środa, 22 maja 2019

Muzeum Ziemi Sadowieńskiej

  Wybrałem się do Sadownego z gronem znajomych i przyjaciół z turystycznych szlaków. Za cel całodziennej wyprawy wybrałem muzeum ziemi sadowieńskiej. Z czego, jak z czego, ale z tego muzeum wieś może być dumna. Powstało dzięki zbierackiej pasji jednego człowieka, nauczyciela i długoletniego dyrektora miejscowej szkoły, Bogusława Kicia. 
Do Sadownego z Warszawy w dwie godziny można dojechać, autobus rusza z ulicy Wileńskiej, przystanek w Sadownem jest tuż obok zespołu szkolnego, na którego terenie znajduje się muzeum. Szybciej  niż autobusem, da się dojechać pociągiem  z dworca Wileńskiego, ale stacja kolejowa o nazwie Sadowne Węgrowskie oddalona jest o blisko 4 km od wsi,  wędrować trzeba per pedes, bo jakoś w gminie sadowieńskiej nie pomyślano o komunikacji między wsią, a stacją.  Za komuny, to panie dzieju, były pekaesy, ale tera to już nie - mówił mi napotkany tubylec. On jechał akurat rowerem, ja drałowałem pieszo. Można iść szosą, ja wybrałem wędrówkę  duktami pośród boru.  
Niemiłosiernie tną leśnicy bór koło Sadownego, zrębowiska są ogromne. Zapewne dlatego, że akurat wiek rębny weszły drzewostany sadzone w międzywojniu.  Ja wiem, rozumiem, tak ma być, leśnik jest od hodowli lasu, więc jak las jest w wieku rębnym, ciach go siekierą, tak ma być, rozumiem, ale nie mogę na to patrzeć obojętnie, za dużo tego, denerwująco za wiele. Tak, jak przed laty nie było praktycznie kleszczy, tak i drwali chyba jakby mniej pracowało, ja w każdym razie tego rąbania tak nie odczuwałem.

Nazwa wsi Sadowne pochodzi od „posadowienia”. Posadowiono ją bowiem "na surowym korzeniu", pośrodku przeznaczonej do karczunku puszczy. Założenie i urządzanie takiej wsi powierzano najbardziej doświadczonemu osadnikowi, który zostawał wójtem. Wójt zbierał kandydatów do osiedlenia się, którym następnie wyznaczał miejsca pod budynki oraz działy do karczowania. Sam otrzymywał dział największy. Nim osadnicy oczyścili pola i zagospodarowali się, korzystali z "woli" i byli zwolnieni od wszelkich danin. Po wygaśnięciu owej "woli" pełnili świadczenia na rzecz pana ziemi. Daniny płacono w zbożu, w zwierzętach lub drobiu. Dodatkowo należało płacić dziesięciny, czyli powinności na rzecz parafii. W Sadownem umowę zawarto z wójtem w roku 1514, a osadnicy otrzymali "wolę" na lat dwadzieścia.  Lasy były gęste, bardzo błotniste, trudne do wykarczowania, które trwało wiele lat.

Dzisiejsze Sadowne ma ponad tysiąc mieszkańców i jest siedzibą urzędu gminy. Składa się z dużego centrum, które ma charakter miasteczka oraz z kilku pomniejszych wsi: Drak, Gaj, Kuźnica i innych. Muzeum znajduje się na terenie zespołu szkół gminnych w południowej części wioski.



Opiekun sadowieńskich zbiorów, p.Juliusz Urbankowski
Muzeum nie jest profesjonalne, wszystkiego tam jakby za dużo, zbyt wiele, jeden przedmiot obok drugiego, drugi na trzecim, to po prostu zbiór rzeczy wszelakich. Większość zgromadzonych tam rzeczy została przyniesiona przez szkolne dzieci.  Sadowieńskie muzeum jest zaludnione wytworami kultury materialnej, używanymi przed laty przez mieszkańców okolicy. To jest największym jego walorem. Tłoczą się tam niemożebnie niezliczone przedmioty duże i małe, ważne bardzo i tylko tak sobie, wszystkie jednak kawał historii reprezentują. Jest tam wydziana przez ośmiuset laty barć i są ozdobne tyłki do metalowych łóżek, jest drewniana brona, są radło i socha, i nawet prymitywny telewizor, w jakim oglądało się kiedyś tylko czarno białe obrazy, i tysiące rzeczy innych. W tych przedmiotach kawał życia się kryje. 

Opiekun muzeum, pan Janusz, pokazuje jak się na ligawce grało. Fot.L.Herz
       Oto na powyższym zdjęciu jeden z cennych eksponatów tego muzeum - ligawka, instrument znany na ziemiach polskich od XI wieku i spotykany głównie na Mazowszu i Podlasiu, miewał ponad metr długości. Ligawka to już całkowicie zapomniany instrument, a zapewne – jak przypuszczał Zygmunt Gloger – „najstarsze to z narzędzi muzycznych” w Polsce. Przenikliwy głos ligawek dało się słyszeć na Mazowszu i Podlasiu dosyć często: nawoływano ligawkami bydło po polach i lasach, a przy domach grywano na nich codziennie przez cały okres adwentowy „dla przypomnienia sądu ostatecznego, do którego pobudkę zatrąbi światu archanioł”. Ligawka jest z pewnością  jednym z najstarszych instrumentów charakterystycznych dla Słowian. Arab Al-Behri, podróżujący po Polsce i terenach Słowian w wieku X-XI odnotowywał, że ludy zamieszkujące te tereny: „mają różne instrumenta ze strunami i dęte, mają instrument dęty, którego długość przechodzi 2 łokcie”. 
       Pisał Kolberg, że jest to trąba „z drzewa za pomocą toporka i cyganka wystrugana, zwykle z dwóch połówek dla łatwiejszego wewnątrz wyżłobienia złożona, na słoju pakiem zalana, chrapliwym głosem przeraźliwie razi uszy, z bliska; z odległości zaś dochodzące uszu naszych, ton jej jest, jak powiedziano, wieczorną modlitwą pasterzy, trwożącą drapieżnego zwierza, a polecającą Bogu straż i opiekę dobytku ubogiego wieśniaka”.  W późniejszym okresie wraz z wytępieniem wilka i postępującym zmniejszaniem się obszarów puszczańskich gra na ligawce stała się przede wszystkim jednym z najoryginalniejszych zwyczajów adwentowych, charakterystycznym dla całego Mazowsza i Podlasia i Litwy. Gra na ligawce miała być „symbolem trąby Archanioła, mającego zwiastować światu rychłe przyjście Zbawiciela.

Radło i socha z okolic Sadownego





Radło i sochę można też zobaczyć.  To były bardzo ważne sprzęty rolnicze. Zapomniano już o nich w Polsce. W Sadownem o nich się pamięta. Nie wiem, czy gdziekolwiek indziej na Mazowszu można te sprzęty zobaczyć. Radło to najstarsze narzędzie rolnicze, jakiego używał człowiek, jeszcze w epoce brązu, a było przecież w okolicy używane jeszcze lat temu kilkadziesiąt ! Do odwracania skib służyła socha.  Rozwinięciem radłla i sochy był pług. On jest wciąż używany, chociaż bardzo już rzadko orkę przy użyciu pługa prowadzi się z pomocą ciągnącego pług konia. 
   W wioskach sadowieńskiej okolicy orka jeszcze niedawno przeprowadzano przy pomocy sochy, a nie pługa.  Socha była  dla Polaków ważnym zabytkiem cywilizacyjnym. To dawne, drewniane narzędzie do orki jest młodsze od radła. O ile jednak radło rozpowszechnione było na ogromnym obszarze euroazjatyckim, włącznie z północna Afryką i wyspami wschodnioazjatyckimi, o tyle socha jest narzędziem wyłącznie słowiańskim i tutaj na północnej Słowiańszczyźnie się rozwinęła. Również nowocześniejszy od sochy pług przywędrował do nas.
    Wielowiekowe istnienie sochy najwymowniej przemawia za jej racjonalną budową i praktycznością. Michał Oczapowski w "Gospodarstwie wiejskim" z roku 1856, pisał o sosze: "Zastanawiając się, w rzeczy samej, nad jej składem, nie można nie przyznać jenjuszu dla jej pierwszego wynalazcy". Mieszkaniec wsi, chodzący po otaczającym go lesie, wybierał odpowiednio rozwidlone drzewo na swoją sochę, bo właśnie takie drzewo, na kształt wideł rosochate drzewo dało jej nazwę. "Ileż to narzędzi rolniczych już za naszych czasów zostało zrzuconych z powodu wadliwej budowy, lub udoskonaleń technicznych; tymczasem socha, przetrwawszy wieki, dziś jeszcze współzawodniczy o pierwszeństwo z pługiem przy uprawie gruntów kamienistych i nowin. I trzeba przyznać, że w tych razach okazuje się lepszą od pługa i w zupełności go zwycięża" - czytamy w "Encyklopedii Staropolskiej" u Zygmunta Glogera.
    "Choć na wierzchu piasek, w środku mokro. Na taką ziemię nie ma jak socha. Lżej się orze, prosto trzymasz pan bruzdę, jeden koń pociągnie. Spróbuj pan pługiem... Wyrzuci w bruzdy, a jak ziemia zaparzona, to nic, koń się nie zmęczy, szybciej idzie" - zanotował Przemysław Burchard w swojej wspaniałej książce "Za ostatnim przystankiem",wydanej w roku  1985]. Pisał, że sochy w wielu gospodarstwach można było wtedy obejrzeć, że starczy poprosić, a mieszkańcy pokażą, gdyż są ze swoich soch dumni. 

   Nazwa sochy pochodzi od tego, że w przeciwieństwie do pojedyńczego radła, najdawniejszego słowiańskiego narzędzia rolniczego, które wykonywano z drewna, socha była rosochata, miała dwa ostrza. Pierwsze sochy były zresztą też drewniane. Później dodawano do nich żelazne ostrze. Sochy pojawiły się na przełomie wieków, przed stu laty. Jeszcze po wojnie, po 1945 roku były wyrabiane we wsiach Grabiny, Prostyń, Sadowne, Morzyczyn, Wielgie-Topór. Najwięcej soch do niedawna jeszcze spotykano we wsi Grabiny.
   Żyjemy w czasach gwałtownych zmian cywilizacyjnych i tzw.nowoczesność bardzo szybko wkracza również w okolice Sadownego. Tak, jak zaledwie kilkudziesięcioletni był w gruncie rzeczy żywot zdobionych obfitą ornamentyką drewnianych chałup i kurpiowskich, również tutejsza socha stosunkowo krótko służyła nadbużańskim rolnikom. Socha pojawiła się po raz pierwszy w roku 1911 w Stoczku, a w Gwizdałach w roku 1917 i w okolicy Prostyni w 1926. W latach dziewięćdziesiątych XX wieku oglądałem sochy w tej okolicy. Dziesięć lat później Piotr Antoniak z  Oficyny Wydawniczej „Rewasz” o sochę dopytywał bezskutecznie. 


Ozdobne tyłki do metalowych łóżek
Na tym zdjęciu, tuż za za trójkątem mierniczym, wspaniałym, prościutkim w pomyśle, nieskomplikowanym i bardzo kiedyś powszechnym urządzeniem, znajdują się w sadowieńskim muzeum dwa ozdobne tyłki do łóżek. Kiedyś metalowe łózka były w powszechnym używaniu. 
    Zapamiętałem je ze swoich lat szkolnych, gdy jeździłem na letnie kolonie, w izbach wiejskich szkół,  w których kolonistów kwaterowano, stały takie metalowe łóżka, na żelaznym stelażu kładziono włosiane materace, a niekiedy sienniki; na siennikach bowiem wcześniej się sypiało, nie na materacach, materace pojawiły się później. Sienniki były praktyczne i wcale wygodne, siano przyjemnie pachniało. A że czasem coś tam z nich wyłaziło i dziabało, cóż z tego, uważaliśmy to za rzecz normalną, że na wsi coś zawsze dziabać musi. Wiem, co piszę, przerabiałem to na swoich szkolnych koloniach.
   Raz jeden byłem na kolonii, na której wśród kolonistów znajdował się chłopak wyjątkowo mało sympatyczny, ale niesympatyczny był tylko w dzień, w nocy spał jak kamień. I zrobili mu koledzy kawał nielichy. Wynieśli go w nocy z całym łóżkiem na zewnątrz,  do pobliskiego, płytkiego wiejskiego potoku i w tym potoku pozostawili, Potem sami poszli spać do swoich łóżek, zupełnie ich nie ciekawiło, jaką on będzie mieć minę, gdy się obudzi. 
    Żelazne łóżka wciąż są używane, najczęściej można je spotkać  w co uboższych szpitalach. Te łóżka też mają tyłki, zwane chętniej pleckami, wyższe po stronie głowy, niższe u nóg, tam wiesza się historię choroby i pielęgniarki zapisują nw niej temperaturę pacjenta. Plecki z Sadownego są ozdobne, na blasze są malowidła, wszystko wskazuje, że zdobiły łóżko w dostatnim domu, u godnego gospodarza, może nawet u wójta.
    Metalowe łóżka wcale nie są archaizmem, wciąż można je kupić, m.in. w Ikei 9 nie tylko, a ich ceny kształtują się od 400 do 2000. złotych. Kupić je można przy pomocy internetu.  Niektóre mają ozdobnie powyginane plecki, w przeróżne esy floresy. Na siatkach wszystkich można kłaść najlepsze, jakie są, materace. Też za grube pieniądze kupione. Ale żadne z tych łóżek nie ma tak ozdobnych tyłków, jak te, które można obejrzeć w Sadownem.Żaden kraj europejski nie dorównał w hodowli pszczół okolicom nadwiślańskim.
                                         

Zabytkowa barć z okolic Sadownego

Nadzwyczajną pamiątką dawnych czasów z okolic Sadownego jest osiemsetletnia barć z jednej z okolicznych wiosek. Można przypuszczać, że zanim ten fragment sosny z otworem barci zaczął służyć jako ustawiony w sadzie ul, był częścią wysokiej sosny. Nie byle jaka była to sosna, tęga jak nie wiadomo co. Dziś takich sosen na Mazowszu już się niemal nie uświadczy. Piszę "niemal" bo jednak są, choć nieliczne,  w kilku rezerwatach, pozostałościach dawnej Puszczy Kurpiowskiej koło Myszyńca rosną jeszcze drzewa  dostojne, wiekowe, a wygląda na to, że wcale nie zdradzają ochoty do śmierci. Sosny bartne  można  wciąż oglądać w rezerwacie „Czarnia”. Jest jednym z pięciu najważniejszych rezerwatów mazowieckich, należy do  najpiękniejszych  w całej nizinnej części Polski. Jedna z bartnych sosen rezerwatu jest wciąż jeszcze zdrowym drzewem w pełni sił, wyraźnie są widoczne otwory „wydzianych" barci, wciąż przez pszczoły używanych.
     W połowie XVI wieku w Puszczy Kamienieckiej nad Bugiem znajdowało się ponad tysiąc barci! Nie do wiary, jakie musiały rosnąć w niej bory! Jakież sosny w nich żyły! Zachowała się po nich tylko ta jedna barć, fragment jednej sosny z tej puszczy. Chuchać i dmuchać trzeba na tak drogocenną pamiątkę. W przeszłości hodowla pszczół na ziemiach polskich stanowiła rozwiniętą gałąź gospodarki.  „Od czasu jak okolice Polski piśmiennym narodom znane się stały, pszczoły tej krainy w pismach na wzmiankę szczególną zasługiwały”  - pisał Joachim Lelewel w swej pracy „Pszczoły i bartnictwo w Polszcze.”
        Pierwsze wzmianki historyczne o bartnictwie w Polsce sięgają wieku XII. Barcie objęte były >prawem królewskim<, a w XIII wieku powstało >prawo bartne<, biorące pod opiekę bartników. W wieku XVI powołano sądy bartne, rozstrzygające spory związane z zakładaniem i użytkowaniem barci. W starej Polsce miód i wosk były produktami niezwykle cenionymi. Mało kto dzisiaj wie o tym, że używano miodu jako jedynego środka słodzącego. Sławnym polskim napojem alkoholowym był miód pitny. O ile piwem raczono się na co dzień, o tyle miód pijano w niedziele i od święta.
        W złotym okresie Rzeczpospolitej Jagiellonów eksport miodu i wosku miał duże znaczenie, jednak już w 2 poł. XVI wieku ilość bartników poczęła się zmniejszać. Pozbawieni barci bartnicy zmieniali się w pańszczyźnianych chłopów. Na Kurpiowszczyźnie przetrwało do początków wieku XIX. Zostało zabronione administracyjnie. Wtedy też rozpoczęła się kariera pszczelarstwa, a jeszcze przez wiele lat jako ogrodowych uli używano fragmentów ściętych sosen z "wydzianą" barcią.  Taką jak ta z Majdanu Kiełczewskiego w gminie Sadowne, znajdująca się w zborach sadowieńskiego, wiejskiego muzeum.  



 

To i owo z sadwieńskiego muzeum. Fot.Lechosław Herz
   O zbiorach sadowieńskich można nieskończenie, o Sadownem można niemal bez końca, ale przecież ten blog jest jednak tylko internetowym blogiem, a nie książką, więc na zakończenie opowieści, którą czas kończyć, tylko te kilka powyżej pomieszczonych fotografii. Ileż historii może opowiedzieć tych kilka zdjęć. 
    Proszę zwrócić uwagę na to rozpaczliwe pismo z pierwszego zdjęcia, pismo niewątpliwie sporządzone przez zawodowego pisarza podań, nora bene posiadającego wyjątkowo urodziwy charakter pisma. Uzdolniony literat na kanwie tego pisma mógłby niezłą stworzyć nowelkę.  Ogromnie wiele refleksji to pismo budzi, miejsce na nie  pozostawiam Czytelnikom tego blogu i mam nadzieję, że doczekam  komentarzy; bardzo na nie liczę.
     A ileż można opowiedzieć nam o swoich czasach ta żeliwna tablica, wystawiona carowi w hołdowniczym geście akurat w rok po stłumieniu przez niego postania styczniowego. Albo ta pikelhauba z austriackim orłem na czole, stosunkowo niedawno znaleziona w czasie prac archeologicznych przy budowie współczesnej szosy. Czy też te lampy naftowe, dobrodziejstwo dla  ludzkości, które jej ofiarował Ignacy Łukasiewcz spod Gorlic; w marcu 1853 pierwsza lampa naftowa zabłysła we Lwowie, a do powszechnego użytku tego rodzaju lampy weszły w latach sześćdziesiątych XIX wieku. Piszący te słowa tego rodzaju lampami oświetlał sobie izbę, gdy z rodziną zatrzymywał się na letniej kwaterze w góralskiej chałupie w czasach swojego dzieciństwa, a w wieku już mocno dorosłym izbę chałupy w Czaplowiźnie koło Sadownego. 
     Sporo może nam opowiedzieć sadowieńskie muzeum. Czy przetrwa? Los jego jest zagrożony, całkiem poważnie rozważa się w gronie gminnych decydentów, że to muzeum tylko zajmuje lokal, który mógłby służyć innym, ważniejszym celom, można by na ten przykład zamiast muzeum, umieścić na jego miejscu przedszkole, wieś bardzo odczuwa brak stosownego lokalu. Zamiast muzuem? A dlaczegóż by nie? Dzieci są, jak wiadomo, przyszłością narodu, a w tym muzeum to tylko  jakieś starocie... 


wtorek, 7 maja 2019

Dąb Broniewskiego w Płocku



Odwiedziłem go niedawno. Pogodną wiosną ładnie wygląda w kwitnącym otoczeniu. Wciąż rośnie w Płocku ten potężny, kilkusetletni dąb, „co od wieków nic się nie zmienił i błogosławiąc wznosi ramiona”, a obok stoi dom, w którym urodził się Władysław Broniewski. Życie miał niełatwe, pokomplikowane, zakręcone. „Starzeję się, jak płocki dąb, silny podobnie, z czasem i z losem ząb za ząb” pisał. Jego biografia była pełna skomplikowanych zwrotów ideowych, opowiadał o tym swoimi wierszami, językiem prostym, czasem bez ogródek, jak się dało, a nie zawsze się dawało. Jego wiersze towarzyszyły młodości mojego pokolenia. Znało się je na pamięć. Na wyrywki.
W domu, obok którego dąb rośnie, ojciec poety, Antoni, obchodził swoje wesele po ślubie córką właściciela domu, młodziutką Zofią Lubowidzką. W tym domu mały Władysław uczył się patriotyzmu i poświęcenia dla ojczyzny. Niedaleko stamtąd wznosi się teraz współczesny pomnik poety, Jest za duży, zbyt wiele artysta chciał przez ten pomnik opowiedzieć o poecie, ale jest, wrósł w płocki krajobraz. W rocznicę urodzin i śmierci poety kładzie się bukiety kwiatów u stóp pomnika. Także na początku kwietnia, wtedy gdy 17-letni Władysław wraz z innymi młodymi płocczanami wyruszył ze swojego rodzinnego miasta w daleki świat, wpierw do Legionów Piłsudskiego, aby bić się z bolszewikami, on, przyszły sztandarowy poeta polskiego komunizmu, topiący w alkoholu swoje życiowe pomyłki.

                    Mnie ta ziemia od innych droższa,
ani chcę, ani umiem stąd odejść,
tutaj Wisłą, wiatrami Mazowsza
przeszumiało mi dzieciństwo i młodość.
W moim oknie pole i topole,
i ja wiem, że to właśnie – Polska.
 
Nie urodziłem się na Mazowszu, przyznaję się nieustannie do swojej Galicji. Małopolska jest moją ziemią rodzinną, tam się wychowałem. Dopiero po studiach przybyłem na Mazowsze. Okazuje się jednak, że ma w sobie ogromną się, że mnie wchłonęło. Że jestem już jego, całkiem i bez wyjęcia. Chociaż dopiero od sześćdziesięciu lat. Nie, nie uważam się za Mazowszanina. Ale - może to również dzięki Broniewskiemu - nie wyobrażam sobie piękniejszej rzeki, niż Wisła, ale koniecznie być to musi Wisła mazowiecka. Tutaj jest niewątpliwie najpiękniejsza.