Lato w Konstancinie
Jest lato. Dobry czas na odwiedziny Konstancina. Tam zresztą o każdej porze roku warto zaglądać. Niebrzydko jest położony. Sąsiadujący z nim las wkracza do miasta, a miasto zdaje się być tego lasu częścią. I pośród tego leśnego pejzażu, nad malowniczymi rozlewiskami rzeki Jeziorki, znajduje się niespotykany gdzie indziej pod Warszawą zespół zabytkowych willi z początków XX wieku. Nie ulega wątpliwości, że Konstancin jest jednym z najładniejszych miast-ogrodów w okolicy podwarszawskiej.
„Przyroda
i sztuka złożyły się tu, by ową wieś podmiejską uposażyć we wszystko co
piękne, a zarazem niezbędne dla zdrowia i wygody" – pisała „Wieś
Ilustrowana” w 1910 roku. Pięknie jest tutaj nadal, jak sto lat temu, przyroda i sztuka
mają w tym ogromny udział. Minęło ponad sto lat od czasu tamtego opisu, a w
Konstancinie wszystko jest takie właśnie, jakie być powinno. Mariaż przyrody i sztuki w wersji wzorcowej. I do tego wszystkiego jest to uzdrowisko!
Wszystkie
drogi konstancińskie prowadzą przez deptak do uzdrowiskowej tężni. Więc idę,
a jakże, przez park zdrojowy, kwietnymi biało czerwonymi rabatami, pięknie i narodowo
przyodziany, zawsze pełen wdzięcznych wiewiórek i mile łechcącego nozdrza zapachu solanki z konstancińskiej tężni. Niedaleko od niej jest rozdroże obok mostu nad Jeziorką, a tam ustawiony drogowskaz kieruje odwiedzających miasto ku Villi la Fleur.
Niezwyczajnym zjawiskiem jest ten kwiatek, tak bardzo od niedawna zdobiący i tak przecież urodziwy Konstancin. Doprawdy niezwykłe jest to prywatne muzeum sztuki Marka Roeflera, biznesmena i właściciela największej w Polsce prywatnej kolekcji obrazów École de Paris, który z kolekcjonowania sztuki zrobił zajęcie niemal równorzędne z prowadzeniem biznesu. Co dla nas, zwykłych zjadaczy chleba najważniejsze, on swoje zbiory udostępnia społeczeństwu, a robi to w sposób imponujący. Muzeum jest zachwycające. Dwa zabytkowe budynki i otaczający je stylowy park są pełne świetnych obrazów i rzeźb.
Z obu budynków Villa la Fleur jest bardziej zabytkowa, budynek jest z 1906 roku, on jako pierwszy został objęty remontem przez właściciela. Nadzwyczajne jest tam to, że nie ma w środku typowej, wystawowej ekspozycji, tam dzieła sztuki są świetnie wkomponowane we wnętrza, to robi wrażenie. Z wielkim gustem jest to urządzone i bardzo jest esprit to wszystko co tam zostało zgromadzone. Chapeau bas !
W dziejach polskiej sztuki XX wieku niewiele było zjawisk tak interesujących jak École de Paris, czyli Szkoła Paryska. Termin „École de Paris” narodził się w 1925 roku, odnosił się on do artystów, dla których Paryż stał się nowym domem, emigrantów z terenów znajdującej się pod zaborami Polski oraz z Rosji, artystów głównie pochodzenia żydowskiego.
W internecie dzisiaj można znaleźć wszystko. Jeśli się umie szukać i odrzucać mylne tropy. Dobry trop znalazłem na internetowej stroni Desy, gdzie Tomasz Dziewicki prezentuje krótki poradnik dla kolekcjonerów École de Paris. Pisze w nim, że dzieła polskich artystów z tego kręgu,osiadłych w Paryżu w I połowie XX wieku, stanowiły kluczowe obiekty najważniejszych prywatnych kolekcji malarstwa polskiego formowanych przede wszystkim w latach 80. i 90. XX wieku. I dalej pisze, że obecnie prace największych twórców Szkoły Paryskiej oraz malarzy osiadłych na stałe w Paryżu święcą rynkowe triumfy i należą do najdroższych prac na polskim rynku sztuki, o czym zaświadczają rekordowe licytacje obrazów Mojżesza Kislinga (2,4 mln zł) lub Meli Muter (1,8 mln zł).
W internecie dzisiaj można znaleźć wszystko. Jeśli się umie szukać i odrzucać mylne tropy. Dobry trop znalazłem na internetowej stroni Desy, gdzie Tomasz Dziewicki prezentuje krótki poradnik dla kolekcjonerów École de Paris. Pisze w nim, że dzieła polskich artystów z tego kręgu,osiadłych w Paryżu w I połowie XX wieku, stanowiły kluczowe obiekty najważniejszych prywatnych kolekcji malarstwa polskiego formowanych przede wszystkim w latach 80. i 90. XX wieku. I dalej pisze, że obecnie prace największych twórców Szkoły Paryskiej oraz malarzy osiadłych na stałe w Paryżu święcą rynkowe triumfy i należą do najdroższych prac na polskim rynku sztuki, o czym zaświadczają rekordowe licytacje obrazów Mojżesza Kislinga (2,4 mln zł) lub Meli Muter (1,8 mln zł).
Z uwagą studiowałem przygotowany przez Desę poradnik i już wiem, że kolekcjoner powinien pamiętać, co liczy się przede wszystkim — nazwisko. A nazwisko to — marka. A marka buduje wartość dzieła. Im nazwisko bardziej cenione przez historyków sztuki i kolekcjonerów, tym wyższa wartość rynkowa obrazu czy rysunku. Prace Mojżesza Kislinga, Eugeniusza Zaka, Henryka Haydena czy Meli Muter należą już do europejskiego, czy wręcz światowego kanonu sztuki nowoczesnej. Warto postawić na prace artystów uznanych, lecz również poszukiwać dzieł twórców wysokiej klasy, lecz rzadszych i mniej znanych. Kolekcja w Konstancinie spełnia te założenia i jest naprawdę imponująca. I nie tylko znawcom może się podobać, spełnia albowiem oczekiwania szerszej publiczności, niespecjalnie się wyznającej w trendach, modach i kierunkach.
Zmierzchało, gdy do autobusu wracałem przez park nad Jeziorką. Parkowe sosny wyglądały jakoś bardziej, ale wiewiórki wciąż się ganiały po parku, spacerowiczów niewielu, noc nadchodziła spokojnie. Powrót był wygodny, ładne dziewczę ustąpiło staruszkowi siedzącego miejsca w autobusie, w metrze usiadłem wygodnie na samym krańcu, kilka stacji dalej zaczął się niemożebny tłok. Na swoim Żoliborzu zasypiałem z widokiem konstancińskiej galerii. Przez kilka następnych dni nie mogłem uspokoić swoich emocji po tej wyprawie.
(zdjęcia autora blogu)
............................................................................
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz