał Zaborowski.


      

W latach międzywojennych XX wieku Gać należała do krewnych marszałka Józefa Piłsudskiego. W roku 1930 w folwarku tutejszym mieszkały 62 osoby, dzisiaj w służbowej osadzie KPN mieszkają dwie osoby.  Folwarku w Gaci Zaborowskiej już nie ma, jest tam teraz tylko jeden jedyny budynek służbowej osady Kampinoskiego Parku Narodowego i to wszystko. Lecz – cóż za otoczenie!Ponad sześćdziesiąt lat już istnieje park narodowy w Puszczy Kampinoskiej i w takich miejscach, jak ta okolica, widać jak bardzo się wszystko w tej puszczy zmieniło.

Dwupienna lipą drobnolistna, na jej tle autor tego bloga.


 

Sam środek Zaborowa Leśnego,stara, zabytkowa lipa, obok niej jest węzeł szlaków 



 

Polana wypoczynkowa, jaką zarząd KPN przygotował dla turystów w Zaborowie Leśnym

 




 

 

Z kilku stron przychodzą  do Zaborowa Leśnego znakowane szlaki turystyczne, wszystkimi można dotrzeć od przystanków miejskich autobusów warszawskich, które rozpoczynają swój bieg przy stacjach metra. Do parkingów też niedaleko, najbliższe są w Truskawiu i obok Pociechy, do Zaborowa Leśnego stamtąd godzina lub półtorej marszu, w sam raz na niezbyt długą wycieczkę. Tuż obok jest miejsce wypoczynku z miejscem na ognisko, a wokół krajobraz jak marzenie. Od chwili, kiedy po raz pierwszy Zaborów Leśny zobaczyłem, często do niego powracam. Nawet wtedy, gdy jestem daleko, zamknięty w kamiennych murach Warszawy, nie mogę uwolnić się od jego obrazu. 



 












 

 

sobota, 19 września 2020


Nadrzewne kapliczki z magicznej Bartnicy   

Moja pierwsza wycieczka przez Puszczę Bolimowską prowadziła tamtędy. To była długa, wytężająca, całodzienna  wycieczka. Później, w latach następnych, gdy coraz mocniej zacząłem  wsiąkać w krajoznawstwo, dowiedziałem się, że ta droga, nosząca nazwę Drogi Łowickiej,  jest historycznym traktem, przez wieki wiodącym od Łowicza przez Puszczę Bolimowską  ku Rawie Mazowieckiej. W czasach książąt mazowieckich i długo jeszcze potem był to trakt bardzo ważny, o znaczeniu dorównującym dzisiejszym głównym szosom. 
Podróżowali Drogą Łowicką wojewodowie, książęta, królowie i prymasi. Tym traktem szła  zapewne małopolska armia Władysława Jagiełły pod przewodem samego króla, zdążającego ku polom Grunwaldu. Najczęściej jednak podróżowała szlachta, przeważnie do grodu na roki sądowe "bo nie było prawie szlachcica, który by nie chadzał do prawa, nie potrzebował oblatować jakiegoś przywileju, munimentu, intercyzy; aktykować czegoś ku wiecznej rzeczy pamięci, obdukować, manifestować się lub protestować" (Władysław Łoziński, 1907 r.). Tędy wreszcie, jeszcze w 2 połowie XVIII w. ciągnęli sprzedawcy i kupcy na słynny łowicki jarmark koński "na świętego Mateusza". W ostatnich latach drogę zmodernizowano i poszerzono, przystosowując do ciężkich pojazdów, które obecnie są używane do transportu dłużyc, wyciętych w lesie. 
      W czasach swojej młodości wcale często z plecakiem wędrowałem tą drogą. Wędrówkę zaczynałem w Nieborowie, czasem jeszcze wcześniej, na stacyjce kolejowej w Mysłakowie koło Łowicza, zanim zanurzyłem się w lesie, zwiedzałem Arkadię i Nieborów. Wędrówkę kończyłem na przystanku kolejowym Rawka koło Skierniewic, Rawka wtedy nie była jeszcze skierniewicką dzielnicą.  W latach mojej młodości, a przypadły one na lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku, tak się wtedy chodziło. 
    Od strony Nieborowa las był ogrodzony, to była pozostałość jeszcze z czasów radziwiłłowskich, a ogrodzenie zapobiegało wychodzeniu leśnej zwierzyny na uprawne pola. Do lasu wchodziłem przez bramę. Bylem akurat świadkiem, jak furmanka wjeżdżała do lasu. Chłop otworzył bramę i potem, jak już tam wjechał, zamknął za sobą.Tak było, chociaż trudno w to dzisiaj uwierzyć. W tamtych czasach takie ogrodzenia z bramami także i w innych większych kompleksach leśnych. Takie były wtedy zwyczaje. Przedwojenne one były...
    Za bramą zaczynała się leśna droga. Szło się nią i szło, trwało to i trwało, wokół rósł las, nic, tylko las. Z Mysłakowa do Rawki ł szmat drogi, ponad 27 km jednym ciągiem, skrócić trasy się nie dało. W sumie jednak to był szlak dość nudnawy,  las po obu stronach drogi, żadnych polan, bez przerwy sosnowe bory, porastające równinne, sandrowe piaszczyska. Jedno tylko miejsce się wyróżniało. Wyróżnia się nadal, byłem tam dość niedawno. To skrzyżowanie Drogi Łowickiej z poprzecznym duktem, w którego otoczeniu rośnie sporo dębów. Najładniejsze dwa rosną przy samym skrzyżowaniu, jeden z nich jest pomnikiem przyrody. Na dębach umieszczono kapliczki nadrzewne, a okolica zwana jest Bartnicą i zdaje się wskazywać na to, że kiedyś znajdował się tutaj bór bartny.
   

