sobota, 1 lutego 2025

 Cisowe z Puszczy Kampinoskiej.

Za górami, za lasami, usadowiło się  Cisowe. Pośrodku Mazowsza o niespełna 50 kilometrów od Warszawy. Na piaszczystych wyniesieniach otoczonych torfowiskami, około 1765 r. jako osada budników zostało założone pośrodku Puszczy Kampinoskiej. To zdjęcie zrobiłem w latach sześćdziesiątych XX wieku.  Kiedy poznawałem Cisowe, była to wieś drewniana,  domy znacznej jej części  posadowiono na gołym piachu wydmowym.

Na marnej jakości gruntach egzystencja nie była łatwa. W latach tzw.Polski Ludowej mieszkańcy zarabiali na życie nielegalnym ubojem bydła; mięso sprzedawano własnymi sposobami, a to, co do sprzedawanie się nie nadawało, upychano w puszczańskim lesie. 

 W roku 1975 weszła w życie uchwała rządowa w sprawie przejęcia przez Państwo gruntów położonych w granicach parku kampinoskiego. Najważniejszym zadaniem parku jest ochrona przyrody, a tylko pełna własność państwowa może ją zapewnić. Jak wiadomo,  własność prywatna jest na ogół wrogiem ochrony przyrody. Wykup prywatnych nieruchomości rozwiązuje także problemy mieszkańców, umożliwiając im osiedlenie się poza terenem puszczy, tam gdzie warunki życia są zdecydowanie łatwiejsze. Dla Warszawy zwiększenie powierzchni lasów puszczańskich też ma znaczenie niebagatelne i argumentów „za” jest o wiele więcej niż „przeciw”, przeciw „przeciw” zresztą nie ma po prawdzie żadnego.  

Cisowe mieszkańcy opuszczali  bez większych sprzeciwów, wsi już w zasadzie nie ma, ruiny opuszczonych domostw kryją się po lesie; ochoczo przystąpił do powracania na swoje, około trzystu lat tu go nie było.  

Śmiały pomysł wykupienia wiejskich terenów wewnątrz puszczy zawdzięczamy w znacznej mierze cudzoziemskim dziennikarzom, którzy przyjechali relacjonować któryś ze zjazdów Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, wówczas przewodniej siły narodu, jak głosiła komunistyczna propaganda. Przewodnia siła nie zauważyła, że w sąsiedztwie stolicy jej państwa naród wiejski egzystuje w okropnych warunkach, w nędznych wioszczynach na lichych piaskach pośród bagien i puszczy. W wolnej chwili kilku dziennikarzy postanowiło na swoją rękę zobaczyć jak wygląda park narodowy, jedyny wówczas narodowy park w bezpośrednim sąsiedztwie jakiejkolwiek stolicy europejskiego państwa. W zagranicznej prasie pojawiły się zdjęcia i opisy kampinoskich wiosek. Partia się zdenerwowała. Zdenerwowanie partii wykorzystali wówczas naukowcy, wśród nich współinicjatorka utworzenia tego parku, prof. Jadwiga Kobendzina. Poszła z wizytą do ówczesnego premiera Piotra Jaroszewicza, jej argumenty okazały się trafione, więc aby na przyszłość wstydu sobie oszczędzić, w dobrze rozumianym interesie ludowego państwa, na rządowym szczeblu podjęta została decyzja o rozpoczęciu akcji wykupywania puszczańskich wiosek. Grunty odkupywano na zasadzie dobrowolności od osób, które zgłosiły chęć sprzedaży. W momencie rozpoczęcia wykupów szacowano, że w parku kampinoskim zamieszkiwało około 16 500 osób, dzisiaj już tylko około 1800 osób.

Przez tereny Cisowego prowadzi główny szlak puszczański, wyznakowany czerwonym kolorem. Na rozdrożu piaszczystych dróg pośród sośnin stoi przy tym szlaku kapliczka przydrożna. Postawiono ją zapewne pod koniec wieku dziewiętnastego.


