Krajobrazy z okolic wielkiego jeziora
Lato tego roku jest upalne. Jak zeszłym roku, a może i nawet bardziej. Na początku tegorocznego lipca temperatura na Ziemi osiągnęła najwyższy poziom w historii i przekroczyła 17 stopni Celsjusza. Jest to średnia temperatura z różnych punktów pomiarowych od lodów Antarktydy (tam teraz trwa zima) do wnętrza Sahary. Lodowce w Alpach znikają, Grenlandia coraz bardziej przypomina Zieloną Wyspę. Planeta nam się gotuje, proszę państwa.
A pośrodku Mazowsza upały są naprawdę porządne i mocno
dokuczliwe. Wilgi
wołają o deszcz rozpaczliwie. Ziębom nawet wołać się nie chce. A deszczu jak nie było, tak nie
ma. Nie rezygnuję jednak z wędrowania. Wciąż i wciąż jeszcze ciągnie mnie mazowiecki plener. Więc jadę nad brzegi Jeziora Zegrzyńskiego. Z mojej Warszawy jadę, od stacji metra na Marymoncie mam miejski autobus, od dworca Gdańskiego pociąg szybkiej kolei miejskiej, nic tylko jechać. Byle wiedzieć gdzie się chce, w jakie krajobrazy. A są one rozmaite...
W żeglarskiej marinie nad wielkim, mazowieckim jeziorem
Jest środek tygodnia, jest lato, słońce przygrzewa, a niebo jest niebieskie jak należy i woda się barwą dostroiła do niego.
Jest dzień roboczy, cudownie pusto, tłumy chętnych zjadą tu dopiero na
letni weekend. Teraz jest cicho, spokojnie, siadam sobie przy stoliku
pod parasolem, sączę złocistego Żywca z nalewaka i patrzę. A przede mną
drzemią żaglówki w marinie Nieporęt-Pilawa. Dopiero co wysiadłem z
autobusu, z warszawskiego Marymontu przywiózł mnie tutaj od metra w trzy
kwadranse, wygodnie i w dodatku za darmochę; to jedna z nielicznych
przyjemności czasu z przejrzałym peselem.
W
czasach swojej młodości bylem na kursie żeglarskim, wyszkolono mnie na
lądowego żeglarza, nawet stosowny papier dostałem. Ale jakoś tak mi się
życie potoczyło, że uwiodły mnie wysokie góry, zacząłem uprawiać
wspinaczkowe taternictwo i nawet jako załogant już nie siadłem w żadnej
żaglowce. Nawet alfabetu Morse'a już zapomniałem, A umiałem nieźle
machać rękami, bo znałem ten alfabet na wyrywki, po prostu mi się to
podobało. I węzły umiałem zaplatać, i marynarski i różne inne. Sztyk i półsztyk zapleść umiem nadal, ale z pozostałymi chyba już sobie nie dałbym rady.
Siedzę
wiec sobie pod bufetowym parasolem na żaglówkowej marinie, sączę
piweczko i się rozmarzam. Ale co to za rozmarzanie, skoro wiem, że już
wcale mi się nie chce żeglować po żadnych wodach i oceanach, nawet po
tym "Morzu Zegrzyńskim", które mam właściwie pod bokiem. Ale popatrzeć
sobie to i owszem. Sama przyjemność.
Na tropach Puszczy NieporęckiejPociągiem szybkiej kolei miejskiej do zagubionego w laskach i piaskach przystanku Dąbkowizna. Samotnie
idę po śladach Puszczy Nieporęckiej i sporo radości dostarcza to leśne
wędrowanie. Pcha mi się leśny krajobraz do obiektywu. Najładniejsze są te fragmenty tego drzewostanu, które przyrodnicy określają mianem boru mieszanego świeżego. Parzę na ten las i napatrzeć się nie mogę. I już wiem, że
muszę tu wracać...