W Bartnicy wśród Puszczy Bolimowskiej
     
 
    To miejsce przy Drodze Łowickiej w Bartnicy jest miejscem przedziwnym, magicznym. Nadrzewne kapliczki tego rodzaju są w Polsce dość powszechne. W niektórych regionach, np. w Karpatach, szczególnie na Podhalu, przybierają wyrafinowaną niekiedy formę artystyczną. Zawsze są wyrazem religijności wiejskiej. Często są wyrazem wdzięczności za otrzymane łaski, jako wota dziękczynne za uzdrowienie, ocalenie, szczęśliwe narodziny. Jednocześnie mają zapewnić dalsze łaski i opiekę. Najczęściej, tak jak i tutaj zapewne, strzegą tych, którym wypadła droga przez las, a w lesie – jak wiadomo – czai się moc niebezpieczeństw.
        Opowiadają, że w tym miejscu straszy Zły. Dlatego więc na drzewach umieszcza się kapliczki i wianki. Kapliczek musi być pięć, a wieńców siedem, razem dwanaście, i dopiero wtedy Zły do człowieka przystępu mieć tutaj nie będzie. Dlaczego akurat dwanaście i dlaczego kapliczek pięć, a wianków siedem, tego informatorzy powiedzieć autorowi nie umieli. Warto więc powiedzieć, iż te wszystkie liczby mają nie tylko ukrytą symbolikę, lecz mają czasem znaczenie również magiczne. Dwunastka z dawien dawna, zarówno wśród pogan, także Żydów i chrześcijan, była liczbą szczególnie cenioną. Dwunastka może posłużyć za wieloraką miarę, ponieważ stanowi pewien środek między wiele, a mało. Siódemka w Starym Testamencie jest liczbą świętą, ponieważ Bóg po stworzeniu świata odpoczął właśnie dnia siódmego. Tajemnicze wizje Apokalipsy mówią o siedmiu pieczęciach, siedmiu grzmotach, siedmiu trąbach, plagach, jest siedem cnót i siedem grzechów głównych, siedem demonów wypędzał Jezus z Magdaleny I o symbolice liczby pięć wiele można powiedzieć. Werdług pitagorejczyków liczba pięć oznacza wesele, zaślubiny. Św. Augustyn odnosił liczbę pięć do zmysłów człowieka, pięć panien mądrych to te, które powstrzymują się od uciech zmysłowych. Ale, rozważania rozważaniami, czy ci co owych pięć kapliczek w Bartnicy wieszali, wiedzieli coś o pitagorejczykach i kim oni byli? Albo chociaż o Św.Augustynie? Więc, a może, kto wie? zapewne wszystko to spekulacje i tyle...
W czasie swojego pobytu w Nieborowie Puszczę Bolimowską odwiedził znakomity polski pisarz, niezrównany artysta reportażu Ryszard Kapuściński (1932-2007). Zanotował w „Lapidarium II”: „O świcie (słońce, wreszcie słońce!) poszedłem do Puszczy Bolimowskiej. Idąc z pałacu, najpierw mija się pochylone, ciężkie od rosy łany zboża, potem jakieś podmokłe, wysrebrzone łąki, wreszcie jest las, od razu wysoki, stary, dawno tu zasiedziały, władczy. Przeszedłem obok gajówki Siwice, minąłem gajówkę Polesie, przesieki, rowy, aż w końcu dotarłem do środka puszczy. Rosły tu dwa wiekowe, rozłożyste dęby, do jednego przymocowana była kapliczka. Pod obrazem stały w słoikach dwa pęczki konwalii - plastikowych. Spotkałem chłopa z sąsiedniej wioski - Borowiny. Urodził się w tych lasach i tu przeżył życie: ma 67 lat. (...) Powiedział mi, że miejsce, w którym stoimy, nazywa się Sarnia Linia i że stała tu [w tych lasach; przypis LH] kiedyś leśniczówka Kaczew (bo niedaleko były bagna, a na nich roje kaczek). Teraz „poszła melioracja", ale i tak niedawno widział dwa łosie. Wielkie.
Poprawia coś przy swoim rowerze i mówi: „Czasem jak se jadę tą drogą, takie mnie myśli nachodzą, że to się w głowie nie mieści". Ale jakie są to myśli, czego dotyczą, a przede wszystkim dlaczego nie mieszczą się w jego głowie - tego już nie powiedział.” .

    Przy opracowywaniu tej opowieści korzystałem m.in. z następujących pozycji literatury: Baranowski Bohdan – W kręgu upiorów i wilkołaków, Wyd.Łódzkie 1981; Forstner Dorothea – Świat symboliki chrześcijańskiej, Pax 1990; Kapuściński Ryszard – Lapidarium II, Czytelnik 1995; Kopaliński Władysław – Słownik symboli, Wiedza powszechna 1990. Wykorzystałem w tej opowieści fragmenty mojego przewodnika "Bolimowski Park Krajobrazowy", wyd.Rewasz, 2011; w niewielkiej na szczęście części, ale jednak trochę się zdezaktualizował. 



niedziela, 6 września 2020

Krajoznawcze archiwalia autorskie

Najdłuższy drewniany most Europy.

Ten drewniany most na Wiśle  stał koło Wyszogrodu. Rozebrano go w 1999 roku. Ja heszcze jeździłem po nim samochodem. Ta jazda była niemałym przeżyciem. To był najdłuższy europejski most drewniany, miał aż 1285 metrów długości, wybudowali go polscy i radzieccy jeńcy wojenni w 1944 roku  z drewna pochodzącego z Puszczy Kampinoskiej. O ten drewniany most rok w rok bohaterska walkę z napierająca krą toczyli wojskowi saperzy.     
     To zdjęcie mostu sfotografowałem pod koniec lat sześćdziesiątych XX wieku z wierzchołka Góry Zamkowej w Wyszogrodzie. Zamku już też nie. Rozebrali go Prusacy pod koniec XVIII wieku.W roku 1313 zmarł w tym zamku książę płocki Bolesław. Murowany zamek postawiono dopiero za panowania Kazimierza Wielkiego. Był siedzibą starostów królewskich. Wierczchołek Góry Zamkowej teraz jest świetnym punktem widokowym.     
       Za mostem widać na zdjęciu drzewa na Konfederatce, ogromnej wiślanej kępie. To długa na trzy kilometry wyspa, na którą obecnie dostać się można tylko łodzią, ale jeśli się na to zdobyć, może to być  romantyczna krajoznawcza wyprawa. Kilkadziesiąt lat temu były na tej kępie wiejskie siedliska, pozostały zdziczałe resztki sadów, na lato zawozi się tam krowy i tylko dla udoju do nich przypływa.
       Nazwa tej kępy jest związana z wyczynem syna kozackiego hetmana, Józefa Sawy-Calińskiego, marszałka wyszogrodzkiego konfederacji barskiej, jednej z najbarwniejszych postaci polskiego romantyzmu. Bohater "Pamiątek Soplicy" Henryka Rzewuskiego i "Snu srebrnego Salomei" Juliusza Słowackiego. W roku 1768 roku czele zorganizowanego przez siebie dwutysięcznego oddziału stoczył na Mazowszu kilka udanych potyczek, a nim został ujęty i stracony,  śmiałym fortelem zdobył  obsadzony przez carskie wojsko Wyszogród. 
         O tej przystani u stóp Góry Zamkowej też by należało coś powiedzieć. Ale pozostawię tę opowieść na inną okazję. Kto ma ochotę wiedzieć to już teraz, zapraszam do lektury mojej książki "Podróże po Mazowszu" (wyd.Iskry,2016), tam jest cały rozdział o Wyszogrodzie i wyszogrodzkiej Wiśle.
 
 
      Składnica drewna w Piaskach Królewskich.



W zachodniej części Puszczy Kampinoskiej znajdują się Piaski Królewskie. Dzisiaj  jest to niewielka śródleśna polana, na niej miejsce turystycznego wypoczynku, mały parking i węzeł kilku znakowanych szlaków turystycznych; wszystkie miałem zaszczyt zaprojektować. Sześćdziesiąt lat temu było inaczej. Tę składnicę drewna obok stacji kolei wąskotorowej w Piaskach Królewskich zdjąłem w latach sześćdziesiątych XX wieku. Już istniał park narodowy, wytyczono jego granice, park miał swojego dyrektora,  ale nie miał jeszcze zatwierdzonych planów ochrony i wciąż jeszcze realizowano istniejące, nadal obowiązujące plany pozyskiwania drewna. W Piaskach Królewskich wciąż istniała ogromna składnica drewna, stamtąd wywożonego wąskotorówką do Sochaczewa, gdzie było przeładowywane na wagony normalnotorowych pociągów towarowych.
       Budowę kolejki leśnej w Puszczy rozpoczęły w puszczy okupacyjne  wojska pruskie w latach 1916-17. Kolejka ta miała ułatwić transport masowo wycinanego starodrzewu, w Niemczech bowiem było potrzebne drewno, a to najlepiej było zdobywać w krajach okupowanych, aby nie niszczyć własnych lasów. Kampinoskie lasy pokryły się siecią torów. Dochodziły też  do bindugi nad Wisłą, skąd drewno spławiano rzeką. 
       Po odzyskaniu niepodległości w niepodległej Polsce rozwijano budowę kolejek leśnych;  kraj był biedny, a drewno miało swoją cenę. Drewno przestano spławiać rzeką, gdy jesienią 1923 roku ukończona została budowa Powiatowej Kolei Sochaczewskiej. Ona również była wąskotorową i zaczynała się przy stacji kolei normalnotorowej w Sochaczewie, kierując się do Tułowic, gdzie linia rozdzielała się na dwie odnogi, do Wyszogrodu i do Piasków Królewskich. 
        W latach międzywojennych Piaski stały się wielkim węzłem kolejowym i tutaj też znajdował się tartak. Tu przeładowywano drewno, bowiem kolejka leśna i kolej sochaczewska, mimo iż obie wąskotorowe, różniły się jednak rozstawem torów. Wśród puszczy był tutaj trójkąt do obracania parowozów, rampa przeładunkowa i budynek stacyjny, oraz charakterystyczna dla tego rodzaju stacji studnia do naboru wody do parowozów.
      W czasie drugiej wojny światowej Niemcy kontynuowali rabunkowy wyrąb Puszczy, zaczęty przez nich w czasie wojny pierwszej. Wraz z utworzeniem Kampinoskiego Parku Narodowego stacja w Piaskach dość szybko straciła znaczenie. Tartak zlikwidowano, budynki rozebrano. Pasażerskie pociągi kursowały jeszcze przez jakiś czas, ale tylko w dni targowe w Sochaczewie, którymi tradycyjnie były wtorki i piątki.
 