Od pierwszego wejrzenia ujęła  mnie ta kapliczka swoją prostotą i poruszała serce gipsowa, jarmarczna w gruncie rzeczy -  Pieta.  Żaden to Michał Anioł, a przecież,  jako żywo, jest ta figura echem tamtej z Watykanu, słynnej i marmurowej.


Po remoncie, przeprowadzonym w roku 2007,  kapliczka z Cisowego została przyodziana w łazienkowe kafelki i jej obecny widok skłania do zadumy nad zmiennością gustu polskiego ludu i jego przewodników duchowych. Ale jednak - hola! - nie wydawajmy zbyt chybko naszych opinii. Przybył albowiem kapliczce żelazny krzyż kowalskiej roboty, dzieło sztuki wiejskich kowali. W pobliskich Górkach widziałem podobny. Zapewne dzieła jednego twórcy. Chętnie poznałbym jego nazwisko......  

 
W okolicy malownicza mozaika krajobrazów.  Po sąsiedzku łańcuchy piaszczystych wydmowych gór, a na nich pyszniące się swą urodą dwustuletnie sosny. Na gruntach porolnych Cisowego sosnowe młodniki i olszyny, mokradła turzycowisk, wilgotne łąki.
 
 

Jakiś czas temu, jeden z ostatnich mieszkańców Cisowego przygotował obok swojego siedliska niewielkie, dobrze pomyślane pole namiotowe. Nic specjalnego, ale w sam raz dla niewymagających turystów. Aktualizując kolejne wydanie swojego przewodnika wprowadziłem tam o nim informację. Ale już jest nieaktualna. 
 

Cisowe najpewniej wzięło swoją nazwę od cisów. Cis nosi łacińską nazwę Taxus baccata. Taxus znaczy łuk, baccata natomiast pochodzi od łacińskiego bacca - jagoda i znaczy: mający jagody. Kiedyś, dawno dawno temu, słynące z elastyczności i sprężystości drewno cisowe używano do wyrobu kuszy i łuków, na ziemiach polskich to zastosowanie znane było już około 60 tysięcy lat przed naszą erą. Jagiełło wydal zakaz wycinania cisów: Jeśliby kto, wszedłszy w las, drzewa, które znajdują się być wielkiej ceny, jako cis albo im podobne podrąbał, tedy może być przez pana albo dziedzica pojman”. I cóż z królewskiego zakazu,lud polski od dawien dawna wiedział, iże zakazy są po to, aby je łamano. No i na koniec cis stał się niespotykanym rarytasem w lasach polskich.

Służby Kampinoskiego Parku Narodowego próbują przywrócić cisy tej puszczy. Jeśli z Cisowego pójdziecie czerwonym szlakiem ku zachodowi, miniecie dwa kolejne rozwidlenia czerwonego z żółtym, na grzbiecie Kozich Gór, którymi wiedzie szlak przez obszar ochrony ścisłej "Krzywa Góra", zobaczycie ogrodzenie za którymi rosną  introdukowane cisy. Wygląda na to, że mają się dobrze. Strzeżcie się jednak i zwieść  nie dajcie!   
 
Czerwone jagody, te które znalazły się w łacińskiej nazwie cisa, wyglądają apetycznie, ale nie daj Bóg ich skosztować, śmierć niemal na miejscu, za sprawa pestek głównie zresztą. Nic dziwnego, że wieńce żałobne pleciono z niego, że na cmentarzach cis jest sadzony. Słowianie igliwiem cisa posypywali izby, w których zmarły przebywał, a to po to, aby jego duch tam nie powracał. Sen w cieniu cisa śmierć przynosi. Dzieci w las idące nie powinny zbliżać się do cisa, bo może on zamienić je w kozy, albo sarny, albo choćby w zające, a dlaczego akurat w te zwierzęta? ano dlatego, że cis je lubi, więc nie truje i one ze spokojem mogą igliwie cisowe spożywać. Dziwy nad dziwami z tym cisem są ogromne. 