Już nikt o tym nie pamięta, tylko historycy. I do tego nieliczni. Nieporęt był dla polskich królów z dynastii Wazów tym, czym Niepołomice dla Jagiellonów, miejscem wywczasów podmiejskich i łowieckich zabaw. Gdy Wazów nie stało, zostało niewiele. Za carskich czasów okolicę wzięli we władanie wojskowi. Dzisiaj tu i tam można jeszcze napotkać po lasach ślady cywilizacji wojskowej.
Podobno było to zaplecze Stanowiska Dowodzenia Naczelnego Wodza Wojska Polskiego, podziemne bunkry pozwalały przetrwać wojskowym atak wrażych wojsk amerykańskich. Do ogrodzenia zbliżać się nawet wtedy bałem, pod Białobrzegami ukrywało się ono jeszcze do tego za wydmami, za bagnami, na których dziś gospodarują bobry. Tam rośnie bardzo atrakcyjny wizualnie las, powracająca Puszcza Nieporęcka. Oczywiście, polegnie ona tutaj ta puszcza, bo leśnicy tak mają, że rąbią (czasem bez opamiętania!), a te akurat swój wiek rębny tych drzewostanów to lat 120. Ale póki co, są i rosną urodnie. Wedle aktualnej mapy „Banku danych o lesie” najstarsze fragmenty tego powojskowego drzewostanu mają teraz 133 lata, to dobrze, że one trwają, a zdaje się że w jednym z nich bielik ma swoje gniazdo i wyprowadza w nim lęgi...
W czasach Wazów była to jeszcze puszcza wcale nielicha. I to u progów królewskiej stolicy. Tereny łowieckie były przednie, lasy i bory urozmaicone, mokradeł było tam sporo, zwierza w nich wszelakiego dostatek. Francuz La Laboureur notował w 1645 roku, że królewski dwór myśliwski był „wspaniałą robotą ciesielską", iż niczego tam nie brakowało, że izb było wiele i bardzo pięknych, że był ogród i duży podwórzec, była kaplica, „słowem nic nie pozostawia do życzenia, jak tylko, aby był z materiału bardziej twardego: bo to niby-okręt, który trzeba często odnawiać". „Tu najchętniej mieszkał Jan Kazimierz" — pisał Niemcewicz w 1839 roku — „gdy był jeszcze królewiczem i kardynałem, a gdy został królem, pod wpływem częstych napadów mizantropii, chronił się tu od gwaru dworskiego i trudów panowania. Dwór myśliwski przemieniał się wtedy w miejsce kontemplacji, wypoczynku i sielskich zabaw, które znękany monarcha nazywał swoim tusculum". Dwór myśliwski się nie zachował w Nieporęcie, nawet żadne jego ilustracji nie ma.
Okazały dąb rośnie w Dąbkowiźnie. Nazwano go imieniem Jana Kazimierza. Czy pamięta króla ten zabytkowy dąb? Chyba już tylko nazw króla przypomina, zresztą został nią obdarzony dopiero przed kilkudziesięciu laty. Jego wiek oceniany jest na 300-400 lat, o ile wiem nie badano jego wieku bardziej szczegółowo, skłaniałbym się do lat najwyżej trzystu. Jan Kazimierz abdykował w roku 1668, cztery lata później umarł we francuskim Nevers. W czasach, w których król w tej swojej puszczy polował, ten dąb był najpewniej tylko małą siewką.
Drzewo jest piękne, najlepiej się prezentuje od północnej strony. Nie wygląda na wysokie drzewo, chociaż ma tych swoich metrów aż 22. Jest dość niewysokim, dębem szypułkowym o rozłożystej koronie, widać po tym, że wzrastał w terenie otwartym, nie w gęstym lesie, jego pień nie wspina się więc do góry w poszukiwaniu potrzebnego do życia światła. Drzewo zasługuje, żeby znaleźć się na liście najczęściej odwiedzanych dębów podwarszawskich. Ale tak nie jest. Na uboczu jakby rośnie. Chociaż prowadzą obok niego znakowane szlaki turystyczne...