           Od dawna już kolejka tędy nie jeździ. Po prostu: nie jest potrzebna! W Kampinoskim Parku Narodowym nie wycina się drzew na skalę przemysłową, jak w nieobjętych ochroną przyrody lasach państwowych. W części parku narodowego, która objęta jest ochroną czynną (a nie ścisłą) nadal wycina się co prawda drzewa, ale przede wszystkim tam, gdzie jest niezbędna przebudowa drzewostanu, albowiem - jak wiadomo - latami sadzono w puszczy przede wszystkim sosny, nawet tam, gdzie rosnąć nie powinny, bo sadzono je na niewłaściwym dla sosen siedlisku.  Niemniej,  zobaczyć wciąż można ułożone w stosik zrąbane drzewa, ale nie należy z tego powodu szat rozdzierać; wszystko jest pod kontrolą.
 
Jak kiedyś się do Puszczy Kampinoskiej jechało:
.......
  Koleją wąskotorową z Sochaczewa
 
Łodzią przez Wisłę z Czerwińska
 
Pekaesem z Marymontu do Leoncina
 
Kolej wąskotorowa z Sochaczewa odegrała pewną rolę w moim turystycznym wędrowaniu po Puszczy Kampinoskiej. Tą kolejką też jechałem na wycieczkę w tamte strony. Moja kolejowa wyprawa w roku 1962 wyglądała tak: wpierw jechałem pociągiem do Sochaczewa, a potem wąskotorówką przez Tułowice do Piasków, oczywiście, że w dzień targowy, tylko wtedy pociągi dojeżdżały do Piasków. Stamtąd szedłem  na nogach przez las w kierunku Leszna, gdzie była pętla autobusowa. Autobusy kursowały po kocich łbach na dworzec PKS przy ul.Żytniej.
        Jeszcze bardziej egzotyczną była pierwsza z moich wycieczek pieszych w północno-zachodniej części puszczy. Z dworca PKS na ul.Żytniej jechałem autobusem do Czerwińska, skąd - po zwiedzeniu zabytkowego opactwa - pan Kazimierz Lewandowski przeprawił mnie łodzią na drugi brzeg Wisły. Był tzw. wytykarzem, bo wytykał latarniami i specjalnymi drągami, wbijanymi w dno rzeki, aktualny korytarz dla statków wiślanych. Nurt na Wiśle jest jak wiadomo bardzo zmienny, pan Lewandowski miał więc co robić. A w przerwach między zajęciami, przewoził turystów. 
       Po przewózce, od Śladowa wędrowałem już pieszo przez Krzywą Górę i Granicę do Kampinosu. Tam jednak przyszedłem za późno, uciekł mi przedwieczorny autobus, a następny był dopiero rano. W Kampinosie musiałem przenocować.
 