Pięknieje nam podwarszawska puszcza z każdym rokiem. Tylko te bezśnieżne zimy, ten katastrofalny brak opadów, te suche, gorące lata! Bez specjalnej zachęty dziabią nas niemiłosiernie komary, jesienią ryczą zakochane jelenie, gdzie tylko mogą bobrują bobry, mroźnymi, zimowymi nocami  wyją do księżyca kampinoskie wilki. Tak naprawdę ta puszcza to niewielki, oderwany od innych kompleks leśny. Jak te wszystkie jelenie, bobry i wilki wytrzymują nasze sąsiedztwo?  
..........................................

poniedziałek, 13 stycznia 2025

 


Podwarszawskie choinki

Od wielu lat na początku stycznia, co roku na początku kolejnego nowego, na wycieczce z przyjaciółmi z wędrowniczych szlaków ruszam pod choinkę pośród otaczającego moje miasto pleneru. Szuka się jakiegoś ładnego świerczka, najlepiej pośród lasu,  ubiera drzewko choinkowymi ozdobami, ktoś się przebiera  za św. Mikołaja, a przez każdego przyniesione prezenty się losuje. Każdego kolejnego roku to choinkowe spotkanie dobrze jest zorganizować w innym lesie, w innym miejscu, po innej stronie Warszawy. Koniecznie jednak na tyle blisko miasta, aby było to miejsce z dobrą komunikacją publiczną. I otóż, proszę państwa, znalezienie miejsca z rosnącym w nim dekoracyjnym świerkiem łatwe nie jest. Czasem w roli choinki występować musi jałowiec, albo sosenka. 

Naszą domową choinką najczęściej jest świerk. On przede wszystkim, taka tradycja! Do naszych domów pod koniec grudnia przybywają choinki z plantacji, nie z lasów. Całe szczęście zresztą, że z plantacji, a nie z lasów. Skądinąd, w lasach na naszym Mazowszu zbyt wielu świerków się nie uświadczy.  A jeśli są, to najczęściej dość młode.  Nie ma wiekowych drzewostanów świerkowych.  W podwarszawskiej Puszczy Kampinoskiej świerki są absolutną rzadkością. Podwarszawska okolica albowiem znajduje się w naturalnym pasie bezświerkowym, obejmującym środkową część Polski.  W miejskich i podmiejskich osiedlach świerków nie brakuje, zostały posadzone gwoli upiększenia ich otoczenia.

Choinkowe spotkania turystyczne gromady, której staram się przewodzić, organizuję od wielu lat. Zmieniali się nam uczestnicy i turystyczni Mikołaje, wdziewający na głowę przechodnią, czerwoną czapę. Sporo świerków zagrało rolę turystycznej choinki. Chociaż w podwarszawskich lasach świerków niewiele, ale jak się poszuka, to znaleźć można. Przywędrowały tam  czasem wbrew ich naturze,  a one starają  się jak mogą, żeby nas nie zawieść.  

Ten świerczek z tego zdjęcia rośnie w Parku Młocińskim, znajdującym się na przedprożu Puszczy Kampinoskiej w granicach Warszawy. W cieplejszej porze roku polanka z tym świerczkiem pośrodku, służy ostatnio jako miejsce wspólnych pikników naszych słowiańskich braci zza wschodniej granicy, przez wojnę zmuszonych do ujścia ze swojego kraju i zamieszkałych w Warszawie. Aż się prosiło, aby  ten niepozorny świerk odegrał dla mojej gromady rolę choinki o zimowej porze roku, najchętniej oczywiście około święta Nowego Roku. 

