środa, 20 grudnia 2017



Książka o podwarszawskich okolicach

Wydałem trochę przewodników turystycznych po Mazowszu i jego różnych zakątkach oraz cztery książki, zawierające gawędy i eseje krajoznawcze o mazowieckiej prowincji: „Wardęga”, „Klangor i fanfary”, "Podróże po Mazowszu" oraz "Pod ożywczym drzew cieniem". Wydawca mówi mi, że trzy pierwsze tytuły cieszą się sporym zainteresowaniem, a pierwszy z nich jest całkowicie wyczerpany. Z czwartą pozycją jest gorzej, czytelnicy się do niej nie garną. Dlaczeg? Dalipan, nie wiem. Właśnie ta książka powinna zainteresować szczególnie warszawiaków, opowiadam w niej bowiem o  bliskim otoczeniu Warszawy. 
    O lasku na Bielanach, o Świdrze i Liwcu, o Puszczy Kampinoskiej i Lasach Chojnowskich, o Aninie, Radości i Otwocku, Podkowie Leśnej oraz Zalesiu Górnym, o uzdrowisku  w Konstancinie i o już zapomnianym w Nowym Mieście nad Pilicą. Także o skrytych w cieniu drzew rezydencjach szlacheckich w Radziejowicach, Oborach i Młochowie. Również o podwarszawskiej przyrodzie, o bytujących w sąsiedztwie Warszawy wilkach i bobrach, o narodowym godle – bieliku, oraz o kormoranach, w poszukiwaniu których nie trzeba jeździć już na Mazury, bo jest ich tutaj całe mnóstwo.
    Bardzo sympatycznie została książka przyjęta w internecie. W blogu poszukiwania.pl pisano o książce: że ona "wskrzesza dla nas świat, którego już nie ma. Opowiada o starych polskich dworkach, stanowiących niegdyś nieodzowny element polskiego krajobrazu, o uzdrowiskach, w których leczono „mlekiem, serwatką i kumysem. W Nowym Mieście wyrabiał go z kobylego mleka specjalnie sprowadzony Tatar, którego autentyczność pochodzenia i rysów miała dodać większej wiarygodności tego rodzaju zabiegom”.
     Malowniczo i przejmująco wypadają opowieści o powstańcach i partyzantach, którzy w nich właśnie szukali schronienia. Przypomina, jaką rolę w naszej kulturze odgrywały drzewa – jak chociażby lipy, którym sam Jan Kochanowski poświęcił trzy fraszki. Opowiada także o zwierzętach, spotykanych pod ożywczym drzew cieniem, „których obecność wzmacnia emocjonalną wartość lasu, do którego wchodzi człowiek”.
     Gawędy Herza - pisał pan Wojciech 
Sobański w swoim blogu (poszukiwania.pl) - zbliżają się momentami do przypowieści. Pokazuje to dłuższy fragment poświęcony wilkom, stanowiącym dla nas źródło lęku. Na jej potwierdzenie autor przywołuje obraz Piotra Stachowicza, na którym Matka Boska ze świecą w ręku odpędza atakujące wilki. Wyobrażenie to ciągle funkcjonuje w naszej kulturze, a reprodukcja tego obrazu umieszczana jest najczęściej na gromnicach. Tymczasem dzięki Herzowi nie tylko widzimy je jako niezbędny element ekosystemu, ale też dostrzegamy, że to przede wszystkim one boją się ludzi.
    „Pod ożywczym drzew cieniem” umiejętnie łączy opisy przyrody podwarszawskich miejscowości z ich historią. i refleksjami bliskimi filozoficznym. Zdumiewać może zresztą mnogość tematów i wątków, jakie autor zawarł w swojej pracy. Tym bardziej jeszcze, że podróż po podwarszawskim Mazowszu staje się okazją do podróży przez bogatą polską historię i kulturę. Obficie sięga do rodzimej literatury, pokazując na inspiracje jakie czerpali tacy pisarze jak Adam Mickiewicz czy Henryk Sienkiewicz.
   Herz zaserwował nam świetną lekturę. Tradycyjnie już uświadamia nam, że każde miejsce ma swoją niepowtarzalną historię, którą warto odkrywać. Proponuje jednocześnie model zwiedzania, który nie może się znudzić, łącząc zarówno fascynację teraźniejszością, jak i przeszłością." 


     A Kamil Swiątkoski (przykominku,com) pisał, że książka "może być świetnym pomysłem na przewodnik i inspirację do zorganizowania weekendowych wypadów poza miasto (nie tylko stołeczne) – pod warunkiem, że jako turyści nie wymagacie od wyprawy obowiązkowej wizyty w McDonald’s czy Pizza Hut. Trzeba się też oczywiście nastawić na to, że są to przede wszystkim wędrówki związane z podziwianiem krajobrazu, przyrody, albo przykładów niekoniecznie najnowszej architektury. I jeśli zdecydujecie się na to, by wybrać Lechosława Herza na swojego przewodnika to przygotujcie się na pewną dozę egzotyki. W poszczególnych rozdziałach autor opowiada zakątkach tego regionu i emocjach, jakie wywołują. A emocje są tu o tyle ważne, że autor pisze o miejscach, które sam odwiedził i przeszedł. A wspomniana egzotyka – jak dla mnie – wiąże się z pewną podróżą w czasie, którą odbyłem dzięki tej książce. 
      Swoje opowieści o Świdrze, Otwocku, Konstancinie, czy Liwcu, autor bogato ilustruje literackimi nawiązaniami, a czasem również zdjęciami. Czytelnik ma więc okazję przejść się śladami Sienkiewicza, Prusa, Konwickiego, czy Brzechwy, a jeśli chodzi o zdjęcia… cóż są one zupełnie niedzisiejsze. Czarno-białe ilustracje mogą się części czytelników wydać nieatrakcyjne. Dziś popularny jest kolor i kredowy papier. Ale nie tym razem – i nie dla mnie. Pierwsze programy podróżnicze oglądałem na zaśnieżonym ekranie Neptuna 624, a moja wyobraźnia dopowiadała mi wszystkie niezbędne barwy. Książka Herza robi ze mną dokładnie to samo."
    Jestem wdzięczny autorom tych  recenzji za miłe słowa. Ale - proszę sobie wyobrazić - jakoś to wszystko, co w tej książce się znalazło -  potencjalnych jej czytelników nie interesuje. Widocznie tak już jest, że najciemniej musi być pod latarnią. Wydawca się na mnie krzywi, a mnie dopada smuteczek. No cóż, życie bywa takie, jakie bywa...