      Był w Kampinosie dom wycieczkowy PTTK

Kampinoski dwór zbudowano w początkach XIX wieku. W czasie powstania styczniowego 1863 r. w nim była siedziba sztabu Zygmunta Padlewskiego i Mieczysława Romanowskiego, przybyłych z Warszawy aby organizować powstańcze oddziały. W czasie II wojny światowej mieściła się w dworze placówka graniczna żandarmerii hitlerowskiej żandarmerii hitlerowskiej; wzdłuż kanału Łasica przebiegała granica pomiędzy tzw. Generalnym Gubernatorstwem, a na północ od kanału znajdującymi się terenami, włączonymi przez nazistów do Rzeszy Niemieckiej. Polscy mieszkańcy wsi musieli nosić specjalne opaski. W parku dworskim rozstrzelano wielu Polaków. 
    W czasach Polsce Ludowej  w kampinoskim dworze znajdował się dom wycieczkowy PTTK, cudownie prowadzony przez pp.Pudłowskich. Tak mi się tam u nich podobało, że wiele razy z ich gościny później korzystałem. Choćby tylko przechodząc obok, przed wyruszeniem na szlak lub z wędrówki wracając, zanim wsiadłem do autobusu powrotnego,  zawsze wstępowałem tam na herbatę i przyjazną rozmowę. 
       W czasach mojej turystycznej młodości nie było żadnych  kursów autobusowych z Kampinosu do Warszawy, bo i dobrej szosy do oddalonego o 9 km Leszna też nie było. Do Warszawy wracało się z Kampinosu kursem  w kierunku Żyrardowa. To była jazda  z przesiadką na pociąg w Teresinie.
        Wycieczki z Warszawy do zachodniej części puszczy były wtedy wymagające. Z komunikacją było słabo. Na północnym obrzeżu puszczy, na kampinoskim Powiślu była tylko jedna szosa, którą dawało się jechać autobusem, wiodła od Kazunia do Leoncina. Z Warszawy poczciwe "ogórki" w tamtą stronę odjeżdżały z dw.PKS Marymont (był na początku  ul.Żeromskiego na Słodowcu). Zrazu kocimi łbami, bo nie było asfaltu, dojeżdżały do Głuska, późniejszymi laty do Leoncina i dopiero wiele lat potem do Starego Polesia i Nowin. Lud polski nie miał prywatnych samochodów, takie bowiem były czasy i komunikacja publiczna była koniecznością. 
    Zapchane bywały autobusy do Leoncina. Na końcowym przystanku czekały zaprzężone w konia furmanki, aby podwieźć przyjezdnych krewniaków do rodzinnych domów w okolicznych wioskach. A jak się chciało wracać po wycieczce, to koniecznie z pierwszych przystanków na trasie. Już na pętli w Leoncinie można było się nie załapać na miejsce siedzące, a w Cybulicach nie wejść do zapchanego pojazdu. Pamiętam szczególniej jedną ze swoich wycieczek, którą kończyłem na przystanku Cybulice Las pośród Boru Kazuńskiego. Liczyłem na autobus ostatni, ale się przeliczyłem, był załadowany, więc nawet się nie zatrzymał na przystanku. Wraz z przyjaciółmi zaczęliśmy wędrówkę szosą, po ośmiu kilometrach głuchą nocą wsiadaliśmy do pociągu w Modlinie. Tak się uczyłem pieszej turystyki. Bo, jak był odpust w Lesznie, to i stamtąd odjechać się nie dawało, jako że ścisk był niemożebny.  
    Ogromnie  żałuję, że tego wszystkiego nie fotografowałem. Pewnie dlatego, że fotografowanie było niezbyt tanie, więc się oszczędzało, a wolne klatki na fotograficznej błonie zostawiało  na zdejmowanie puszczy, a nie obcych ludzi w zapchanym pekaesie. 

Tak to się, proszę państwa,  za czasów mojej młodości dojeżdżało na wędrowanie po Puszczy Kampinoskiej...
...............................................