 


Do Młocin pierwszy raz przyjechałem przed kilkudziesięciu laty tramwajem linii nr 28. Linia  zaczynała się na pętli Marymont, kończyła tuż obok miejsca, w którym po jej likwidacji postawiono młocińskiego McDonalda. Można tam teraz dojechać od metra autobusem miejskim, a w pogodne weekendy niemal zawsze jest zapchany  parking samochodowy.  Co  ambitniejsi mogą  dojść tutaj niebieskim szlakiem turystycznym, który koło Wólki Węglowej łączy się z siecią szlaków kampinoskich. Lasy Miejskie Warszawy ładnie zadbały o  to miejsce, są miejsca na pikniki, trasy do wędrówek i zawsze czeka na chętnych przygotowane drewno na ogniska.

 
 Po drugiej stronie Wisły znajduje się Jabłonna, a w niej, dostępny dla społeczeństwa i praktycznie bez ograniczeń,  jeden ze znamienitszych zabytków historii i architektury na Mazowszu, późnobarokowy pałac Poniatowskich, otoczony dorodnym, krajobrazowym parkiem. Rosną w nim zabytkowe dęby i  graby, wiązy i jesiony, białodrzewy i sokory oraz olśniewająco piękne modrzewie, jakich się nigdzie indziej poza tym parkiem na Mazowszu nie spotyka. I tuż obok pałacu jest kępa świerków, pod którą urządzałem wraz z przyjaciółmi naszą styczniową choinkę nie raz jeden, a bywało że i śnieżną zimą (bo takie kiedyś się zdarzały, chociaż trudno w to dzisiaj uwierzyć). Mikołaj rozdawał prezenty, czasem udawało się zobaczyć wnętrza pałacowe (bo akurat nie było jakiejś zamówionej tam imprezy), potem przez park ruszało się na przechadzkę ku Wiśle, gdzie w rezerwacie „Ławice Kiełpińskie” na zwiedzających czeka pejzaż niezmieniony od wieków....



Jabłonna na takie zimowe eskapady jest niezrównana, towarzyska zabawa choinkowa staje się tam także wyprawą krajoznawczą i przyrodniczą. Niewiele miejsc podobnych jest pod Warszawą. Tradycyjne spotkania choinkowe w gronie przyjaciół z turystycznych szlaków zwołuję przeszło pół wieku, tyko raz została odwołana, bo mrozy były siarczyste ogromnie.  W poszukiwaniu dobrego miejsca na naszą turystyczną choinkę jeździło się w różne lasy, w Śródborowie koło Otwocka podejmowała nas dyrektorka Mazowieckiego Zespołu Parków Krajobrazowych Narodowych,
w Lasach Chojnowskich zawiadujący nimi nadleśniczy, w ośrodku edukacji leśnej koło Celestynowa zaopiekowali się nami celestynowcy leśnicy,  tam było nas najwięcej i ognisko było z przepisami ppoż. zgodne jak należy. Był łoś zaciekawiony turystami, ale tylko taki łoś muzealny. Była też wycieczka nad malownicze torfowisko wysokie ma 'Bocianowskim Bagnie', gdzie powiódł nas tam zastępca pana nadleśniczego.  

 





Kiedyś wędrowało się ku choinkom oddalonym nawet i o dziesięć kilometrów od komunikacji, w Celestynowie było nas całkiem sporo. Teraz, co kolejne choinkowanie, to bliżej Warszawy się odbywa! No cóż, średnia wiekowa nam rośnie,  a chęci ubywa. Prawa natury są nieubłagane...

Podkowa Leśna jest miejscem w sam raz dla starzejącego się towarzystwa. Bo blisko i dojazd dobry. Dla przyjezdnych wędrówka zimowa uliczkami Podkowy Leśnej jest  przygodą. Także estetyczną.
 

Ta podwarszawska miejscowość jest niezrównanym przykładem polskiego miasta-ogrodu.  Witałem tam nowy rok z przyjaciółmi  pod wysokim, kanadyjskim świerkiem u stóp zabytkowego Kasyna podkowiańskiego, innym razem pod rachityczną choinką pośrodku miejskiego parku, na skłonie morenowych wzgórz, zwanych żartobliwie przez tubylców  Podkowiańskimi Alpami. 
 