Nad wielka wodą kolo Arciechowa
Nad Jeziorem Zegrzyńskim, znajduje się miejscowość o nazwie Arciechów. Dzisiaj jest miejscowością o charakterze letniskowo-rekreacyjnym nad samym brzegiem Zalewu, położona jest wśród typowo mazowieckiego pejzażu, niewiele tam pól, a dużo zagajników i lasów trochę, drogi raczej piaszczyste, w to wszystko wrzucone jest tu i tam co nieco zabudowy, taki to pejzaż domowych naszych lasków i piasków, bo i wydm sporo. Sympatyczny to krajobraz i przyjazny, a zagubić się w nim łatwo. Wszystko to w granicach Warszawskiego Obszaru Chronionego Krajobrazu.
W każdej miejscowości, w każdym terenie mniejszym lub większym, zawsze jest jakiś cel, ku któremu się dąży. Jakiś zabytek, kościół lub coś podobnego. W okolicy Arciechowa jest mnóstwo starych dębów, z inwentaryzacji powiatowej wynotowałem ich aż trzydzieści, ale żadnego na cel swojej wędrówki wybrać nie mogłem, za wiele ich tutaj i w znacznym od siebie rozproszeniu rosną. Zdecydowałem się więc za swój cel wybrać miejsce, w którym dobija do brzegu prom z Serocka.
Najważniejsze koło tego Arciechowa jest miejsce, w którym Bug wpływa do Narwi. I to był główny cel tej mojej wędrówki. Bo tak już jest, że bez celu rasowemu krajoznawcy niełatwo się gdziekolwiek wybierać. Cel być musi i basta.
Przez wiele lat trwały spory na temat, która z rzek wpada do której i jak należy zwać odcinek od miejsca w którym obie rzeki się łączą; ma nosić nazwę dłuższego od Narwi Bugu, czy odwrotnie. Ale już od dawna wiedziano, że to Bug do Narwi wpada, albowiem ( za "Słownikiem Geografii Królestwa Polskiego" z roku 1885 to podaję: "Woda Narwi w pobliżu jej źródeł ma kolor nieco mętny i płowy; przeciwnie na Podlasiu i Mazowszu odznacza się dziwną przezroczystością i sinem zabarwieniem. Bug nie zmienia tego koloru Narwi, który uderza szczególniej przy połączeniu się jej z Wisłą pod Modlinem”. Dzisiaj nieco trudno byłoby sprawdzić, co wpada do czego, bowiem od roku 1963, już po przegrodzeniu rzeki zaporą koło Dębego i po powstaniu dużego sztucznego Jeziora Zegrzyńskiego, połączenie rzek zginęło nieco w wodach jeziora. Niektórzy wolą mówić, ze to zalew, a nie jezioro, ale czasem, zależy jak się na nie spojrzy, rzeczywiście wygląda jak najprawdziwsze jezioro i do tego bardzo egzotyczne i zupełnie nie mazowieckie.
Dotarłem więc do brzegu, na nim wspaniale piaszczyska, urokliwa niewielka pustynia, to i fotografowałem ją bez wyjęcia, nieźle się te piaski wdzięczyły do obiektywu. Serock na drugim brzegu tonął w oplatającej skarpę zieleni, dobrze się musiałem przypatrzeć, aby zobaczyć wystający nad tę zieleń ceglany korpus późnogotyckiego kościoła. Wieki całe była to parafialna świątynia dla Arciechowa, ale gdy powstał zalew, Serock oddalił się od Arciechowa. Wreszcie, po wieloletniej przerwie, uruchomiono wakacyjne przeprawy katamaranem, ale tylko w weekendy. Zamarzyło mi się, oczywiście, żeby jeszcze dotrzeć tam w te wakacje, na prom się załapać i innym sposobem wracać już z Serocka, przedtem odwiedziwszy jakąś knajpeczkę tameczną, może zajdę do naleśnikarni, była tam świetna, czy jeszcze istnieje?
.......................................................