Gdy już kolędy zostały odśpiewane, a prezenty  szliśmy później ulicami miasta ogrodu, pośród willi, pobudowanych u stóp kłaniających się niebu wysokich dębów i sosen, a niemal każda z nich niosła za sobą swoją historię i historię mieszkających w nich ludzi.  

Zatrzymywaliśmy się tu i tam przed różnymi podkowiańskimi willami  i płynęły przewodnickie opowieści. O drewnianej wili Aida, w której  pisarz Jarosław Iwaszkiewicz gościł kompozytora Karola Szymanowskiego, o ukrytym wśród drzew domku nazwanym 'Kurzą Stopką', w którym Benedykt Hertz pisał popularne kiedyś Wspomnienia starego samowara, o modernistycznym kościółku pod wezwaniem Św.Krzysztofa, w którym w latach komuny odbywały się pierwsze w Polsce msze  z udziałem zespołu mocnego uderzenia; to była soborowa rewolucja w polskim Kościele. Na zakończenie choinkowych wycieczek czasem udawało się jeszcze zaliczyć  były sympatyczne 'posiady' przy posilku pod dachem; w Podkowie czekał obiadek w gruzińskiej restauracji o nazwie "Suliko" (tzn. 'duszyczka' po gruzińsku). Rozpusta przy stole: chaczapuri, adżapsandali, czinkali. Towarzyszyło nam nagranie pieśni o pannie, zwanej Suliko, ulubionej przez małego Soso Dżugaszwili ...


W krajobrazie Puszczy Kampinoskiej dominują przede wszystkim bory i w tych borach wszechwładnie króluje sosna pospolita. Świerków tam tyle, co na lekarstwo. Zasadzono je w nielicznych miejscach.
Naukowcy nie są tego pewni, w każdym razie nie wszyscy.  czy one rosną  na swoim. Jedni twierdzą, iż z punktu widzenia klimatu czy warunków glebowych nie ma przeciwwskazań do wegetacji świerków. Inni, że większa część Mazowsza leży poza naturalną granicą występowania świerka, więc w parku narodowym, który winien spełniać rolę „skansenu przyrodniczego”, świerki rosnąć nie powinny. Tam, gdzie go można zobaczyć częściej, został wprowadzony trochę na siłę. Rzadko osiąga większe rozmiary,  ale przyznać należy, że urody krajobrazowi dodaje. Jakby się kto pytał, o to przecież nam chodzi: w Puszczy Kampinoskiej puszczy poszukujemy.

Świerki bardzo „ubierają” las,
dodają lasom tajemniczości i puszczańskiego wdzięku, są urodnym, dekoracyjnym elementem, jak w otoczeniu tej dróżki, którą Kampinoski Park Narodowy poprowadził jedną ze swoich oznakowanych ścieżek edukacyjnych, wiodąca wokół uroczyska Biela kolo Starej Dąbrowy. Świerk lubi wilgoć i chłód. W górach jest gatunkiem lasotwórczym. Na podwarszawskich nizinach szuka towarzystwa innych drzew, które go osłonią od słońca i zapewnią świeżość gleby. Podwarszawski świerk zapewne nigdy nie osiągnie dostojnego wieku i wielkości imponującej. 

Skupisko niewielkich świerkowych drzewek pośród lasu znajduje się tuż przy granicy Warszawy, w otoczeniu Polany Turystycznej w uroczysku Opaleń Kampinoskiego Parku Narodowego. Z kilku świetnie zagospodarowanych polan rekreacyjnych w Puszczy Kampinoskiej, na której parkowe przepisy dozwalają na  organizowanie turystycznych imprez, tylko przy jednej z nich rośną świerki, na skraju polany w Opaleniu. Jakże więc nie skorzystać? 

Tylko kwadrans pieszej wędrówki dzieli tę polane od pobliskiej Wólki Węglowej, dokąd z centrum Żoliborza dojeżdża autobus miejski linii 110. Dojeżdża tam ona  "od zawsze", cały czas z tym samym numerem. Sto-dziesiątką jeździło się  do Puszczy Kampinoskiej jeszcze wówczas, gdy nie była parkiem narodowym. Rzadkość w naszym kraju, gdzie nieustannie się zmienia, likwiduje lub przenosi w inne miejsca. Moja pierwsza wycieczka do Puszczy Kampinoskiej tutaj właśnie mnie zaprowadziła. Dla tysięcy warszawiaków to jest las domowy, wszystkie okoliczne szlaki po kilkadziesiąt razy przewędrowali i o każdej porze roku. Chociaż nie ma tu wiekowych starodrzewów i przyrodniczy krajobraz okolicy jednak w żadnym razie nie przypomina puszczy takiej, jak prawdziwą puszczę sobie wyobrażamy. Ona zaczyna się kilka kilometrów dalej. W Opaleniu króluje krajobraz parkowy. Jest przyjazny i gościnny. Więc się z niego korzysta.



Do Opalenia się przychodzi, aby odpocząć, obejść imieniny w gronie najbliższych, albo - tak jak ja z turystyczną gromadą przyjaciół - czerpać frajdę z udziału w dorocznym spotkaniu choinkowym na początku stycznia. Jest tedy tak, jak powinno, jest Mikołaj i są choinki w tle, a na koniec jest łyczek szampana na nowy rok i są życzenia. Tylko śniegu brak, bo tak się z tym klimatem teraz powyrabiało. Szukając archiwalnych zdjęć z tej okolicy w swoim komputerze znalazłem serię kilku fotografii zimowych, które zdjąłem czternaście lat temu, w roku 2011. Nigdy potem już takiej zimy tutaj nie zdejmowałem. To ośnieżone sosny pospolite na Łużowej Drodze, wiodącej od Opalenia ku rezerwatowi sierakowskiemu. Śnieżna okiść  na tych sosnowych gałązkach jest jak malowanie
.

W początkach stycznia 2025 r. odbyła się już sześćdziesiąta wycieczka choinkowa towarzystwa, z którym po podwarszawskim Mazowszu wędruję. W roli choinki wystąpił tym razem smukły jałowiec w lasach legionowskich koło Choszczówki. Od stacji metra przy dw.Gdańskim w Warszawie jedzie się tam pociągiem szybkiej kolei miejskiej zaledwie w 18 minut. Lasy w tamtej okolicy rosną  na zwykłych, mazowieckich piachach i są wyłącznie sosnowe. Świerków tam szukać trzeba z lupą w ręku. Ale, jak spadnie śnieg, jest tam przepysznie i owszem. Więc było tak, jak to bywa, gdy o zimowej porze zima wstąpi choć na chwilę na nasze podwarszawskie Mazowsze.  Właśnie to się przytrafiło. Wyjść z mieszkania rankiem się nie chciało. Zapowiadała się śnieżna plucha. Rozkosznie ośnieżony sosnowy bór mazowiecki pod Choszczówką czekał na nas z prawdziwą zimą. Poszliśmy przezeń ku wyniosłemu jałowcowi, któremu tego dnia przydzieliliśmy rolę naszej choinki... Niewielka grupka najdzielniejszych się zebrała na powitanie nowego 2025 roku. Kilkoro z tego obrazka zaliczyło  już jednak całkiem spory staż choinkowy. Przez te wszystkie lata pod styczniowymi choinkami było nas zapewne z ćwierć tysiąca osób, a może nawet i więcej.  Ogromne walory ma wędrówka samotna.  Ale w dobrym, wypróbowanym towarzystwie bywa jeszcze lepiej.